Organizatorzy okrągłej edycji wydarzenia zadecydowali podczas świętowania jubileuszu powrócić do wyjątkowej realizacji tego tytułu z 1991 roku. Na zachowanych nagraniach z tego okresu główne role pod batutą Daniela Orena kreują Piero Cappuccilli (Nabucco), Yevgeny Nesterenko (Zachariasz) i Ghena Dimitrova (Abigaille). Trzy lata później, w 1994 roku tę morderczą partię u boku Renata Brusona wykonywała Jolanta Omilian, polska sopranistka specjalizująca się w dramatycznym repertuarze belcantowym. Spektakl po pięciu sezonach zszedł z afisza, ale po dwudziestu latach został odrestaurowany i powrócił do amfiteatru w 2011 roku.
Jego twórcą jest Gianfranco de Bosio, pochodzący z Werony, a zmarły w ubiegłym roku włoski reżyser. Jako autor wielu nietuzinkowych inscenizacji, przygotowywanych specjalnie na potrzeby amfiteatru, oraz dwukrotny dyrektor festiwalu pozostawił po sobie ogromny dorobek. Z ważniejszych osiągnięć należy wymienić pierwszą na Arenie realizację opery „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda (której akcja rozgrywa się właśnie w Weronie) i przede wszystkim rekonstrukcję wystawionego w 1913 roku w stulecie urodzin Giuseppe Verdiego spektaklu „Aidy”, od którego to rozpoczęła się historia operowego festiwalu.
Mimo owianego legendą nazwiska reżysera, jego „Nabucco” jest klasyczny, dość statyczny, prowadzony dyskretną narracją. Mankamentem może być fakt, że każdy z czterech aktów opery oddzielony jest przerwą, przez co spektakl znacznie się wydłuża. Również kolejne sceny potrzebują pauz technicznych celem przearanżowania dekoracji, ale są to zmiany na tyle kosmetyczne, że czasem ciężko zauważyć pomiędzy nimi różnice.
Zaprojektowana przez Rinalda Olivieriego scenografia jest uniwersalna, ma charakter tła dla opowiadanej historii. Stanowi ją kilkunasto – czy nawet kilkudziesięciometrowy budynek, aranżowany jako starożytna Świątynia Jerozolimska czy biblijna Wieża Babel, w zależności od potrzeb libretta. Podobnie do poszczególnych scen przygotowane zostały dodatkowe, drobne rekwizyty, a całej monumentalności, tak charakterystycznej dla oper wystawianych na Arenie, nadaje kilkusetosobowy zespół chóru i statystów, gęsto rozstawionych w przestrzeni sceny. W ten sposób spektakl jest dosłowny, momentami może przypominać wykonanie koncertowe, ale za to muzycznie dynamiczny, podkreślający to, co w „katarynkowej”, jeszcze belcantowej muzyce Verdiego najlepsze.
Miło zaskoczył mnie Nabucco Romana Burdenki, którego wykonanie mogłem także podziwiać na ubiegłorocznym festiwalu, w inscenizacji Arnauda Bernarda. Może jego baryton mógłby być jeszcze bogatszy w alikwoty, ale gładka emisja i swoboda w wykonaniu zasługiwały na aplauz i uznanie, szczególnie w pięknym „Dio di Giuda”.
Niestety dobór Marii JoséSiri do roli Abigaille wydawał się być nieporozumieniem. Śpiewaczka co rusz traciła kontrolę nad swoim głosem, a mordercze przebiegi i koloratury są chyba najzwyczajniej poza jej możliwościami. Korzystniej za to zabrzmiała we fragmentach spokojniejszych i bardziej lirycznych, chociażby w finale opery.
Dla występującego od lat na werońskim festiwalu polskiego basa Rafała Siwka był to już dwudziesty spektakl w roli Zachariasza na Arenie. Grana przez niego postać odznacza się siłą, dostojnością, ale także dobrotliwością i troską o naród żydowski oraz nutą nostalgii. Tę uwypuklił w trudnej intonacyjnie (rozpoczynanej a cappella, później z koncertującą solo wiolonczelą), mistrzowsko zaśpiewanej modlitwie „Vieni, o Levita… Tu sul labbro…”, z ciepłymi frazami i mądrze prowadzonymi pianami. Znakomitą Feneną była Vasilisa Berzhanskaya, która udowodniła, że jej gładki i aksamitny mezzosopran ma duży potencjał do wykonywania głównych ról. Dobrym, wyrównanym tenorem dysponuje Riccardo Rados jako Ismaele.
Dyrygowanie spektakli w tym ogromnym amfiteatrze nie należy do najłatwiejszych. Tego wieczoru Alvise Casellati miał przede wszystkich problemy z równym prowadzeniem muzyków, a nie pomagał sobie częstymi i nieuzasadnionymi zmianami temp.
Równorzędnym bohaterem spektaklu był fenomenalny chór. Olbrzymi zespół zachwycał masywnym i bogatym brzmieniem, bez wysiłku wypełniając przestrzeń Areny. Słynne „Va, pensiero”, na które oczekuje gros kilkunastotysięcznej publiczności (część z niej by dołączyć się do wykonania, część by uciszać tych mniej zdyscyplinowanych), zostało odpowiednio zniuansowane i zabrzmiało wyjątkowo, tradycyjnie wykończone pianissimo mormorando. Tradycyjnie zostało również nagrodzone przez widzów rzęsistą, długą owacją i prośbami o bis.
A na wypadek, gdyby dyrygent nie zrozumiał tych próśb, z jednego z górnych sektorów amfiteatru dobiegł widzów donośny, nieznoszący sprzeciwu, skandujący okrzyk Maestro! Bis! Adresat zawołania nie miał już wtedy chyba innego wyjścia. Jedną ręką uciszył żywiołowych melomanów, by drugą, wolną móc zadyrygować pierwsze takty nieoficjalnego hymnu Włoch.