REKLAMA

„Żyjąc wszystko tańcujemy” – sztuka umierania w prapremierze dzieła Tomasza J. Opałki

Tomasz J. Opałka, tworzy muzykę poważną, teatralną i filmową. Magazyn „Grammophone” określił go jednym z najważniejszych głosów muzycznych swojego pokolenia, a płyta „Emerge” wydana przez Warner Classic, zawierająca m. in. jego „II Symfonię” otrzymała entuzjastyczne recenzje. Artysta wykłada na Uniwersytecie Muzycznym im Fryderyka Chopina w Warszawie. Od 2012 roku współpracuje też z kompozytorami tworzącymi dla Hollywood w Los Angeles.

Komponując „Ars Moriendi – Requiem Giocoso” Opałka oparł się na barokowym malowidle „Taniec śmierci”, przypominającym upiorne wizje Hieronima Boscha. Tajemniczy obraz namalowany w XVII wieku przez nieznanego autora znajduje się obecnie w kościele św. Bernardyna na krakowskim Stradomiu. Centralnym motywem jest dance macabre. Twórca przyznaje się też do inspiracji rozmowami z Ryszardem Perytem, znanym reżyserem i pierwszym dyrektorem Polskiej Opery Królewskiej. Śmierć była dla niego – jak pisze Opałka w programie do prawykonania utworu – równie intrygująca i przerażająca, co godna pobłażliwego uśmiechu. Dlatego też dzieło jest tak szczególnie i ściśle powiązane z historią jednej z najmłodszych instytucji operowych w Polsce. Kanwą literacką utworu stały się zarówno teksty przedstawione na obrazie, jak też fragmenty poematu wielkiego niemieckiego poety, Rainera Marii Rilkego, „Księga godzin” (w przekładzie Witolda Hulewicza) oraz autorskie poezje Opałki.

„Ars Moriendi – Requiem Giocoso” © materiały Polskiej Opery Królewskiej

Faktura muzyczna kantaty jest skompilowanym zderzeniem epok: ludowych tradycji folkloru i zdobyczy współczesnych rozwiązań kompozytorskich. Jak wyjaśnia Opałka, „Ars Moriendi. Requiem Giocoso” opiera się na trzech płaszczyznach. Ludyczna wizja śmierci to poziom symboliczno-antropologiczny. Warstwa ontologiczna to poezja i filozofia odejścia, straty i różnych oblicz umierania. Biologia to z kolei obszar pozbawiony emocji, który pozostawia człowieka w poczuciu szczególnego niepokoju poznawczego. Kompozytor tłumaczy, że te trzy poziomy łączy nieuniknioność ostatecznego końca. Należy jednak przyznać, że nawet bez tych odautorskich wprowadzeń dzieło potrafi obronić się swoją emocjonalnością i wielką siłą oddziaływania. Klarowne zestawienie motywów barokowych, folklorystycznych i nowoczesnych rozwiązań muzycznych z wykorzystaniem perkusji i elektroniki tworzy dzieło synkretyczne, ale jednocześnie bardzo przejmujące.

David Runtz, prowadząc Orkiestrę Polskiej Opery Królewskiej zadbał o pełne, przestrzenne brzmienie. Oryginalne, jeśli chodzi o nowatorskie pomysły kompozytora, ale też inteligentnie odtwarzając duszę gregoriańskich chorałów. Orkiestra brzmiała soczyście i pięknie, dramatycznie i lirycznie, z wielkim rozmachem, ale, gdy trzeba, z przejmującą ciszą. 

„Ars Moriendi – Requiem Giocoso” © materiały Polskiej Opery Królewskiej

W warstwie wokalnej Opałka wykorzystuje średniowieczną tradycję pieśni. To rozmowy wielu różnych bohaterów (Papież, Cesarz, Królowa, Chłopka, Poeta) z nieuchronnością losu, ze Śmiercią. Ta postać śpiewa sopranem i jako jedyna tekstem się nie posługuje. Roztańczona i uśmiechnięta wykonuje wielkie, rozbudowane canto. W prapremierowej prezentacji zapraszająca do tańca (choć nie zapraszana) dramatis personae ma twarz i głos Joanny Freszel. Artystka brawurowo wykonała zróżnicowane rytmicznie wokalizy, a Scena VII, „Pieśń Śmierci” była kluczową kulminacją tego poruszającego utworu. Freszel śpiewała łagodnie i podstępnie. W jej hipnotycznym zawodzeniu kryła się nieprzebłagalność i trzeba przyznać, że śpiewaczka zinterpretowała tę wieloznaczność znakomicie.

