REKLAMA

Justyna Khil jedyną Polką wśród finalistów 12. Konkursu Moniuszkowskiego

Ostatecznie w I etapie zaprezentowało się 68 uczestników (po dopuszczeniu przez Komisję Kwalifikacyjną 85). Oceniało ich jury – złożone z wybitnych śpiewaków, dyrektorów i przedstawicieli teatrów operowych świata, pod przewodnictwem Johna Allisona, Redaktora Naczelnego „Opera i Opera News”. Wśród uczestników znalazło się zaledwie 16 Polaków, tuż za nimi dominowali reprezentanci Korei Południowej. Do drugiego etapu zakwalifikowano 40 uczestników, w tym dziewięcioro śpiewaczek i śpiewaków reprezentujących Polskę. W finale wystąpi 12 młodych artystów: osiem śpiewaczek i czterech śpiewaków. Wśród nich jest tylko jedna reprezentantka Polski: Justyna Khil, która na finał wybrała arię Roksany z „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego oraz arię Vanessy z „Vanessy” Samuela Barbera.

Jury 12. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki © Karparti&Zarewicz
Jury 12. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki © Karparti&Zarewicz

Podczas finału 12. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki, który odbędzie się 7 czerwca 2025 roku o godzinie 17:00, wystąpią:

  • 1. Roman Chabaranok – Ukraina (bas)
  • 2. Aksel Daveyan – Armenia (baryton)
  • 3. Justyna Khil – Polska (sopran)
  • 4. Zhe Liu – Chiny (baryton)
  • 5. Laura Lolita Perešivana – Łotwa (sopran)
  • 6. Mariana Poltorak – Ukraina (sopran)
  • 7. Viktoriia Shamanska – Ukraina (sopran)
  • 8. Arpi Sinanyan – Armenia (sopran)
  • 9. Samuel Stopford – Wielka Brytania (tenor)
  • 10. Mariam Suleiman – Włochy (sopran)
  • 11. Zixin Tang – Chiny (mezzosopran)
  • 12. Yuer Ye – Chiny (sopran)
Uczestnicy finału 12. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki © materiały prasowe
Uczestnicy finału 12. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki © materiały prasowe

Solistom towarzyszyć będzie orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Każdy z finalistów wykona polską arię operową, oratoryjną lub operetkową (śpiewaną w języku polskim lub w przekładzie) oraz arię operową z repertuaru światowego, inną niż w poprzednich etapach. Całość poprowadzi muzycznie Maestro José Maria Florêncio.

Podczas obrad Jury, przed ogłoszeniem listy konkursowych zwycięzców, wystąpi Martin Garcia Garcia – hiszpański pianista okrzyknięty jednym z najbardziej intrygujących artystów młodego pokolenia, laureat III nagrody XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina.

Koncert można śledzić online dzięki transmisji na żywo za pośrednictwem VOD Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, na antenie Programu Drugiego Polskiego Radia oraz na międzynarodowej platformie streamingowej OperaVision.

Polskie premiery operowe: „Turandot” z finałem Luciano Berio w Poznaniu

„Turandot” opiera się na komedii Carla Gozziego, jednak to dzięki tłumaczeniu Schillera, który dodał opowieści romantycznego ducha, historia pięknej księżniczki na zawsze weszła do kanonu kultury Zachodu. Puccini zaczął komponować operę w 1921 roku, ale jego choroba przerwała prace. Ukończenia dzieła podjął się Franco Alfano, na podstawie fragmentów pozostawionych przez zmarłego kompozytora, wyznaczonego do tego zadania przez Arturo Toscaniniego. Podczas prapremiery w 1926 roku w mediolańskiej La Scali, Toscanini zdecydował, że opera zostanie wykonana bez zakończenia, a finał Alfano zaprezentowano dopiero kolejnego dnia.

Rafał Żurek (Pang), Piotr Kalina (Pong) i Jaromir Trafankowski (Ping) © Bartek Barczyk
Rafał Żurek (Pang), Piotr Kalina (Pong) i Jaromir Trafankowski (Ping) © Bartek Barczyk

Dlaczego finał Berio?

Toscanini powiedział, że zakończenie 'Turandot’ powinien napisać Franco Alfano – mówi Kaspszyk, który poprowadzi muzycznie „Turandot”. Oczywiście, było to problematyczne, wszyscy wiedzieliśmy, że to nie było naturalne. Pojawiły się też inne próby. Luciano Berio podjął się tego zadania, mając ogromne doświadczenie w instrumentacji, w tym wczesnych pieśni Mahlera. Jego zakończenie ma zdecydowanie więcej dramaturgii i stanowi swoistą kodę, ukazując, jak Puccini w tym ostatnim okresie porzucał swój dotychczasowy język muzyczny. Jego spojrzenie na muzykę zmieniało się pod kątem harmonii i instrumentacji. Uważam, że ta wersja Berio, którą zaprezentujemy, będzie niezwykle interesująca, zwłaszcza dla tych, którzy są przyzwyczajeni do zakończenia Alfano.

„Turandot” w Poznaniu. Scena zbiorowa © Bartek Barczyk
„Turandot” w Poznaniu. Scena zbiorowa © Bartek Barczyk

Realizatorzy najnowszej produkcji

Premiera poznańskiej produkcji odbędzie się 7 czerwca 2025 roku, a kolejne spektakle zaplanowano na 8, 10, 13, 14 i 15 czerwca 2025 roku. Inscenizację przygotowali: Ran Arthur Braun – reżyseria, scenografia i choreografia, Grażyna Bitner – projekty kostiumów oraz Wiktor Kuźma – reżyseria świateł.

Ran Arthur Braun to jeden z najbardziej cenionych koordynatorów scen kaskaderskich oraz reżyserów scen akcji. W Poznaniu zrealizował kilka tytułów, w tym „Cyganerię”, „Cyberiadę” oraz „Dziecko i czary” (Nagroda Teatralna im. Jana Kiepury w 2014 roku). Pracował także jako choreograf przy „Otellu” w reżyserii Davida Poutneya. W swoim dorobku ma ponad 390 realizacji przygotowanych dla uznanych teatrów operowych i festiwali na całym świecie. Jego prace obejmują również produkcje filmowe i telewizyjne.

Iwona Sobotka (Turandot) © Bartek Barczyk
Iwona Sobotka (Turandot) © Bartek Barczyk

W obsadzie głównych ról znajdą się m.in. Iwona Sobotka i Hovhannes Ayvazyan. Dla Iwony Sobotki będzie to debiut w roli księżniczki Turandot. Artystka nieustannie poszerza swój repertuar, a w ostatnich sezonach śpiewała m.in. Leonorę w „Trubadurze”, Desdemonę w „Otellu”, Elżbietę w „Don Carlosie”, Marię/Amelię w „Simonie Boccanegra” Verdiego, Tosca, Madame Butterfly i Manon Lescaut Pucciniego, Rusałkę Dvořáka, Nealę w „Parii” Moniuszki oraz Aidę. Następną rolą będzie Senta w „Latającym Holendrze” w National Theater & Concert Hall w Tajpej na Tajwanie. 21 czerwca 2025 roku wystąpi również w Filharmonii Krakowskiej, gdzie na zakończenie sezonu artystycznego wykonana zostanie monumentalna VIII Symfonia Es-dur („Symfonia Tysiąca”) Gustava Mahlera.

