Drugiego dnia Festiwalu znakomicie zaprezentował się laureat wielu festiwali teatralnych i licznych nagród, aktor Teatru Muzycznego w Gdyni Mateusz Deskiewicz. Bialska publiczność miała okazję rok temu poznać jego nieprzeciętny talent. Prezentował wtedy fragmenty swego monodramu. W tym roku pokazał widzom niełatwy w odbiorze monodram „Być jak Charlie Chaplin”, który był już pokazywany na wielu festiwalach w Polsce i za granicą (m.in. na Ukrainie, Litwie i w Armenii).
Godzinny spektakl z jednym aktorem na scenie wypełniły intymne rozmowy z widocznym na portrecie Charlie Chaplinem. I choć dzieli obu mnóstwo lat, różne doświadczenia życiowe i sceniczne, to bliski jest im charakter uprawianej sztuki. Obaj pragnęli sławy. Współczesny aktor usiłuje naśladować rozmaite wcielenia Mistrza, a jednocześnie konfrontuje je z własną kondycją, generuje rozterki.
Nie brakuje w tych zderzeniach gorzkich refleksji, ani gryzącej ironii. Te dwa światy słabo do siebie przystają.
Artysta sceniczny, marzący o roli Hamleta, zmuszony jest powstrzymać pokusy ograniczeniami wynikającymi z realiów współczesności. Nie każdy zdolny aktor może zostać gwiazdą, choć o tym marzy i wydaje się wulkanem energii. Mateusz Deskiewicz zaskoczył widzów bogactwem kreacji i zasługującym na podziw warsztatem aktorskim. Potrafił w swym monodramie być wzruszająco zabawnym i groźnym zarazem, ironicznym i budzącym optymizm.
Na szczególny podziw zasłużyły popisy wokalne Deskiewicza ze słynnym szlagierem „Ten wąsik” na czele. Kontynuacją wieczoru pełnego wrażeń było spotkanie artysty z fanami w klubie Czarny Melonik. W dwugodzinnej rozmowie, prowadzonej przez Krzysztofa Korwina-Piotrowskiego, Mateusz Deskiewicz oraz autor scenariusza i współreżyser monodramu Piotr Wyszomirski dzielili się refleksjami, towarzyszącymi przygotowaniu tego widowiska. O kulisach przygotowań premiery mówiła również prezes Fundacji Pomysłodalnia Magdalena Olszewska, która jest producentem tego spektaklu.
Tego samego dnia w serpelickim kościele św. Apostołów Piotra i Pawła, gdzie tak często modlił się młody Bogusław Kaczyński, odbył się koncert muzyki klasycznej „Od Bacha do Pucciniego”. Wystąpili:wybitna sopranistka Małgorzata Długosz, znakomita skrzypaczka Kamila Wąsik – Janiak oraz wyjątkowy pianista Mirosław Feldgebel, którego oklaskiwała publiczność Carnegie Hall w Nowym Jorku, Musikverein w Wiedniu czy Pleyel w Paryżu. Ich program, uwzględniający najsłynniejsze arie operowe, poruszył serca i umysły licznie wypełniających kościół wiernych serpelickiej parafii. Koncert poprowadzony przez Krzysztofa Korwina-Piotrowskiego i Magdalenę Rudnik, dyrektora Gminnego Ośrodka Kultury w Sarnakach, obfitował w wiele wzruszeń, które słuchacze odwzajemnili owacją na stojąco. Tak wspaniałej muzyki dawno w Serpelicach nie słyszano i tym większe podziękowania dla organizatorów festiwalu, że zdecydowali o przystanku muzycznym właśnie tutaj.
Warto podkreślić tu i docenić wielkie zaangażowanie wójta Sarnak Grzegorza Arasymowicza. To wydarzenie zostało sfinansowane przez Samorząd Województwa Mazowieckiego, podobnie jak zorganizowany 12 września przystanek festiwalu w kościele parafialnym w Sarnakach: koncert „Miłość to niebo na ziemi” z maestrą Anitą Maszczyk, sopranistką z Armenii Nairą Ayvazyan, aktorami i wokalistami (Magdaleną Marcinkowską-Łamacz, Przemysławem Łamaczem, Aureliuszem Rysiem) oraz zespołem muzycznym ORFEUM. O muzyce i artystach opowiadali Krzysztof Korwin-Piotrowski i Ewa Krystyna Arasymowicz. Atmosfera w pięknej świątyni była wyjątkowa, a publiczność wyszła zachwycona.
Dwie poprzednie edycje festiwalu były zdecydowanie krótsze i ograniczyły się do dwudniowych prezentacji. Tym razem prezydent Białej Podlaskiej Michał Litwiniuk zdecydował się wydłużyć czas trwania wydarzenia do dziewięciu dni, przygotowując muzyczne święto we współpracy z ORFEO Fundacją im. Bogusława Kaczyńskiego (przewodniczący rady Zbigniew Napierała, dyrektor zarządu Anna Habrewicz, dyrektor artystyczny Krzysztof Korwin-Piotrowski) oraz Bialskim Centrum Kultury (dyrektor Zbigniew Kapela). Występy artystów operowych i operetkowych, które uwielbiał bohater festiwalu, wzmocnione zostały propozycjami teatralnymi i tanecznymi, znakomicie korespondującymi z pojęciem sztuki, dla której warto jest żyć.
Inauguracja festiwalu w licznie wypełnionym amfiteatrze miała związek ze znakomitą, godną podziwu kreacją Marii Meyer, uznawanej słusznie za wybitną artystkę sceny musicalowej, laureatki I miejsca na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Jej półtoragodzinne widowisko muzyczne magnetyzowało publiczność i trudno się temu dziwić.
Przed rozpoczęciem spektaklu dyrektor artystyczny festiwalu Krzysztof Korwin-Piotrowski opowiedział w skrócie historię ekscytującego, ale też tragicznego życia Marii Pietruszyńskiej – Tyszkiewicz, znanej lepiej jako Hanka Ordonówna. Ulubienica warszawskich scen kabaretowych i krakowskich teatrów potrafiła bawić i wzruszać słuchaczy. Do legendy ikony polskiej kultury, zmarłej ponad 70 lat temu w Bejrucie, nawiązała odważnie Maria Meyer, aktorka musicalowa związana z chorzowskim Teatrem Rozrywki. Jej spektakl muzyczny „Ordonka. Miłość ci wszystko wybaczy” w reżyserii Jana Maciejowskiego i choreografii Henryka Konwińskiego to poruszające zmysły przedstawienie, intrygujące słuchacza bogactwem doznań, środków scenicznych i artystycznej kreacji. Dodajmy – majstersztyk.
Śpiewając 25 szlagierów Ordonki, artystka stanęła na wysokości zadania. Jej precyzyjnie skonstruowane widowisko możliwe było dzięki bogactwu scenicznych środków wyrazu. Każda z jej piosenek to inna kreacja. Meyer potrafiła być osobą zabawną i dramatyczną, bujającą w obłokach trzpiotką, zblazowaną damą, przewrotnym wampem i liryczką wzruszającą publiczność do łez. Oprócz Meyer, żadnej z artystek, próbującej zmierzyć się z repertuarem Ordonki, nie udało się idealnie wcielić w jej rolę. Właśnie dlatego widowisko Meyer poruszyło i wzruszyło bialską widownię. Obok powszechnie znanych piosenek „Miłość ci wszystko wybaczy”, „Trudno”, „Sam mi mówiłeś”, „Uliczka w Barcelonie”, „Gdy serce drgnie”, miała ona okazję usłyszeć ściskającą gardło interpretację „Mein jidisze mame”, po której cały amfiteatr podniósł się z miejsc. Efekt był tym większy, że lekko ubrana artystka kreowała fantastyczny spektakl w temperaturze 4 stopni Celsjusza.
Zmarznięta, ale uśmiechnięta Maria Meyer nie dała choćby na chwilę odczuć, jakich doznaje trudów w realizacji zaplanowanych zadań. Jej kreacjom wokalno – aktorskim towarzyszyło trio: Ewa Zug przy fortepianie (kierownik wokalny Teatru Rozrywki, artystka występująca m.in. z orkiestrą NOSPR), Jacek Gros – pierwszy skrzypek Teatru Rozrywki oraz Jerzy Główczewski – wybitny multiinstrumentalista (m.in. saksofonista, klarnecista, akordeonista), który występował m.in. z Chickiem Coreą, a obecnie jest profesorem Akademii Muzycznej w Katowicach i w Łodzi.
Na finał zgotowano artystce standing ovation, zaś prezydent miasta wyraził słowa uznania za poruszający zmysły spektakl. Równie fantastycznego wykonania dawno w bialskim amfiteatrze nie oklaskiwano.
