W Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie po raz pierwszy wysłuchałem koncertu z cyklu „Kolędy do nieba”, organizowanego od 10 lat przez Jolantę Janus. Wcześniej w ramach cyklu występowały w krakowskich kościołach zespoły i orkiestry. Tym razem powitała publiczność pusta scena z jednym krzesłem i dwoma pulpitami. Agnieszka Rehlis z mistrzem gitary Krzysztofem Meisingerem wykonała trzy kolędy, a później repertuar powędrował w zupełnie inne rejony i byłem świadkiem wydarzenia artystycznego o randze międzynarodowej.
Mezzosopranistka Agnieszka Rehlis była przez 11 sezonów solistką w Operze Wrocławskiej. Gdy wyrwała się z okowów etatu, jej kariera zaczęła rozkwitać. Od 2007 roku występowała w koncertach w wielu prestiżowych salach filharmonicznych Europy. Miała bardzo bogaty repertuar od Bacha po Pendereckiego. Była zapraszana na międzynarodowe festiwale w: Niemczech, Francji, Rumunii, Czechach, Austrii, Ukrainie, Węgrzech, Belgii, Chinach (Beijing Music Festival) i USA (Casals Festival). Od 1999 do 2017 roku ściśle współpracowała z Krzysztofem Pendereckim, często występując pod jego batutą. Płyta z nagraniem „Dies illa” z jej udziałem otrzymała nagrodę Grammy w 2017 roku.
Występowała w teatrach operowych m.in. w: mediolańskiej La Scali, Royal Opera House w Londynie, Teatro di San Carlo w Neapolu, a także w Chicago, Miami, Houston, Zürichu, Dreźnie, Monachium, Madrycie, Weronie, Berlinie, Sydney. Śpiewała na Lincoln Center Festival w Nowym Jorku. Ma wspaniałe kontrakty i coraz rzadziej jest w Polsce, więc każdy jej występ w naszym kraju wzbudza ogromne zainteresowanie.
Z kolei Krzysztof Meisinger jest jednym z najlepszych gitarzystów na świecie. Tuż po krakowskim recitalu poleciał na występy do USA. Koncertował między innymi w: Wiener Musikverein, Berliner Philharmonie, Wigmore Hall, Théâtre du Châtelet w Paryżu, Ryutopia Concert Hall w Niigata, Tokyo International Forum, Filharmonii Narodowej w Warszawie, Theatre du Palais Royal w Paryżu, Raitt Recital Hall w Malibu, Grossmünster w Zurychu czy Hatch Recital Hall w Rochester, w Los Angeles i Buenos Aires. Niedawno z inicjatywy wybitnych muzyków powstała nowa orkiestra kameralna w Warszawie „Meisinger Soloists”. „Koncerty przy świecach” odbędą się 2 marca i 20 kwietnia 2024 roku w Sali Koncertowej Fryderyk w Warszawie.
Obecnie w wielu miejscach koncertowych mamy gigantomanię z udziałem celebrytów, a w telewizji – szmirowate koncerty z kiczowatą scenografią, oślepiającymi światłami i nietrafionymi dowcipami konferansjerów. Natomiast krakowski recital Agnieszki Rehlis z Krzysztofem Meisingerem pokazał, że światowy poziom wykonania i odpowiednio dobrany repertuar wystarczą, aby porwać publiczność. Nie trzeba feerii kolorów i dużych dekoracji. Wystarczyły nastrojowe zmiany świateł i trochę dymu, podkreślającego malarskość barw i ulotność chwili. Kontekst wydarzenia również miał szczególne znaczenie, ponieważ był to koncert charytatywny dla Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej i Kliniki Nefrologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, więc cały dochód został przeznaczony na pomoc dla młodych chorych i cierpiących osób.
