Wiesław Ochman zaskoczył publiczność, śpiewając rzewną arię Tassila „Graj, Cyganie” z operetki „Hrabina Marica” Kálmána w czardaszowym rytmie. Po tym utworze zajął się już tylko prowadzeniem koncertu. Artysta stwierdził, że obecnie wiele osób, zwłaszcza młodych, mówi o nim: dziadek Krystiana. Wnuk stał się chwilowo popularniejszy od sławnego śpiewaka. Wiesław Ochman przypomniał publiczności, że urodził się 6 lutego 1937 roku na warszawskiej Pradze, przy ulicy Ząbkowskiej 48. Jego ojciec był ślusarzem i miał na tej ulicy warsztat. Artysta zadebiutował w 1960 roku w Operze Śląskiej w Bytomiu. Podczas uroczystości otwarcia odbudowanego Teatru Wielkiego w Warszawie w 1965 roku śpiewał partię Jontka w „Halce” Moniuszki. Następnie zaczął robić europejską i światową karierę, występując m.in. w: Staatsoper w Berlinie, Deutsche Oper, mediolańskiej La Scali, Metropolitan Opera (solista przez 15 sezonów!), a także w Barcelonie, Paryżu, Genewie, Chicago, Waszyngtonie, Rzymie, Salzburgu, Wiedniu…
Czerwony chodnik został rozłożony wzdłuż sceny oraz prostopadle, na środku dla wchodzących solistów. Prostą dekorację stanowiły cztery ścianki. Dwie wąskie, ustawione po obu bokach, stanowiły kulisy. Dwie pozostałe, szersze, ustawione wzdłuż sceny z przejściem na środku, służyły jako ekrany do projekcji zaprojektowanych przez Karolinę Jacewicz. Najbardziej podobało mi się w nich nietypowe użycie ciekawych czcionek różnej wielkości i w rozmaitych konfiguracjach (tytuły utworów muzycznych). Inne elementy graficzne były metaforycznym dopełnieniem słów.
Kameralną orkiestrą MTM dyrygował skrzypek Piotr Kaniuga w zastępstwie za Mieczysława Smydę. Było różnie z tempami i czystością głosów orkiestrowych. Nie jest łatwo dyrygować, grając równocześnie na skrzypcach. Nie wszyscy muzycy byli w stanie odpowiednio reagować na jego „mowę ciała”. Iwona Socha zaśpiewała z dramatyzmem arię Sylvy Varescu z „Księżniczki czardasza”, następnie Łukasz Gaj i Jakub Milewski zrobili show z utworu „Artystki z variété”. Wioletta Białk lirycznie wykonała wzruszającą czardaszową pieśń „Nie szukaj szczęścia na dalekim oceanie”. Później cała publiczność kołysała się „W rytm walczyka” razem z Iwoną Sochą i Jakubem Milewskim, śpiewając „Kochaj mnie” i wybijając rytm oklaskami podczas ich tańca. Z kolei duet „Jakże mam ci wytłumaczyć” zabrzmiał wdzięcznie w interpretacji Wioletty Białk i Łukasza Gaja. Jakub Milewski zaczął rozdawać całusy podczas utworu „Tak całkiem bez dziewczątek na nic świat”. Wioletta Białk dołączyła do niego w utworze „Bo to jest miłość”. Natomiast „Joj, maman” wykonali brawurowo wszyscy soliści.
Imre Kálmán urodził się w węgierskim uzdrowisku Siófok nad Balatonem w 1882 roku, a zmarł w Paryżu w 1953 roku. Pierwsze operetki komponował pod wpływem muzyki Romów i tradycji węgierskiej. Tworzył wspaniałe czardasze. Z kolei w nawiązaniu do gatunku operetki wiedeńskiej spod znaku Johanna Straussa komponował piękne walce. Najsłynniejsze operetki Kálmána to „Księżniczka czardasza” i „Hrabina Marica”. Ogromną popularność zdobył nie tylko w Europie, ale także w USA. Pod wpływem kultury amerykańskiej i jazzu stworzył takie operetki jak „Księżna Chicago” czy „Arizona Lady” (dokończona już po jego śmierci). Jego instrumentarium było bardzo bogate. Do orkiestry wprowadził: czelestę, tam-tam, banjo, cymbały oraz specyficzny węgierski instrument dęty drewniany tárogátó (rodzaj klarnetu), który stał się jednym z symboli antyhabsburskiego powstania Węgrów o niepodległość w latach 1703–1711, ponieważ był stosowany jako instrument sygnalizacyjny podczas bitew (zamiast trąbki czy kobzy). Używanie tárogátó było zakazane przez Habsburgów w XVIII wieku.
