Wydarzenie będzie miało miejsce 26 listopada 2024 roku na antresoli Hali Koszyki (ul. Koszykowa 63, Warszawa). Wstęp jest bezpłatny. Link do wydarzenia znajduje się tutaj.
Informacje o wydarzeniu
Organizatorzy: Hala Koszyki | Julian Cochran Foundation | International Cochran Music Festival
Mecenas: Symphar
Honorowy Partner: Filharmonia Narodowa
Partnerzy: Vank | Samarité | Glovo
Partnerzy Medialni: Orfeo – Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego | Business Magazine
Patronat honorowy: Ambasciata d’Italia Varsavia | Australian Embassy in Poland
Informacje o artystach
Julia Dmochowska-Paech | Polska. Ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Laureatka wielu konkursów krajowych oraz międzynarodowych, między innymi Julian Cochran Piano Competition 2023. Jej wielką pasją jest muzyka kameralna. W ramach swojej działalności muzycznej, oprócz rozwoju artystycznego, Julia bardzo aktywnie angażuje się w życie społeczności akademickiej. Inicjuje i przewodniczy koncertom, warsztatom oraz programom wymiany studenckiej.
Anca Stana | Rumunia. Anca Stana (Săftulescu) jest wykładowczynią na Uniwersytecie Ovidius w Konstancy na Wydziale Sztuk Pięknych i posiada tytuł doktora muzykologii. Ukończyła Narodowy Uniwersytet Muzyczny w Bukareszcie. Otrzymała stypendium na studia w Conservatoire National Supérieure de Musique et de Danse de Paris. Artystka wielokrotnie brała udziału w wielu festiwalach muzycznych, takich jak Festiwal George’a Enescu, czy Cremona Summer Festival. Anca Stana jest również laureatką wielu nagród w międzynarodowych konkursach.
Matteo Cardelli | Włochy. Uzyskał dyplom w Konserwatorium w Ferrarze oraz tytuły magistra z wyróżnieniem w Akademii Muzycznej w Bazylei. Finalista Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Ferruccio Busoniego 2015 oraz Konkursu Géza Anda 2021. Regularnie występuje zarówno jako solista i kameralista. Grał w prestiżowych salach koncertowych w Europie, Ameryce Północnej i Azji.
Rita Gombrowicz, która objęła patronat honorowy nad najnowszą produkcją Polskiej Opery Królewskiej mówi: Cieszę się, że część niepublikowanych dotąd rękopisów Historii (Operetki) posłużyła do stworzenia opery HI§TORY, tym bardziej, że są one jednymi z nielicznych, które się zachowały. Gombrowicz miał zwyczaj niszczenia swoich rękopisów. Wierzę, że ta opera pomoże rzucić nowe światło na jeszcze lepsze zrozumienie autobiograficznego kontekstu dzieła Gombrowicza i jego relacje z historią.
Witold, główny bohater opery jest wcieleniem autora dramatu. Siedemnastoletni chłopak staje do konfrontacji z własną rodziną i reprezentowanymi przez jej członków złudnymi społecznymi ideałami, a następnie z twórcami wielkiej Historii. Do akcji włączeni zostają ojciec, matka i rodzeństwo słynnego dramaturga, a ich charakterystyczne cechy osobowości, a nawet melodie głosów, znajdują odzwierciedlenie w muzyce. W drugim akcie na scenę wkraczają postaci historyczne – m.in. car Mikołaj II, cesarz Wilhelm II, Józef Piłsudski… Przeplatające się wątki osobiste i polityczne tworzą mozaikę znaczeń, groteskową plątaninę zdarzeń realnych i wyobrażonych. To, co miało być „muzyczną komedią” staje się obrazem tęsknoty za nie-uwikłaniem, za wolnością od „formy”, od „gęby”, od „stroju”, od „buta”, od zwodniczości świata, od małej i wielkiej historii.
W prawie każdej powieści Gombrowicza jest „Drugi On”. Jak czytamy w zapowiedzi prasowej: Oczywiście można twierdzić z przekonaniem i nie bez racji, że Gombrowiczów jest więcej. Bo przecież każdy autor piszący sztukę jest każdą postacią, którą wymyślił. To podwojenie tak często powracające w twórczości Gombrowicza jest niezwykle charakterystyczne i trudno się dziwić, że kompozytor zaryzykował takie właśnie istnienie autora i bohatera na scenie.
Michał Dobrzyński opracował tekst opery na podstawie nieukończonego dramatu „Historia” Witolda Gombrowicza, w tym fragmentów, które nigdy dotąd nie zostały opublikowane. Kopie manuskryptów osobiście udostępniła kompozytorowi pani Rita Gombrowicz. Jednym z naczelnych zadań mojego pisania to przedrzeć się poprzez Nierzeczywistość do Rzeczywistości – powiedział kiedyś Gombrowicz, a Michał Dobrzyński za pomocą uniwersalnego języka muzyki przenosi tę myśl w nowy wymiar. Nieukończony dramat pozostawia szerokie pole do muzycznej interpretacji – jak podkreśla sam kompozytor: wyrazistość myśli i jaskrawa wręcz czytelność użytych Gombrowiczowskich postaci-symboli […] wydaje się w jakiś szczególny sposób korelować z historią rozgrywającą się także dzisiaj i na naszych oczach.