Od trzech lat Fundacja ORFEO w porozumieniu z prezydentem miasta Biała Podlaska Michałem Litwiniukiem organizują wspaniałe koncerty, które przyciągają tłumy melomanów, a jednocześnie promują miasto na kulturalnej mapie kraju. Tegoroczny koncert „Zaczarowany świat operetki i musicalu”, przygotowany w ostatnią niedzielę maja z okazji Dnia Matki, okazał się uwerturą do wrześniowego Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego, zaplanowanego na prawie tydzień.
Patronat nad wydarzeniem objęli: ogólnopolski wortal „Dziennik Teatralny”, RDC Radio dla Ciebie, Katolickie Radio Podlasie, Polskie Radio Lublin i portal muzyczny ORFEO.
Po ponad półrocznej przerwie koncertowej, wywołanej szalejącą pandemią, bialska publiczność z radością przybyła do amfiteatru. Nie zawiodła się w oczekiwaniach, bo wzorem poprzednich edycji, reżyser, a zarazem pomysłodawca koncertu Krzysztof Korwin –Piotrowski przygotował wyjątkową ucztę muzyczną. Artystów przyjęto owacją na stojąco. Trudno się jej dziwić, zważywszy dobór repertuaru i wykonawców.
W głównej roli wystąpiła maestra Anita Maszczyk, sopranistka sprawdzająca się wybornie w programie operowym, operetkowym i musicalowym. Wspomagali ją na scenie soliści młodzi, nieco mniej znani, ale ambitni i dysponujący interesującymi głosami: Anna Jakiesz-Błasiak, Magdalena Marcinkowska-Łamacz, Mikołaj Król i Aureliusz Ryś. Rolę akompaniatorów powierzono kwintetowi muzycznemu Orfeum w składzie: Adam Mazoń – fortepian, Adam Zając – skrzypce, Ewa Zając – skrzypce, Krzysztof Meisel – altówka i Anna Matera – wiolonczela. Muzycy, podobnie jak soliści, spisali się znakomicie.
– W ubiegłym roku zainaugurowaliśmy w Białej Podlaskiej cykl koncertów „Zaczarowany świat operetki i musicalu” – mówi Krzysztof Korwin – Piotrowski – zamierzam go kontynuować przez najbliższe lata nie tylko w Białej Podlaskiej. Ma on przybliżyć słuchaczom w różnym wieku magiczny świat operetki, znany dobrze melomanom w wieku 60+. Staram się łączyć operetkę z musicalem i przekonać młode pokolenie, że proponowana mu muzyka może być atrakcyjna także dla niego. Wszak musical jest przedłużeniem operetki ze światem wprost z czarodziejskiej baśni. Do tego koncertu zaangażowałem maestrę Anitę Maszczyk, mając w pamięci jej występ na bialskim festiwalu sprzed dwóch lat. Artystka śpiewała już na wielu scenach muzycznych kraju i zawsze wypadała olśniewająco. Podziwiam jej zdolności spełniania się w różnych rolach. Na koncercie wykonała m.in. fantastyczną arię służącej Adeli z operetki Johanna Straussa „Zemsta nietoperza”. Ta aria wymaga nie tylko szczególnych zdolności wokalnych (ze śpiewem koloraturowym włącznie), ale też wyjątkowej kreacji aktorskiej. Maestra Maszczyk debiutowała z arią Adeli w bytomskiej Operze Śląskiej, robiąc furorę wśród słuchaczy. Kreowała tę partię z wielkim powodzeniem na scenach Opery Nova w Bydgoszczy i Gliwickiego Teatru Muzycznego oraz na zaproszenie Bogusława Kaczyńskiego podczas Europejskiego Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy Zdroju. Nie zabrakło też innych perełek.
Proponowany program to zaledwie przedsmak atrakcji, jakie czekają nas we wrześniu. Podczas trzeciej edycji festiwalu wystawimy: spektakl „Ordonka. Miłość ci wszystko wybaczy” z udziałem gwiazdy musicalowej Marii Meyer, przedstawienie „Być jak Charlie Chaplin” z rewelacyjną rolą Mateusza Deskiewicza, recital skrzypcowy laureatki wielu nagród krajowych i międzynarodowych Kamili Wąsik – Janiak, premierę inscenizowanego koncertu „Gdybym był bogaczem” z udziałem świętującego 40-lecie pracy scenicznej Zbigniewa Maciasa, galę polskiej piosenki „Od Opola do Sopotu” Teatru Muzycznego w Lublinie z wielkimi szlagierami muzyki rozrywkowej, a na finał przygotujemy premierę spektaklu „Wielka sława Bogusława” w mojej reżyserii, w koprodukcji Orfeo z Teatrem Muzycznym w Lublinie. Wystąpią w nim: maestra Małgorzata Walewska, Aleksandra Kubas – Kruk, Kamila Lendzion, Sławomir Naborczyk i Mykola Kornutyak z Opery Lwowskiej. Bialskie premiery powtórzone zostaną w innych miastach, m.in. w Łodzi, Lublinie, Warszawie, Rzeszowie i Krakowie. Zrealizujemy też koncerty w Sarnakach i Serpelicach nad Bugiem, gdzie uwielbiał wypoczywać Bogusław Kaczyński. To świadczy, że Festiwal im. Bogusława Kaczyńskiego promieniuje.
Poruszający zmysły słuchaczy koncert rozpoczęła instrumentalna wersja walca J. Straussa „Odgłosy wiosny” w wydaniu kwintetu muzycznego Orfeum. Tuż po nim sopranistka Anita Maszczyk zaprezentowała możliwości wokalne w kulminacyjnym fragmencie opery G. Verdiego „Traviata”. Aria Violetty „Zawsze wolna” przyjęta została burzą oklasków. Ta sama artystka wykonała też arię Adeli z operetki J. Straussa „Zemsta nietoperza” i czardasz Maricy (Gdzie mieszka miłość) z operetki I. Kalmana „Hrabina Marica”. Set szlagierów operetkowych uzupełniły wykonania: „Juliszki z Budapesztu” w wydaniu Mikołaja Króla i duet „Ach, jedź do Varasdin” w interpretacji Anny Jakiesz- Błasiak i Mikołaja Króla. Zgotowano im równie gorące przyjęcie.
W kolejnej odsłonie publiczność miała okazję słuchać słynnych utworów musicalowych z: „Cabaretu”, „Nędzników”, „Tańca wampirów”, „Pilotów” oraz „Pięknej i bestii”. Szczególnie zjawiskowa okazała się spopularyzowana przez Bonnie Tyler piosenka z „Tańca wampirów” – „Na orbicie serc” w poruszającej interpretacji Anny Jakiesz – Błasiak i Mikołaja Króla. Owacja widowni nie znała granic.
Od tej pory atrakcja goniła atrakcję. Anita Maszczyk czarowała fantastyczną interpretacją „Zorby” M. Teodorakisa, a następnie pieśnią „To świt, to zmrok” z musicalu J. Bocka „Skrzypek na dachu”. W drugim utworze wspomagali ją wokalnie: Anna Jakiesz-Błasiak, Magdalena Marcinkowska-Łamacz, Mikołaj Król i Aureliusz Ryś. Na finał koncertu maestra przedstawiła kapitalną arię „Pieśń o Wilii” z operetki F. Lehara „Wesoła wdówka”. Po uhonorowaniu artystów kwiatami na bis można było jeszcze usłyszeć arie: „Bo wiedeńska w nas krew” i „Wielka sława to żart”, wykonane z udziałem oczarowanej show publiczności.
Tak gorąco przyjętego koncertu dawno w Białej Podlaskiej nie było. Prowadzili go Krzysztof Korwin – Piotrowski i debiutująca na scenie studentka IV roku muzykologii na Uniwersytecie Warszawskim Ewelina Kucharska. Ich komentarze między poszczególnymi utworami skrzyły się erudycją i dowcipem.
Zdaniem prezydenta miasta Michała Litwiniuka, Festiwal im. Bogusława Kaczyńskiego zaszczepia miłość do pięknej muzyki i pomaga wprowadzić Białą Podlaską do grona miast, szczycących się wyjątkową ofertą kulturalną.
– Jestem wdzięczna losowi, że mogłam uczestniczyć w widowisku z wielkimi szlagierami operowymi, operetkowymi i musicalowymi – mówi Barbara Artecka. Szacunek i uznanie należy się występującym dziś wykonawcom. Dostarczyli oni publiczności prawdziwej uczty duchowej. Jestem wdzięczna prezydentowi miasta, że konsekwentnie wspiera festiwal, stający się chlubą Białej Podlaskiej.
– Koncert był niezwykły i czuję się szczęśliwa, że mogłam w nim uczestniczyć – uważa Halina Kłosowicz, mieszkanka Gdańska. Jestem miłośniczką operetki i dawno nie słyszałam równie poruszających wykonań. Warto było zjawić się dziś w zadaszonym i pięknym amfiteatrze.
