Tomasz Pasternak: Podczas 24. edycji Festiwalu „Ogrody Muzyczne” w Warszawie 13 lipca 2024 roku wystąpi Pani z projektem „Lamento Project”.
Dorota Szczepańska: Bardzo się cieszę, że będziemy mogli pojawić się z „Lamento Project” w moim rodzinnym mieście. Ten projekt ma dla mnie duże znaczenie, także osobiste. Pomysł zrodził się w pandemii, w niełatwym czasie, ale właśnie wtedy poznałam moich wyjątkowych partnerów: izraelskiego lutnistę Alona Sariela oraz niemieckiego basistę jazzowego Petera Schwebsa, z którymi udało mi się stworzyć ten niezwykły program.
Skąd pomysł na tego typu utwory?
Nie ukrywam, że ogromną inspiracją była dla mnie działalność L’Arpeggiaty i Christiny Pluhar, z którą miałam zaszczyt wystąpić podczas Baltic Sea Festival w Sztokholmie. Widziałam, jak ci szaleni artyści pracują i co robią z muzyką – wywarło to na mnie wielkie wrażenie. Chociaż w życiu prywatnym uwielbiam śmiać się i żartować, to jednak myślę, że to właśnie w „cierpieniu” znajduje się największa głębia i potencjał twórczy. Jako wielbicielka muzyki barokowej oraz wszelkich mixów muzycznych, podjęłam próbę znalezienia własnej wypowiedzi.
W programie każdy dobrany utwór jest jakąś częścią mojego zachwytu – znajdują się więc tam nie tylko słynne lamenty baroku, jak Lament Dydony, Lament Arianny czy „Lamento della Ninfa”, ale również utwory z zakresu muzyki popularnej, jazzowej, czy filmowej.
A nazwa?
Nazwa „Lamento Project” nie jest też przypadkowa: słowo „lament” kojarzy się głównie z epoką baroku, a „project” to wyrażenie bardzo współczesne. Celowo zestawiliśmy je ze sobą, chcąc pokazać, że zjawisko „lamento” jest ponadczasowe.
Czym jest lament w muzyce?
Na pewno pierwszym skojarzeniem będzie epoka baroku oraz bas lamentujący (basso di lamento). Polega on na opadającej sekwencji kwarty doskonałej od toniki do dominanty, która powtarza się na całej długości kompozycji. Sekwencja ta jest harmonizowana na przeróżne sposoby i przynosi muzyczne cuda. Basso di lamento pojawia się już w najwcześniejszych operach Monteverdiego czy Purcella, jest wykorzystywany w muzyce wokalnej i instrumentalnej. Ciekawostką jest jednak to, że można go znaleźć również w kompozycjach współczesnych, jak i w muzyce popularnej. Panuje też powszechne przekonanie, że lament wyraża tylko żal, smutek i cierpienie. Ja postrzegam to zjawisko trochę szerzej. Jako dowód na potwierdzenie mojej tezy, chciałabym przytoczyć słowa Petera Holmana, angielskiego muzykologa i dyrygenta, który zasłynął m.in ze wskrzeszania muzyki Purcella. Scharakteryzował on bas lamentujący jako „zejście”, które w XVII wiecznej operze kojarzy się raczej z miłością. Moim zdaniem „lament” można odczuwać również przy szczęśliwej miłości, dlatego podczas „Lamento Project” dzieje się naprawdę dużo.
Płaczemy również w chwilach szczęścia?
Oj tak! Ja płaczę bardzo dużo. Ale koncert przekornie kończymy utworem Alessandro Stradelli „No, non disperate, no” („Nie rozpaczajcie!”). Cały projekt jest bardzo zróżnicowany stylistyczne, rytmicznie, ale także pod kątem emocjonalnym. Oczywiście jest to recital głównie refleksyjny, ale dzieje się w nim tak dużo, że każdy może znaleźć w nim coś dla siebie.
Klasyka nie wystarczy? W „Lamento Project” sięga Pani po kompozycje wielkich postaci muzyki popularnej, takich jak Sting czy Adele. Dlaczego?