Kierownictwo muzyczne nad prapremierą „Hi§tory” objął Karol Szwech. Wystąpią Michał Sławecki (Witold – kontratenor / Albertyn), Iwona Lubowicz (Witold – sopran), Aneta Łukaszewicz i Małgorzata Pańko-Edery (Matka / Cesarzowa), Robert Gierlach i Paweł Michalczuk (Ojciec / Profesor / Cesarz Mikołaj II / Cesarz Wilhelm II / Piłsudski), Łukasz Hajduczenia i Robert Szpręgiel (Janusz / Rasputin / Xiążę Von Pless / Wieniawa Długoszowski), Witold Żołądkiewicz (Jerzy / Xiążę Von Eulenburg / Adaś Mauersberger), Dorota Lachowicz i Monika Ledzion-Porczyńska (Rena), Joanna Freszel (Albertyna / Krysia), Piotr Halicki (Hindenburg) oraz Sylwester Smulczyński (Ludendorff). W partiach aktorskich na scenie pojawią się Sławomir Jurczak, Grzegorz Karłowicz, Łukasz Kurczewski (Prokurator, Generał, Głos, Paléologue, Adiutant, Minister Wojny, Minister I, II, III).
Spektakl wyreżyserowali Maciej Wojtyszko i Jakub Krofta, scenografię zaprojektował Wojciech Stefaniak, kostiumy Dorota (Dorothée) Roqueplo. Za reżyserię świateł odpowiedzialny jest Piotr Pawlik, a za projekcje Marek Zamojski.
Wydarzenie zostało wpisane do kalendarza obchodów Roku Witolda Gombrowicza, ogłoszonego przez Senat RP. Prapremiera odbywa się pod honorowym patronatem Marszałek Senatu Rzeczypospolitej Polskiej Małgorzaty Kidawy-Błońskiej oraz Rity Gombrowicz.
„Luiza Miller” jest piętnastą operą Giuseppe Verdiego, jej prapremiera odbyła się 8 grudnia 1849 roku w Teatro San Carlo w Neapolu. Można twierdzić, że był to wielki sukces, ponieważ dzieło niemalże natychmiast wystawiono w Palermo, Padwie i La Scali w Mediolanie, a także w Neapolu, Paryżu, Londynie i w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych. Ale w pewnym momencie ten tytuł przestał być popularny, niewątpliwie przytłoczyła go sława kolejnych arcydzieł mistrza z Busseto, takich jak „Rigoletto”, „Traviata”, czy Trubadur”. O losach „Luizy Miller”, a także historii wykonawczej i nagraniowej wyczerpująco pisze w programie do bytomskiej premiery Piotr Nędzyński.
To dzieło w powojennej historii naszego kraju zabrzmiało tylko raz w wersji koncertowej w Operze Bałtyckiej w Gdańsku w 2001 roku pod dyrekcją Krzysztofa Słowińskiego. Partię tytułową śpiewała wtedy Agnieszka Wolska, której partnerowali m. in.: Krzysztof Bednarek, Włodzimierz Zalewski, Vera Baniewicz, Piotr Nowacki i Andrzej Szkurhan, fragmenty ukazały się na płycie kompaktowej.
Historia oparta jest na dramacie Friedricha Schillera. Verdi kilkukrotnie sięgał do jego dzieł, na kanwie jego dramatów skomponował „Zbójców” („I Masnadieri), ale także „Don Carlosa”, jedno z jego największych arcydzieł. Muzykolodzy uważają, do czego przychyla się Piotr Nędzyński, że „Luiza Miller” to cezura oddzielająca młodzieńczy okres kompozytora od pełnych maestrii jego arcydzieł. Partytura „Luizy” pełna jest muzycznej mocy, wyposażona w olśniewające sceny ansamblowe, ale także wzruszające i wymagające solistycznego popisu arie. Inicjatywa Opery Śląskiej w Bytomiu, aby wreszcie zaprezentować to arcydzieło w Polsce zasługuje więc ze wszech miar na uznanie. Tym bardziej, że udało się zgromadzić solistów, którzy doskonale mogli wyrazić wyśnione marzenie kompozytora.
Akcja opery rozgrywa się w XVII wieku w małym miasteczku w Tyrolu, Rudolf (tenor), syn hrabiego Waltera kocha z wzajemnością Luizę (sopran). Na wskutek złego zbiegu okoliczności (sztuka Schillera ma tytuł „Intryga i miłość”), kochankowie popełniają, niczym szekspirowscy Romeo i Julia samobójstwo. Krajobraz wokalny dopełniają Miller (baryton), ojciec Luizy oraz Walter (bas), ojciec Rudolfa, a także nie do końca wykorzystane dramatycznie postacie Księżnej Fryderyki (mezzosopran) oraz zakochanego w Luzie, podstępnego Wurma (bas). Verdi, ponoć na skutek sugestii librecisty, Salvatore Cammarano, nie rozbudował w sposób bardziej znaczących tych partii, co nie znaczy, że można w nich obsadzić śpiewaków bez charyzmy. Anna Borucka jako Fryderyka pokazała namiętność i słodycz w swoich dwóch pojawieniach się na scenie, w krwistych duetach zademonstrowała ogromną wrażliwość wokalną, nie jest to bowiem postać negatywna, a bardziej nieszczęśliwa w odtrąceniu swojej miłości. Bardzo dobrze wypadł Zbigniew Wunsch, bas związany z Operą Śląską, przekonujący scenicznie i świetnie interpretujący z wyczuciem belcanta i mocy swoje jadowite frazy. W kilku solowych wejściach krystaliczną werwą sopranu błysnęła Marta Huptas jako Laura, towarzyszka Luizy.
Ale ta partytura należy do kwartetu solistów: sopranu, tenora, barytonu i basa, bez nich nie ma sensu przedstawiać tego dzieła. W Bytomiu wyszło to znakomicie. Izabela Matuła w tytułowej partii (śpiewaczka już po raz kolejny zmierzyła się z tą rolą) znakomicie meandrowała pomiędzy trudnością lirycznej koloratury, jak też szerszą dramatyczną frazą. Ta partia napisana jest przez Verdiego niemiłościwie, właściwie na kilka rodzajów głosów, trochę podobnie jak Violetta w „Traviacie”, od brzmień koloraturowo lirycznych do silnego wyrażenia dźwięków piersiowych. Matuła zinterpretowała to znakomicie, nie tracąc wokalnej kontroli, olśniewając przejściami rejestrów i upiornie dramatyczną interpretacją, zawsze osadzoną w technice belcanta. Łukasz Załęski w patii Rudolfa imponował techniką i siłą wyrazu, ta rola jest bliższa przyszłym Radamesom i Don Carlosom, niż Alfredom czy Księciom w „Rigoletcie”. Artysta zabrzmiał wyczuciem dramatycznej verdiowskiej frazy i wielką śpiewnością. Niestety, trudna szczególnie dla większych głosów, poprawiona akustyka w Sali Opery Śląskiej odrobinę ścinała jego alikwoty.
Doskonałym Walterem był bas Aleksander Teliga, o miękkich dźwiękach basowych, artysta stworzył też ujmującą kreację sceniczną zagubionego w miłosnych rozedrganiach swojego syna. Także Stanislav Kuflyuk ujmował mocą i siłą wyrazu w lirycznie wyrażanych frazach ojca Luizy.
Marco Guidarini prowadził orkiestrę Opery Śląskiej solidnie i mocno, kładąc nacisk na dynamizm opowieści, muzycy brzmieli świetnie, choć czasem przydałaby się chwila oddechu, a także zabawa verdiowską frazą, miejscami było to zbyt szybkie.
Inscenizacja jest koprodukcją czterech teatrów operowych: Opéra Grand Avignon (Francja), Opéra de Tours (Francja), Teatro di Como (Włochy) oraz Opery Śląskiej w Bytomiu (Polska). To dobre podejście, zwłaszcza w przypadku tak ryzykownie mało znanego tytułu. Reżyseria Frédérica Roelsa pozwala rozwinąć się solistom w porywach dramatycznych, choć jest dosyć statyczna. Bezgraniczna miłość ojca wyrażona jest upominkiem laleczki na urodziny, to ujmujący pomysł bezwarunkowego przywiązania Millera do córki. Podobnie rozegrany jest motyw zegara, niczym nieubłaganej mocy przeznaczenia, Miller szermuje wyrwaną wskazówką jak szablą, a czas niejako przestanie płynąć.
Scenografia Lionela Lesire osadza tę opowieść w kamiennej przestrzeni tyrolskiego miasteczka, mury ruszają się i tworzą w zależności od sceny rynek lub wnętrze posiadłości, w sposób bardzo umowny. Lionel Lesire jest też autorem kostiumów, dzięki nim można zorientować się, że ta historia przeniesiona jest w czasy bardziej współczesne. Wszystko to zagrało, tworząc uniwersalną opowieść. Mocy wyrazu dopełnił chór prowadzony przez Krystynę Krzyżanowską-Łobodę, śpiewający czysto, mocno i przejmująco. To była bardzo udana produkcja, zarówno w podejściu Opery Śląskiej odkrywania i przybliżania mniej znanych dzieł, jak też i wspaniałym wokalnie i muzycznie wykonaniu.
Jak mówi reżyser spektaklu Romuald Wicza-Pokojski: „La Bohème” to dla mnie opowieść o mnie samym, to opowieść o artystach. Jako młody, pełen pasji twórca, wraz z przyjaciółmi, tworzyliśmy teatr, robiliśmy go na strychu, tam też mieszkaliśmy, tam celebrowaliśmy życie artystyczne, a wieczorami wychodziliśmy w tętniące życiem miasto, czuliśmy, że świat należy do nas… Że możemy wszystko. W naszej realizacji zadamy pytania o sens życia – żyć pełnią czy tylko przeżyć życie?
W jego odczytaniu tłem opowieści jest nowoczesna metropolia, a charakterystyczny dla niej ciągły ruch podkreśla dynamizm inscenizacji. Najważniejszą kwestią staje się problem opozycji między światem bezkompromisowego dążenia do realizacji własnych wizji i marzeń a dobrze znanym nam współcześnie światem oportunistycznych i konformistycznych postaw. „Cyganeria” w Operze Bałtyckiej to ponadczasowa opowieść o grupie artystów, dla których wolność i autentyczność przeżyć stanowią najwyższą wartość. Ale to także wzruszająca historia miłosna.
Na scenie Opery Bałtyckiej w Gdańsku wystąpi plejada znakomitych artystów. Wystąpią: Gabriela Legun i Aleksandra Orłowska (Mimi), Arnold Rutkowski i Jinxu Xiahou (Rudolf), Joanna Kędzior i Ruslana Koval (Musetta), Mateusz Ługowski i Mariusz Godlewski (Marcello), Jan Żądło i Bartłomiej Kłos (Schaunard), Karol Skwara i Rafał Pawnuk (Colline), Leszek Kruk i Szymon Kobyliński (Alcindoro) oraz Leszek Skrla i Szymon Kobyliński (Benoit).
Kierownictwo muzyczne premiery objął utalentowany dyrygent młodego pokolenia, Yaroslav Shemet. Scenografię oraz kostiumy zaprojektowała znana w świecie teatru i filmu Hanna Wójcikowska- Szymczak. Choreografię i ruch sceniczny opracowali Sayaka Haruna-Kondracka i Bartosz Kondracki.
Premiera „La Bohème” odbędzie się 23 listopada 2024 roku, kolejne spektakle planowane są w dniach 26-29 listopada, 1, 21 i 22 grudnia 2024 roku. 31 grudnia 2024 ten spektakl zostanie pokazany na Sylwestra, ta historia zostanie pokazana w nieco inny sposób: trochę zwariowany, pełen niespodzianek i wspólnej operowej zabawy. Tu nic nie będzie takie, jak się spodziewacie. Wszak to zakończenie roku i początek nowego. Musi być wesoło! – czytamy na stronie Opery Bałtyckiej.
Opera „Ślub” Zygmunta Krauze to Gombrowicz w czystej postaci: absurd, ironia i deformacja. Przejmująca muzyka Zygmunta Krauzego doskonale dopełnia dramat rozgrywający się na scenie. Wejście w oniryczny, tajemniczy świat spektaklu uzmysławia, że megalomania, władza i chęć kontroli to grzechy nie tylko czasów przeszłych, to również skaza współczesności. Mocny przekaz, obnażenie niedoskonałej natury człowieka, zdeformowanej poprzez pragnienia. Obraz ludzkiej psychiki bez filtrów, inscenizacja na miarę obecnych czasów. Czy ku przestrodze?
Pierwsza w Polsce operowa inscenizacja „Ślubu” według sztuki Witolda Gombrowicza została przygotowana dla Teatru Wielkiego w Poznaniu w ramach programu „Zamówienia kompozytorskie”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca. Warstwę muzyczną dzieła stworzył Zygmunt Krauze, uznany polski kompozytor po raz pierwszy współpracuje z poznańską sceną. Za libretto i reżyserię odpowiada Krzysztof Cicheński, od lat eksplorujący przestrzenie leżące na styku teatru dramatycznego i operowego. Kierownictwo muzyczne powierzono Katarzynie Tomali-Jedynak, posiadającej w repertuarze wiele współczesnych realizacji. Scenografię przygotowują Krzysztof Cicheński i Julia Kosek, która także odpowiedzialna jest za kostiumy. Autorem reżyserii świateł będzie Wiktor Kuźma, a projekcji Leszek Stryła. Kierownictwo chóru sprawuje Mariusz Otto.
Opera „Ślub” Zygmunta Krauze wpisuje się w hasło POKOLENIA, towarzyszące Teatrowi Wielkiemu w Poznaniu w sezonie 2024/2025. Realizacja premiery łączy artystów różnych generacji, scala ich wrażliwość i wiąże w nieuchwytnym ciągu wzajemnych oddziaływań.
Wystąpią: Michał Partyka (Henryk), Jan Jakub Monowid (Pijak), Łukasz Konieczny (Ojciec), Piotr Kalina (Władzio), Gosha Kowalinska (Mania) i Monika Mych-Nowicka (Matka). Solistom towarzyszyć będzie Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Przez całe życie Puccini w równym stopniu przeżywał romantyczne skandale i odnosił zawodowe sukcesy. Miał obsesję na punkcie samochodów i kobiet, a jego życie osobiste było równie barwne jak jego opery. Ze skandalami, które prawie go zabiły, historiami o niewierności, zazdrości i zemście, aresztowaniami, łapówkami i samobójstwami bliskich.
Premiera „PUCCINI – muzyka, pasja i kobiety” miała miejsce 23 kwietnia tego roku w Pesaro, Włoskiej Stolicy Kultury 2024. Pomysłodawcą tego niezwykłego projektu jest ceniony włoski baryton, Giulio Boschetti. W trakcie koncertu symfoniczny żywioł muzyki przeplatać będą liryczne arie oraz refleksje nad namiętnościami, skandalami, życiem rodzinnym i brawurową karierą Giacomo Pucciniego. – Moje życie… to armia kobiet! – mawiał maestro, tworząc genialne kreacje takie jak „Cyganeria”, „Manon Lescaut”, „Turandot”, „Madame Butterfly” i „Toskę”. Publiczność zostanie porwana w świat intryg, artystycznych sporów, miłosnych skandali, pożądania oraz pogoni za marzeniami o sławie. O burzliwym życiu kompozytora opowiedzą dziennikarze Jowita Dziedzic-Golec i Dariusz Stańczuk. Dzięki dodatkowym elementom narracyjnym, słuchacze poznają historie i anegdoty, które nie tylko przybliżą nam postać Pucciniego, ale także pozwolą lepiej zrozumieć jego dzieła.
„PUCCINI – muzyka, pasja i kobiety” to okazja, by przenieść się do świata emocji, pasji i dramatu, które charakteryzują twórczość tego geniusza opery. Wystąpią znakomici soliści z ojczyzny kompozytora oraz z Polski: Silvia Rampazzo – sopran, Monika Piechaczek – sopran, Paolo Lardizzone – tenor, Giulio Boschetti – baryton oraz Chór i Orkiestra Forum Artis pod batutą Marcina Wolniewskiego.
Więcej informacji na stronie internetowej Rok Pucciniego. Link do biletów znajduje się tutaj, w sprawie rezerwacji możliwy jest również kontakt mailowy: promusica@promusica.pl.
„Czarna maska”, trzecie dzieło sceniczne Krzysztofa Pendereckiego rozgrywa się w XVII-wiecznym Bolkenhain (obecnie Bolków nieopodal Wałbrzycha) na Dolnym Śląsku podczas karnawału. Opera pełna mistycyzmu, złożonych postaci i zawiłych emocji, przyciąga widzów unikalną narracją i mistrzostwem muzycznym, atmosfera niepewności i strachu narasta z każdym taktem muzyki. Centralnym punktem opowieści jest zagadkowa postać mężczyzny w czarnej masce, wzbudzająca lęk i niejasne skojarzenia – być może z zarazą, która nawiedziła miasteczko, albo z duchami przeszłości.