– Czuję się zachwycona i oszołomiona tym, co niedawno usłyszałam – zwierza się Izabela Kłusek. Wszyscy wykonawcy stanęli na wysokości zadania, ale mnie szczególnie urzekła sztuka Anity Maszczyk. W każdej jej interpretacji słyszałam perfekcję, swobodę, cudną dykcję i zachwycającą skalę głosu. To prawdziwa perła, która być może zagości jeszcze w naszym mieście.
Jadwiga Romaniuk: – W moim odczuciu był to wspaniały koncert ze świetnie dobranym repertuarem i gronem wykonawców. Imponowali mi głosami i kostiumami. Zabrakło mi tylko efektownej scenografii, która w przypadku takiej muzyki wydaje się wręcz niezbędna.
Maciej Falkiewicz: – Cieszę się, że w rodzinnym mieście Bogusława Kaczyńskiego odbywa się festiwal jego imienia, a grono wykonawców wzbogaca smak i gust licznej publiczności. Miałem okazję poznać Bogusława podczas studiów w Warszawie i zawsze miałem szczery podziw dla jego talentu i pasji. Jego liczne audycje telewizyjne, festiwale i koncerty przybliżyły rodakom piękno muzyki, która mimo upływu lat jest wciąż popularna.
Wchodziłem do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej także z lekką obawą, że będę oglądać inscenizację, która krąży po Europie od dawna, a obecna wersja jest przeniesiona z Narodneho Divadla w Pradze. Moje obawy jednak szybko okazały się nieuzasadnione. Jest w tej warszawskiej premierze świeżość i są niesamowite emocje. Wielkim plusem było to, że skoro cały świat zachwyca się Willym Deckerem – wizjonerem teatru, to na pewno warto pokazać jego kolejną artystyczną wizję w Warszawie (po „Elektrze” i „Don Carlo”). A Piotr Beczała całkowicie mnie zahipnotyzował. Straciłem poczucie czasu i przeżywając w teatrze prawdziwe katharsis mówiłem sobie w duchu za Faustem Goethego: „Chwilo, trwaj, jesteś piękna”.
Kiedy rozsunęła się kurtyna, zobaczyłem świat, który wypada z ram. Unosząca się ku górze podłoga jest często wykorzystywana w teatrze, ale tutaj konstrukcja została przesunięta w lewo jak kubistyczna forma z krzywym sufitem, złowrogo wiszącym nad bohaterami dramatu. Ma się wrażenie, jakby za chwilę miał spaść na bohaterów, przygniatając ich do ziemi. Zwłaszcza w czwartym akcie to wnętrze przypominało mi wielki sarkofag, w którym zaraz zostaną zamknięci na wieczność Charlotte i Werther jak Romeo i Julia.
Wielu widzów zadawało sobie pewnie pytanie: Jaki jest Werter naszych czasów? Czy sentymentalna powieść Goethego „Cierpienia młodego Wertera” – która stała się kanwą do stworzenia libretta opery Masseneta – jest jeszcze w stanie wstrząsnąć sumieniami Europejczyków, którzy w XXI wieku zachłysnęli się konsumpcjonizmem i ostentacyjnym buntem wobec norm obyczajowych, rodzinnych, moralnych? I jak traktować samobójstwo? Jako odwagę, tchórzostwo czy w zupełnie innych kategoriach?
Starożytni filozofowie – stoicy uważali, że w określonych realiach samobójstwo jest naturalną konsekwencją zdarzeń i w związku z tym staje się zgodne z naturą. Człowiek powinien kierować się rozumem i jeśli ma motywy do pozbawienia się życia, może to uczynić. Seneka twierdził, że jeśli życie jest dla kogoś męką, jeśli cierpi z powodu choroby, ma prawo do zakończenia swojego żywota. Kiedy myślimy o chorobie, nie musi to być fizyczne cierpienie. Choroba duszy jest równie, a czasem nawet bardziej męcząca, a szalona nieszczęśliwa miłość Wertera z powieści Goethego była chorobą i wywołała lub spotęgowała falę samobójstw w całej Europie.
„Cierpienia młodego Wertera”, opublikowane w 1774 roku, stały się obok „Zbójców” Schillera najwybitniejszym przejawem preromantycznego okresu w niemieckiej literaturze, zwanego „Sturm und Drang” (burza i opór). Był to objaw buntu wobec mieszczańskich norm i oświeceniowego racjonalizmu. Po ponad 100 latach francuski kompozytor operowy Jules Massenet sięgnął po ten temat i ukazał Werthera (już pisanego z „h”) w opozycji do mieszczańskich norm społeczeństwa okresu pozytywizmu. Objawem racjonalnego działania było to, że matka Charlotty przed śmiercią prosiła córkę, aby ożeniła się z pragmatycznym Albertem, co miało jej zapewnić stabilne, bezpieczne życie.
Inscenizacja Willy’ego Deckera przedstawia nam symbolicznie świat w trzech kolorach: niebieskim, żółtym i białym. Widać tu nawiązanie do Goethego, który w ostatniej scenie „Cierpień młodego Wertera” przedstawia tytułowego bohatera ubranego w błękitny frak i żółtą kamizelkę. Scenografia i kostiumy zaprojektowane przez Wolfganga Gussmanna skupiają się na 4 kolorach. W pierwszym i drugim akcie mamy niebieskie wnętrze domu z miniaturami budowli miasteczka i krzesłami, a za rozsuwaną i zasuwaną ścianą domu jest otwarta przestrzeń do nieskończoności, z żółtą podłogą, przypominającą nam o letniej aurze. Ale skojarzeń jest tu więcej. Ubrany w piaskowy strój Piotr Beczała, który w pewnym momencie kładzie się na żółtej podłodze z jednym kolanem uniesionym w górę, sprawia wrażenie rozluźnionego i szczęśliwego, jakby leżał na słonecznej plaży. Na balu zakochał się w Charlotcie i marzy o wspaniałej wspólnej przyszłości. Szybko jednak nadchodzi otrzeźwienie.
Symbolem Fatum staje się obraz z wizerunkiem matki Charlotty. Portret wisi złowrogo na ścianie albo jest zdejmowany, kładziony lub przytulany do piersi Charlotty, która uważa, że musi spełnić obietnicę i ożenić się z niekochanym Albertem.
Massenet podobno zaczął myśleć o „Wertherze” w 1880 roku, lecz premiera odbyła się dopiero w Wiedniu w 1892 roku (w niemieckim przekładzie!), ponieważ dyrektor paryskiej Opery Komicznej odrzucił propozycję wystawienia dzieła, uznając temat za zbyt smutny. Dopiero po sukcesie w stolicy Austro-Węgier zdecydował się na premierę w Paryżu, która nie okazała się jednak sukcesem, ale opera powędrowała szybko na sceny Europy i Ameryki: Genewa, Bruksela, Chicago, Nowy Jork, Petersburg, Londyn, Mediolan, Warszawa (1901)…
Beczała zagrał w inscenizacji Deckera po raz pierwszy kilkanaście lat temu we Frankfurcie, a ostatnio 2 lata temu w Barcelonie, natomiast w różnych produkcjach „Werthera” bierze udział od 25 lat i było to już około 10 inscenizacji. Beczała uwielbia kreować role oparte na wspaniałej literaturze jak twórczość Goethego, Schillera czy Szekspira. Wersja Deckera stawia na prostotę strony wizualnej, więc scenografia i kostiumy nie rozpraszają uwagi odbiorcy. Dzięki temu łatwiej było wydobyć przeżycia wewnętrzne bohaterów. Scenografia nawiązuje do kubizmu, a proste, minimalistyczne modele budynków wewnątrz domu sprawiają wrażenie zabawek z tektury. Jednak w momencie, gdy Werther chwyta ten domek, jeszcze bardziej dociera do nas potężny smutek spowodowany tym, że on nie ma już domu, wszędzie czuje się nieszczęśliwy, ponieważ dom kojarzy mu się z zatrzymanym w pamięci obrazem Charlotty z młodszym rodzeństwem. Piękny był w spektaklu moment, kiedy Charlotte ustawiła się z dziećmi jak do pamiątkowego zdjęcia, a stojący naprzeciw niej Werther zatrzymał ten kadr w swojej pamięci.
Premiera inscenizacji „Werthera”, wymyślonej przez Willy’ego Deckera, odbyła się w Amsterdamie w 1996 roku, ale w ciągu tych lat są pewne zmiany w pierwotnej wizji, dopasowane do warunków scenicznych danego teatru i do obsady. Realizacją inscenizacji Deckera w Warszawie łącznie z reżyserią świateł zajął się Stefan Heinrichs, a scenografia i kostiumy zostały zaprojektowane przez Wolfganga Gussmanna.
W powieści Goethego do umierającego Wertera przychodzą jego starsi synowie, Albert, komisarz. Narrator wspomina w jednym zdaniu o Charlotcie w sposób niejednoznaczny: „Nie każcież mi opowiadać o przerażeniu Alberta i o rozpaczy Loty” (tłum. Franciszek Mirandola). Na pewno więc ostatnie spotkanie Werthera z ukochaną, kiedy tytułowy bohater prosi ją, by nie wzywała pomocy, jest pomysłem librecistów opery Masseneta i nie ma nic wspólnego z pierwowzorem literackim. Jest w tym jednak wielka siła operowej ekspresji.