Iwonie Sobotce na scenie towarzyszyć będzie armeński tenor Hovhannes Ayvazyan, który znany jest już polskiej publiczności, na scenie Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, wcielał się w role Cavaradossiego, Don José i Radamesa. W kwietniu 2025 roku zadebiutował w Poznaniu w roli tytułowego Otella.

Rusłana Koval (Liu) i Gosh Sargsyan (Timur) © Bartek Barczyk
Rusłana Koval (Liu) i Gosh Sargsyan (Timur) © Bartek Barczyk

W poznańskiej produkcji wystąpią także Lilla Lee (Turandot), Dominik Sutowicz (Kalaf), Rusłana Koval i Magdalena Wilczyńska-Goś (Liu), Gosh Sargsyan i Rafał Korpik (Timur), Jaromir Trafankowski i Maksymilian Skiba (Ping), Albert Memeti i Rafał Żurek (Pang), Piotr Friebe i Piotr Kalina (Pong), Vitalii Lashko i Tomasz Mazur (Mandaryn) oraz Piotr Friebe i Piotr Kalina (Altoum).

Realizacje „Turandot” w Poznaniu

Będzie to czwarta realizacja „Turandot” w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Po raz pierwszy „Turandot” wystawiono w Poznaniu w 1939 roku, gdzie rolę tytułową wykonała Stani Zawadzka, a dyrygował Zygmunt Latoszewski. Kolejna inscenizacja miała miejsce w 1958 roku (wznowiona w 1964 roku). Spektakl w reżyserii Willy’ego Bodensteina zapisał się w pamięci dzięki niezapomnianym kreacjom Krystyny Jamroz (Turandot) i Mariana Kouby (Kalaf), a dyrygował Zdzisław Górzyński.

W 1982 roku odbyła się druga realizacja „Turandot” w Poznaniu, przygotowana przez Sławomira Żerdzickiego (reżyseria) i Mieczysława Dondajewskiego (kierownictwo muzyczne). W tej wersji wystąpili m.in. Krystyna Kujawińska i Stefania Kondella (Turandot), Józef Kolesiński i Marian Kouba (Kalaf), Ewa Iżykowska, Barbara Zagórzanka i Barbara Mądra (Liu).

„Idomeneo” Mozarta z Królem Stasiem i Katarzyną Wielką

„Idomeneo”KV 366 – dwunaste dzieło sceniczne Wolfganga Amadeusza Mozarta, który w chwili jego prapremiery w Residenztheater w Monachium w 1781 roku miał 25 lat, otworzyło 31 maja VIII Letni Festiwal Polskiej Opery Królewskiej (31 V – 1 VI 2025) „Opera Seria”. Była to trzecia inscenizacja tej znakomitej opery seria na polskich scenach, od premiery polskiej w Warszawskiej Operze Kameralnej w reżyserii Ryszarda Peryta w 1991 roku, przez drugą wizję tego dzieła na tejże scenie – w 2018 roku, w ujęciu Michała Znanieckiego.

„Idomeneo”, napisany do libretta Giambattisty Varesco, opartego na wcześniejszej sztuce francuskiej Antoine’a Dancheta, przeznaczonej dla André Campry, ostatecznie muzycznie niezrealizowanej, to historia króla Krety, który, powracający ze zwycięskiej wojny z Troją, wychodzi ocalały z morskiej burzy, aby w podzięce za ocalenie obiecać Posejdonowi (Neptunowi) życie pierwszego napotkanego na lądzie człowieka. Pechowo, jak to w tragedii greckiej bywa, pierwszą napotkaną przez niego postacią jest jego syn, Idamante. Jednak przez całą operę ojciec waha się czy poświęcić życie syna, czy też wyprawić go na zesłanie do Argos, a na miejscu poradzić sobie z dziesiątkującym Kretę potworem, zesłanym przez Posejdona, rozgniewanego nieposłuszeństwem Ideomenea.

Anna Radziejewska (Elektra) i Marta Boberska (Ilia) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej
Anna Radziejewska (Elektra) i Marta Boberska (Ilia) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej

Być może wielość wątków libretta i brak wyrazistej postaci protagonisty – Idomeneo wszak jako król ciągle się waha – do tego pewien sentymentalny rys uczucia między Idamantem a zakochaną w nim branką trojańską Ilią i rozdartą furią jej rywalką, Elektrą, powodują, że opera Mozarta nie była tak popularna, a jej renesans na świecie datujemy dopiero od 1951 roku. Libretto może być trochę niedoskonałe, ale muzyka jest świetna – to połączenie włoskiej opery seria, zreformowanej przez Glucka francuskiej tragédie liryquez mozartowską dramaturgią dojrzałego klasycyzmu. Mozart, zafascynowany orkiestrą dworu Karola IV Teodora w Monachium, będącą przeniesieniem najlepszej XVIII-wiecznej orkiestry, prekursorskiej dla rozwoju klasycznej symfonii – mannheimskiej, umieścił w zespole nowoczesne, zróżnicowane instrumentarium. Do tego duże znaczenie powierzył rozbudowanym, częstym recytatywom accompagnato, nadał bogactwo harmoniczne partyturze, z częstymi opóźnieniami i dysonansami, elementy stylu wzburzonej uczuciowości, imitującego burzę w II akcie i zapowiadanego już w uwerturze. Ważne jest także znaczenie chóru, który ma tu wyraziste dramatycznie partie, zapowiadające świetność chórów we włoskich operach romantycznych.

Gabriela Kamińska (Elektra) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej
Gabriela Kamińska (Elektra) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej

Reżyser Marek Weiss na konferencji prasowej mówił o potrzebie zbliżenia się poprzez swoją inscenizację do odwiecznego – zinterpretowanego przez Tomasza Łubieńskiego w stosunku do polskich powstań w książce „Bić się czy nie bić?” – konfliktu pokoleń w trosce o czynną walkę czy współpracę z obcymi władzami. Ale właściwie w samej inscenizacji niewiele z tego zostało, wyłączając pewną „wrażliwość społeczną”, jaką nadaje on roli chórów jeńców i branek trojańskich na Krecie (w pierwszej scenie reżyser również sugeruje rodzaj gwałtu za sceną) i pewną fantazyjność partii Idomenea. Inscenizacja Weissa, pomimo śladów tej dawnej drapieżności, jest niestety dość statyczna i klasycznie porządna. Rozgrywająca się w umownej, zakreślonej prostymi, konstruktywistycznymi przedmiotami ze strony dawnego jego współpracownika w Teatrze Wielkim, Wiesława Olko. Na środku stoi rodzaj okrągłego drewnianego pieca całopalnego czy też kominka, który staje się scenerią zabójstwa, scenę obramowują zwieszające się lastrykowe, frędzlowate zasłony w kolorze złota, stanowiące umowną granicę między miejscem akcji a widocznymi, współczesnymi kulisami sceny teatru. Jest także jeden ciekawy element, dodający nie tyle pierwiastka symbolicznego inscenizacji, ile podkreślający naturalnie architekturę scenografii – odsłonięte okno Oranżerii stanowiącej tylną ścianę sceny Teatru, z widokiem na Łazienki Królewskie.

„Idomeneo” w Polskiej Operze Królewskiej © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej
„Idomeneo” w Polskiej Operze Królewskiej © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej

Jesteśmy w teatrze Króla Stasia – i tenże jest wprowadzony przez Weissa na scenę do loży już w I akcie, a w finale to on, zamiast Posejdona, ogłasza „lieto fine” (w tej partii wspaniały Wojtek Gierlach). Skoro Staś – to musi być też caryca Katarzyna Wielka, będąca jednak – w koronacyjnym stroju – substytutem domniemanego potwora (w tej niemej partii Tatjana Hempel-Gierlach), i to ona zostaje zabita przez Idamantego sztyletem na wspomnianym piecu rytualnym, a jej ciało spoczywa tam do końca opery, m. in. w scenie, kiedy Posejdon/Król Staś, przy wtórze puzonów, objawia swoją wolę. Robi to metafizyczne wrażenie, ale rzecz jest jednak humorystyczna – Stanisław August Poniatowski jako tragiczny kochanek królowej i próbujący utrzymać niezależność rozdartego zaborami kraju władca tu okazuje swą moc i zemstę – niezgodne to z prawdą historyczną, również z polityką rewizjonizmu historycznego, ale jest to pewien miły pendantdo roli tradycji historycznej w naszym umęczonym kraju, może trochę genus loci? Weiss na konferencji tłumaczył rzecz faktem, że to symbol uderzenia we współczesną Rosję, która jest dzisiaj największym potworem. Za pomocą polskich cnót demokracji, dobrostanu, racjonalności? Może… Jednak ten wątek jakoś nie współgra z samym librettem.

Pozostała część inscenizacji bowiem jest bardzo klasyczna. Prowadzenie postaci jest tradycyjne, nie pomagają tu niedostosowane do wymogów teatru muzycznego efektowne stroje zaprojektowane przez projektantów mody: duetu Paprocki & Brzozowski. Idomeneo, w białej koszuli i potarganych czarnych spodniach, potem w srebrnym fraku z kiczowatymi złotymi insygniami władzy. Jego syn, Idamante, długie włosy blond, rodzaj niebieskiego futra na ramionach, zamienionego potem na srebrny żakiet á la zbroja, niebieskie spodnie. Odpowiada mu strojem doradca dworu, Arbace, w podobnej konwencji, ale (skądinąd bardzo ładnej) białej szacie z elementami szarymi od wewnątrz). Klasyczny, bardziej operowy, skromny strój – oliwkowozieloną suknię przywdziała Ilia, Elektra zaś jest odziana w rodzaj modowej czarnej kreacji. Wszystko poza tym rozgrywa się w konwencji odpowiadającej librettu. Może tylko najbardziej niekonwencjonalną postacią jest bardzo rozchwiany decyzyjnie, labilny Idomeneo… Elektrze poza tym towarzyszą stale dwie tancerki w czerwonych trykotach cielistych (ścigające ją z przeszłości demony – Furie-Erynie, w tych partiach wdzięczne Julia Witczak i Nikola Zientarska), eksponujące manierystyczne, choreograficzne łamańce Izadory Weiss.

Wojtek Gierlach (Posejdon) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej
Wojtek Gierlach (Posejdon) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej

Spektakl ma dobrą, choć nie porywającą swoją formą pierwszą obsadę. W partii tytułowej tenor Sylwester Smulczyński – śpiewak już bardzo sprawdzony w partiach lirycznych Opery Królewskiej, o szlachetnym tembrze i swobodzie koloratury, choć może nie najpiękniejszej w niektórych rejestrach barwie głosu. Ilia to gwarantowany z dawnej Opery Kameralnej i obecnej Opery Królewskiej sopran liryczny Marty Boberskiej. Gabriela Kamińska w partii Elektry ujawniła znakomitą dyspozycję dramatyczną partii i piękny, piersiowy, ciemny rejestr swojego głosu, choć momentami był on zbyt rozwibrowany i nierówno wchodzący z orkiestrą. Dobry barwowo Jacek Szponarski jako Arbace przekonał słuchaczy. Ale największą kreację stworzyła w partii spodenkowej Idamantego Anna Radziejewska, której ciemny i sugestywny głos łączył się jak zwykle ze znakomitą formą dramatyczną.

Tatiana Hempel-Gierlach (Katarzyna Wielka) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej
Tatiana Hempel-Gierlach (Katarzyna Wielka) © Karpati & Zarewicz, archiwum Polskiej Opery Królewskiej

Do tego rewelacyjny, nasycony głos Wojtka Gierlacha w partii Króla Stasia / Posejdona. Całością dyrygował Dawid Runtz, kończący w tym roku swój kontrakt jako I Dyrygent POK. Obiektywista, podążający wiernie za partyturą, czym wpisuje się w ciąg fascynujących go klasyków dyrygentury XX wieku, obdarzony świetną pamięcią, ale także umiarem w środkach. Tempa jego interpretacji były wyważone, duży nacisk kładł na kunsztowną skądinąd w tej operze artykulację orkiestry, czasem jednak brakowało tu przenicowania partytury zróżnicowanymi teatralnymi charakterami wyrazowymi. Runtzowi nie przyświeca maksyma „w tym szaleństwie jest metoda”. A może właśnie lepiej, aby było to motto pracy reżysera?

Rozterki nieszczęśliwego monarchy. Premiera „Don Carlo” Verdiego w Operze Wrocławskiej

O premierze „Don Carlo” Giuseppe Verdiego w Operze Wrocławskiej mówiło się już od czasu pandemii. Nieobecne na tamtejszej scenie od trzech dekad dzieło miało zakończyć sezon artystyczny 2020/21 w formie superwidowiska w Hali Stulecia w reżyserii Michała Znanieckiego. Premiera została jednak przełożona, ponadto w międzyczasie doszło do dwukrotnej zmiany na stanowisku dyrektora teatru. Spektakl został zaprezentowany publiczności po raz pierwszy dopiero teraz, 24 maja 2025 roku.

Biorąc pod uwagę prawie pięcioletni okres przygotowywań można było spodziewać się spektaklu ze wszech miar dopracowanego. Michał Znaniecki zrealizował inscenizację w charakterystycznym dla siebie stylu, sięgając po pomysły wielokrotnie już przez siebie wykorzystane, czy to w jego inscenizacji tej opery w Teatrze Wielkim w Łodzi (trony jako jeden z głównych elementów scenografii, śmierć Elżbiety pod koniec IV aktu), czy w innych spektaklach w jego reżyserii (projekcje multimedialne wyświetlane na półprzezroczystej kurtynie utrudniające śledzenie interpretacji aktorskiej solistów).

„Don Carlos” w Operze Wrocławskiej © Wojciech Palacz
„Don Carlos” w Operze Wrocławskiej © Wojciech Palacz

Motywem przewodnim wrocławskiej inscenizacji postanowił on uczynić szachownicę, w oczywisty sposób symbolizującą rozgrywki polityczne na hiszpańskim dworze. Ten interesujący pomysł stał się elementem nadużywanym i niekonsekwentnie prowadzonym w spektaklu – podobnie zresztą jak wiele innych absurdalnych, kłócących się z logiką scen: obcięcia włosów Hrabinie Aremberg odsyłanej wszak tylko do Francji, rozbierania cesarza Karola V w pierwszej scenie spektaklu, a podczas auto-da-fé – spalenie na stosie również posłów flandryjskich, czemu towarzyszyły zbędne wrzaski. W zrozumieniu intencji reżysera nie pomagały eklektyczne, ahistoryczne kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej i ocierająca się o kicz scenografia Luigiego Scoglio.

Norbert Ernst (Don Carlo) i Olena Tokar (Elisabetta) © Wojciech Palacz
Norbert Ernst (Don Carlo) i Olena Tokar (Elisabetta) © Wojciech Palacz

W premierowej obsadzie równych sobie nie miał Rafał Siwek, dysponujący nieprzeciętnej urody basem. Artysta wykreował postać Filipa II przede wszystkim stylową interpretacją wokalną, którą wyróżniają miękkie legato, dokładne zaokrąglanie fraz i cieniowanie barwy głosu w zależności od nastroju poszczególnych scen. Pod względem aktorskim to nieszczęśliwy monarcha, niepodzielnie władający największym państwem ówczesnej Europy – pozornie oschły, surowy i bezwzględny, a w głębi duszy zagubiony, samotny i niekochany.

Urody w prowadzeniu frazy nie można odmówić również Stanisławowi Kuflyukowi, jednak jego baryton zyskał obecnie mniej świeże, nieco matowe brzmienie, a artyście zabrakło charyzmy, aby stworzyć wyrazistą postać ofiarnego markiza Posy. Ukraińska sopranistka Olena Tokar dysponuje głosem niewątpliwie lirycznym, zapewne to właśnie dlatego podczas całego spektaklu miewała zarówno lepsze (aria „Tu che le vanità”), jak i słabsze momenty (kwartet z III aktu). Trudno jednoznacznie ocenić jej występ, niemniej z chęcią posłuchałbym jej ładnego skądinąd głosu w lepiej dobranym repertuarze. 

Stanisław Kuflyuk (Posa) i Norbert Ernst (Don Carlo) © Wojciech Palacz
Stanisław Kuflyuk (Posa) i Norbert Ernst (Don Carlo) © Wojciech Palacz

Mezzosopran wrocławskiej solistki Jadwigi Postrożnej nie ma odpowiedniej gęstości brzmienia niezbędnej do dramatycznej roli księżniczki Eboli, ponadto to głos niewystarczająco dobrze podparty w dole skali i o ostrym brzmieniu w górach. Występujący w roli Don Carla Norbert Ernst okazał się najsłabszym ogniwem obsady. Jego głos w typie niemieckiego charaktertenor przybierał skrzeczące brzmienie, w dodatku artysta miał ogromne problemy z intonacją i szerokim wibratem, przez co postać nieudolnego infanta wybrzmiała karykaturalnie, zamiast charakteru dramatycznego zyskując rys komiczny. Podobne uwagi tyczą się zresztą większości odtwórców ról drugoplanowych (Aleksander Teliga jako Inkwizytor, Filip Rutkowski jako Mnich, Magdalena Makowska jako Głos z Nieba).

Rafał Siwek (Filip) i Norbert Ernst (Don Carlo) © Wojciech Palacz
Rafał Siwek (Filip) i Norbert Ernst (Don Carlo) © Wojciech Palacz

Prowadzący podczas premierowego wieczoru orkiestrę Paweł Przytocki postawił na podkreślenie symfonicznego aspektu tej partytury (m. in. eksponowanie instrumentów dętych), kosztem słabej współpracy z solistami, niedostatecznego wyczucia kantyleny i Verdiowskiego stylu. Szkoda, że zgodził się on na niczym nieuzasadnione vide, które pozbawiły spektaklu wielu pięknych fragmentów tego dzieła.

Preludium do premiery. Koncertowe wykonanie „Romea i Julii” Gounoda w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej

Teatr Wielki – Opera Narodowa u schyłku sezonu artystycznego sięgnął po operową adaptację najsłynniejszego dramatu Williama Szekspira, nieśmiertelnego mitu o kochankach z Werony. Warto zaznaczyć, że dzieło to dopiero teraz po raz pierwszy zawitało na warszawską scenę. W czasach najnowszych w polskich teatrach prezentowane było dotychczas dwukrotnie: w 1979 roku w Gdańsku, a ostatnio w 2017 roku w Operze Śląskiej w Bytomiu.

Przypomnienie utrzymanego w iście romantycznym duchu dzieła Charlesa Gounoda to także, przynajmniej po części, zasługa obecnego dyrektora muzycznego stołecznego teatru, francuskiego dyrygenta Patricka Fournillier’a. Na równo za rok zaplanowana została premiera pierwszej warszawskiej inscenizacji tej opery.

Mateusz Zajdel (Tybalt), Paweł Konik (Capuleto), Paweł Trojak (Merkucjo) i Adam Dobek (Parys) © Krzysztof Bieliński
Mateusz Zajdel (Tybalt), Paweł Konik (Capuleto), Paweł Trojak (Merkucjo) i Adam Dobek (Parys) © Krzysztof Bieliński

Spektakl będzie owocem współpracy TW-ON z Semperoper Dresden, gdzie premiera przedstawienia w reżyserii Barbary Wysockiej odbyła się 3 maja 2024 roku. Kierownictwo muzyczne obejmie Robert Houssart. W Warszawie w roli Julii wystąpi Amina Edris, egipska sopranistka specjalizująca się w repertuarze francuskim (Małgorzata w „Fauście” i Micaëla w „Carmen”, tytułowa Manon w operze Masseneta, cztery główne bohaterki „Opowieści Hoffmanna”). W roli Romea wystąpi Bekhzod Davronov, uzbecki tenor, który na kilka dni przed warszawską premierą wystąpi jeszcze w tej samej inscenizacji w Dreźnie. Dobrze zapowiada się obsada ról drugoplanowych – Ci sami soliści zaśpiewali bowiem już podczas prezentacji koncertowej.

Zuzanna Nalewajek (Stefano) © Krzysztof Bieliński
Zuzanna Nalewajek (Stefano) © Krzysztof Bieliński

Świetnie w rolach spodenkowych czuje się Zuzanna Nalewajek, która postać pazia Stefana zaznaczyła nie tylko odpowiednią prezencją, ale przede wszystkim wykonaniem frywolnych kupletów ze stylowym ich frazowaniem. Nieco zabrakło go natomiast u Pawła Konika (Kapulet): za wszelką cenę chciał on pokazać potęgę brzmienia swojego głosu – zapewne również dlatego, że bliższy jest mu wagnerowski i straussowski monumentalizm, niż liryzm francuskiej muzyki.

Elżbieta Wróblewska (Gertruda) i Rafał Siwek (Ojciec Laurenty) © Krzysztof Bieliński
Elżbieta Wróblewska (Gertruda) i Rafał Siwek (Ojciec Laurenty) © Krzysztof Bieliński

Kreacje charakterystyczne to z kolei domena mezzosopranistki Elżbiety Wróblewskiej, potrafiącej nawet z niewielkiej roli niani Julii, Gertrudy, stworzyć zapadającą w pamięci postać. Z przyjemnością śledzić można wokalny rozwój barytona Pawła Trojaka, bawiącego się rolą rezolutnego przyjaciela Romea, Merkucja. W sceniczne emploi Rafała Siwka idealnie wpisuje się Ojciec Laurenty. Artysta do szlachetności i dostojeństwa dodał także cechy czysto ludzkie, tworząc postać współczującego, empatycznego duchownego.

Zasłużone owacje zebrała Gabriela Legun, każdą kolejną kreacją odsłaniająca coraz to nowe oblicza swojego głosu. Jej sopran zyskuje na gęstości, z partii koloraturowych obecnie przechodzi ona w repertuar lirico-spinto, toteż najlepiej w jej wykonaniu zabrzmiały dramatyczna aria z IV aktu („Amour, ranime mon courage…”) i namiętne duety z Romeem. Obsadzony w tej roli Amerykanin Matthew White okazał się najsłabszym ogniwem obsady – choć z początku prezentujący interesujące brzmienie swojego tenoru, z czasem coraz wydatniej objawiały się jego problemy kondycyjne i intonacyjne (oraz z emisją w górnym rejestrze).

Matthew White (Romeo) i gabriela Legun (Julia) © Krzysztof Bieliński
Matthew White (Romeo) i gabriela Legun (Julia) © Krzysztof Bieliński

Świetnie zaprezentował się chór, zespół zyskawszy ustawienie koncertowe i ekrany akustyczne mógł pokazać pełnię walorów swojego wykonania. Nad całością zza dyrygenckiego pulpitu czuwał Patrick Fournillier, z zaskakującą dbałością o wrażliwość barwy, brzmienie poszczególnych sekcji, współtworzący nastrój kolejnych scen.

Patrick Fournillier © Krzysztof Bieliński
Patrick Fournillier © Krzysztof Bieliński

Wysłuchałem drugiego wykonania w niedzielę, 18 maja 2025 roku.

Mozart i Bartók – dwa oblicza koncertowania

Rozpoczynająca wieczór Uwertura do „Wolnego strzelca” Webera dowiodła już szczególnego talentu dyrygenta, będącego jak widać spadkobiercą bogatej tradycji dyrygenckiej niemiecko-austro-węgierskiej. Utwór, zgodnie z dawną estetyką, pod batutą Rajny miał odpowiedni ciężar gatunkowy, silnie wzmocniony kontrabasami, brzmienie było ciemne, faktura gęsta, rola kotłów okazała się znaczna. Ale już allegro okazało się bardzo zwiewne i ekspresyjne, w estetyce Sturm und Drang, dalekie jednak od dzisiejszych zdobyczy HIP, przenoszonych na grunt współczesnych orkiestr. Dyrygent podkreślał rolę śpiewności drugiego tematu tego modelowego allegra sonatowego, po burzliwym przetworzeniu prowadząc do ściśle ekstatycznej, energetycznej, ale bardzo zdyscyplinowanej, znowu w stylu wielkich kapelmistrzów XX wieku, kulminacji.

Potem zabrzmiał już utwór, zgodnie z tytułem wieczoru, koncertujący. Symfonia koncertująca Es-dur KV 364 na skrzypce, altówkę i orkiestrę, eksponuje rzadką w czasach Mozarta rolę altówki, czyniąc z niej instrument równorzędny skrzypcom. To muzyka szczególnej piękności i świetnych przetworzeń, wspaniale zespolona z orkiestrą. Soliści – koncertmistrz Wiedeńskich Filharmoników i były lider West-Eastern Divan Orchestra Daniela Barenboima, izraelski skrzypek Yamen Saadi oraz pochodzący z tego kraju starszy altowiolista – Avri Levitan – spotkali się obaj artystycznie jako członkowie berlińskiego zespołu Musethica. Chociaż obaj grali dość elegancko, w uszy rzucała się różnica ich koncepcji – skrzypek dysponował dźwiękiem nieco rachitycznym, frazami lapidarnymi i krótkimi, altowiolista był melancholijnym romantykiem, ale znowu jedność jego frazy i czystość wydobywanego dźwięku nie raz zawodziły. Gdyby nie akompaniament Martina Rajny, dysponującego świetną dramaturgią, humorem w dialogach instrumentalnych, i śpiewną, być może trochę zbyt romantyczną frazą, wykonanie Mozarta nie zostawiłoby takiego śladu w naszych uszach.

Yamen Saadi i Avri Levitan © serwis SV
Yamen Saadi i Avri Levitan © serwis SV

Koniec wieczoru podkreślał arcyideę koncertowania – było to wykonanie Koncertu na orkiestrę Bartóka. Nie sposób przypominać, jak genialny jest to utwór – ile w tym powiązaniu węgierskości, awangardowych idiomów kompozytora i retrowersyjnych nawiązań do romantyzmu potrzeby syntezy, wirtuozerii, dramatu, zadumania nad utraconą więzią ze swoim narodem i żywiołowego wyzwolenia. Genialna, choć nieskomplikowana jak to było wcześniej u kompozytora harmonia i mistrzowska instrumentacja, uruchamiająca solistycznie każdy z instrumentów i sekcji orkiestry (choć to nie Bartók jest twórcą pojęcia „koncert na orkiestrę”), to wszystko rezonuje w słuchaczach. Węgrzy traktują Koncert na orkiestrę Bartóka niemal jak my „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Martin Rajna, podchodząc z zimnem do pianissim początkowych smyczków, co i rusz wyciągał pikantne połączenia harmoniczne i polifoniczne nawarstwienia.

„Koncertując" na orkiestrę © serwis SV
„Koncertując” na orkiestrę © serwis SV

Pod względem oddania szczegółów i nadania mocy znakomitym solistom Sinfonii Varsovii jego interpretacja była niezrównana. Trochę szkoda tylko, że w trzeciej części – muzyce tyleż onirycznej, typowej zresztą dla całej twórczości kompozytora, co mahlerowsko tragicznej, owe gesty neoromantyczne były przesadnie ekspresyjne i nieco powierzchowne. Lepiej dyrygent, a z nim orkiestra, która może mogła mieć trochę więcej prób, czuli się w fugatowanych odcinkach, parodiującym temat przetworzenia z I części „Leningradzkiej” Szostakowicza „Przerwanym intermezzu”, czy wreszcie w brawurowym, naprawdę ludowym, choć zarazem „uczonym” (znakomita fuga) finale, pełnym kolistej figury w smyczkach i prawdziwej żywiołowości. Orkiestra wspaniale zagrała to perpetuum mobile, a my wracaliśmy do domu w pełni szczęścia.

Szósta Mahlera – czy naprawdę potrzeba szaleństwa? Koncert w Filharmonii Narodowej

Paralelizm życia i muzyki sięga znacznie głębiej i szerzej i przekracza możliwości dokładnego prześledzenia. Nie wymagam jednak, by każdy podążał za mną – uchwycenie szczegółów chętnie pozostawiam indywidualnej wyobraźni poszczególnych słuchaczy – tak Gustav Mahler w liście z 17 XII 1896 r, do Maxa Marschalka, berlińskiego dyrygenta i kompozytora, uzasadniał poetykę swoich symfonii w kontekście domniemanej programowości. Totalność jego dzieła, według wybitnego muzykologa niemieckiego, Hansa-Heinricha Eggebrechta, polega na przekazywaniu sonosfery tego świata, w całej złożoności, ale jednocześnie owo totalne dzieło nigdy nie stanowi ilustracji świata zewnętrznego, więcej, odzwierciedla lepszy świat, do którego dąży, a ów idealizm, rozdźwięk pomiędzy tym co tutejsze a tym co zaświatowe, tworzy sytuację tragiczną. Z całą pewnością tak jest w VI Symfonii a-moll (1904, rew. 1906), środkowym ogniwie czysto instrumentalnego tryptyku tragizmu i przeznaczenia, o szczególnej intensywności ekspresji i gęstości faktury. Dzieło to jednak nie kończy się, w przeciwieństwie do Piątej, z jej beztrosko-ironicznym finałem i Siódmej, z wzorowanym na „Śpiewakach norymberskich”, „uczonym” finałem triumfu – optymistycznie. Nie ma tu eschatologii.

Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa
Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa

Lato było piękne, spokojne i szczęśliwe. Zanim wakacje dobiegły końca, zagrał mi ukończoną Szóstą Symfonię. Najpierw musiałam zrobić wszystko w domu, aby mieć cały wolny czas. Ponownie poszliśmy ramię w ramię do jego chaty w lesie, gdzie nic nie mogło nas zakłócić. Te okazje zawsze odbywały się z wielką ceremonią. Po tym, jak naszkicował pierwszą część, zszedł z lasu, aby powiedzieć mi, że próbował wyrazić mnie w temacie. <<Czy mi się udało, nie wiem; ale będziesz musiała to znieść>>. To wielki wznoszący się temat pierwszej części Szóstej Symfonii. W trzeciej części przedstawił nierytmiczne zabawy dwójki małych dzieci, chwiejących się zygzakami po piasku. Złowrogo, dziecięce głosy stawały się coraz bardziej tragiczne, a na końcu zamarły w jęku. W ostatniej części opisał siebie i swój upadek lub, jak później powiedział, upadek swojego bohatera: <<To bohater, na którego głowę spadają trzy ciosy losu, z których ostatni powala go tak, jak ścina się drzewo>>. To były jego słowa. Żadne z jego dzieł nie wyszło tak bezpośrednio z jego najgłębszego serca, jak to. Oboje płakaliśmy tego dnia. Muzyka i to, co przepowiadała, poruszyły nas tak głęboko. Szósta jest najbardziej osobistym z jego dzieł, a także proroczym. Tak Alma Mahler wspominała wakacje spędzone z mężem w Maiernigg koło Klagenfurtu, nad jeziorem Wörthersee, gdzie Mahler zbudował drugą spośród trzech zapładniających go twórczo w całym życiu samotni.

Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa
Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa

Rzeczywiście, nie ma chyba bardziej energetycznego marsza żałobnego, niż ten umieszczony w pierwszej części Szóstej Symfonii. Portret Almy, oparty na zaśpiewach drzewa w słodko-melancholijnej, dziwnej harmonii, wchodzi w sferę eteryczną, by w repryzie osiągnąć dziwnie malowniczą, nierzeczywistą kolorystykę. Prowadzący tego wieczoru – 23 V 2025 – Orkiestrę Filharmonii Narodowej jej gościnny dyrygent – Niemiec Christoph König – oparł pierwszą część na beethovenowskim rozmachu marszowego rytmu, ale bez szaleństwa, za to ze sporym wyśpiewaniem tematów w smyczkach. Już w tej części dała się odczuć szczególna, znana już warszawskim melomanom zdolność dyrygenta do świetnego balansowania orkiestry, wydobywania jej ekspresjonistycznego smaku od najgłębszej warstwy i kontrapunktu kontrabasów aż po drzewo wysokie smyczki i harfę. Rzadko zdarza się tak precyzyjna wiwisekcja tej partytury.

Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa
Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa

W drugiej części „Scherzo: Wuchtig” (czyt. „potężnie”) dyrygent ustanowił tego potężnego, mamutowatego menueta, niejednokrotnie wyciągając jego zręczną, haydnowską stylizację, bawiąc się jego zmiennym metrum i akcentuacją. W całości jednak zabrakło trochę ironii, charakterystycznej dla „dworskiego kompozytora czasów ostatniej monarchii austro-węgierskiej”, i secesyjnej, powikłanej w rysunku fraz witalności jego muzyki. Niewątpliwie jednak pod batutą Königa menuet miał znakomitą artykulację, a dęte blaszane OFN zabrzmiały szczególnie wirtuozowsko.

Trzeciej części, Andante moderato, o wahadłowym kształcie rytmicznym, zabrakło trochę ekstatyczności, narracja, oparta na welwecie smyczków, była trochę zbyt przygasła, ale „i w tym szaleństwie była metoda” – dyrygent sugestywnie wydobywał przenikanie się barwy w drobnych motywach pianissimo, tworząc sugestywną grę kameralną. Dopiero w finale części muzyka nabrała mocy i pożądanej śpiewności.

Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa
Christoph König prowadzi VI Mahlera w Filharmonii Narodowej © Jarosław Deluga / Filharmonia Narodowa

Wreszcie finał symfonii, najbardziej złożony, w którym zaśpiew smyczków, zaanonsowany glissandem harfy, prowadzi do wyższej świadomości rzeczy, a ta, wzmacniana symbolami przeznaczenia – perkusją, prowadzi do szaleńczego pędu nawarstwionych kulminacji, gdzie pojawia się ostateczny znak beznadziejności – trzykrotne uderzenie młota. Niestety ten moment nie przyniósł pożądanej deziluzji, odsłonięcia tragiczności świata doczesnego, tęsknoty za światem nie mieszczącym się w ziemskim języku.

Dyrygent co prawda uniknął i tak nasuwającego się w dziele ekspresyjnego przesytu, ale jego koncepcja, z której skądinąd jest znany, była niczym przesuwający się przed oczami powolny film rodem z poematów symfonicznych Straussa. Ogólnie jednak koncepcja, chociaż pozbawiona boskiego szaleństwa, z predylekcją pierwiastka intelektualnego, była interesująca, pozwoliła zabrzmieć każdej grupie fenomenalnie grającej tego wieczoru Orkiestry FN z ogromną klasą. Perkusistka Orkiestry raczyła nas dzwonkami krowimi i dzwonami z balkonu. Ogólnie wszystko to co słyszeliśmy to już bardzo, bardzo wiele.

„Klasyka Kamyka”: Życie jest jak wielki bal – video podcast z Grażyną Brodzińską

„Klasyka Kamyka”: Życie jest jak wielki bal: video podcast z Grażyną Brodzińską

18 lipca 2025 roku Ogrody Muzyczne rozbłysną najpiękniejszymi dźwiękami podczas wyjątkowego koncertu, którego gwiazdą będzie niezrównana Grażyna Brodzińska. Towarzyszyć jej będą znakomici artyści: Łukasz Kostka (baryton), Anna Sokołowska-Alabrudzińska (wokalistka) oraz Kacper Kuszewski (wokalista i aktor). Całością muzycznego wieczoru pokieruje Orkiestra pod batutą Mieczysława Smydy.

Link do wydarzenia

„KLASYKA KAMYKA” – CYKL VIDEO PODCASTÓW

II Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej

Organizatorami wydarzenia byli: Zespół Szkół Muzycznych I i II stopnia im. Fryderyka Chopina w Białej Podlaskiej, Prezydent Miasta Biała Podlaska Michał Litwiniuk oraz ORFEO – Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego. Obrady jury prowadzili: przewodnicząca – prof. Teresa Kaszuba (Akademia Muzyczna w Poznaniu i Bydgoszczy), członkowie – prof. dr hab. Piotr Chołołowicz (AM Katowice) oraz prof. dr hab. Elżbieta Rosińska (AM Gdańsk). Funkcję sekretarza pełnił Piotr Kalisz (ZSM I i II st. im. F. Chopina w Białej Podlaskiej).

Radosław Żyła, dyrektor Zespółu Szkół Muzycznych I i II stopnia im. Fryderyka Chopina w Białej Podlaskiej © Marek Maliszewski
Radosław Żyła, dyrektor Zespółu Szkół Muzycznych I i II stopnia im. Fryderyka Chopina w Białej Podlaskiej © Marek Maliszewski

Podczas uroczystego ogłoszenia wyników Prezydent Miasta Biała Podlaska Michał Litwiniuk powiedział: Wszyscy wiemy, że swoją miłością Bogusław Kaczyński oczarował nas sztuką operową, operetkową, a także musicalową. Ale był również wielbicielem dobrej muzyki popularnej. Miał szczególną słabość do akordeonu – jak wspominał prof. Piotr Chołołowicz, kilkukrotnie zapraszał Trio Akordeonowe na festiwal do Krynicy. Doskonale rozumiał, że sztuka powinna być dostępna dla wszystkich – tylko wtedy może rodzić się prawdziwa pasja i umiłowanie kultury. Konkurs akordeonowy jego imienia odbywa się w Białej Podlaskiej już po raz drugi. Cieszę się ogromnie, że przyjechaliście do nas z całej Polski. A znając energię dyrektora Radosława Żyły i jego zespołu – jestem pewien, że to dopiero początek pięknej artystycznej przygody. Dziękuję serdecznie jurorom, profesorom, nauczycielom oraz gratuluję wszystkim wyróżnionym i laureatom.

Michał Litwiniuk, prezydent Miasta Biała Podlaska © Marek Maliszewski
Michał Litwiniuk, prezydent Miasta Biała Podlaska © Marek Maliszewski

Prof. Teresa Kaszuba, przewodnicząca jury, dodała: Chciałabym przekazać w imieniu własnym i wszystkich członków jury serdeczne gratulacje dla nagrodzonych, wyróżnionych, a także wszystkich uczestników konkursu – bo to właśnie Wy tworzycie jego sens i znaczenie. Sam fakt, że zdecydowaliście się tu przyjechać, oznacza, że jesteście częścią wspólnoty akordeonowej – wspólnoty międzynarodowej, bo wśród uczestników znaleźli się także cudzoziemcy, którzy znaleźli miejsce do nauki w naszych szkołach muzycznych i akademiach. Konkurs był bardzo intensywny, ale przyniósł nam ogromną satysfakcję – poziom uczestników był znakomity. Pamiętajmy jednak, że oceniamy zawsze występ „tu i teraz” – nie jest to wyrok, lecz kolejny krok w artystycznej drodze każdego z Was.

Michał Litwiniuk i jury II Międzynarodowego Konkursu Akordeonowego im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej: Elżbieta Rosińska, Piotr Chołołowicz i Teresa Kaszuba © Marek Maliszewski
Michał Litwiniuk i jury II Międzynarodowego Konkursu Akordeonowego im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej: Elżbieta Rosińska, Piotr Chołołowicz i Teresa Kaszuba © Marek Maliszewski

Ten konkurs był naprawdę na wysokim poziomie – powiedział Oleksandr Balan, laureat Grand Prix. Bardzo się cieszę i bardzo dziękuję wszystkim, którzy zorganizowali to wydarzenie. Ten instrument wybrali mi na początku rodzice, ale  inspiracja poszła dalej, akordeon jest niezwykły, można z nim robić niesamowite projekty. Jestem z Ukrainy, z Winnicy. Moi rodzice mieszkają tu w Polsce już sześć lat, a ja przyjechałem dwa lata temu, żeby tutaj studiować.

Oleksandr Balan, laureat Grand Prix II Międzynarodowego Konkursu Akordeonowego im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej © © Marek Maliszewski
Oleksandr Balan, laureat Grand Prix II Międzynarodowego Konkursu Akordeonowego im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej © Marek Maliszewski

II Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej. Wyniki Konkursu:

Grand Prix: Oleksandr Balan (UMFC Warszawa)

Kategoria I (ostatnie klasy szkół muzycznych I st.)

  • I nagroda – Ksawery Widuch (PSM I st. Tarnobrzeg)
  • II nagroda – Damian Pawlik (PSM I st. Kętrzyn)
  • III nagroda – Szymon Kukla (ZPSM im. F. Chopina w Jarosławiu)
  • Wyróżnienia: Maciej Aleksander Leszczyński (ZSM im. I. J. Paderewskiego, Białystok) / Kajetan Kondraszuk (PSM I st. im. K. Lipińskiego, Radzyń Podlaski)

Kategoria II (klasy I–III szkół muzycznych II st.):

  • II nagroda – Victor Czuliński (PSM I i II st. im. I. J. Paderewskiego, Stalowa Wola)
  • Wyróżnienie: Filip Krysztofik (ZPSM im. F. Chopina, Warszawa)

Kategoria III (klasy IV–VI szkół muzycznych II st.):

  • I nagroda – Sergiusz Czywiel (OSM I i II st. im. F. Nowowiejskiego, Gdańsk)
  • II nagroda – Katarzyna Brzezińska (OSM I i II st., Płock)
  • III nagroda – Maksymilian Lejk (OSM I i II st. im. F. Nowowiejskiego, Gdańsk)
  • Wyróżnienia: Franciszek Wojnarski (ZPSM nr 4 im. K. Szymanowskiego, Warszawa) / Jan Śliwiński (PSM I i II st. im. F. Chopina, Olsztyn) / Marcel Semeniuk (ZSM I i II st. im. F. Chopina, Biała Podlaska) / Filip Górowski (ZSM im. I. J. Paderewskiego, Tarnów)

Kategoria IV (studenci):

  • II nagroda – Kamil Heliasz (AM im. S. Moniuszki, Gdańsk)
  • III nagroda – Bartłomiej Sowa (UMFC, Warszawa)
  • Wyróżnienie: Franciszek Żurkowski (UMFC, Warszawa)

Zespoły kameralne – kategoria B:

  • I nagroda – Trio akordeonowe: Marcel Semeniuk, Stanisław Krupa, Marcin Mitura (ZSM I i II st. im. F. Chopina, Biała Podlaska)

Zespoły kameralne – kategoria C:

  • Wyróżnienie – Duet: Aleksandra Żmuda (flet), Dominik Maciąg (akordeon) – AM im. K. Pendereckiego, Kraków

Zespoły kameralne – kategoria D:

  • II nagroda – Trio akordeonowe: Kacper Brudel, Joanna Baran, Grzegorz Kuryła – AM im. F. Nowowiejskiego, Bydgoszcz
II Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej © Marek Maliszewski
II Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej © Marek Maliszewski

Todo puede ser. Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej

No puede ser (nie może być)! – pomyślałam sobie na wieść o planowanym w ramach 64. edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie koncercie legendy światowych scen operowych Plácido Domingo. Słynny hiszpański artysta całe zawodowe życie, a więc życie w ogóle, bo zaczynał występy jako bardzo młody chłopak w teatrze prowadzonym przez rodziców – znakomitych wykonawców zarzueli, spędził podróżując po wszelkich zakątkach Globu. Potrafił tego samego dnia śpiewać w jednym spektaklu, by po krótkim odpoczynku dyrygować drugim.

Przez lata jego nadzwyczajna aktywność i energia zadziwiała widzów. Znane jest motto, któremu pozostaje wierny do dziś: If I rest I rust (jeśli się zatrzymam, to zardzewieję). Obecnie jednak ograniczył działalność do kilkunastu występów rocznie oraz prowadzeniu Operaliów – jednego z najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych konkursów wokalnych, który przed laty stworzył. Do Rzeszowa przyjechał pomiędzy koncertami w Szwajcarii.

Plácido Domingo i Gaetano Lo Coco w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej
Plácido Domingo i Gaetano Lo Coco w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej

Publiczność w wypełnionej po brzegi sali Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego przywitała słynnego śpiewaka owacją na stojąco. Wspaniała atmosfera nadzwyczajnej serdeczności, życzliwości i podziwu otuliła ten deszczowy wieczór ciepłem, którego bardzo brakowało tegorocznemu majowi. Pierwszą część wypełniły utwory z repertuaru stricte operowego. Na początek zabrzmiała uwertura z „Mocy przeznaczenia” Giuseppe Verdiego. Zagrana przez Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej pod batutą rozpoczynającego karierę dyrygenta Gaetano Lo Coco.