Artyści wybrali mniej znane kolędy i pastorałki w opracowaniu Bartłomieja Marusika. Wprowadziły nas w nastrój zadumy. Najpierw zabrzmiała piękna kołysanka ze słowami Stanisława Tyma: „Lulejże mi, lulej, we wszechświecie całym Tyś jest moim królem, mój syneczku mały”. Pierwotnie była zaśpiewana przez Ewę Bem w finałowej scenie kultowego filmu Stanisława Barei „Miś” z 1980 roku, a muzykę do niej skomponował Jerzy Derfel. Kolejny utwór, również kołysankowy, to: „W stajence cichutko śpi małe Dzieciątko i pewnie gwiazdkowe sny śni niewiniątko”. Następnie zabrzmiała wzruszająca kolęda „Mizerna, cicha stajenka licha” ze słowami poety romantycznego Teofila Lenartowicza.
Później usłyszeliśmy utwory Mieczysława Karłowicza, Manuela de Falli i Bartłomieja Marusika. Krzysztof Meisinger zagrał też popisowy utwór solowy „Koyunbaba” włoskiego gitarzysty i kompozytora Carlo Domeniconiego, inspirowany muzyką hiszpańską i turecką tradycją. Artysta sprawiał wrażenie, jakby stał się jednym ciałem z gitarą: obejmował ją, tulił, przykładał do niej głowę. Poruszał całym ciałem na krześle, a szczególnie głową i jego mimika pokazywała wszelkie emocje, od zamyślenia, przez nerwowość, dramatyzm, aż po liryzm i błogość. Nawet jego oddech współbrzmiał z instrumentem. Wzbudził zachwyt interpretacją utworu i towarzyszącymi mu emocjami. To był mistrzowski teatr jednego aktora z muzyką, która miała wiele zwrotów akcji.
Agnieszka Rehlis pokazała różne oblicza. W pieśniach Karłowicza „Mów do mnie jeszcze” do wiersza Kazimierza Przerwy-Tetmajera, „Z erotyków” (z własnym tekstem) i „Z nową wiosną” do słów Czesława Jankowskiego była delikatna, liryczna, trochę uwodzicielska, a na koniec radosna. Zupełnie inny klimat wprowadziła, śpiewając pieśni hiszpańskiego kompozytora Manuela de Falli z cyklu „Siete canciones populares españolas”. De Falla przez kilka lat mieszkał w Paryżu i był pod wpływem muzyki Debussy’ego i Ravela. Elementy impresjonistycznej kolorystyki można w jego pieśniach odnaleźć, ale przebija się klimat słonecznej Andaluzji. Jak pisał teoretyk muzyki Roman Kowal, w tych utworach są „miłość – szczęście – zdrada i – nienawiść”. Według niego jest to „wielki łuk lamentu, jako okrzyk powstrzymywany, szlachetny, godny Hiszpana”. Chwilami miałem wrażenie, jakbym znalazł się w Kordobie, Kadyksie albo Sewilli. Agnieszka Rehlis doskonale oddała hiszpański temperament i zaprezentowała przy tym również swój talent aktorski. Jej głos był jak brylant błyszczący w andaluzyjskim słońcu.
Wydawałoby się, że nastąpiło już w koncercie wszystko, co mogło nas zachwycić. Tymczasem myślę, że wykonanie na żywo znakomitej kompozycji „Pieśni nocą śpiewanych” Bartłomieja Marusika okazało się objawieniem. Znaliśmy te utwory ze świetnej płyty, która w 2021 roku była nominowana do Fryderyka. Jednak nic dla mnie nie zastąpi tej specyficznej atmosfery, jaka towarzyszy koncertowi z udziałem publiczności. Sam tytuł cyklu sugeruje balladowy lub kołysankowy nastrój. Publiczność została utulona przez wybitnych artystów do marzenia sennego. Niektórzy chwilami zamykali oczy, aby lepiej uchwycić mozaikę dźwięków, która tworzyła w naszych umysłach niezwykłe wrażenia.
Artyści zrzekli się swoich honorariów. O wspaniałej akcji charytatywnej, organizowanej przez Jolantę Janus i wybitnego kardiochirurga, profesora Janusza Skalskiego napisał dokładnie w swojej recenzji Tomasz Pasternak.