W tym dziele Masseneta postacią, skupiającą wiele uwagi, jest sama Charlotte, ponieważ to ona przeżywa ogromne rozterki. Jest bezradna wobec wyboru między dwoma mężczyznami i poddaje się woli zmarłej matki, ponieważ obiecała jej przed śmiercią poślubienie Alberta. W jej sercu i umyśle rozgrywa się największa wewnętrzna walka pomiędzy powinnością a wielkim uczuciem.
Znamienna jest pierwsza scena III aktu, w której przy długim prawie na całą szerokość sceny stole siedzą naprzeciw siebie Charlotte i Albert. To pozostałość po uczcie weselnej z II aktu. Ona ma jedną dłoń na blacie, a w lewej dłoni trzyma pożółkłe, ogromnych rozmiarów kartki papieru z listami od Werthera. Gdy w kolejnej scenie rozrzuca te listy po podłodze domu, jest w tym jakieś wielkie cierpienie, niekończąca się udręka. Kiedy w końcu zwraca się do Boga i drze listy, próbuje symbolicznie skończyć z tą miłością, ale kiedy pojawia się Werther, nagle uczucie powraca z niesamowitą siłą.
Kiedy Piotr Beczała przytula Irinę Zhytynską, namiętność unosi się w powietrzu całej sali. Werther przychodzi w białym płaszczu, przestrzeń za domem zmienia się w krajobraz zimowy, jest grudzień, pada śnieg. Ten piękny obraz na długo pozostanie w pamięci. A jednak czwarty akt pozostawił we mnie pewien niedosyt. Finałowa scena, znakomicie zaśpiewana i zagrana przez Piotra Beczałę nie znalazła dobrego kontrapunktu w Irinie Zhytynskiej, która zarówno wokalnie, jak i aktorsko nie zachwyciła, mimo iż w trzech poprzednich aktach była bardzo dobra.
Stanisław Kuflyuk natomiast znakomicie wcielił się w Alberta – rywala Werthera. Nie jest tu złym bohaterem, lecz osobą, która przez cały czas próbuje ratować małżeństwo i wybacza Charlotcie grzechy, ale równocześnie szczytem cynizmu wydaje się moment, gdy przymusza ją do przekazania rewolweru służącym, którzy z kolei dadzą go za chwilę Wertherowi. Charlotte jednak jest w tym momencie tak oszołomiona, że staje się raczej jednym z narzędzi Fatum. My wiemy, co za chwilę się stanie i to jest nieuniknione.
Orkiestra pod batutą nowego dyrektora Teatru Wielkiego – Opery Narodowej Patricka Fournillier zagrała znakomicie. Fournillier poznał Piotra Beczałę w 2007 roku, kiedy usłyszał go jako Werthera w Bayerische Staatsoper w Monachium i odtąd uważa, że jest to najlepszy odtwórca tej roli na świecie. Beczała hipnotyzuje publiczność, prezentuje prawdziwe emocje i pokazuje dramat jednostki w pełnym wymiarze. Słynną arię „Pourquoi me réveiller?” (Dlaczego mnie budzisz, o powiewie wiosny…) zaśpiewał zjawiskowo, mimo iż została drastycznie w połowie przerwana owacjami publiczności, co na chwilę zburzyło atmosferę i wprawiło w zażenowanie dyrygenta. Szkoda. Ponieważ po arii były wręcz frenetyczne oklaski i okrzyki „Bis!”, szkoda, że dyrektor muzyczny nie zgodził się na to. Może moglibyśmy tej arii wysłuchać tym razem od początku do końca… (Tak stało się w sobotę 10 października.) A przerywanie arii podczas spektaklu jest zbrodnią dokonaną na muzyce. Piotr Beczała jednak kontynuował spektakl z właściwym sobie taktem i uczuciem, dając z siebie więcej niż 100 procent. Wprawiało w podziw również to, że tak trudną partię śpiewał chwilami na kolanach i na leżąco w sposób zupełnie naturalny i bez jakiegokolwiek wrażenia wysiłku.
Warto docenić w tym spektaklu Sylwię Olszyńską jako Sophie – młodszą siostrę Charlotty. Ma w głosie i w zachowaniu młodzieńczą świeżość, urok, temperament i optymizm, który chwilami rozwiewa unoszący się nad głównymi bohaterami smutek. Podobnie radość wnoszą dzieci z chóru „Artos”, pięknie śpiewające kolędę i wprowadzające naturalne (choć kontrolowane) zachowania na scenę. Jasin Rammal-Rykala (Johann) i Jacek Ornafa (Schmidt) są tu postaciami jak z czarnej komedii. Gdy powielają te same gesty, stają się zarówno komiczni, jak i lekko przerażający. Przestają być tu ludźmi, są jakimiś marionetkami, których sznurki pociąga Fatum. Gratulacje również należą się prof. Izabeli Kłosińskiej – dyrektorowi do spraw obsad za umiejętne dobranie wszystkich artystów śpiewaków.
W Londynie i Nowym Jorku (Metropolitan Opera 1894) Werthera śpiewał wielki polski tenor Jan Reszke. A w XXI wieku na wielu scenach Europy triumfuje jako Werther Piotr Beczała, uznawany obecnie za najlepszego tenora lirycznego na świecie. W marcu 2020 roku przygotowywał się do premiery tej opery w Metropolitan Opera i po trzech tygodniach próby zostały drastycznie przerwane z powodu pandemii koronawirusa. Nie wiemy, jak będzie się rozwijać ta tragiczna dla świata i kultury sytuacja, ale na razie Wiener Staastsoper planuje spektakle „Werthera” z Piotrem Beczałą 28 listopada, 3, 6 i 10 grudnia, w reżyserii Andrei Serbana, amerykańskiego twórcy rumuńskiego pochodzenia, znanego z nowatorskich inscenizacji. Jeśli ktoś z Państwa może się tam wybrać, na pewno warto. A wspaniała warszawska premiera wpisała się do historii polskiego teatru.
Werther Jules’a Masseneta to kompozycja, która powstała u schyłku XIX wieku, a autorzy jej libretta (Édouard Blau, Paul Millet i Georges Hartmann) skorzystali, jak łatwo się domyślić, z powstałej ponad 100 lat wcześniej, prawdopodobnie najważniejszej powieści zwiastującej epokę romantyzmu – Cierpienia Młodego Wertera Johanna Wolfganga Goethego. Opowieść została jednak odrobinę zmieniona – Charlotte, chociaż kocha Werthera, chce wypełnić wolę zmarłej matki, która wybrała jej na męża Alberta. Kochankowie muszą się rozstać, jednak nie mogą o sobie zapomnieć…
Dopełnieniem emocjonującej opowieści jest muzyka Masseneta, kompozytora, którego inna opera, Manon, jest obowiązkową pozycją w francuskim repertuarze operowym, obok Carmen Bizeta i Fausta Gounoda. Według niektórych pisarzy (m.in. biografa Masseneta – Hugh Macdonalda) to jednak Werther jest arcydziełem zasługującym na sławę pokroju Manon. Opera Werther to wspaniały przykład wpływów muzyki największych kompozytorów epoki: Berlioza, Meyerbeera, Verdiego czy Wagnera. W utworze z łatwością dostrzeżemy bogatą instrumentację, ze szczególną rolą instrumentów dętych blaszanych i perkusji.
Inscenizacja w reżyserii Willy’ego Deckera odnosiła sukcesy na scenach w Amsterdamie, Rzymie, Pradze czy Barcelonie (z Piotrem Beczałą w roli głównej). Decker kładzie nacisk na psychologiczny aspekt miłości bohaterów, a jego dopełnieniem jest scenografia Wolfganga Gussmanna. Podzielona na dwie płaszczyzny scena przedstawia intensywne, symboliczne barwy, nawiązujące do ograniczonego pola psychiki bohaterów, oraz tło – plan natury, wskazujący na zmieniające się pory roku. Minimalistyczna scenografia Gussmanna wspaniale współgra z kostiumami, również jego autorstwa.
Podczas premierowego pokazu w roli Werthera wystąpi znakomity tenor Piotr Beczała, który miał już okazję kreować postać w barcelońskiej inscenizacji w 2017 roku. U jego boku zobaczymy Irinę Zhytynską, od 13 lat związaną z Operą Wrocławską. Miłosny trójkąt dopełni odtwórca roli Alberta – Stanislav Kuflyuk. O oprawę muzyczną zadbają również Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod batutą Patricka Fournilliera. Towarzyszyć im będzie chór dziecięcy „Artos” im. Władysława Skoraczewskiego.