Przy rozbudowanej, skomplikowanej gęstości orkiestry, pozostałe partie wokalne przypominają proste, ludowe melodie, błyskotliwie łączące się w ansamble. To zderzenia codzienności z wielkością fatum. Partytura wymagała od śpiewaków nieco innego, niż operowy, rodzaju ekspresji. Anna Radziejewska (Senatorka, Druga Kobieta) wspaniale wniosła do swojej interpretacji desperację i głębię głosu. Rafał Żurek w roli Papieża i Kardynała potrafił błysnąć intensywnym krzykiem wokalnym (Nie! Nie czas! Nieee!). Witold Żołądkiewicz (Mężczyzna, Biskup, Mieszczanin) śpiewał sardonicznie, zwłaszcza jeśli idzie o scenę przekomarzania się z Kostuchą. Dramatycznym Cesarzem był Paweł Michalczuk, jako Szlachcic rozpaczliwie opierając się zaproszeniu do tańca (Nie pozwalam w taniec z tobą, ty mnie przecie ciągniesz z Sobą). Intensywne postaci Pierwszej Kobiety, Królowej i Chłopki stworzyła Katarzyna Krzyżanowska. W pamięci pozostanie jej modlitwa o dobre umieranie (O Panie własną śmierć każdemu daj, daj umieranie, które z życia płynie, gdzie miał swą miłość, swój ból i swój raj). Kontratenor Marcin Gadaliński (Książę, Poeta) pięknie wzbogacał i uzupełniał fragmenty zespołowe. W jednej z końcowych scen imponujące solo na perkusji wykonał Leszek Lorent.

Żyjąc wszystko tańcujemy. A że obok Śmierć nie wiemy – czytamy na barokowym obrazie i słyszymy w sugestywnie wykonanej melorecytacji Narratora (Krzysztof Łazicki). Wszyscy bohaterowie w finałowej scenie utworu dają się porwać w koszmarny dance macabre.

„Ars Moriendi – Requiem Giocoso”, wspaniała kompozycja Tomasza J. Opałki, kojarząca się w wymowie i formie zarówno z „Carmina Burana” Carla Orffa, jak i Mickiewiczowskimi „Dziadami”, zrobiła na słuchaczach wielkie wrażenie. Utwór został napisany z myślą o prezentacji scenicznej, czego dowodzą szczegółowe didaskalia w opublikowanym z okazji prapremiery libretcie. Mam ogromną nadzieję, że marzenie artysty się spełni. Opałka stworzył operę, której sceniczne wystawienie powinno być ambicją wielu, nie tylko polskich teatrów.

Miłość w czasach postapokalipsy. Premiera „Turandot” Giacomo Pucciniego w Operze Krakowskiej

Każdy z nas ma dwie rzeczy do wyboru. Jesteśmy albo pełni miłości, albo pełni lęku. (Albert Einstein)

Rozpacz czy przetrwanie? Chłód czy czułość? Podporządkowanie czy autonomia? Przed tymi i mnóstwem innych wyborów, stajemy wszyscy, każdego dnia. Ileż to razy decydujemy się iść drogą łatwiejszą, mniej wyboistą i bezpieczną, gdyż stawienie czoła ewentualnym zmianom nieodzownie rodzi potrzebę odwagi. W obliczu tych najważniejszych życiowych dylematów stają bohaterowie „Turandot”, ostatniej opery w dorobku kompozytorskim Giacomo Pucciniego. Opery będącej swoistą baśnią z morałem, alegorią miłości jako siły sprawczej w naprawie świata.

Pucciniego zafascynowała historia Turandotte, bohaterki sztuki Carlo Gozziego, w tłumaczeniu Schillera. Postrzegał ją pod kątem namiętności tłumionej w ciele kobiety i zastąpionej dumą. Mamy tu zatem do czynienia z archetypem niedostępnej kobiety u władzy, zaś potencjalni kandydaci o jej rękę poddani zostają niebezpiecznym próbom, kładąc na szali własne życie. Zamiarem Pucciniego było odstąpienie od wizerunku „typowej” wątłej, eterycznej heroiny i stworzenie dzieła kompletnie nowego, przełomowego. Jak pisał w liście do librecisty Renato Simoniego: „Nareszcie: Turandot z perspektywy umysłów współczesnych, Twojego, Adamiego oraz mojego.”

Karolina Sofulak, reżyserka premierowego spektaklu „Turandot”, na który Opera Krakowska czekała od ponad półwiecza, poszła o krok dalej we współczesnej interpretacji. Zrezygnowała, wbrew treści libretta, z osadzenia akcji w starożytnych Chinach. Na scenie zmaterializowało się postapokaliptyczne uniwersum, gdzie fantastyka przeplata się z budzącą dreszcz grozy dystopią.

Można śmiało powiedzieć, że w odświeżonej „Turandot” świat cofnął się do niemal pierwotnego stanu. Wokół rozpościera się pustynny, niczym w filmach „Diuna” czy „Mad Max”, krajobraz. Osiągnięcia technologiczne, dostępne tylko dla wybranych, zamiast ułatwiać życie, wykorzystywane są jako narzędzia do sprawowania władzy. Ludzkości odebrano wolną wolę, powrócił podział klasowy żywcem wyjęty z wzorców totalitarnych. Paradoksalnie, choć w libretcie nazwa stolicy Chin – Pekin – pojawia się stosunkowo często, zmiana czasu i miejsca akcji nie zaburza konwencji ani przesłania całokształtu dzieła. W inspirowanych futuryzmem kostiumach oraz scenografii Ilony Binarsch, okraszona dość oniryczną choreografią Moniki Myśliwiec, krakowska „Turandot” jawi się jako niezwykle spójna.

Adrian Domarecki (Pang), Jacek Jaskuła (Ping), Łukasz Gaj (Pong) © Edyta Dufaj

Niezmiennie, nad uciśnioną społecznością, władzę sprawuje despotyczna kobieta. Z okowów traumy i błędnego koła okrucieństwa, wyrwać może ją tylko miłość. Gdyż to właśnie miłość cudzoziemca Kalafa, w połączeniu z jego odwagą, wspaniałomyślnością i determinacją, mają stopić „lód, który rozpala”, którego ucieleśnieniem jest Turandot.

Obsadzenie w głównych rolach cieszących się szerokim uznaniem i pochlebnymi opiniami śpiewaków Wioletty Chodowicz oraz Dominika Sutowicza wydawało się zatem dobrym pomysłem. Chodowicz ma już w swojej karierze sukces jako Turandot na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku (spektakl w reżyserii Marka Weissa-Grzesińskiego, premiera: grudzień 2018). Dla Sutowicza był to debiut w roli Kalafa. I choć oboje bez trudu sprostali wymagającym, zarówno dla sopranu spinto, jak i dla tenora, partiom wokalnym, pomiędzy solistami zabrakło chemii. Być może winę za ten stan rzeczy ponosi dość wyrazista i niepokojąca oprawa wizualna spektaklu. W pewnym stopniu odwraca ona uwagę od rozgrywającego się na scenie dramatu walki dobra ze złem, miłości z nienawiścią, życia ze śmiercią.

Co natomiast zasługuje na uwagę, to śmiały zabieg reżyserski modyfikujący finał trzeciego aktu. Na przekór didaskaliom, Kalaf nie całuje Turandot wbrew jej woli, co w efekcie miałoby doprowadzić do przemiany bohaterki i wzniecić w niej ogień namiętności. W interpretacji Karoliny Sofulak mamy do czynienia ze współczesnym, feministycznym podejściem. To słowa Kalafa sprawiają, że w niedostępnej Turandot budzi się miłość. Pocałunek pomiędzy dwójką bohaterów następuje dopiero na moment przed opadnięciem kurtyny, za przyzwoleniem obojga. Jest to zabieg, który w dużym stopniu zmienia wydźwięk całej historii. Pozwala spojrzeć na efekt końcowy w jaśniejszym, optymistycznym świetle.

Dominik Sutowicz (Kalaf) © Edyta Dufaj

Spośród solistów, warto wspomnieć o kreacji Wojtka Gierlacha w partii Timura, którego dobrze technicznie poprowadzony we wszystkich rejestrach bas wyróżniał się na tle całej obsady. Również przyjemnym w odbiorze, zarówno na płaszczyźnie wokalnej, jak i interpretacyjnej, okazał się tercet Ping, Pang i Pong (Jacek Jaskuła, Adrian Domarecki i Łukasz Gaj). Śpiewacy pokazali zarówno komizm postaci, jak i złożoność charakterologiczną, co zaowocowało jednym z największych pozytywnych zaskoczeń wieczoru. Chór Opery Krakowskiej, choć liczebnie niewystarczający dla osiągnięcia zamierzonego w partyturze efektu, dzielnie sprostał narzucanym przez maestro Tomasza Tokarczyka, wymagającym tempom, dając z siebie nie 100, a 200%.

Świat ukazany w „Turandot” Karoliny Sofulak jest wykolejony. Miłość go nie naprawi, lecz może przywrócić pełnowymiarowość ludzkiej egzystencji.