To zupełnie nie tak, że klasyka nie wystarczy. Chciałam w ten sposób pokazać ponadczasowość zjawiska lamento. To fascynujące, że w przeciągu aż czterech wieków tak naprawdę niewiele zmieniły się zarówno potrzeby ludzkie, jak i sposoby wyrażania emocji. W pewnym momencie, gdy słuchałam po raz setny „Shape of my heart” Stinga, zdałam sobie sprawę z tego, że i tam zastosowane jest basso di lamento. A takich utworów jest cała masa!
Nie ma więc dla nas znaczenia, czy to jest Adele, czy Monteverdi. Oczywiście nie udajemy, że jesteśmy muzykami rozrywkowymi, wykonujemy wszystko w naszych aranżacjach i adaptacjach w duchu barokowym, ale właściwie żaden utwór nie jest traktowany przez nas jako osobny twór. Nasz recital składa się z bloków muzycznych, w których jeden utwór płynnie przechodzi w drugi. Dla przykładu, pierwszą część koncertu zaczynamy „Lamentem Arianny” Monteverdiego, śpiewam go z Alonem Salierem, który gra na lutni. Arianna zamienia się w „Lascia ch’io pianga” z „Rinalda” Händla, a gdy dołącza Peter Schwebs, w tej słynnej arii pojawia się cień jazzu, który prowadzi nas płynnie do „Shape of my heart” Stinga, a następnie do „Chaconne” Roberta de Visée.
Czy utwór, aby był lamentem, musi mieć odpowiednią strukturę i bas lamentujący?
Nie, zupełnie nie. Bas lamentujący stał się pewnym spoiwem w projekcie, ale nie wymogiem. Przy wyborze kierowaliśmy się emocją czy skojarzeniem z lamentem, ale konstruując wszystko tak, aby zapewnić publiczności również zaskoczenia.
A czy jest jakiś polski lament?
Niestety nie, ale za to mamy w naszym projekcie wyjątkowy utwór – polski kompozytor muzyki filmowej, Krzysztof A. Janczak skomponował specjalnie dla nas „Lament Mirandy”, inspirowany Szekspirowską „Burzą”. W programie znajduje się również „Priscilla’s song” Marcina Przybyłowicza z gry komputerowej „The Witcher 3”. Przyznam, że istnieje polska wersja, ale śpiewam ją po angielsku, bo wydaje mi się bardziej naturalna. To przepiękny utwór na głos i lutnię i cieszę się, że akcent polski też się pojawia, chociaż rzeczywiście uświadomił mi Pan, że język polski w programie jest aspektem do nadrobienia.
Specjalizuje się Pani w muzyce epoki baroku i klasycyzmu, ale poszukuje Pani innych stylów muzycznych.
Śpiewam bardzo różną muzykę i na nic się nie zamykam. Wykonuję od czasu do czasu także repertuar romantyczny i współczesny, ale rzeczywiście najbliższa memu sercu w repertuarze operowym jest muzyka barokowa i klasyczna. Uważam, że jako artystka wręcz powinnam wykonywać przede wszystkim te utwory, które czuję, że są „moje”, bo jestem wtedy najbardziej wiarygodna. Zawsze ciągnęło mnie także do muzyki rozrywkowej i eksperymentowania z techniką śpiewu i środkami wyrazu. Uwielbiam też nagrywać w studio, i klasykę i rozrywkę i muzykę filmową – wszystko jedno! Mogłabym tam siedzieć godzinami i po prostu BYĆ muzyką. Ten luz, który jest w rozrywce, staram się przenieść potem na operę, to mi bardzo pomaga.
Opera jest bardzo zdyscyplinowana.