Libretto opery powstało na podstawie jednoaktówki niemieckiego noblisty Gerharta Hauptmanna z 1928 roku. Penderecki odkrył w nim potencjał, który pozwolił mu stworzyć dzieło pełne kontrastów i intensywnych emocji. Prapremiera w reżyserii słynnego Harry’ego Kupfera odbyła się 15 sierpnia 1986 roku podczas Festiwalu w Salzburgu, a następnie została przeniesiona do Opery Wiedeńskiej, gdzie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. W recenzjach zwracano uwagę na podobieństwa do dzieł Ryszarda Straussa, przede wszystkim do „Salome” i „Elektry” oraz na to, że Penderecki odświeżył konwencję „opery literackiej”. Opera została również wystawiona w Santa Fé w Stanach Zjednoczonych.
Polska premiera pod batutą Mieczysława Dondajewskiego i w reżyserii Ryszarda Peryta w oryginalnej wersji językowej odbyła się w 1987 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu, a w polskiej wersji językowej – rok później w Warszawie w reżyserii Alberta-André Lheureux, pod muzyczną dyrekcją Roberta Satanowskiego. „Czarną maskę” w reżyserii Krzysztofa Nazara wystawiła również w 1998 roku Opera Krakowska, a w 2016 roku własnej interpretacji dzieła podjął się Marek Weiss na deskach Opery Bałtyckiej.
Muzyka Pendereckiego stanowi niezwykle bogaty wachlarz ekspresji – od złowieszczej introdukcji, otwieranej przez silnie rozbudowaną sekcję perkusyjną, po pełne napięcia sceny zbiorowe. – Chciałem zintensyfikować nastrój egzystencjalnego niepokoju i makabreski– przyznaje Penderecki, dodając przy tym, że inspirował się technikami m. in. Verdiego i Berga.
Dzieło wyreżyseruje David Pountney, który wcześniej realizował w Warszawie m. in. „Kupca weneckiego” Andrzeja Czajkowskiego i „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki, a ostatnio w Poznaniu „Otella”. Autorem scenografii będzie Raimund Bauer, kostiumów Marie-Jeanne Lecca, choreografii Denni Sayers, reżyserii świateł Fabrice Kebour.
Wystąpią: Wojciech Parchem (Silvanus Schuller), Natalia Rubiś (Benigna), Katarzyna Drelich (Arabella), Elżbieta Wróblewska (Rosa Sacchi), Szymon Rona (Jedidja Potter), Wojtek Gierlach (François Tortebat), Adriana Ferfecka (Daga), Krzysztof Szumański (Löwel Perl), Bartosz Kieszkowski (Robert Dedo), Dariusz Machej (Pleban Wendt), Mateusz Zajdel (Hadank), Remigiusz Łukomski (Hrabia Ebbo Hüttenwächter), Magdalena Pluta (Hrabina Laura Hüttenwächter, Czarna śmierć), Piotr Maciejowski (Schedel), Filip Rutkowski (Dr Knoblochzer) oraz Pier Ewudu (Johnson).
Premiera odbędzie się 22 listopada 2024 roku, produkcja pokazana zostanie także 24, 27 i 29 listopada 2024. Spektakl przeznaczony dla widzów dorosłych – zawiera sceny przemocy.
Podczas poprzednich edycji „Muzyka czyni cuda” wystąpiły takie nazwiska jak m. in.: Thomas Hampson, Juan Diego Flórez, José Cura, Simone Kermes, Vivica Genaux, Vesselina Kasarova i Erwin Schrott. W tym roku występ słynnego barytona został w ostatniej chwili odwołany, ale zastąpił go Ambrogio Maestri, jeden z najwybitniejszych obecnie odtwórców okrutnego barona Scarpii.
Sondra Radvanovsky przyjęła zaproszenie po raz kolejny. W cyklu „Muzyka czyni cuda” zaśpiewała 5 lat temu, w 2019 roku, był to jej drugi, po NFM we Wrocławiu, występ w Polsce. Wybitna sopranistka była też gwiazdą 12. Festiwalu NDI Sopot Classic, teraz znowu przyjechała do Polski. Po raz pierwszy natomiast prezentując swoją koronną partię Cavaradossiego pojawił się w Gdańsku Piotr Beczała, najsłynniejszy polski tenor po Janie Kiepurze. Warto dodać, że artysta debiutował w tej partii w 2019 roku w Wiener Staatsoper, właśnie u boku Sondry Radvanovsky.
Czauderna jest wybitnym chirurgiem dziecięcym, ale także wielkim melomanem. Profesor powitał licznie zgromadzoną publiczność zapowiadając wielkie wzruszenia. Mówił też o tym, że miłość do opery jest „chorobą nieuleczalną” i może dlatego jako lekarz jest z nią związany tak blisko.
Artyści w cudownie intymnej kameralnie amfiteatralnej architekturze sceny Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku byli jak na wyciagnięcie dłoni, śpiewali i poruszali się między widzami, można było niemalże ich dotknąć. I w sposób niemalże porażający swoją bezpośredniością wybrzmiały wyśpiewywane przez nich emocje.
Wszyscy dowiedli swojego kunsztu. Piotr Beczała jest Cavaradossim idealnym, w swojej oryginalnej interpretacji przypomina dawnych mistrzów, idealnie stosując wypracowane przez nich techniki pozawokalne techniki wzruszania, śpiewając w charyzmatycznie niepowtarzalny sobie sposób.
Sondra Radvanovsky jest wielką interpretatorką partii Toski, bawiąc się swoim nerwowym rozedrganiem rozpiętym na łuku miłości i zazdrości. Artystka potrafi wyrazić to wszystko wokalnie, denerwując się i płacząc. Jej wykonanie „Vissi d’arte” było niezwykłym odczytaniem tej modlitewnej arii, to podsumowanie życia, ale też pretensja do Boga, który tak ciężko ją doświadcza, mimo, że żyła sztuką i miłością, nikomu nie robiąc nic złego.