Polscy artyści na świecie: Ewa Vesin i Adriana Ferfecka w nowej produkcji Ai Weiweia w Operze Rzymskiej

„Turandot” jest operowym debiutem wielkiego chińskiego artysty i aktywisty Aia Weiweia, który jest odpowiedzialny jest za reżyserię, scenografię, kostiumy i projekcje wideo. Urodzony w 1957 roku w Pekinie Weiwei tworzy konceptualne obrazy, instalacje, rzeźby i fotografie. Otwarcie odwołuje się przeciwko polityce Chin w sprawach łamania demokracji i praw człowieka. Znamienne, że dysydent inscenizuje operę rozgrywającą się w Pekinie w czasach terroru narzuconego przez rządzących, w tym przypadku przez okrutną, zimną księżniczkę.

Ewa Vesin (Turandot) © Fabrizio Sansoni-Teatro dell’Opera di Roma

Dwie polskie śpiewaczki spotkają się w Rzymie w czterech spektaklach: 25, 27, 29 i 31 marca. Nieznanego Księcia (Kalafa) zaśpiewa w tej obsadzie Angelo Villari, a Timurem będzie Marco Spotti. Ewa Vesin, kreująca wymagającą partię Turandot po raz pierwszy wystąpiła w Opera di Roma w 2019 roku. Śpiewała Renatę w „Ognistym aniele” Sergiusza Prokofiewa. Był to jednocześnie włoski debiut artystki. Adriana Ferfecka, wcielająca się w rolę Liu, także występowała już na scenie w Rzymie. Wykonywała tam Korynnę w „Podróży do Reims” Gioachina Rossiniego, Walentynę w „Wesołej wdówce” Franza Lehára oraz Ilię w „Idomeneuszu, królu Krety” Wolfganga Amadeusza Mozarta.

Spektakle przygotowała muzycznie Ukrainka Oksana Lyniv, a premiera nowej, rzymskiej „Turandot” odbyła się 22 marca. Wystąpili w niej Oksana Dyka (Turandot), Michael Fabiano (Kalaf), Francesca Dotto (Liu) oraz Antonio di Matteo (Timur).

Dziedzictwo Fryderyka Chopina dostępne dla wszystkich online

Program „Dziedzictwo Chopinowskie w otwartym dostępie”, realizowany w latach 2017-2020 przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, finansowany w ramach Programu Operacyjnego Polska Cyfrowa, to największy w historii Instytutu projekt digitalizacji i udostępniania zbiorów Muzeum Fryderyka Chopina oraz Biblioteki, Fototeki i Fonoteki NIFC. W ramach programu aż 39 500 obiektów zostało udostępnionych online – za darmo, powszechnie i z możliwością dalszego ich wykorzystania. W postaci cyfrowych partytur (w formatach xml, pdf, humdrum) udostępnione zostały również wszystkie wczesne wydania dzieł Fryderyka Chopina. Całość zasobów, obejmująca zbiory muzealne i biblioteczne dostępna jest tutaj.

Osiągnięcia programu „Dziedzictwo Chopinowskie w otwartym dostępie” otwierają pracownikom naukowym, studentom oraz specjalistom w dziedzinie muzykologii dostęp do materiałów unikatowych w skali światowej i stwarzają niespotykane dotychczas możliwości rozwoju badań. Praca z materiałami źródłowymi może być dziś szybsza i dokładniejsza. Każdy, kto zechciałby wniknąć w szczegóły partytur, porównać edycje dzieł Chopina lub obejrzeć bezcenne rękopisy, może zrobić to całkowicie bezpłatnie i bez wychodzenia z domu! Digitalizacja to także świetna wiadomość dla wszystkich miłośników historii i sztuki, którzy poprzez udostępnione kolekcje zyskują dostęp do unikalnych i nowych materiałów.

Sylwetka Liudmyły Monastyrskiej, soprano drammatico z Kijowa

Liudmyła Monastyrska urodziła się w Kijowie, studiowała w Kijowskim Instytucie Muzycznym im. R. Gliera oraz na Ukraińskiej Narodowej Akademii Muzycznej im. P. Czajkowskiego. Zadebiutowała partią Tatiany w „Eugeniuszu Onieginie” Piotra Czajkowskiego w 1996 roku na scenie Ukraińskiej Opery Narodowej w Kijowie. Śpiewała tam, jak również w petersburskim Teatrze Michajłowskim, wiele sopranowych ról spintowych i dramatycznych, m.in.: Aidę, Giocondę, Amelię w „Balu maskowych”, Lizę w „Damie pikowej” i Santuzzę w „Rycerskości wieśniaczej”.

Międzynarodowa kariera śpiewaczki rozpoczęła się od partii Toski w Deutsche Oper w Berlinie w 2010 roku. Jej kolejna Tosca na słynnym Festiwalu Pucciniowskim w Torre del Lago we Włoszech stała się sensacją i otworzyła przed Monastyrską drogę na największe sceny operowe świata. Po jej londyńskim debiucie w 2011 roku w roli Aidy pisano: dała występ na światowym poziomie z doskonałą kontrolą głosu i ogromną mocą. Jej „Ritorna vincitor”, krzyk wzywający Radamesa do zwycięskiego powrotu, prawie rozsadził dach Royal Opera House. (…) To najgłośniejszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem – relacjonował wieczór na portalu Batchtrack” David Karlin. W tym samym roku artystka kreowała w Londynie Lady Makbet u boku Simona Keenlyside’a i pod dyrekcją Antonia Pappano. Przedstawienie ukazało się na DVD. I znów krytycy bardzo wysoko ocenili jej interpretację.

Liudmyła Monastyrska śpiewa Lady Macbeth „Vieni! t’affretta!”, Covent Garden

Partia Aidy przyniosła śpiewaczce dużo szczęścia. Rolą etiopskiej księżniczki zadebiutowała w 2012 roku na scenie mediolańskiej La Scali, a także nowojorskiej Metropolitan Opera. Krytyczka „The New York Times”, Corinna da Fonseca-Wollheim, napisała: …był to triumf… [Ona] przychodzi do Met jako w pełni dojrzała artystka. Jest obdarzona soczystym, okrągłym sopranem, który zachowuje swój blask nawet w najdelikatniejszych nutach.

W 2013 roku Monastyrska wystąpiła ponownie na scenie Covent Garden śpiewając Abigaille w „Nabuccu” Giuseppe Verdiego, u boku Plácida Dominga. Spektakl był transmitowany w kinach na całym świecie. Artystka regularnie śpiewa na wielkich scenach międzynarodowych: w berlińskich Staatsoper i Deutsche Oper, hamburskiej Staatsoper, Grand Opera w Houston, Gran Teatre del Liceu w Barcelonie, Operze Paryskiej, Bayerische Staatsoper w Monachium czy Operze Wiedeńskiej. W repertuarze ma większość dramatycznych partii sopranowych w operach Giuseppe Verdiego. Oprócz wspomnianych już ról śpiewa także obie Leonory (w „Trubadurze” i „Mocy przeznaczenia”), Odabellę w „Attyli”, Lukrecję w „Dwóch Foskariuszach” i Elżbietę w „Don Carlosie”. Kreuje heroiny Giacoma Pucciniego. Dobrze przyjęto jej debiut w „Manon Lescaut” w Barcelonie w 2018 roku. Po zwolnieniu Anny Netrebko z nowojorskiej Metropolitan Opera, Monastyrska zastąpi ją w maju w partii Turandot.

Plácido Domingo i Liudmyła Monastyrska w duecie z „Nabucca”, Covent Garden

Ukraińska gwiazda dysponuje bardzo rzadkim obecnie rodzajem głosu, prawdziwym sopranem dramatycznym, o ciemnej barwie i dużej ruchliwości. To głos potężny i mocny, z łatwością przebijający się przez orkiestrę, ale brzmiący naturalnie i swobodnie. Kiedyś takich głosów było znacznie więcej. Zastanawiać się można, jak dalej rozwijać się będzie kariera artystki, która specjalizuje się obecnie we włoskim repertuarze dramatycznym. Warto wspomnieć, że śpiewaczka z sukcesem wciela się w Normę. Ale czy sięgnie po Wagnera lub Straussa?

25 marca, w Warszawie, w Filharmonii Narodowej, Monastyrska zaśpiewa partię sopranową w „Messa da Requiem” Giuseppe Verdiego. To jedna z najpiękniejszych oper włoskiego mistrza, jak często określa się to dzieło. Koncert Charytatywny „Muzycy muzykom” poświęcony będzie Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Ukrainy oraz Narodowemu Chórowi Ukrainy „Dumka”. Wystąpią polscy artyści: mezzosopran Małgorzata Pańko-Edery i bas Rafał Siwek oraz ukraiński tenor Valentyn Dytiuk. Chórem i orkiestrą zadyryguje Andrzej Boreyko. Usłyszymy także utwór „Modlitwę za Ukrainę” Wałentyna Sylwestrowa. Dochód ze sprzedaży biletów zostanie przeznaczony na pomoc artystom ukraińskim.

Do historii opery przejdzie wzruszający gest na scenie San Carlo w Neapolu podczas „Aidy” w końcu lutego bieżącego roku. Operowe rywalki, Aida i Amneris, Ukrainka Liudmyła Monastyrska i Rosjanka Ekaterina Gubanova objęły się podczas ukłonów w symbolicznym geście wsparcia i przyjaźni.

Polscy artyści na świecie: świetne recenzje dla Łukasza Borowicza po premierze w Operze w Strasburgu

Na spektakl składają się dwa, pozornie niepowiązane ze sobą utwory: cykl pieśni „Zápisník zmizelého” („Dziennik zaginionego”) Leoša Janáčka oraz balet „El amor brujo” („Czarodziejska miłość” lub „Miłość czarodziejem”, w Polsce używa się alternatywnych tłumaczeń) Manuela de Falli. W obu dziełach silnie obecny jest wątek cygański, a także motyw obsesyjnej, fatalistycznej miłości. Kompozycja Janáčka wykonana została po raz pierwszy w nowej instrumentacji francuskiego kompozytora Arthura Levandiera. Partie wokalne wykonali tenor Magnus Vigilius (Janik) oraz mezzosopranistka Adriana Bignagni Lesca (Zefka). Dzieło de Falli zaprezentowano w oryginalnej wersji z 1915 roku. Choreografię stworzył Manuel Liñan, przy współudziale artystów flamenco: tancerzy oraz pieśniarki Esperanzy Fernández.

Po pierwszych spektaklach w Strasburgu Łukasz Borowicz otrzymał znakomite recenzje w prasie francuskiej. Dziennikarze podkreślają precyzję prowadzenia orkiestry, pozwalającej zabłysnąć tysiącem ogni (Michel Thomé, „Res Musica”) oraz doskonałość i wyrafinowanie dyrygenta, który z oddaniem czuwa nad dramaturgią wieczoru (Laurent Vilarem, „Opera Online”). Zestawienie innych recenzji w zakładce „Aktualności” na stronie Filharmonii Poznańskiej.

W dniach 15 marca – 3 kwietnia zaplanowano w sumie 7 spektakli, prezentowanych na scenie Opery w Strasburgu. Dwa ostatnie (1 i 3 kwietnia) odbędą się na w Miluzie.

Łukasz Borowicz opowiada o produkcji w Strasburgu

Iwona Sobotka zaśpiewa pieśni do tekstów siostry Szymanowskiego w NFM we Wrocławiu

Utwór Sześć pieśni księżniczki z baśni Karola Szymanowskiego powstał w 1915 roku do tekstów siostry kompozytora, Zofii. Długie, arabeskowe wokalizy głosu solowego tworzą nierzeczywisty, baśniowy i egzotyczny klimat. Poszczególne ogniwa otrzymały tytuły: Samotny księżyc, Słowik, Złote trzewiczki, Taniec, Pieśń o fali i Uczta. Spośród tych miniatur Szymanowski opracował w 1933 roku na głos i orkiestrę pierwszą, drugą i czwartą. Trzecia, piąta i szósta doczekały się wersji orkiestrowej dopiero w czasach nam współczesnych – przygotował je włoski kompozytor Bruno Dozza.

W programie koncertu usłyszymy również Interludium Witolda Lutosławskiego, Sieben frühe Lieder Albana Berga oraz Metamorfozy symfoniczne na tematy Carla Marii von Webera Paula Hindemitha.

Rozważania o „Barbarze Radziwiłłównie” rozdartej między Moniuszką a Wagnerem

W naszej literaturze muzycznej wciąż niewiele jest dzieł, które mogą z powodzeniem konkurować z np. operami czeskimi, regularnie obecnymi w tak zwanym żelaznym repertuarze. Wynika to nie tylko z trudności wykonawczych, ale także braku odpowiednich badań muzyczno-muzykologicznych, promocji czy po prostu zainteresowania. Poza „Królem Rogerem”, operami Stanisława Moniuszki czy Krzysztofa Pendereckiego polska muzyka operowa nie ma zbyt wielu szans na odpowiednią prezentację. Kompozycje Feliksa Nowowiejskiego rzadko pojawiają się w polskich teatrach, z Moniuszki wystawia się właściwie tylko „Straszny dwór” i „Halkę” (choć Opera Bałtycka przygotowała ostatnio „Hrabinę”). Nie pojawiają się opery Ludomira Różyckiego czy Władysława Żeleńskiego, choć tych ostatnich kompozytorów przypomniał warszawski Teatr Wielki prezentując „Erosa i Psyche” oraz „Goplanę”, w udanych obsadowo i inscenizacyjnie produkcjach. Jedyna polska opera wystawiona w nowojorskiej Metropolitan, „Manru” Jana Ignacego Paderewskiego była w ostatnich latach inscenizowana w Krakowie, Poznaniu i Warszawie. Teatr Wielki – Opera Narodowa wydał też swój spektakl na DVD. Ale mgła tajemnicy spowija twórczość Apolinarego Szeluty czy Bolesława Wallka-Walewskiego (jego „Pomsta Jontkowa” jest sequelem „Halki”). Nie wystawia się Franciszka Mireckiego, Henryka Skirmuntta, Tadeusza Joteyki czy Zygmunta Noskowskiego, choć relatywnie popularne bywają jego pieśni.