I nieco bezlitosna. Często to właśnie ta wszechobecna presja w byciu perfekcyjnym panująca wśród nas, muzyków klasycznych, może spowodować wiele niepotrzebnych spięć. W rozrywce czuję zupełną swobodę i nieograniczoną wolność, bo nigdy się jej nie uczyłam, ani nie byłam oceniana. Uważam, że w muzyce klasycznej można, a wręcz trzeba czuć się podobnie. Też jest trochę tak, że im więcej wiemy, tym bardziej zaczynamy myśleć, co nie zawsze pomaga. A przecież można mieć własną interpretację, nawet szaloną oraz kierować się intuicją, szanując jednocześnie wszelkie zasady wykonawstwa. Tak staram się robić. Zapis nutowy jest umowny – muzyka dzieje się przecież pomiędzy nutami.
Czyli muzyka nie ma granic? Każdą kompozycję można przetworzyć?
Muzyka nie ma granic. Ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia. Każdą muzykę można przetworzyć. Ja zapytałabym raczej, czemu ma to służyć? Przetwarzanie dla samego przetwarzania chyba nie ma sensu, ale jeśli płynie za tym jakaś idea i chcemy w ten sposób coś wyrazić, to już zupełnie inna rozmowa.
Często występuje Pani w Polsce, ale na stałe mieszka Pani w Hanowerze. Czy Niemcy to kraj kochający operę i sztukę bardziej?
Nie powiedziałabym, że Niemcy kochają muzykę bardziej niż Polacy. Polska publiczność jest niesamowita, ma niesłychaną energię i też jest tego spragniona. Jednak w Niemczech muzyka klasyczna jest wszechobecna, jest w mediach, można ją usłyszeć nawet w sklepie. W tym kraju jest ponad 80 teatrów operowych, to zupełnie inny rynek. Inaczej prowadzona jest też mam wrażenie edukacja. W Polsce tego niestety nie ma w takim stopniu.
Jakie są Pani plany na przyszłość, gdzie będzie można Panią usłyszeć i zobaczyć? O czym Pani marzy?
Nie o wszystkim mogę jeszcze powiedzieć, ale niektóre z moich marzeń spełnią się w przyszłym sezonie, na co bardzo się cieszę. Z ciekawostek, na przełomie czerwca i lipca 2024 ukaże się EP-ka zatytułowana „Händel Shorts”, którą współtworzę z fantastycznymi artystami – Rafałem Tomkiewiczem, wspaniałym polskim kontratenorem oraz wszechstronnym wirtuozem Alonem Sarielem, który na naszej płycie gra na lutni i mandolinie. „Händel Shorts” jest to ukłon do modnych dziś krótkich form, jak Rolki i Relacje na Facebooku, Instagram Stories czy Youtube Shorts. Celowo wykonujemy więc tam tylko część A arii lub duetu barokowego, w naszych interpretacjach. W sieci ukazały się już dwa teledyski, z czego jeden „Caro…Bella” duet Cleopatry i Cezara z opery „Giulio Cesare” George’a Friedricha Händla, dość szalony i zabawny! A niebawem ukaże się trzeci.
Z planów koncertowych pojawię się m.in. 30 czerwca 2024 roku w Warszawie na Gali Finałowej 33. Festiwalu Mozartowskiego Warszawskiej Opery Kameralnej, która odbędzie się w Teatrze Polskim. W sierpniu 2024 roku zaśpiewam podczas Festival Barocco Alessandro Stradella w Viterbo, gdzie będę miała przyjemność wziąć udział również w nagraniu „San Giovanni Battista” Stradelli dla wytwórni ARCANA pod batutą Andrea De Carlo u boku wspaniałej Silvii Frigato.
„Lamento Project” to koncert kameralny, wystąpią Państwo w dużym namiocie na dziedzińcu Zamku Królewskiego dla kilkuset osób.
Tak, jest to wyzwanie. Zazwyczaj wykonujemy ten recital w formie kameralnej. Bardzo chciałabym jednak, żeby nasze „Lamento Project” trafiło do jak najszerszej publiczności. Otoczenie (Zamek Królewski), a także telebimy w namiocie myślę, że ułatwią nam kontakt z większą widownią. Nie możemy się już doczekać tego występu!
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia!