Festiwal imienia Jana Kiepury w Krynicy Zdroju, na przestrzeni 55 lat swojego istnienia, przechodził wiele transformacji. A także wzlotów i upadków. Poszczególni dyrektorzy i zarządcy wydarzenia prezentowali istny kalejdoskop artystycznych wizji. Od nostalgii za patosem grand oper, poprzez próby wyczarowania na scenie atmosfery operetkowego Wiednia, eksperymenty z wplataniem do programu występów piosenkarzy stricte rozrywkowych, poezji śpiewanej, festynowej konferansjerki, romanse z różnorakim folklorem czy musicalem, aż po kostiumowe happeningi.
Pośród tych programowych rozmaitości niknęła czasami idea, jaka bezsprzecznie kryje się za nazwiskiem Patrona. Idea artysty operowego, który przyciąga tłumy. Nie tylko swoją prezencją, charyzmą i promiennym uśmiechem. Ale także wypracowaną przez siebie marką, na którą składa się, zdobywane latami, doświadczenie. Przychylność widzów i krytyków, zarówno w kraju, jak i za granicą. Role operowe, o których było głośno na świecie. Dbałość o higienę głosu, o konsekwencję w doskonaleniu techniki wokalnej. Oraz wyrazisty, pełen magnetyzmu, dopracowany w detalach wizerunek sceniczny. Te wszystkie cechy posiadał niewątpliwie Jan Kiepura. I posiada je również Aleksandra Kurzak, która w niedzielę, 7 sierpnia 2022 roku, zaśpiewała nadzwyczajny recital podczas 55. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy.
Nieprzypadkowo wybór padł właśnie na tę konkretną datę. Artystka tego dnia celebrowała swoje urodziny. Kurzak zdecydowała się spędzić je właśnie w Krynicy, przyjmując zaproszenie dyrektora artystycznego, profesora Tadeusza Pszonki. Dzięki czemu zgromadzeni w uzdrowisku melomani, po raz pierwszy w historii Festiwalu, mogli usłyszeć jej dźwięczny sopran.
Wraz z maestro Bassemem Akiki, który poprowadził towarzyszącą solistce Orkiestrę Śląskich Kameralistów, Kurzak postawiła na repertuar dość szablonowy, ale też gwarantujący pozytywny odbiór. Zarówno u doświadczonego, jak i u początkującego widza. Najsłynniejsze operowe arie na sopran, przeplatane znanymi i lubianymi tematami orkiestrowymi z oper świata, to sprawdzona recepta na udany koncert. Artystka bez wątpienia chciała dać się poznać krynickiej publiczności od jak najlepszej strony. Bez ryzykownego eksperymentowania w doborze repertuaru, za to z wdziękiem i wielowymiarowością operowych heroin, które, jedna po drugiej, materializowały się na scenie w jej interpretacjach.
W uroczysty nastrój wprowadziła widzów otwierająca koncert, dynamiczna uwertura z „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego. Pod batutą młodego dyrygenta wybrzmiała ona z należytą sobie dawką energii. By następnie, pozostając w kręgu tej samej opery, Aleksandra Kurzak wykonała cavatinę Rozyny „Una voce poco fa”, z charakterystyczną dla bohaterki, jadowitą słodyczą. To właśnie od partii koloraturowych rozpoczęła się kariera śpiewaczki i był to niewątpliwie ukłon w stronę repertuaru, który wywindował ją na sam szczyt.
Jednak głos Kurzak jest już w tej chwili na innym etapie. Ewoluuje, rozkwita, dojrzewa. Artystka coraz częściej sięga po partie przeznaczone dla sopranu dramatycznego. Tak oto, w jej przejmujących i nad wyraz dojrzałych interpretacjach, wybrzmiały arie takie jak „Un bel di vedremo” z „Madamy Butterfly”, „Ecco respiro appena” z „Adriany Lecouvreur” czy „Vissi d’arte” z „Toski”. W większości z nich głos Kurzak brzmi ciemniej i nabiera głębi. Zintensyfikowana ekspresja, nietypowa dla koncertowych wykonań, była tu dodatkowym atutem.
Odnoszę wrażenie, że obecnie w tym mocniejszym repertuarze solistka czuje się zdecydowanie pewniej, niż pośród koloratur. Być może dlatego świadomie zrezygnowała z uwzględnionej w programie arii Julii „Ah! Je veux vivre” z opery „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda. Zastępując ją jakże uwielbianą przez melomanów, przeznaczoną dla sopranu lirycznego, arią Lauretty „O mio babbino caro” z jednoaktówki „Gianni Schicchi” Giacomo Pucciniego. Ta ostatnia, rozsławiona przez Marię Callas, która swoim wykonaniem doprowadzała publiczność do łez, nigdy nie zawodzi.
Aurę magii i baśniowości Kurzak roznieciła w drugiej części koncertu, za sprawą arii tytułowej bohaterki opery Dworzaka „Rusałka”. Wcześniej zaś, w monologu „Depuis le jour” z „Louise” Charpentiera, snuła opowieść o tym, jak bardzo jest szczęśliwa i zakochana. Znając przebieg kariery Kurzak oraz jej wręcz filmową historię miłosną – historię związku z tenorem Roberto Alagną – można było odnieść nieodparte wrażenie, że wyśpiewała ona swą autobiografię. By następnie zakończyć oficjalną część koncertu niekwestionowanym credo świadomej swojej wartości divy, czyli arią Musetty „Quando m’en vo” z „Cyganerii” Pucciniego.
Jako jeden z bisów, specjalnie na okoliczność swych urodzin, solistka wybrała utwór Vincenzo di Chiary „La Spagnola”. Nie ma chyba śpiewaka operowego, który choć raz nie wykonałby tej popularnej pieśni neapolitańskiej. Co jest jednak szczególne, to fragment melodii, którzy Polacy zapożyczyli jako refren do biesiadnej piosenki „Sto lat”. W ten sposób Kurzak podkreśliła celebrację swojego święta.
Przez cały czas trwania recitalu z dużą przyjemnością obserwowałam znakomitą współpracę śpiewaczki z dyrygentem. Co zresztą nie było żadnym zaskoczeniem, gdyż Kurzak i Akiki koncertują wspólnie od lat, doskonale się wzajemnie rozumiejąc i uzupełniając. Koncert bez wątpienia dał wiele radości nie tylko widzom, ale także solistce. Gdyż Aleksandra Kurzak z lubością bawi się dźwiękiem, formą wyrazu, ruchem, gestem i spojrzeniem. Scena jest jej żywiołem. Doceniła to krynicka publiczność, nagradzając artystkę długą owacją na stojąco i prosząc o kolejne bisy, w efekcie czego Kurzak dwukrotnie zaśpiewała jeden z utworów. Nie spodziewając się zapewne, że zachwyceni jej głosem melomani literalnie nie pozwolą jej zejść ze sceny.