Żeby przekonać się, jaka jest wartość artystyczna tych nieznanych utworów, należy próbować je przypomnieć. Inicjatywa dyrygentki Marty Kluczyńskiej, pomysłodawczyni przedsięwzięcia wskrzeszenia zapomnianej polskiej opery, jest z wszech miar godna najwyższych wyrazów uznania. Nawet jeśli „Barbara Radziwiłłówna” Henryka Jareckiego, w pierwszym momencie mogła budzić mieszane uczucia.

Historia bywa zresztą nieprzewidywalna i niesprawiedliwa. Wiele utworów poniosło klęskę na premierze (np. „Cyrulik sewilski” Gioachina Rossiniego czy „Traviata” Giuseppe Verdiego), choć dziś trudno wyobrazić sobie bez nich rzeczywistość operową. Dzieła o wielkiej wartości artystycznej, np. „I Lithuani” Almilcare Ponchiellego, napisani do tekstu „Konrada Wallenroda” Adama Mickiewicza, są bardzo rzadko grywani. Choć w moim przekonaniu „Litwini” są muzyką piękniejszą od „Giocondy”.

Na świecie jest kilka festiwali, które specjalizują się w wystawianiu kompozycji zapomnianych, np. Wexford Opera Festiwal czy Festival Valle d’Itria w Martina Franca, którego gwiazdą, w latach 80. była wielka polska sopranistka Jolanta Omilian. Te próby niestety dość rzadko kończyły się sukcesem wejścia utworu do stałego repertuaru. Żadna z oper Saveria Mercadantego czy Giovanniego Paciniego nie jest grana regularnie, mimo, że często te dzieła pozwalają na zbudowanie niepowtarzalnej kreacji.

Często do wskrzeszenia opery przyczynia się odtwórca roli kluczowej, niekoniecznie tytułowej. Maria Callas nie chciała śpiewać tylko w obecnym w teatrach repertuarze i wyszukiwała dla siebie zapomniane role koronne. Warto przywołać choćby „Normę” i „Lunatyczkę” Vincenza Belliniego, „Poliuto” Gaetana Donizettego, czy legendarną „Medeę” Luigiego Cherubiniego. Podobnie czyniły inne wielkie gwiazdy opery: Leyla Gencer, Montserrat Caballé, Joan Sutherland, Edita Gruberova. Magdzie Olivero zawdzięczamy regularną obecność „Adriany Lecouvreur” Francesca Cilei.

Jak na tym tle należy traktować „Barbarę Radziwiłłównę”? Partytura szczęśliwie ocalała i wraz z rękopisami innych dzieł Jareckiego – znajduje się w zbiorach Biblioteki Narodowej w Warszawie. Historia otrucia królowej przez królową oparta jest na romantycznej legendzie, odzwierciedlanej w sztuce: obrazach Jana Matejki, Wojciecha Gersona i Józefa Simmlera, dramatach Alojzego Felińskiego i Dominika Magnuszewskiego oraz powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego. W rzeczywistości Barbara, druga żona ostatniego z Jagiellonów, nie została otruta przez Bonę. Radziwiłłówna zmarła prawdopodobnie na raka szyjki macicy lub chorobę weneryczną. Bona Sforza nie uciekła też po śmierci Barbary do Bari, choć stosunki z synem rzeczywiście stały się napięte. Włoska władczyni jako przybyszka z zewnątrz była też zapewne ofiarą polskiej ksenofobii. Opowieść jest jednak bardzo literacka. Radziwiłłówna wyrasta na bohaterkę tragiczną, porównywalną z Marią Stuart czy Joanną D’Arc. I łatwo zrozumieć literacki nimb, który ją otoczył.