Obsada:
Werther – Piotr Beczała 8, 10.10.2020, Leonadro Caimi 14,16,18.10.2020
Poprzednia edycja festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego dowiodła, że bialska widownia kocha dobrą sztukę. Tak było i w tym roku. Zanim scena przeszła we władanie artystów, senator Grzegorz Bierecki w towarzystwie wiceprezydenta miasta Macieja Buczyńskiego i dyrektora artystycznego Fundacji „Orfeo” Krzysztofa Korwin – Piotrowskiego odsłonili oficjalnie ławeczkę Bogusława Kaczyńskiego, ustawioną nieopodal Zespołu Szkół Muzycznych. Gdyby żył pan Bogusław, zapewne byłby szczęśliwy, że takie imprezy trafiają do jego rodzinnego miasta. Drugi festiwal był okazją do uhonorowania zasłużonego dla bialskiej kultury artysty – fotografika Tadeusza Żaczka. Odebrał on od wiceprezydenta M. Buczyńskiego nagrodę kulturalną Anny z Sanguszków Radziwiłłowej. Za pomocą łącza internetowego wypowiedział się na telebimie nieobecny w amfiteatrze prezydent Michał Litwiniuk.
Orkiestra Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie pod dyrekcją Mieczysława Smydy i szóstka solistów sprawdzili się doskonale. Wszyscy trafiali idealnie w punkt. Na scenie amfiteatru wystąpili: sopranistka Małgorzata Długosz, sopranistka Iwona Socha, baryton operowy Jakub Milewski, tenor Jakub Oczkowski, baryton operowy Zbigniew Macias oraz aktor musicalowy Mateusz Deskiewicz. W sobotni wieczór pojawili się także doskonale przygotowani artyści baletu. Koncert prowadzony przez Krzysztofa Korwin – Piotrowskiego i Łukasza Lecha skrzył się perełkami. Dwie i pół godziny minęło niczym sen złoty.
W pierwszej, musicalowej części wysłuchano przebojów z długiej listy utworów granych w teatrach muzycznych. Rozpoczął ją Zbigniew Macias nastrojową piosenką „W taki piękny wieczór” z musicalu Richarda Rodgersa: „Południowy Pacyfik”. Po nim Małgorzata Długosz czarowała interpretacją zmysłowego tanga „Por una cabeza” Carlosa Gardela, a prawdziwy czar tańca pokazali młodzi artyści baletu (Justyna Malinowska i Wiktor Snochowski). Znakomity śpiewak i aktor musicalowy Mateusz Deskiewicz uraczył publiczność zabawną „Balladą z trupem”, znaną z Kabaretu Starszych Panów. Ten sam artysta przedstawił inny słynny utwór kabaretowy Charliego Chaplina „Ten wąsik, ach ten wąsik” z polskimi słowami Mariana Hemara.
W klimacie lat trzydziestych minionego wieku pokazała się Małgorzata Długosz, wybierając wielki szlagier Hanki Ordonówny „Na pierwszy znak”. Artysta, który kilkaset razy grał na scenie w „Człowieku z La Manchy”, czyli Zbigniew Macias pokazał wielki kunszt wokalny w arii „Śnić sen”. Każdej prezentacji wokalnej towarzyszyły nietuzinkowe zapowiedzi, fantastyczne kostiumy i popisy tancerzy, co jeszcze bardziej uatrakcyjniało toczące się w szybkim tempie widowisko. W pierwszej części nie zabrakło fantastycznych szlagierów: „Gdybym był bogaczem” i „To świt to zmrok” z musicalu „Skrzypek na dachu” w wydaniu Zbigniewa Maciasa wspomaganego przez Małgorzatę Długosz.
Talent komiczny Mateusza Deskiewicza ujawnił się w dwóch brawurowych rolach. Najpierw jako łotrzyk – oberżysta śpiewający arię „Kramu tego król” z musicalu „Nędznicy”, a następnie w duecie ze Zbigniewem Maciasem „Jeden szczęścia łut” z musicalu „My Fair Lady”. W pierwszej z nich artyście towarzyszył bialski kwartet Chwilka. Publiczność słuchała jak oczarowana. Druga część operetkowa zaczęła się od popisu Iwony Sochy, Jakub Oczkowskiego i Jakuba Milewskiego w zabawnej arii „To ja Lulu” z operetki „Dama od Maxima”. Łukasz Lech, ze swadą znawcy operetek grywanych ongiś w Wiedniu, zapowiedział arię „Artystki z Variete” z „Księżniczki czardasza” Imre Kalmana. Wykonali ją popisowo Jakub Oczkowski i Jakub Milewski. Tuż po nich żeński duet, czyli Małgorzata Długosz i Iwona Socha bawiły się nie gorzej od widowni słynną „Annen Polka” Johanna Straussa. Taneczne tempo podtrzymał wspomagany przez balet Jakub Oczkowski arią Boniego „Tak całkiem bez dziewczątek” z operetki Kalmana „Księżniczka czardasza”. Doskonale wypadł też popis tercetu wokalnego: Iwona Socha, Jakub Milewski i Jakub Oczkowski w arii „Dziewczę z Węgier” z operetki Kalmana „Hrabina Marica”. Z tej samej operetki pochodziła inna aria „Graj Cyganie” w wykonaniu Jakuba Oczkowskiego. Węgierskim prezentacjom towarzyszyły występy tancerzy. Muzyczne szaleństwo podtrzymały kolejne arie: „Joj mama” i „Kiedy cygańska dusza gra” interpretowane przez czwórkę artystów: Iwonę Sochę, Małgorzatę Długosz, Jakuba Milewskiego i Jakuba Oczkowskiego.
Oczarowana publiczność na stojąco wyrażała aplauz orkiestrze i solistom. Na finał wszyscy soliści uraczyli słuchaczy wielkim przebojem z „Wesołej wdówki” – „Usta milczą dusza śpiewa”. Beztroski nastrój zabawy udzielił się wzruszonym melomanom, obecnym w amfiteatrze. Wielkie brawa należą się organizatorom festiwalu: prezydentowi miasta Biała Podlaska, Bialskiemu Centrum Kultury i Fundacji „Orfeo” im. Bogusława Kaczyńskiego, a także wszystkim artystom uczestniczącym w tym wydarzeniu.
Po koncercie poprosiłem uczestników o wypowiedzi.
Izabela Kłusek – Jestem wzruszona i pełna zachwytu nad dzisiejszą prezentacją. Wspaniałe głosy solistów, znakomicie prowadzona orkiestra i niepowtarzalna atmosfera udzieliły się wszystkim obecnym w amfiteatrze. Mam nadzieję, że festiwal Bogusława Kaczyńskiego będzie miał kolejne odsłony. Zapewnia on bowiem melomanom przeżycia nie do opisania. Ktoś, kto kocha muzykę, nie może wobec takich szlagierów pozostać obojętnym. Polecam relację z festiwalu do obejrzenia na YouTube.
Jadwiga Romaniuk – Szkoda, że takie imprezy odbywają się w mieście stosunkowa rzadko. Jestem przekonana, że patron festiwalu Bogusław Kaczyński życzyłby sobie, aby koncerty z muzyką operetkową i operową organizowane były znacznie częściej. Bialczanie są spragnieni dobrej rozrywki na wysokim poziomie. W zalewie mało wartościowej muzyki popularnej, te ponadczasowe szlagiery nic nie tracą ze swej aktualności i porywają nas tak samo, jak innych pięćdziesiąt czy sto lat temu.
Alina Miłaszewska – Wspaniale, że mogłam dzisiejszego wieczoru znaleźć się w amfiteatrze. Znakomite tempo koncertu okraszone bogactwem dźwięków, fantastycznymi kostiumami i popisami tancerzy oczarowały niejednego słuchacza. Mam apetyt na więcej i liczę, że trzecia odsłona festiwalu Bogusława Kaczyńskiego przyniesie wiosną przyszłego roku jeszcze więcej znakomitej muzyki, za którą wszyscy przepadamy.
Prezydent Miasta Biała Podlaska Michał Litwiniuk, Dyrektor Bialskiego Centrum Kultury Zbigniew Kapela oraz Dyrektor Artystyczny ORFEO Fundacji im. Bogusława Kaczyńskiego w Warszawie Krzysztof Korwin-Piotrowski zapraszają na II Festiwal im. Bogusława Kaczyńskiego. W sobotę 26 września o 16.00 i 19.00 w Amfiteatrze w Parku Radziwiłłowskim w Białej Podlaskiej odbędzie się premiera widowiska „Zaczarowany świat operetki i musicalu”. Wydarzenie zapowiada dyrektor artystyczny Krzysztof Korwin-Piotrowski.
Narratorem i reżyserem pierwszej części „Śnić sen” będzie dyrektor artystyczny festiwalu i reżyser Krzysztof Korwin-Piotrowski. Wystąpią: primadonna ORFEO Małgorzata Długosz, aktor musicalowy z Teatru Muzycznego w Gdyni Mateusz Deskiewicz, solista Teatru Wielkiego -Opery Narodowej Zbigniew Macias oraz para taneczna i Kwartet wokalny Chwilka z Bialskiego Centrum Kultury, przygotowany przez Ireneusza Parafiniuka. Druga część to „Zakochani w operetce” w reżyserii Łukasza Lecha. Są to najpiękniejsze fragmenty widowiska jubileuszowego Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie, przygotowanego z okazji 15-lecia teatru. Wystąpią: Małgorzata Długosz (sopran, primadonna Orfeo), Iwona Socha (sopran, solistka Opery Krakowskiej), Jakub Milewski (baryton, kierownik artystyczny Mazowieckiego Teatru Muzycznego), Jakub Oczkowski (tenor), zespół baletowy i orkiestra MTM pod dyrekcją Mieczysława Smydy. Balet przygotowała choreograf Violetta Suska. Partnerem Wydarzenia jest Mazowiecki Teatr Muzyczny im. Jana Kiepury – Dyrektor Iwona Wujastyk.
W pierwszej części można będzie usłyszeć takie przeboje musicalowe jak „W taki piękny wieczór” z „Południowego Pacyfiku” Richarda Rodgersa, „Śnić sen” z „Człowieka z La Manchy” Mitcha Leigha, piosenkę Thenardiera „Kramu tego król” z „Nędzników” Claude-Michela Schoenberga, „Gdybym był bogaczem” oraz „To świt, to zmrok” ze „Skrzypka na dachu” Jerry’ego Bocka, a także takie słynne utwory jak „Straingers in the Night” czy tango „Por una cabeza”. Usłyszymy też „Na pierwszy znak” z repertuaru Ordonki i piosenki z Kabaretu Starszych Panów.
Natomiast w części drugiej zabrzmią fragmenty operetek „Hrabina Marica” i „Księżniczka czardasza” Imre Kalmana, „Perła z Tokaju” Freda Raymonda, „Wesoła wdówka” Franza Lehara oraz Annen-Polka Johanna Straussa i piosenka „To ja, Lulu” z musicalu „Dama od Maxima” Ryszarda Sielickiego.
W widowisku wezmą udział tancerze Wiktor Snochowski i Justyna Malinowska. Reprezentują Studio Tańca Duet w Warszawie, prowadzone przez Jarosława i Dominikę Marzec. Współpracują z klubem Tańca Towarzyskiego DancePoint Biała Podlaska. Osiągnięcia tej pary to m.in.: 2 razy Półfinał Mistrzostw Polski w klasie A Dorośli Latin i I miejsce w cyklu Grand Prix Polski U21 Standard. Stanęli także na podium w San Marino we Włoszech.
Klub Tańca Towarzyskiego DancePoint w Białej Podlaskiej działa od 4 miesięcy. Trenerami są: obecna wicemistrzyni par zawodowych (Tańców Latynoamerykańskich) Polski, posiadająca najwyższą międzynarodową klasę taneczną S, wielokrotna mistrzyni Polski amatorów, Wicemistrzyni Świata, finalistka dziewiątej edycji Tańca z Gwiazdami – Natalia Głębocka oraz para posiadająca najwyższą międzynarodową klasę taneczną S – Łukasz Świtalski i Natalia Mikołajczyk ( Tańce Standardowe) – Mistrzowie Saksonii.
Jest to wyjątkowa szkoła, która łączy profesjonalną naukę tańca i rozwój osobisty. Współpracuje ze Studiem Tańca Duet w Warszawie. W klubie tańczą dzieci od lat 3, młodzież i dorośli.Pomimo krótkiego stażu działalności szkoły, tancerze osiągają wiele sukcesów, reprezentując klub na Ogólnopolskich Turniejach Tańca Towarzyskiego.
Kwartet wokalny CHWILKA działa przy Bialskim Centrum Kultury im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej, w składzie: Magdalena Bancarzewska, Zuzanna Krajewska, Kornelia Najdyhor, Wiktoria Zielińska. Zespół powstał w 1986 roku, jest laureatem wielu festiwali ogólnopolskich i międzynarodowych. Soliści oraz zespoły Chwilki to uczestnicy wielu muzycznych programów telewizyjnych. Obecnie zespół liczy około 30 osób, a jego kierownikiem artystycznym jest Ireneusz Parafiniuk.
„Gdy ludzie pytają mnie, kiedy zaczęłam tańczyć, odpowiadam: w łonie matki, prawdopodobnie dzięki ostrygom i szampanowi, które są pokarmem Afrodyty” – tak wspomina w autobiografii „Moje życie Isadora Duncan” – sławna na cały świat amerykańska tancerka. Naprawdę nazywała się Dora Ángela Duncan. Wychowywała się w biednym domu, bez ojca, z dwójką rodzeństwa. Matka, nauczycielka muzyki, wpajała dzieciom miłość do sztuki. Wieczorami siadała przy fortepianie i grała kompozycje Beethovena, Schumanna, Schuberta, Mozarta, Chopina, a także czytała na głos Szekspira, Shelleya, Keatsa czy Burnsa. „Matce zawdzięczam, że w dzieciństwie nasze życie było przepojone muzyką i poezją” – napisała Isadora. To od niej przejęła uwielbienie dla kultury klasycznej. Greckie rzeźby i obrazy Botticellego stały się dla egzaltowanej dziewczyny inspiracją dla własnej wizji tańca, całkowicie odmiennej od tradycyjnego baletu.
Już jako 6–latka założyła domową „szkołę taneczną”, w której mama przygrywała dzieciom na pianinie, a Isadora pokazywała „powiew ramion”. Mając 10 lat oznajmiła matce, że przerywa swoją naukę w szkole. Upięła włosy w koczek, aby wyglądać poważniej – na 16 lat – i zapowiedziała, że teraz będzie zarabiać pieniądze, ucząc tańczyć. Na lekcje przychodziły małe dziewczynki z sąsiedztwa, a ich rodzice płacili jej za naukę. Pojawienie się ojca, którego nie znała nawet z opowiadań matki, sprawiło, że na krótki okres poprawiła się ich sytuacja materialna i przenieśli się do dużego domu z obszernym salonem, kortem tenisowym, stodołą i wiatrakiem. W stodole jej brat Augustyn otworzył teatr, gdzie rodzeństwo mogło prezentować widzom swoje talenty. Idylla nie trwała jednak zbyt długo. Kolejny raz przenoszą się, tym razem do Nowego Jorku, ale i tu szczęście nie sprzyja tułającej się rodzinie. W hotelu Windsor, w którym rezydowali, wybucha pożar. Isadora wraz z matką i rodzeństwem zostaje na ulicy, bez dachu nad głową, bez bagaży, które również spłonęły w pożarze. W sytuacji, w jakiej się znaleźli, a dodatkowo wobec tak chłodnej publiczności jak pisze w swojej książce moim wielkim pragnieniem było znaleźć się w Londynie. Postanawia poszukać uznania dla swojej sztuki po drugiej stronie Atlantyku.
Londyn to początek nowego, burzliwego okresu w jej życiu. Zapraszana do salonów zamożnych dam z londyńskiej i paryskiej elity poznaje wiele osobistości ze świata artystycznego i zdobywa coraz większą popularność. Jej taniec, jakże odmienny od klasycznego, narzucającego pewne ograniczenia, ma niepowtarzalny styl oparty na własnej filozofii. Jej ruchy są powolne i płynne, obdarzone maksymalną ekspresją emocjonalną, jak gdyby pozwoliła kołyszącym się falom zawładnąć swoim ciałem. Odrzuca klasyczną białą spódniczkę baletową (paczkę tutu) i baletki, a także mocno spięte w koczek włosy. Nie chce, aby cokolwiek krępowało jej artystyczną ekspresję. Tańczy przyodziana jedynie w zwiewną grecką tunikę, boso i z rozpuszczonymi włosami, w które często wpina czerwone kwiaty. Jako pierwsza tancerka pokazuje się na scenie ubrana tylko w obcisły trykot, odważnie eksponując nagie ramiona i nogi. Jej ciało, tańcząc na tle niebieskich draperii, wykonuje serpentynowe ruchy, taniec wykreowany wcześniej przez Loïe Fuller, a do perfekcji doprowadzony przez Isadorę Duncan. Jej styl tańca jest improwizacją na scenie, odzwierciedleniem uczuć. Ośmieliła się zerwać ze sztywnością tańca klasycznego i pokazać bardziej autentyczne ruchy.
Szybko staje się modna i podziwiana w całej Europie, nie wyłączając Rosji uchodzącej za ostoję baletu klasycznego. Do kręgu jej przyjaciół zaliczali się wybitni choreografowie Sergiusz Diagilew i Michaił Fokin, reformator teatru Konstantin Stanisławski oraz pisarze George Bernard Shaw i Francis Scott Fitzgerald.
