Trzyaktowa opera Krzysztofa Meyera „Ślepy tor” opowiada trzy historie podróżnych, którzy utknęli na stacji kolejowej w fikcyjnym Księstwie Alpos. Nieuniknione dla mnie w tym przypadku są skojarzenia ze wspaniałym dziełem Gioachina Rossiniego, „Podróżą do Reims”, w którym bohaterowie nie mogą wydostać się z gospody Pod Złotą Lilią i dojechać na koronację króla Francji. W legendarnej polskiej realizacji tego tytułu w reżyserii Tomasza Koniny na scenie warszawskiej podróżni uwięzieni zostają właśnie na dworcu kolejowym. Pod względem struktury treści „Ślepy tor” w inny jeszcze sposób przypomina mi Rossiniego. W „Hrabim Ory” tematem dwóch aktów opery są dwie miłosne klęski i dwa nieudane starania tytułowego bohatera o rękę pięknej Adeli. Każda część opowiada tę samą historię, oczywiście poprowadzoną inaczej.
W libretcie Antoniego Libery treść trzech aktów jest dokładnie taka sama. Moderniści wybierają się na wielki kongres w Paryżu, gdzie ma być ustanowiona flaga Ziemi, konserwatyści jadą na „Dni Świętości” do Rzymu, Barbarzyńcy (a raczej Terroryści) i Feministki udają się na akcję polityczną do Berlina. Mamy różne grupy podróżnych, różne cele podróży, ale te same obiektywne przeszkody – znaczące opóźnienie pociągu. Dwoma stałymi postaciami pojawiąjącymi się w trzech aktach są Zawiadowca Stacji i Samobójca. Zawiadowca trzykrotnie ratując Samobójcę, zatrzymuje przejeżdżający ekspres i wszystkim udaje się do niego wsiąść.
Antoni Libera, tłumacz, reżyser teatralny, krytyk literacki, autor znakomitej powieści „Madame”, stworzył katalog wielu interesujących postaci. Akcja osadzona wokół potrójnej próby samobójstwa to pretekst do rozważań nad światem, zwłaszcza w scenach, kiedy Samobójca mówi o „rozczarowaniu światem” i tłumaczy powody swojego desperackiego kroku. Libera, zafascynowany Samuelem Beckettem, jako wielki znawca jego twórczości nawiązuje w pewnym sensie do estetyki egzystencjalnego zawieszenia, choć pisze zupełnie inaczej. Interesująco poprowadzona jest postać Zawiadowcy Stacji, mało empatycznego służbisty i lokalnego dyktatora. Nie interesują go ani problemy podróżnych, ani niedziałający automat z zimnymi napojami, ani też biletomat, który zwraca podróżnym nawet trzykrotność wpłaconych pieniędzy. W pewnym sensie ta postać przypomina gospodarza domu Stanisława Anioła, w serialu „Alternatywy 4” w tę rolę wcielał się Roman Wilhelmi. – Zabić możesz się w domu, a nie w miejscu publicznym – krzyczy Zawiadowca, starając się zapanować nad chaosem na stacji.
Ale jest nie tylko śmiesznie, po dwóch groteskowych i komicznych aktach następuje smutny i tragiczny finał. Zawiadowcy nie udaje się uratować Samobójcy, obaj giną pod kołami rozpędzonego pociągu.
Marek Weiss jest jednym z najsłynniejszych polskich reżyserów operowych, autorem ponad 120 inscenizacji w Polsce i na świecie. Wielkie doświadczenie wspaniałego teatralnego twórcy i wielka wyobraźnia sceniczna interesująco prowadziły i zindywidualizowały bohaterów w poszczególnych odsłonach tego utworu.
Weiss przyznaje jednak, że w przypadku „Ślepego toru” polemizował z literą libretta. W inscenizacji wzbogacił niektóre sceny indywidualnym odczytaniem treści i nadał im inne znaczenia. Wprowadził m. in. Oczekującą – postać fatum, kobietę niczym Mojra przędącą niewidzialną nić przeznaczenia, ożywiającą się wtedy, gdy na scenę wkracza śmierć. W wymowny w swoim milczeniu sposób wykreowała ją tancerka Anna Staszak.
Piękną scenografię zarówno kolejowego dworca, jak i ślepych torów pociągu stworzyła Jagna Janicka; klasycznie współczesne stroje zaprojektowała Anna Adamek. Za antybaletową choreografię poprowadzoną w duchu teatralnego dramatu odpowiada Izadora Weiss. Wspaniałe są sceny modlitwy w akcie drugim, jak i brutalnych zachowań terrorystów w akcie trzecim. Niepokojące napięcie budowały plastyczna reżyseria świateł (Bogumił Palewicz) oraz projekcje video (Kacper Fertacz). Od strony wizualnej spektakl był naprawdę znakomity.