Podczas koncertu w MTM Wiesław Ochman opowiedział zabawną anegdotę związaną z wdową po Janie Kiepurze – Márthą Eggerth. Gdy śpiewał w Metropolitan Opera, pani Eggerth bywała na jego spektaklach. Kiedyś zaprosiła go do domu i postanowiła zabrać go na obiad do pewnego klubu. Wsiedli do wielkiego samochodu i gdy dojeżdżali, Eggerth uderzyła w mur podczas cofania. Wiesław Ochman zwrócił jej uwagę na ten fakt. A ona odpowiedziała z rozczulającą serdecznością i uśmiechem: „Wiesiu, to nie jest mój mur”. Artysta podzielił się z publicznością jeszcze innym wspomnieniem z MET. Siedział kiedyś w kawiarni operowej z Luciano Pavarottim i podszedł do nich dziennikarz z „New York Timesa”. Zadał im pytanie, jaki usłyszeli najpiękniejszy komplement. Ochman przypomniał zdarzenie: pewnego razu przekroczył prędkość i został zatrzymany przez drogówkę. Policjant wziął jego dokumenty i powiedział: Panie Ochman, dlaczego pan nie jeździ tak, jak pan śpiewa? A Pavarotti – wysoki i bardzo tęgi mężczyzna opowiadał, że szedł na Broadwayu i nagle jakiś mężczyzna zderzył się z nim, po czym powiedział: „Przepraszam, nie zauważyłem pana”. To był dla niego wielki komplement.
Wiesław Ochman zastosował również podczas swego wystąpienia elementy czarnego humoru. Powołał się na opinie internautów po premierze drugiej płyty Krystiana Ochmana. Ktoś napisał na przykład: Na tej płycie Krystian troszkę fałszuje. Dziadek się w grobie przewraca. Jeden żart był poniżej pasa, związany z pomalowaniem elementu scenografii – pnia drzewa na kolor brązowy w spektaklu „Zbójcy” Fryderyka Schillera. Farba nie wyschła do wieczornej premiery. W czasie spektaklu jeden z aktorów, grający Starego Moora, w białym gieźle (luźnej koszuli) usiadł na pieńku i powiedział swój monolog. Po chwili z lasu wyszli zbójcy, by go wyprowadzić. Kiedy wstał i obrócił się, ktoś z widowni powiedział: Za późno….
Podczas koncertu przywołano fragmenty jednej z najładniejszych egzotycznych operetek Kálmána pod tytułem „Bajadera”. Wioletta Białk i Jakub Milewski brawurowo wykonali duet wokalno-taneczny „Każda piękność tańczy shimmy” (taniec polegający na szybkim poruszaniu ramionami do przodu i do tyłu).
Iwona Socha zaśpiewała nieco zbyt dramatycznie arię Hrabiny Maricy „Gdzie mieszka miłość”, która jest bardzo trudna. Dla mnie niedoścignionym wzorem w tej arii była Wanda Polańska. Miała zachwycające piana i liryczną delikatność w górnych rejestrach, a dolne dźwięki z kolei miały koloryt gęstych, ale miękkich współbrzmień, bez mrocznego odcienia. Następnie Łukasz Gaj przypomniał balladową pieśń w rytmie walca „Pozdrów ode mnie urocze dziewczęta i Wiedeń mój”, wprowadzającą w uroczy nastrój. Na finał zabrzmiał szalony duet „Ach, jedź do Varasdin”.
Odniosłem wrażenie, że soliści chwilami mocno się męczyli, nie słysząc w odsłuchach dobrze orkiestry i dlatego czasem rozmijali się z pulsem melodii. Robili jednak, co mogli, aby publiczność była zadowolona i zapewnili typowo rozrywkowy wieczór. Nośne głosy operowe, nagłośnione przy pomocy mikroportów, brzmiały chwilami zbyt dobitnie i ostro. Iwona Socha przechodzi już w Operze Krakowskiej na repertuar przeznaczony dla sopranów spinto (Cio-Cio-San), Łukasz Gaj dysponuje tenorem lirycznym (Faust), ale barwa i moc nabiera lekko dramatycznego brzmienia.
Lepiej wpasowane były w możliwości sprzętowe MTM głosy Jakuba Milewskiego, który zdecydował się na karierę lekkiego barytona operetkowo-wodewilowego, oraz Wioletty Białk, na co dzień gwiazdy musicalowego Teatru Rozrywki w Chorzowie.
Mazowiecki Teatr Muzyczny potraktował te koncerty jako rodzaj preludium do premiery, która ma się odbyć jeszcze w tym sezonie. Będzie to spektakl na motywach wybranych operetek Imre Kálmána. Pod koniec lutego odbyły się przesłuchania solistów i tancerzy do tej premiery. Zainteresowanie jest duże, a publiczność pozna efekty już pod koniec kwietnia.