Kilka dni po tym niezwykłym wydarzeniu artystycznym zostałem zaproszony do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej na „Aidę” Giuseppe Verdiego w świetnej reżyserii i scenografii cenionego włoskiego artysty Roberto Lagany Manoliego. To jedno z najbardziej imponujących rozmachem przedstawień w repertuarze narodowej sceny. Ogromne schody, otwierające się i zamykające złote wrota, jeżdżące w prawo i w lewo wielkie ściany robią duże wrażenie. Verdi stworzył widowiskową formę muzyczną z rozbudowanymi partiami chóralnymi i efektownymi wstawkami baletowymi, które w warszawskim spektaklu wspaniale zrealizował wybitny choreograf Emil Wesołowski. Reżyserem wznowienia był Jerzy Krysiak.
Dyrektor do spraw obsad Izabela Kłosińska musiała ratować przedstawienie zaplanowane na 3 lutego 2024 roku niemal w ostatniej chwili, ponieważ w niedyspozycji głosowej byli obaj odtwórcy partii Radamesa: Azer Zada i Milen Rozhkov. Zaprosiła więc Michala Lehotsky’ego. Artysta musiał wystąpić bez próby, co zdarza się w wielu operach na świecie. Obejrzał nagranie i musiał sobie radzić. Można było w pierwszym akcie wyczuć jego zdenerwowanie, aria Radamesa zabrzmiała niepewnie. Natomiast w kolejnych aktach stawał się coraz bardziej pewny, choć za bardzo chwilami się kołysał, co rozpraszało uwagę. Postaciowo również nie był w pełni wiarygodny jako dowódca wojsk – sprawiał wrażenie sentymentalnego, delikatnego mężczyzny, który myśli jedynie o miłości. Ostatecznie jednak uratował przedstawienie i jest to artysta dysponujący dobrym liryczno-dramatycznym głosem tenorowym.
Orkiestra pod dyrekcją Patricka Fourniller grała w spektaklu bardzo efektownie, z dobrym nerwem i dramaturgią, ale o wiele za głośno w różnych miejscach. Ponosiła ją brawura. Na przykład wspaniały tercet Aidy, Amneris i Radamesa w pierwszym akcie nie był w pełni słyszalny mimo dobrego spintowego głosu sopranowego Ewy Płonki i znakomitego mezzosopranu dramatycznego Agnieszki Rehlis, gdzie jednak jest dużo śpiewania w średnicy. Konsekwencją takiego prowadzenia orkiestry stał się fakt, że Ewa Płonka śpiewała później chwilami zbyt ostro, wysiłkowo. Poza tym aktorsko i ruchowo była dość schematyczna. Dopiero w ostatnim akcie pokazała więcej autentycznych emocji.
Niekwestionowaną gwiazdą spektaklu stała się Agnieszka Rehlis. Przyćmiła Aidę i Radamesa. Stworzyła pełnokrwistą postać kobiety, która ma w sobie mnóstwo emocji: jest czuła, ale też zazdrosna, mściwa i okrutna. Rywalizuje z Aidą w sposób bezkompromisowy, aby połączyć się z Radamesem, który kocha etiopską niewolnicę. Jak wiadomo, w spektaklu niezwykle ważny jest również wątek związany z ojczyzną i zdradą swojego kraju przez Radamesa. Wszystko poświęcił miłości i za to musiał ponieść najsurowszą karę – zamurowanie żywcem w grobowcu. Finałowa scena to wyciskacz łez, kiedy okazuje się, że zakradła się tam Aida, która chce umrzeć razem z nim jak Julia z Romeem. W warszawskim spektaklu na górnym poziomie grobowca, w trójkątnym otworze wyłania się cień Amneris. Ona również chciałaby umrzeć.
Już od piewszej sceny Agnieszka Rehlis przyciąga szczególną uwagę. Radames chce uczynić Aidę królową. Spotkanie Amneris z Aidą to zderzenie złości i pogardy córki Faraona z lękiem córki króla Etiopii o losy swojej zniewolonej ojczyzny i brakiem wiary w szczęśliwą miłość z Radamesem. Gdy okazuje się, że etiopskie wojska zaatakowały Egipt, Radames zostaje naczelnym dowódcą. Amneris jest szczęśliwa.