Ambrogio Maestri, znany polskiej publiczności z udziału w premierze „Toski” w Operze Wrocławskiej w 2021 roku, przerażał swoją nonszalancją i obojętnością. Po raz pierwszy usłyszałem „Te Deum” bez chóru, monolog Scarpii zabrzmiał tak, że można było dostać dreszczy. Maestri niczym Jagon z verdiowskiego „Otella” siłą wyrazu budził trwogę swoim zdeterminowanym i okrutnym Credo. To wielka, niezapomniana kreacja.
Koncertowe wykonania siłą rzeczy pozbawione są magii teatru, reżyserii i scenografii. Ale dzięki charyzmie artystów tego nie brakowało, śpiewacy wnosili do swoich interpretacji także elementy aktorskie, można było odnieść wrażenie, że jest się na spektaklu, a scena Filharmonii Bałtyckiej zamienia się w Kościół Świętego Andrzeja, Pałac Farnese, czy Zamek Świętego Anioła.
Mocno i dramatycznie prowadził Orkiestrę Filharmonii Gdańskiej Gianluca Marcianò, nie bojąc się wyrażenia huku w momentach stricte dramatycznych. Dyrygent dosłownie płynął z artystami w rwącym nurcie Pucciniego, doskonale nad nimi czuwając i doskonale im partnerując.
Następna edycja „Muzyka czyni cuda” odbędzie się dopiero za rok, ale profesor Piotr Czauderna ma już pomysł na kolejne wydarzenie. Niestety jeszcze nie chciał zdradzić tej tajemnicy. Ale także za rok muzyka czynić będzie cuda.
Ostatnie kilka lat to renesans twórczości operowej Antonio Vivaldiego. Sceniczna twórczość Rudego Księdza z Wenecji („Il prese rosso” – tak bowiem nazywano kompozytora) została na wieki zapomniana. Zainteresowano się nim pod koniec XIX wieku, dzięki badaniom nad dziełami Jana Sebastiana Bacha. Wielką popularność zdobył dopiero po II wojnie światowej, ale głównie jako twórca dzieł instrumentalnych. Jego koncerty skrzypcowe „Cztery pory roku” zna chyba każdy. W swoich czasach (zmarł w 1741 roku w Wenecji) był bardzo popularny, ale po śmierci jego sława nie trwała długo. Ponoć wspominany był głównie w anegdotach, jako ksiądz biegający często do zakrystii, aby zapisać temat muzyczny, który właśnie wpadł mu do głowy. Stworzył podobno 40 oper, z których tylko połowa (22) przetrwała do naszych czasów.
W 1927 roku biblioteka w Turynie zakupiła wielki zbiór rękopisów zawierających jego kompozycje, wśród nich była też partytura „Judith triumphans”, jedynego oratorium Vivaldiego, które przetrwało do naszych czasów. Ale ciągle odkrywane są inne jego dzieła i jak pisze Piotr Kamiński w Tysiąc i jedna opera”: gdy jego opery doczekają się godnych siebie wykonań, oczom naszym ukaże się być może operowy geniusz, który w wolnych chwilach komponował także koncerty skrzypcowe.
Produkcja Warszawskiej Opery Kameralnej spełnia te założenia i nadzieje. Otrzymaliśmy spektakl wspaniały muzycznie i scenicznie, doskonale zaśpiewany i zagrany. Warto wspomnieć, że prapremiera „Judyty triumfującej” miała miejsce w 1716 roku w Wenecji. Vivaldi napisał ją dla Ospedale della Pietà, słynnego na cała Europę klasztoru, sierocińca i szkoły muzycznej dla dziewcząt. Jak czytamy na Wikipedii: odwiedziny w klasztorze i wysłuchanie działającego tam zespołu było obowiązkowym punktem odwiedzin miasta-legendy, zwanego Serenissimą (Najjaśniejszą) w XVII i XVIII wieku. Koncerty organizowano w sposób zawoalowany i tajemniczy, dziewczęta występowały na wpół zasłonięte, za draperiami z cienkiego materiału. Vivaldi przez kilka lat pełnił tam funkcję maestro di coro, nauczał śpiewu i komponował dzieła wokalne. Podczas prapremiery w oratorium wystąpiły wychowanki sierocińca, które były podrzutkami lub sierotami, znamy tylko ich imiona, były to: Caterina, Barbara, Apollonia, Silvia i Giulia.
To oratorium to właściwie opera, nie ma w niej narratora, a cała treść zawiera się w akcji, muzyka jest drapieżna, dynamiczna i po prostu wspaniała. Maria Sartova pokazała w swoim odważnym spektaklu okropności wojny, zabijanych ludzi, porywane dzieci, a także pewną dekadencję (transowe wcielenia żołnierzy). W programie reżyserka pisze, że chciała ukazać nieokreślony świat wojny, ale mundury i karabiny kojarzyły mi się Włochami czasów Mussoliniego. Niestety, to nie jest przeszłość, wojny dzieją się ciągle, w tym sensie to inscenizacyjne podejście jest uniwersalne. I znakomicie pasuje do nieokiełznanej muzyki Vivaldiego.
Inscenizacja robi ogromne wrażenie, jest tu dużo krwi i przemocy. Wciska w fotel, niczym w thrillerze, scena uwodzenia i zabójstwa, choć ucinanie głowy jest tutaj, w rzeczywistości XX-wiecznej wojny być może zbyt biblijnie dosłowne.