„Lekka jak tchnienie, szybka jak fala, lotna i zwiewna” – tak o Isadorze Duncan pisała berlińska prasa. Berlińczyków zaszokowała nie tylko pełnym ekspresji, łamiącym konwencje baletu klasycznego tańcem, ale i nowoczesnym wizerunkiem, który zapewnił jej miejsce w historii tańca i… sztuki – stwierdza Monika Nowakowska w swoim artykule o Duncan. Amerykańska tancerka święci triumfy na europejskich scenach. Jest uważana za twórczynię tańca współczesnego i jedną z najbardziej rewolucyjnych osobowości w świecie artystycznym.
Pomimo dużej popularności i podziwu dla jej sztuki Isadora nie jest szczęśliwa. W 1913 roku przeżywa tragedię. Jej dwoje małych dzieci (Deirde i Patrick), jedno z reżyserem teatralnym Gordonem Craigiem, drugie z Parisem Singerem (synem właściciela fabryki maszyn do szycia Isaaca Singera) ginie na skutek nieszczęśliwego wypadku. Samochód, w którym były dzieci razem z nianią, stoczył się ze wzgórza wprost do Sekwany. Wszyscy utonęli. To był jeden z najtrudniejszych momentów życia Isadory. Popada w depresję i na pewien okres czasu wycofuje się z życia towarzyskiego. Wyjeżdża z bratem i siostrą na Korfu, a następnie na włoskie wybrzeże, aby tam odzyskać spokój. Dość szybko nawiązuje romans z młodym Włochem, rzeźbiarzem Romano Romanellim. Owocem tego związku jest syn, trzecie dziecko, które niestety umiera zaraz po porodzie. Isadora, która tak bardzo pragnęła ponownie zostać matką, załamana po utracie dziecka postanawia opuścić Europę gdzie straciła troje dzieci.
Kupuje bilet na luksusowy statek Lusitania, aby wrócić do Ameryki. Jednak w ostatniej chwili, z obawy przed niepewną przyszłością finansową, zmienia datę wyjazdu, zamieniając bilet na tańszy rejs. Tym razem podjęta decyzja okazuje się zbawienna. 7 maja 1915 roku statek, którym miała wypłynąć, zostaje storpedowany przez niemiecki okręt podwodny. W tragedii ginie 1198 osób. Rodzima Ameryka nie okazuje jednak zrozumienia dla talentu i wdzięku Isadory. Uroda i umiejętności tancerki zawróciły natomiast w głowie Mercedes de Aoście, amerykańskiej poetce, z którą Duncan wdała się w krótkotrwały romans. Jej niespokojna dusza zapragnęła ponownych zmian. Teraz wyrusza na podbój Moskwy.
Isadora miała wielu partnerów, była zdeklarowaną biseksualistką. Wolna miłość była dla niej równie ważna jak wyzwolony taniec, jednoczenie była zagorzałą przeciwniczką instytucji małżeńskiej. Wytrwała w tym postanowieniu 32 lata, a potem wyszła za mąż za Siergieja Jesienina (młodszego o 18 lat) wybitnego rosyjskiego poetę, ale przy tym brutala i alkoholika. Przy okazji zakochała się również w hasłach bolszewików, stając się we własnym kraju persona non grata. Po ślubie z Siergiejem w 1922 roku Isadora szybko odkryła, że mąż nie jest jej wierny i często zagląda do kieliszka, a kiedy się upija, bije ją. Szybko przestał być aniołem i „złotym chłopcem”, jak go nazywała. Małżeństwo przetrwało zaledwie rok. Rozgoryczona, zawiedziona i już lekko starzejąca się tancerka traci na swojej atrakcyjności. Jej odwaga w stroju i formie tańca przestaje być już nowa i szokująca, a dodatkowo pojawiają się znacznie młodsze od niej tancerki, na przykład występująca topless piękna Josephine Baker. Zaczynają się też kłopoty finansowe.
14 września 1927 roku – to ostatni dzień jej burzliwego życia. Przebywa akurat na południu Francji, na zaproszenie znajomego, prawdopodobnie kochanka. Wybierają się właśnie na przejażdżkę sportowym kabrioletem marki Amilcar należącym do przystojnego Włocha Benoit Falchetto, zwanego „Bugattim”. Ta przejażdżka miała być ostatnią w życiu Duncan. Otulona jak zawsze zwiewnym szalem, który był stałym elementem jej garderoby Duncan nie przewidziała, że tym razem szal okaże się dla niej zabójczy. W pewnym momencie powiewający na wietrze materiał zaplątał się w tylne koło samochodu, co sprawiło, że szal gwałtownie zacisnął się na szyi Duncan i z wielką siłą wyrzucił ją z auta, powodując natychmiastową śmierć przez uduszenie.
Odeszła na zawsze tancerka, której życie było niewątpliwie połączeniem talentu, odwagi, a także buntu i tragedii. Jej życie, tak jak i jej śmierć, były niezwykłe. Pochowana została w Paryżu na słynnym cmentarzu Père-Lachaise.
Gdyby żył Bogusław Kaczyński, mistrz słowa i wybitny popularyzator muzyki, 2 maja obchodzilibyśmy Jego 78 urodziny.
W dniach 24-26 kwietnia 2020 roku miał się odbyć Festiwal im. Bogusława Kaczyńskiego w Jego rodzinnym mieście Białej Podlaskiej. Z powodu pandemii koronawirusa trzydniowe wydarzenie zostało przesunięte na jesień. W związku z tym, że Scena Orfeo nie może spotkać się z melomanami, udostępniliśmy w Internecie 2 części widowiska Krzysztofa Korwina-Piotrowskiego i Anny Siwczyk „Wiedeń moich marzeń”, a także obszerne fragmenty spektaklu Marii Meyer „Ordonka. Miłość ci wszystko wybaczy” na nowym portalu muzycznym ORFEO www.orfeo.com.pl oraz na kanale Youtube Orfeo.TV.
„Wiedeń moich marzeń” to spektakl będący sentymentalną podróżą do cesarskiego Wiednia z czasów Franciszka Józefa i cesarzowej Sissi. Akcja rozpoczyna się i kończy w najsłynniejszym wiedeńskim parku Schönbrunn z pięknymi fontannami, pomnikami, drzewami i mnóstwem kwiatów. Park i pałac – letnia rezydencja Habsburgów należą do Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Publiczność może wysłuchać między innymi najpiękniejszych arii i duetów z takich dzieł muzyki klasycznej jak: „Zemsta nietoperza” i „Baron cygański” Johanna Straussa oraz „Wesoła wdówka”, „Cygańska miłość” i „Kraina uśmiechu” Franciszka Lehara.
Scenarzystą, reżyserem, narratorem i twórcą projekcji filmowych był Krzysztof Korwin-Piotrowski, dyrektor artystyczny Fundacji Orfeo im. Bogusława Kaczyńskiego w Warszawie oraz Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej, a także redaktor naczelny nowego portalu muzycznego ORFEO.
Inspiracją dla „Wiednia moich marzeń” była wypowiedź Bogusława Kaczyńskiego z 2000 roku, opublikowana w „Kurierze Porannym”, a następnie w książce „Jak samotny szeryf”. Zapytany przez dziennikarkę, jaką epokę by wybrał, gdyby mógł się przenieść w inne czasy, słynny popularyzator muzyki powiedział: „Być może byłby to Wiedeń albo Paryż, albo Petersburg. Wiedeń to najbardziej muzykalne, roztańczone, rozśpiewane miasto ówczesnej Europy, gdzie mógłbym rozmawiać z Johannem Straussem i słuchać jego gry na czarodziejskich skrzypcach. Tam oglądałbym cesarza Franciszka Józefa i jego piękną żonę, którą ubóstwiam, pieszczotliwie przez poddanych nazywaną Sissi…”.
Widowisko odbywające się w ramach Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego zostało wyprodukowane przez Fundację Orfeo im. Bogusława Kaczyńskiego przy wsparciu Urzędu Miasta w Białej Podlaskiej, Bialskiego Centrum Kultury, mecenasów i sponsorów. Patronat nad wydarzeniem objął Prezydent Białej Podlaskiej Michał Litwiniuk. Kierownictwo muzyczne sprawował kompozytor operowy i dyrygent Rafał Janiak, a twórczynią choreografii była Anna Siwczyk. Przedstawienie oklaskiwało 2500 widzów.
Istvan Grabowski pisał w recenzji w tygodniku „Podlasiak”:
„Nie był to tradycyjny koncert estradowy, ale wciągająca akcja sceniczna, pulsująca muzyką, tańcem, śpiewem, fantastycznymi strojami z epoki i animacją filmową, przenoszącą słuchaczy do wiedeńskich oaz zieleni i kwiatów Schönbrunnoraz Stadtpark. Jeśli doda się do tego najpopularniejsze melodie operetkowe w wydaniu czołowych śpiewaków polskich scen muzycznych, otrzyma się miks skutecznie działający na zmysły kilkutysięcznego tłumu. Już po pierwszym wejściu Chopin University Chamber Orchestra pod dyrekcją Rafała Janiaka widownia poczuła się jak w krainie tysiąca i jednej nocy. Reżyser widowiska Krzysztof Korwin-Piotrowski zadbał o najdrobniejsze detale. Na tle fantastycznie grającej orkiestry pokazali się z najlepszej strony sopranistki i tenorzy. Wspomagał ich nieustannie 10-osobowy zespół wokalno-baletowy Orfeum, obecny na scenie i na widowni.”