Bardzo dobrze wypadli też soliści. Wszyscy posługiwali się doskonałą dykcją, spektakl śpiewany był w języku polskim. Krzysztof Meyer napisał dwie główne partie na głos barytonowy tak, jakby Zawiadowca i Samobójca byli dwoma biegunami osobowości tej samej postaci. Zrezygnowanym Samobójcą był belcantowy i przejmujący wokalnie Stanisław Kuflyuk, dramatycznie zabrzmiał bezradny Zawiadowca Krzysztofa Szumańskiego.
Robert Gierlach zagrał trzy różne postacie: Profesora de Construct, Księdza – Generała Zakonu oraz Timura, przywódcy grupy Terrorystów, bawił się swoim scenicznym emploi mosiężnie i pięknie śpiewając.
Pozostali soliści w poszczególnych aktach demokratycznie kreowali na zmianę pierwszoplanowe i drugoplanowe role. Bardzo dobra, scenicznie i wokalnie, była sparaliżowana Dama Magdaleny Pluty czy Żona Producenta Wina Bożeny Bujnickiej. Świetnie wybrzmiał tercet Zakonnic (Anna Bernacka, Magdalena Stefaniak pod wodzą Siostry Przełożonej Elwiry Janasik). Wspaniale błysnęli scenicznie Mateusz Zajdel, Bartłomiej Misiuda i Rafał Żurek w trzech zupełnie różnych rolach tak, jakby występowali w trzech różnych dziełach. Wszyscy naprawdę bardzo dobrze grali, między śpiewakami czuć było muzyczne porozumienie.
Ale największe wrażenie wywarło na mnie brzmienie orkiestry, prowadzonej przestrzennie i dynamicznie przez Łukasza Borowicza. Dyrygent mówi w wywiadzie z Martą Kluczyńską, zamieszczonym w książce programowej, że z perspektywy kanału orkiestrowego to opera koncertująca. Orkiestra nie jest towarzyszem, lecz pełni rolę współwiodącą. Mało jest takich partytur operowych, w których sekcja dęta blaszana i sekcja perkusji mają rolę równie ważną, jak sekcja smyczkowa. W naszym kanale odbywa się taki swoisty koncert na orkiestrę.
Krzysztof Meyer napisał bogatą fakturowo partyturę dla orkiestry, z wykorzystaniem współczesnych technik kompozytorskich, ale pełną też odniesień i cytatów dzieł innych kompozytorów. Slyszymy fragmenty Ravela, Debussy’ego, Beethovena. Pomimo zmiennego charakteru akcji muzyka zachowuje ten sam styl narracji. Muzyka, zawierająca też fragmenty motywów przewodnich może kojarzyć się ze względu na kilometrowe wokalne pasaże z „Falstaffem” Giuseppe Verdiego, ale także z „Czterema gburami” Ermanno Wolf-Ferrariego. Bardzo trudne są jednak partie wokalne, jest tu mało charakterystycznych dla opery miejsc solowych, duetów i tercetów. W śpiewie nie ma też tradycyjnej melodii i miejsca na popisy solistyczne, fermaty czy piana. Wokalnie to właściwie wielogłosowa recytacja i jeden wielki ansambl, to monumentalny muzyczny dialog niekończącej się sceny zbiorowej z udziałem wszystkich bohaterów. Słucha się tego dobrze, muzycznie akty są krótkie i zwarte.
Całość kończy się epilogiem, w którym wszyscy artyści przebierając się z powrotem w kostiumy do pierwszego aktu narzekają na kompozytora i reżysera, co jest nawiązaniem zarówno do sztuk Moliera, jak i finału „Don Giovanniego” Wolfganga Amadeusza Mozarta, w którym poznajemy prawdziwe oblicze Donny Anny. To kolejne nawiązanie do tradycji dramma giocoso, czyli rodzaju łączącego operę seria z operą buffa, choć moim zdaniem w tym przypadku osłabiającą wymowę metafory tego dramatu.
Podczas premiery „ Ślepego toru” zastanawiałem się, dlaczego muzyka współczesna u wielu ludzi, z którymi rozmawiam, budzi pewną niechęć i dystans. Myślę, że generalnie rozumiemy „muzykę przeszłości”, to jej najczęściej słuchamy i to w sposób chronologicznie nielinearny (raz Wagner, raz Mozart). Muzyki najnowszej po prostu nie znamy. Zdecydowanie częściej powinniśmy mieć do czynienia ze sztuką naszych czasów.