Tomasz Pasternak: 20 czerwca 2024 roku w Hali Koszyki odbędzie się kolejna odsłona „Opera na Koszykach”. Będzie to „Halka” Stanisława Moniuszki zrealizowana w Pani koncepcji artystycznej. Czy lubi Pani tę bohaterkę?
Natalia Kawałek: To moja ulubiona opera Moniuszki, ze względu na treść i libretto, które jest ponadczasowe i zaskakująco aktualne. Ta historia jest zrozumiała dla wszystkich kultur. Muzykę także uważam za bardzo poruszającą. To z pewnością dzieło warte wystawiania i pokazywania całemu światu.
W 2019 r. brała Pani udział w wiedeńskiej premierze, wykonywała Pani rolę Zofii, a w tym przedstawieniu śpiewali także Piotr Beczała i Tomasz Konieczny, a dyrygował Łukasz Borowicz.
Inscenizacja Mariusza Trelińskiego w Theater an der Wien była bardzo dobrze przyjęta i bardzo się podobała. Ludzie byli zdziwieni, że takie dzieło jest zupełnie nieznane i tak rzadko grane poza Polską. Reżyser miał bardzo dobry pomysł, akcja rozgrywała się w latach 70., ta estetyka doskonale się sprawdziła. Bardzo dobrze wspominam tę współpracę i wszyscy mieliśmy z niej ogromną satysfakcję.
Pani głos klasyfikowany jest jako mezzosopran, ale Halka jest partią sopranową.
W Hali Koszyki będziemy wykonywać „Halkę wileńską”, pierwszą oryginalną wersję dwuaktową, znacznie krótszą i mniej rozbudowaną od późniejszej „Halki” pięcioaktowej, do której kompozytor dodał wiele arii i tańców, w tym słynną Szumią jodły na gór szczycie Jontka, czy Gdybym rannym słonkiem Halki. Wbrew pozorom, mimo że Halka wileńska pozbawiona jest tych hitów, uważam ją za bardziej udaną. Akcja płynie w niej wartko i zrozumiale, nie ma w niej zbędnych dłużyzn. Dodatkowo nie zagramy tego z orkiestrą, będzie to aranż na akordeon, skrzypce, kontrabas i instrumenty perkusyjne. Hala Koszyki nie jest też teatrem dużych rozmiarów, kaliber wykonania tego utworu z wielką orkiestrą jest zupełnie inny. Te wszystkie czynniki sprawiają, że mogę podjąć się tego wyzwania.
Kiedyś nie było wyraźnych podziałów na sopran i mezzosopran.
Do czasów Mozarta nie mieliśmy jeszcze dokładnego rozróżnienia, wszystko się mieszało. Dopiero potem weszły określenia bardziej ścisłe. W niemieckiej nomenklaturze Fachsystem rodzaje głosów są bardzo dobrze opisane. To cała gałąź teorii sztuki wokalnej. Jestem mezzosopranem, ale śpiewam także tzw. Zwischenfach, czyli „role pomiędzy”. To jest bardzo płynne, zwłaszcza w baroku. Zdarza mi się wykonywać partie sopranowe, które nie sięgają niebotycznych gór oraz partie mezzosopranowe, zawsze liryczne. Nie jestem przy tym mezzosopranem dramatycznym, który zaśpiewa Verdiego.
Partię „Halki” wykonywała już Pani na krakowskim Festiwalu „Opera Rara” w zwariowanej i oryginalnej reżyserii Cezarego Tomaszewskiego.
Rzeczywiście, inscenizację Cezarego Tomaszewskiego nazwałabym wręcz eksperymentalną na polskim rynku operowym. Była to produkcja opowiedziana surrealistycznie i abstrakcyjnie. My nie będziemy podróżować w aż takie rejony. W Hali Koszyki byłoby to niemożliwe, mamy za mało czasu i ogranicza nas także budżet. Jednak nie będzie to tradycyjne odwzorowanie „Halki”. Nie pójdziemy w stronę „cepelii”, nie będzie kierpców ani tradycyjnych strojów ludowych, choć przyznaje, że i to w tej przestrzeni mogłoby się sprawdzić.