W II akcie Amneris czeka na powrót ukochanego Radamesa. Następuje konfrontacja z Aidą, ponieważ chce się przekonać, czy rywalka go kocha. Podstępnie dowiaduje się o tym, gdy przekazuje Aidzie fałszywą wiadomość o śmierci Radamesa. Agnieszka Rehlis jest w tej scenie prawie jak owładnięta szałem zazdrości Medea i najchętniej zmiotłaby z powierzchni ziemi drugą kobietę – przeszkodę do szczęścia. Śpiewa: „Podła niewolnico! Rozszarpię ci serce! Ta miłość oznacza twoją śmierć! To ja decyduję o twoim losie… Nienawidzę cię, zemszczę się”. Gdy wkracza z żołnierzami i jeńcami zwycięski Radames, Faraon przyrzeka mu tron i rękę swej córki Amneris, która wyznaje: „Oszałamia mnie niespodziewane szczęście”.
Gdy Aida uciekła z ojcem, a Radames, który dla niej chciał zdradzić ojczyznę, został aresztowany, Amneris pokazuje w pierwszej scenie IV aktu swój smutek, potężne cierpienie i walkę z sobą. Prezentuje myślenie narracyjne, które jest odmienne od logicznego. Amneris miota się, cierpi, nienawidzi, kocha, tęskni, walczy sama z sobą: „Znienawidzona rywalka uciekła…! Radames czeka na wyrok kapłanów. Przecież on nie jest zdrajcą. Chociaż… […] chciał uciec… Razem z nią! Wszyscy są zdrajcami! Zabić ich…! Co ja mówię? Przecież kocham go, nadal go kocham. […] Chciałabym go ocalić”. Agnieszka Rehlis pokazała w tej scenie, łącznie z duetem z Radamesem, mistrzostwo na poziomie światowym. To już dziesiąta inscenizacja „Aidy”, w której wzięła udział. Jako Amneris śpiewała między innymi w: Royal Opera House w Londynie (debiut jesienią 2022 roku), Teatro di San Carlo w Neapolu, Opera Australia w Sydney, Estońskiej Operze Narodowej, Aalto-Musiktheater Essen i Narodni Divadlo w Pradze. Jest zrośnięta z tą postacią, a wokalnie to jedna z najtrudniejszych i najwybitniejszych partii mezzosopranowych, z której wychodzi zwycięsko, mimo iż Verdi nie przewidział dla niej żadnej popisowej arii.
Pozostała obsada również została starannie dobrana. W Faraona wcielił się ukraiński bas Volodymyr Tyshkov, którego oklaskiwano już m.in. w Operze Paryskiej, a także w Kijowie, Ferrarze, Treviso i Berlinie. Jest laureatem 2. nagrody w kategorii głosów męskich w 11. Konkursie Moniuszkowskim. Ramfisa kreował mołdawski bas-baryton Iurie Maimescu. Znakomicie zaśpiewał partię Amonasro robiący międzynarodową karierę baryton Szymon Mechliński. Występował m.in. na prestiżowych festiwalach muzycznych w Europie oraz na scenach operowych w Lyonie, Toulonie, Sewilli, Parmie, Amsterdamie, Palermo. Jest laureatem wielu nagród, w tym Nagrody Fundacji ORFEO im. Bogusława Kaczyńskiego. Warto jeszcze wspomnieć o tenorze Piotrze Maciejowskim w roli Posłańca i sopranistce Katarzynie Trylnik jako Kapłance.
Usłyszałem i zobaczyłem w ciągu kilku dni Agnieszkę Rehlis w dwóch wcieleniach. W Krakowie była gwiazdą wieczoru bez inscenizacji, która swoim niesamowitym talentem, razem z Krzysztofem Meisingerem, przeniosła nas w rejony nieziemskiej poezji i nastrojowej muzyki. W Operze Narodowej z kolei potężna inscenizacja wcale jej nie przytłoczyła, lecz na tle złoconych dekoracji rozbłysła brylantowym blaskiem.
Od redakcji: Przy opisie „Aidy” wykorzystaliśmy zdjęcia z produkcji w Royal Opera House w Londynie, w której Agnieszka Rehlis zadebiutowała w 2022 roku oraz z Opery Estońskiej w Tallinie z 2016 roku. Teatr Wielki – Opera Narodowa, jak niestety wiele innych teatrów na świecie, dokumentuje fotograficznie tylko spektakle premierowe.