Doskonale zabrzmiała Orkiestra Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej MACV pod batutą Hugo Reyne, belgijskiego dyrygenta i muzykologa, specjalizującego się głównie w muzyce dawnej. Były wielkie kulminacje, szczególnie w scenach scenicznego napięcia, ale też momenty lirycznej rozpaczy w niezdecydowaniu Judyty. Bardzo ciekawie przedstawiła tę postać Maria Sartova, uzupełniając podczas prologu jej historię o przerwane wesele i zabicie poślubianego właśnie małżonka. Judyta wkradając się do obozu wroga chce oczywiście wyzwolić swoje miasto, ale jest wyraźnie zafascynowana Holofernesem, trochę bezwolna, pełna wahań i zwątpień. Zabija go nie tyle z bohaterstwa, co poprzez dosłownie pchającą ją do tego czynu służącą Abrę.
Wspaniałą odtwórczynią roli tytułowej była Aleksandra Opała, z ciemnym pięknym mezzosopranem, jedwabiście operującym mrokiem i rozpaczą, o mięsistym i dobrze ustawionym rejestrze piersiowym. Piękno jadowitej koloratury i swobodę wokalną zaprezentowała Joanna Moskowicz w roli podstępnej Abry, w tej inscenizacji to ona jest tak naprawdę bohaterką tego dramatu. To ona zasłania oczy Ozjaszowi i Judycie podczas finałowej egzekucji Vagausa. Moskowicz była cudowna scenicznie, słodka, fałszywa, niezłomna i gotowa na wszystko, aby osiągnąć swój cel. To także wielka kreacja aktorska.
Objawieniem była dla mnie Gruzinka Nino Jachvadze kreująca rolę Vagausa, sługi Holofernesa. W jej śpiewie była nie tylko precyzja, ale także wokalne szaleństwo, ta rola jest bardzo rozbudowana i artystka potrafiła pokazać zróżnicowanie techniki warsztatu i olśnić dramatycznym wyrazem koloratury. Tajemniczą postacią jest Ozjasz, który pojawia się w operze tylko dwa razy, to najważniejsza postać w najechanym mieście Betulia. Monumentalnie wykonała tę rolę Jadwiga Postrożna, z piękną długą frazą, rozpaczą i dramatyzmem oraz wyczuciem stylu tej muzyki. Wreszcie Holofernes – reżyserka powierzyła tę rolę mężczyźnie, w partyturze jak wiemy wszystkie partie śpiewają kobiety. Baryton Kamil Pękala brzmiał nośnie i władczo, postaciowo artysta nie bał się przedstawić odrażającej wizji swojego bohatera, pozbawionego człowieczeństwa i serca.
Piękna plastyczność produkcji jest zasługą Damiana Styrny (scenografia i projekty animacji), Anny Chadaj (kostiumy), Eliasza Styrny (multimedia), a także Pauliny Góral (reżyseria świateł). Sugestywna jest też choreografia Emila Wesołowskiego, w której tancerze wtapiają się w artystów chóru.
Na przestrzeni dziejów w historii opery wyraźnie zaznaczyło się kilku Polaków. Na początku ubiegłego wieku niezwykle popularni, także w Stanach Zjednoczonych, byli m. in. Marcella Sembrich-Kochańska, Ada Sari, Adam Didur oraz bracia Jan i Edward Reszke. Spektakularną karierę miał Jan Kiepura, który został następnie także gwiazdą srebrnego ekranu. Wiele lat później w ich ślady poszli Teresa Żylis-Gara, Wiesław Ochman, Teresa Kubiak, Stefania Toczyska, Zdzisława Donat, Ewa Podleś, Andrzej Dobber, czy Jolanta Omilian, wszyscy oni śpiewali na całym świecie, z niekłamanym uwielbieniem fanów, zostawiając w swoim artystycznym dorobku wiele nagrań studyjnych, przetrwało także wiele pirackich rejestracji ich występów. Ci śpiewacy znaleźli się na szczycie nie tylko dzięki niezwykłemu talentowi, lecz także poprzez ciężką pracę i niezbędny w tym zawodzie łut szczęścia.
Ale były to jednak relatywnie rzadkie przypadki. Nigdy dotąd na prestiżowych zagranicznych scenach operowych nie śpiewało tak wielu Polaków jak obecnie. Wymieniając największe współczesne gwiazdy operowe trudno nie wskazać Aleksandry Kurzak i Piotra Beczały. Słynna sopranistka komentuje to w wywiadzie z autorką w następujący sposób: To nie jest żaden boom na Polaków. Po otwarciu granic nareszcie wyrównały się szanse. Bez przeszkód bierzemy udział w konkursach i audycjach, a nasz talent otwiera nam drogę. Waldemar Dąbrowski stwierdza z kolei, że w Polsce mamy teraz jedyny w swym rodzaju czas obfitości talentów operowych.
Anna S. Dębowska opowiada o śpiewakach, którzy w życie zawodowe weszli po roku 1989. Jak pisze w Prologu „Kolejne pokolenie już frunie”: moimi bohaterami są artyści, których rozwój śledziłam od lat. Każdy z dziewięciu portretów zamieszczonych w tej książce jest opowieścią o człowieku obdarzonym talentem, determinacją, pracowitością, miłością do muzyki i głodem sceny. To również opowieść o walce z przeciwnościami i mądrej kalkulacji, która sprzyja karierze. Także o tym, że wszystkie te przymioty nie przyniosłyby tak obfitych owoców, gdyby nie konieczny w zawodzie artysty łut szczęścia.