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Jak Pan przyjął informację o tak długim terminie zamknięcia opery dla widzów?
Paweł Wolski, tenor: Na początku trochę z niedowierzaniem i nadzieją, że to będzie jednak chwila. Jak się później okazało niestety, nieco dłuższa.
Pavlo Tolstoy, tenor: Z wielkim smutkiem.
Janusz Lewandowski, bas-baryton: Bezpieczeństwo przede wszystkim. Jeśli sytuacja tego wymagała, trzeba się podporządkować.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Już długo jest Pan w domu. Jak udało się przeorganizować swoje życie, wywrócone przez przymusową izolację do góry nogami?
Paweł Wolski: To było dokładnie 11 marca. Na długo zapamiętam tę datę, dzień wcześniej miałem jeszcze próbę muzyczną do opery „Madama Butterfly”. Następnego dnia usłyszałem w Trójce komunikat o zamknięciu szkół i uczelni. Wiedziałem, co to oznacza, zamknięcie Opery było tylko kwestią czasu…
Janusz Lewandowski: Nie było to łatwe, ale można się przyzwyczaić. Jest trochę więcej czasu do zagospodarowania, zarówno na pracę, jak i trochę lenistwa.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Jak wygląda Pana dzień? Udaje się ćwiczyć w domu?
Paweł Wolski: Z tym jest największy kłopot. Niestety, w przypadku części instrumentów, do których należy również głos operowy, ze względu na ich dynamikę, ćwiczenie w warunkach domowych, jest uciążliwe, szczególnie, gdy ma się szacunek do swoich sąsiadów. Żeby uzyskać ten efekt, który widzowie usłyszą podczas spektaklu, potrzebne są niekiedy długie godziny pracy nad głosem. Problem rozwiązałaby willa, może być z basenem… (śmiech).
Janusz Lewandowski: Nie mam możliwości śpiewania w miejscu zamieszkania. Wielka płyta nie wybacza (śmiech).
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Sąsiedzi nie narzekają?
Paweł Wolski: Nie powinni mieć powodu do narzekania, ponieważ na co dzień ćwiczę w teatrze.
Pavlo Tolstoy: Co dzień taki sam „dzień świstaka”. Nie ćwiczę, bo nie chcę przeszkadzać sąsiadom.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Jak bardzo doskwiera izolacja? A może właśnie nie doskwiera, bo ten czas też można spędzić twórczo?
Paweł Wolski: Trochę tak, ponieważ w swojej pracy mam przede wszystkim kontakt z ludźmi, który jest moją siłą napędową i którego brakuje najbardziej. Na ten moment pozostaje tylko internet lub telefon, który czasami rozgrzany jest do czerwoności!
Pavlo Tolstoy: Izolacja doskwiera — chcę na scenę, na próby, do ludzi.
Janusz Lewandowski: Najbardziej dokucza ze względu na brak kontaktów z innymi ludźmi. Co do twórczej strony, można poszerzać swoją wiedzę i zainteresowania w zakresie zawodowym, jak i hobbystycznym.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Jak u Pana z samodyscypliną?
Paweł Wolski: Myślę, że nie najgorzej, pomimo wolnego czasu staram się nie odkładać rzeczy „na jutro”. Chociaż w tej chwili jeden dzień podobny jest do drugiego, na każdy wyznaczam sobie jakieś zawodowe wyzwania. Poza tym przed 7.00 nie ma kolejki w piekarni, więc problem porannego wstawania rozwiązał się sam.
Pavlo Tolstoy: Z samodyscypliną porządek.
Janusz Lewandowski: Bez problemu.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Czy ten czas wyzwolił u Pana pewną energię na przykład do szukania nowych inspiracji? Czy jest to okazja do zrobienia czegoś artystycznie nowego, innego?
Paweł Wolski: Energii na szczęcie nie brakowało i nie brakuje, ciężko ją tylko w tym momencie przełożyć na artystyczne plany. Naszym miejscem jest scena, która wiem, że na nas czeka, a my za nią tęsknimy i wierzymy, że za chwilę będziemy mogli na niej stanąć.
Janusz Lewandowski: Śledzenie streamingów teatrów operowych i oglądanie spektakli może być świetną okazją do poszukiwań artystycznych, jak i wyciągania wniosków dotyczących poszczególnych wykonań.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: A prywatnie, dzieje się coś nowego?
Paweł Wolski: Szkoła w domu. Syn jest w siódmej klasie, więc musieliśmy z żoną „na szybko” powtórzyć sobie materiał z trudniejszych przedmiotów, takich jak fizyka czy chemia.
Janusz Lewandowski: Prywatne niech pozostanie prywatnym (śmiech).
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Co Pan robi w wolnych chwilach?
Paweł Wolski: Staram się wykorzystać czas do nadrobienia rzeczy, na które zwykle go brakuje, przede wszystkim porządek w nutach, który robię, mam wrażenie, od zawsze… Jest to także doskonała okazja, aby obejrzeć ciekawą operę czy koncert, których w tej chwili w internecie lub telewizji jest całe mnóstwo. Niedawno podziwiałem mojego ulubionego tenora Piotra Beczałę w wiedeńsko-warszawskiej odsłonie „Halki” w reżyserii Mariusza Trelińskiego.
Janusz Lewandowski: Aktywność fizyczna, eksperymenty kulinarne, lektura (dużo lektury).
Pavlo Tolstoy: W wolnych chwilach staram się wyjść na spacer, oglądam filmy, czytam wiadomości.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Każdy obecnie przeżywa chwile kryzysu. Jak sobie Pan z nim radzi?
Paweł Wolski: Ostatnim spektaklem, który udało się zagrać była bajka dla dzieci. W niej jako zegarmistrz mówiłem słowa: „czasu nie można zatrzymać..”. To prawda, zatrzymać się nie da, ale dzisiaj płynie on zupełnie inaczej. Wszystko zwolniło, w codziennych sprawach nie ma już takiego pośpiechu, jak zawsze. Ale jest za to chwila, żeby zadzwonić do przyjaciół, zapytać o zdrowie, spokojnie porozmawiać. Trzeba być dobrej myśli, problem mniej lub bardziej dotknął każdego z nas i musimy się w tej nowej sytuacji wspierać i sobie pomagać.
Pavlo Tolstoy: Jak na razie radzę sobie.
Janusz Lewandowski: Staram się o tym nie myśleć.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Bardzo Pan tęskni za spotkaniem z widzami? Jak wyobraża Pan sobie powrót do normalności?
Paweł Wolski: Bardzo! Teatr to nasze życie i niestety internet nie jest go w stanie zastąpić nam, artystom, a przede wszystkim naszej drogiej publiczności. Pomimo zaawansowanej technologii nie jest możliwe zbudowanie takiej relacji aktor-widz, jak podczas spektaklu „na żywo”. Pozostaje nam być cierpliwym i jeszcze chwilę poczekać, bo wierzymy, że na pewno wszystko się dobrze zakończy! Przecież w kombinezonach grać nie będziemy, a „Seksmisji” w repertuarze nie mamy…
Janusz Lewandowski: Prezentacje sceniczne to treść naszego zawodu. Mam nadzieję, że wkrótce wrócimy wypoczęci i pełni energii na scenę ku radości widzów, jak i naszej.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak: Co Pan zrobi jako pierwsze po powrocie do teatru?
Pavlo Tolstoy: Nie wiem, uściskam wszystkich? Pójdę sprawdzić, jak tam scena.
Janusz Lewandowski: Porządnie się rozśpiewam (śmiech).
Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie, aby zapewnić Tobie najlepsze wrażenia, zapamiętując Twoje preferencje i powtarzające się wizyty. Klikając „Akceptuj wszystko”, wyrażasz zgodę na użycie WSZYSTKICH plików cookie. Możesz jednak odwiedzić „Ustawienia plików cookie”, aby wyrazić kontrolowaną zgodę.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Funkcjonalne pliki cookie pomagają w wykonywaniu pewnych funkcji, takich jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.
Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.
Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób odwiedzający wchodzą w interakcję ze stroną internetową. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o wskaźnikach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.
Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania odwiedzającym odpowiednich reklam i kampanii marketingowych. Te pliki cookie śledzą odwiedzających w witrynach i zbierają informacje w celu dostarczania dostosowanych reklam.
Niezbędne pliki cookie są absolutnie niezbędne do prawidłowego funkcjonowania witryny. Te pliki cookie zapewniają anonimowe działanie podstawowych funkcji i zabezpieczeń witryny.