Jaka więc będzie to „Halka”?
Najciekawszym pomysłem, biorąc pod uwagę to, czym dysponujemy, wydało mi się przeniesienie tego dzieła w lata 90. Ta epoka była przełomowa dla Polski. Dzisiejsi 30-latkowie lub starsi doskonale ten czas pamiętają. Były to dla nas wielkie zmiany, otworzył się świat, pojawiła się technologia, moda, inna od tej w PRL, zupełnie odmienna od tego, co było wcześniej. Co ciekawe, ta moda teraz wraca, dzisiejsi nastolatkowe chętnie sięgają po tamten styl. Zetknięcie się z tą historią w takiej wizualnej oprawie będzie według mnie bardzo czytelne i interesujące.
Scenografia w Hali Koszyki z oczywistych względów jest mocno ograniczona.
Dlatego będziemy nawiązywać do tych lat kostiumami i myślę, że to się dobrze sprawdzi, zwłaszcza że, jak powiedziałam, jest to historia ponadczasowa. Oczywiście w libretcie pojawia się dużo archaicznych słów, typu „panicz”, czy „węgrzyn”, których my dziś nie używamy. Ale w jakiekolwiek czasy nie przenieślibyśmy tego libretta, ta opowieść jest absolutnie uniwersalna. Takie sytuacje zdarzały się 100 lat temu i dzieją się w czasach dzisiejszych. Nagłówki gazet opowiadają nam o takich samych wydarzeniach. Chciałabym, żeby publiczność mogła usłyszeć muzykę romantyczną, ale wykonywaną przez postaci, które wyglądają podobnie jak my i z którymi łatwo możemy się utożsamić.
Realizowała już Pani w swojej koncepcji reżyserskiej „Carmen” w Operze na Koszykach. Spektakl był wstrząsający i krwawy. Czy „Halka” też taka będzie?
„Halka” musi być krwawa. Samo libretto podpowiada nam straszliwe sceny, np. obłęd Halki czy tragiczna w swoim wyrazie aria o umierającym dziecku. Nie możemy udawać, że tego nie ma. Nie śpiewamy o oderwanej od rzeczywistości romantycznej miłości. Słowa głównej bohaterki i innych postaci każą nam oddać ten dramatyzm i postaramy się to zrobić jak najlepiej.
Jak to się stało, że zaczęła Pani tworzyć inscenizacje?
To wyszło niechcący, ktoś po prostu musiał zając się reżyserią i padło na mnie . Gdy nadarzyła się okazja wystawienia „Carmen” w Hali Koszyki przygotowałam na nią cały pomysł, bo bardzo dobrze znałam tę operę i wiele razy wykonywałam ją w aranżacji, którą przedstawiliśmy. Okazało się to zadaniem dającym bardzo dużo satysfakcji. Nasza „Carmen” najwidoczniej spodobała się publiczności i organizatorom, bo zostaliśmy poproszeni o przygotowanie kolejnej opery. Wybraliśmy „Halkę”, bo ten tytuł wydał nam się najbardziej atrakcyjny.
Czytając libretto, wsłuchując się w muzykę, widzę ją obrazami. Muzyczne postacie to dla mnie osoby z krwi i kości, które posługują się formą operową, ale śpiewają o tym wszystkim, co przeżywamy na co dzień. Bardzo identyfikuję się z postaciami, które śpiewam.
Pani mąż, Stefan Plewniak, to wybitny skrzypek i dyrygent, ale także charyzmatyczny muzyk. Czy łatwo pracuje się z życiowym partnerem?
Wszyscy, którzy pracują ze swoimi żonami, mężami, partnerami życiowymi wiedzą, że to nie jest takie proste. Komunikujemy się czasami bardzo bezpośrednio, czasami może za bardzo. Przy Stefanie nigdy się nie kryguję i Stefan w stosunku do mnie zachowuje się tak samo. Oboje jesteśmy ekstrawertyczni i ekspresyjni więc czasem dochodzi do spięć i pewnej przesady w naszej komunikacji, ale może nie będę mówiła o szczegółach.