Gaetano Lo Coco © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej
Gaetano Lo Coco © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej

Wystarczyło kilka taktów, by dawno nie słyszana przeze mnie Orkiestra, zachwyciła! Muzycy grali uważnie i bezbłędnie czysto, cyzelując każdy dźwięk, operując piękną frazą Verdiowskiego arcydzieła. Ileż tam było lekkości, spójności, mieniących się barw i zmian nastroju! Lo Coco okazał się błyskotliwym, konsekwentnym, bardzo sprawnym w swym rzemiośle dyrygentem. Pomimo młodego wieku (ma dopiero 28 lat) prowadził orkiestrę jak wytrawny i doświadczony maestro. Błyskawicznie reagował, był czujny, energiczny, precyzyjny, dynamiczny a jednocześnie subtelny. Wróżę mu świetną przyszłość nie tylko w teatrach operowych, ale też za pulpitem dyrygenckim sal koncertowych. Artysta ma doskonały kontakt z pozostałymi wykonawcami. Cechuje go rzadko spotykana intuicja, jakby oddychał wraz ze śpiewakiem albo trzymał wspólnie z instrumentalistą smyczek skrzypiec czy wiolonczeli. Ta umiejętność przydała się podczas mini wpadki z tempem jaka przydarzyła się w duecie z „Traviaty”.

Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej
Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej

Plácido Domingo jest artystą, którego karierę opisano już w każdy możliwy sposób. Sama przeprowadziłam z nim cztery wywiady dla polskich czasopism, napisałam wiele recenzji oraz relacji z koncertów i spektakli. Zawsze gorące dyskusje wywoływały kwestie głosu wielkiego tenora, który swój rzeszowski występ zaczął od barytonowej arii groźnego Gerarda z opery „Andrea Chénier”Umberto Giordano. Tenor czy baryton? Znając odpowiedź i mając wyrobione własne zdanie, zadałam przed laty to pytanie niedościgłemu znawcy opery, wielkiemu prof. Marcelowi Prawemu (niegdyś osobistemu sekretarzowi Jana Kiepury, potem dyrektorowi muzycznych scen Wiednia, autorowi fascynujących operowych opowieści realizowanych m.in. dla ZDF i ORF – postaci nietuzinkowej, wybitnej, osobowości i kreatorowi muzycznego świata). Prawy filuternie uśmiechnął się i z błyskiem w oku powiedział: ani tenor, ani baryton – po prostu Domingo!

Jak zawsze miał rację, bo fenomen Dominga polega nie tyle na śpiewie, ale nade wszystko na niezwykłej interpretacji wykonywanych partii. Jego postacie są żywe, kompletne, głębokie, prawdziwe, pełnowymiarowe. W tym przypadku to nie jedynie opera, to teatr operowy w każdym aspekcie. Z ogromną świadomością gestu, ruchu scenicznego, partnerowaniu pozostałym śpiewakom, wyczuciem kostiumu i rekwizytu. Te cechy dominują też podczas koncertów na estradach. Liczy się całość, bo każda aria, pieśń czy duet stanowi odrębną etiudę, tworzy opowieść, na której opiera się repertuar koncertu. Solistką wieczoru była utalentowana amerykańska sopranistka młodego pokolenia Rachel Willis – Sørensen.

Rachel Willis – Sørensen © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej
Rachel Willis – Sørensen © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej

Obdarzona wyjątkowej urody głosem o potężnej skali, co predestynuje ją do wykonywania zaskakująco szerokiego repertuaru od Mozarta po Wagnera, poprzez belcanto, weryzm czy partie Verdiowskie. Rozpiętość możliwości wokalnych, podparta znakomitą techniką śpiewu sprawia, że artystka występuje na największych scenach z Metropolitan Opera w Nowym Jorku na czele. Już pierwszą arią wywołała entuzjazm słuchaczy. „Io son l`umile ancella” z „Adriany Lecouvreur” F. Cilei w pełni ukazała nie tylko potencjał wykonawczy, ale też nadzwyczajną muzykalność. Delikatne piana urzekały swobodą prowadzenia i pięknem dźwięku. Równie znakomicie wybrzmiewała barwa głosu we wszystkich rejestrach, a potężne forte wręcz rozsadzało swą potężną ekspresją salę koncertową.

Rachel Willis – Sørensen jest laureatką Operaliów z 2014 roku, które nie tylko wygrała, ale zdobyła też Nagrodę im. Birgit Nilsson oraz Nagrodę za najlepsze wykonanie zarzueli im. Pepity Embil De Domingo. Nie bez powodu mówi się, że ten konkurs jest trampoliną do kariery. Jego uczestnicy reprezentowani są obecnie przez najważniejsze agencje artystyczne, a teatry zabiegają o ich pozyskanie do wystawianych spektakli. Wystarczy wymienić kilka nazwisk, najjaśniejszych gwiazd opery, którym Operalia zapewniły efektywny i jednocześnie efektowny start: Joyce DiDonato, Sonya Yoncheva, Rosa Feola, Erwin Schrott, Ludovic Tézier, Aida Garifullina, Pretty Yende, Xabier Anduaga, Stefan Pop i wielu, wielu innych. Z Polski w Operaliach zaprezentowali się m.in. Aleksandra Kurzak, Paweł Skałuba, Adam Palka, Arnold Rutkowski, Joanna Zawartko, Piotr Buszewski, Marcelina Román, czy w ubiegłorocznej edycji – Gabriela Legun.

Rachel Willis – Sørensen I Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej
Rachel Willis – Sørensen I Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej

Drugą część koncertu wypełniła muzyka hiszpańska – zarzuela. Rodzaj śpiewogry błędnie u nas nazywanej operetką, choć libretta tych utworów cechuje podobna lekkość i powierzchowność tematów oraz piękna, bardzo melodyjna muzyka. Łatwa w odbiorze, atrakcyjna dla słuchaczy, ale wymagająca od wykonawców nie tylko silnego, doskonale wyszkolonego głosu, lecz także wyczucia hiszpańskich rytmów, ich zadziorności, miejscami płynności ze wszystkimi wpływami arabskimi i nie tylko, które tak mocno słychać np. we flamenco. To był absolutnie mistrzowski popis obojga solistów i … Orkiestry, która zagrała rewelacyjnie! Swingujące, latynoamerykańskie dźwięki „Marii la O” Lecuony, przepiękne intermezza Giméneza, Vivesa czy duet z „El Gato Montés” Penelli porwały publiczność, która długo nie chciała rozstać się z artystami domagając się bisów, które, oczywiście, się pojawiły.

Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej
Plácido Domingo w Filharmonii Rzeszowskiej © archiwum Filharmonii Rzeszowskiej

Najpierw wspaniale wykonana aria Rusałki „Mesicku na nebi hlubokem”, potem doskonale znane od czasów słynnego Koncertu Trzech Tenorów „No puede ser” Sorozábala, by na zwieńczenie tego uroczego wieczoru zaprosić słuchaczy do, chwilami wspólnego, odśpiewania „Lippen schweigen” Lehára. Przyznaję, że dawno nie słyszałam tak czysto śpiewającej publiczności – brawa dla nas wszystkich! Ten koncert udowodnił, że parafrazując słowa zarzueli todo puede ser – wszystko może się zdarzyć…