Bohaterami kolejnych rozdziałów książki „Śpiewacy eksportowi. Sukces polskich artystek i artystów operowych” są: tenor Piotr Beczała, bas-baryton Tomasz Konieczny, kontratenor Jakub Józef Orliński, trzech barytonów: Mariusz Kwiecień, Artur Ruciński i Andrzej Filończyk, bas Rafał Siwek oraz dwie wspaniałe sopranistki: Aleksandra Kurzak i Ewa Płonka. Każda z tych opowieści jest inna, ale każda na swój sposób wzrusza, każda to właściwe materiał na film, ze szczęśliwym zakończeniem, jakim jest spełnienie (i spełnianie) artystycznych marzeń.
Nie ma żadnych wątpliwości, że Aleksandra Kurzak i Piotr Beczała to jedne z najwspanialszych karier w polskiej historii opery. Tomasz Konieczny to jeden z najbardziej cenionych obecnie wykonawców muzyki Ryszarda Wagnera i Ryszarda Straussa. Spektakularnym przypadkiem jest Ewa Płonka, która śpiewa sopranem dopiero czwarty sezon, na światowych scenach wykonuje tak trudne partie, jak Turandot, Lady Makbet czy Abigaille. Bas Rafał Siwek z powodzeniem kreuje czołowe role basowe, na światowe sceny zapraszany jest regularnie. Wielką gwiazdą jest Mariusz Kwiecień, przez lata czołowy baryton liryczny Metropolitan Opera, ogromna szkoda, że artysta zdecydował się inaczej rozwijać swoją karierę i już nie występuje. Bardzo konsekwentnie poszerza swój dramatyczny repertuar, Artur Ruciński, który dla mnie jest jednym z najwspanialszych obecnie barytonów verdiowskich świata. Ogromne sukcesy odnosi Andrzej Filończyk, a Jakub Józef Orliński, także przez swój flirt z popkulturą, a poprzez swoje indywidualne i nieszablonowe podejście do występu, przyciąga młodszą publiczność. Wszyscy oni występują przede wszystkim za granicą, znacznie rzadziej w Polsce.
Być może w książce „Śpiewacy eksportowi. Sukces polskich artystek i artystów operowych” brakuje kilku postaci. W latach 90. rozwijały się kariery m. in.: Daniela Borowskiego, Małgorzaty Walewskiej, czy Aleksandry Zamojskiej. Na operowy Olimp skutecznie zmierzają teraz tacy artyści, jak: Szymon Mechliński, Agnieszka Rehlis, Izabela Matuła, Iwona Sobotka, Piotr Buszewski, Aleksandra Olczyk, Adam Palka, Ewa Vesin, Wojtek Gierlach, Jerzy Butryn, Gabriela Legun, Łukasz Goliński i wielu, wielu innych. Większość tych nazwisk Dębowska wymienia zresztą w książce, ale zdecydowanie jest to temat na inną publikację. Miejmy nadzieję, że będzie to okazja na ciąg dalszy opowieści o artystach, którzy tworzą i będą tworzyć historię opery i promować Polskę, bo chyba w żadnej innej dziedzinie nie mamy aż tylu sukcesów.
„Śpiewacy eksportowi. Sukces polskich artystek i artystów operowych” nie są zbiorem klasycznych biografii, Dębowska napisała je bardziej w stylu reporterskim. To po prostu opowieści, w które autorka włożyła ogrom pracy detektywistycznej, pełne szczegółów i dygresji, np. o historii Festiwalu Wagnerowskiego w Bayreuth. Dziennikarka nie gloryfikuje bohaterów, przedstawia ich jako zdeterminowanych ludzi, wytrwale, choć nie bez zwątpień, dążących do celu, których artystyczna droga nie zawsze była pełna tylko i wyłącznie sukcesów. To ogromna siła tej publikacji.
Książka „Śpiewacy operowi” ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora 13 listopada 2024 roku. Spotkanie autorskie towarzyszące wydaniu książki odbędzie się 24 listopada 2024 roku o godz. 15.00 w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej (Sale Redutowe). Link do wydarzenia znajduje się tutaj.
Informacje o autorce
Anna S. Dębowska – od 2002 roku związana z „Gazetą Wyborczą”, pisze głównie o muzyce klasycznej. Autorka książki „Śpiewacy eksportowi. Sukces polskich artystek i artystów operowych”. Z pasją relacjonowała Konkursy Chopinowskie w Warszawie. Studiowała grę na skrzypcach i altówce na Akademii Muzycznej w Warszawie (obecnie UMFC). Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (magister sztuki w zakresie wiedzy o teatrze). Współpracowała z TOK FM, RDC i TVP Kultura. Od 2009 roku jest redaktor naczelną „Beethoven Magazine”, od 2019 roku odpowiada za program gali muzyki klasycznej towarzyszącej rozdaniu nagród fonograficznych „Fryderyk”.
Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie, aby zapewnić Tobie najlepsze wrażenia, zapamiętując Twoje preferencje i powtarzające się wizyty. Klikając „Akceptuj wszystko”, wyrażasz zgodę na użycie WSZYSTKICH plików cookie. Możesz jednak odwiedzić „Ustawienia plików cookie”, aby wyrazić kontrolowaną zgodę.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Funkcjonalne pliki cookie pomagają w wykonywaniu pewnych funkcji, takich jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.
Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.
Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób odwiedzający wchodzą w interakcję ze stroną internetową. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o wskaźnikach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.
Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania odwiedzającym odpowiednich reklam i kampanii marketingowych. Te pliki cookie śledzą odwiedzających w witrynach i zbierają informacje w celu dostarczania dostosowanych reklam.
Niezbędne pliki cookie są absolutnie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania witryny. Te pliki cookie zapewniają anonimowe działanie podstawowych funkcji i zabezpieczeń witryny.