Z drugiej jednak strony dążymy do tego, aby jak najczęściej występować razem. To daje nam ogromną satysfakcję i możemy zwyczajnie więcej czasu spędzać razem. Każdy, kto żyje z czynnym muzykiem wie, że tego czasu jest bardzo mało. Ciągłe wyjazdy sprawiają, że my tak naprawdę niewiele się widzimy. Każda okazja, gdy możemy popracować razem, stworzyć coś pięknego i spędzić ze sobą trochę więcej czasu jest niesamowitym luksusem. Ogólny bilans mimo trudności jest więc dodatni: bardzo lubię pracować ze swoim mężem i oby jak najwięcej.
Muzyka Moniuszki ma wiele elementów polskiego folkloru. Ale jak zabrzmi „Halka” na akordeonie, skrzypcach i kontrabasie?
Słyszałam fragmenty z akordeonem i muszę powiedzieć, że brzmi to wspaniale. Wszystkie rzewne momenty, takie jak aria Jontka czy Halki akurat z tym instrumentem wypadają świetnie. Na akordeonie zagra Paweł Janas, na kontrabasie, z kolei, Łukasz Madej. Stefan Plewniak, który sprawuje kierownictwo artystyczne, będzie grał na skrzypcach.
Do tego dołączą instrumenty perkusyjne, na których zagra Wojciech Lubertowicz, specjalizujący się między innymi właśnie w muzyce ludowej. Pragnę podkreślić, że udało mi się namówić do występu razem z nami także Jacka Hałasa. To ekspert od pieśni ludowej, pieśni dziadowskich, założyciel wielu zespołów. W naszej produkcji Jacek będzie wykonywał te momenty, które nawiązują do muzyki ludowej, albo są cytatami z muzyki ludowej, a w „Halce” nie brakuje takich fragmentów. Jacek Hałas i Wojciech Lubertowicz to wielkie osobowości i to ogromny zaszczyt, że zechcieli z nami wystąpić. Dzięki nim połączymy operę – tzw. sztukę wysoką z muzyką ludową i białym śpiewem, które tak dobrze koresponduje i oddaje historię Halki i Janusza, będącą również zderzeniem dwóch światów.
Uwiedziona dziewczyna z nizin społecznych chciałaby się wyrwać ze swojego stanu i znaleźć w lepszej rzeczywistości. Mam nadzieję, że wypadnie to wzruszająco wniesie wiele nowego do tej historii. Cieszę się również, ze do tego projektu udało nam się zaprosić świetnych śpiewaków, których dobrze znam i z którymi się dobrze rozumiem. Z Sebastianem Szumskim jako Januszem występowałam wielokrotnie, Annę Kozlakiewicz jako Zofię i Łukasza Hajduczenię znam jeszcze ze studiów, z kolei Łukasz Karauda, którego poznałam przy okazji produkcji Marii de Buenos Aires w Operze Narodowej wykona partię Cześnika.
Z Waszą „Halką” związane są duże oczekiwania, Hala Koszyki już pęka w szwach. Ale czy to dobre miejsce na prezentowanie opery?
Każda przestrzeń jest do tego dobra, jeśli tylko są widzowie. A Julian Cochran Foundation bardzo dba o to, że ta publiczność jest. Pamiętam, co działo się na „Carmen”, to było niezapomniane przeżycie zobaczyć tam tylu rozentuzjazmowanych ludzi. Kocham też to, że publiczność jest tak blisko i że mamy z nią tak bezpośredni kontakt. W teatrze widz patrzy na nas z odległości parudziesięciu metrów. A tu widać każdy szczegół, który w teatrze czasem zanika. Dla mnie jako wykonawczyni jest to wspaniałe, wtedy ta historia może być dobrze zrozumiana. Mam też większe pole do popisu w oddaniu niuansów. Bardzo się cieszę, że jest tak duże zainteresowanie organizowanym przez nas wydarzeniem.
Serdecznie dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na „Halce na Koszykach”.