Trzecie dzieło operowe Henryka Jareckiego w wersji koncertowej przygotował Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod dyrekcją Marty Kluczyńskiej. W czterech wielkich i rozbudowanych aktach kompozytor ukazuje, poprzez retrospekcje historię tej nieszczęśliwej miłości.

Józef_Simmler „Śmierć Barbary Radziwiłówny © Józef Simmler, Public domain, via Wikimedia Commons
Józef_Simmler „Śmierć Barbary Radziwiłówny © Józef Simmler, Public domain, via Wikimedia Commons

Urodzony w 1846 roku kompozytor, dyrygent i pedagog był uczniem Stanisława Moniuszki. Od 1883 roku był dyrektorem opery we Lwowie. Wprowadził na tę scenę repertuar światowy, m.in. dramaty Ryszarda Wagnera, ale też muzykę polską, wystawiał Stanisława Moniuszkę i Władysława Żeleńskiego. Komponował też własne dzieła sceniczne. W swojej twórczości kontynuował narodowy nurt „wielkiej opery doby pomoniuszkowskiej”, wykorzystując polski materiał literacki.

Jarecki był pod wielkim wpływem Ryszarda Wagnera, dlatego w jego kompozycji obserwujemy bogactwo faktury orkiestrowej, ale też wykorzystywanie motywów przewodnich. Jego muzyka nasycona jest jednak polskim folklorem. Wybrzmiewają w niej motywy tańców ludowych: mazura, poloneza i krakowiaka. I taką właśnie muzykę usłyszeliśmy. Z jednej strony piękna i szeroka orkiestracja, z drugiej rozbudowane i trudne do śpiewania wielkie wokalnie partie solowe. O oryginalności i pięknie tej kompozycji świadczą przede wszystkim partie chóralne i orkiestrowe. Niezwykłe też jest wykorzystanie cudownie narodowej „ludowizny” w formie wagnerowskiego monumentu. Marta Kluczyńska dobrze panowała nad orkiestrą, która pod jej dyrekcją miała piękne, wielowarstwowe brzmienie. Dyrygentka zwracała uwagę na zróżnicowanie sekcji i poziomów instrumentalnych. Wydobyła wiele niuansów, skutecznie czuwając nad melodyką i tanecznym tempem tej muzyki.

Śpiewacy mieli trudne zadanie. Język utworu jest bardzo staropolski, pełen wyrazów i składni, których już dziś się nie używa. W wykonaniu partii tytułowej, wyśpiewanej pięknym głosem Izabeli Matuły, odrobinę brakowało mi zróżnicowania dynamiki. Łukasz Załęski bardzo dobrze, także kondycyjnie, zmierzył się z bohatersko napisaną partią Augusta, choć jest to zdecydowanie rola na głos bardziej dramatyczny. Demoniczną Boną natomiast była Monika Ledzion-Porczyńska, przekonująco kreując czarny charakter tej opery, prezentując pełnię góry i ciekawy rejestr piersiowy. Wspaniale zabrzmiał baryton Szymona Mechlińskiego w popisowej arii Gasztołda, a kasandrycznym Stańczykiem okazał się Wojciech Parchem. Dobrze wypadli też odtwórcy ról nieco mniejszych: Szymon Kobyliński (Jan Ocieski), Szymon Raczkowski (Piotr Kmita), a przede wszystkim Wojciech Gierlach (Książę Radziwiłł). Interesujący duet stanowiły Włoszki: Luzzi (Zuzanna Nalewajek) i Palli (Magdalena Stefaniak). Co ciekawe, te role nie były napisane „równolegle”, jak np. Frasquita i Mercedes w „Carmen” Georgesa Bizeta. Każda z nich miała do wykonania inną koncepcyjnie melodię, śpiewaczki dobrze się uzupełniały. Nużyły ciekawe skądinąd projekcje video. Było ich za dużo, a przez pewnego rodzaju nerwowość odwracały uwagę od muzyki.

Marta Kluczyńska prowadzi „Barbarę Radziwiłłównę” w TW-ON © Krzysztof Bieliński
Marta Kluczyńska prowadzi „Barbarę Radziwiłłównę” w TW-ON © Krzysztof Bieliński / Teatr Wielki – Opera Narodowa

Bardzo dobrze się stało, że Teatr Wielki – Opera Narodowa zdecydował się na przypomnienie tej opery, która zdecydowanie na to przypomnienie zasługuje. Prezentacja utworu Jareckiego rozbudza dalszy apetyt na zapomniane dzieła kompozytorów polskich. Należy mieć nadzieję, że „Barbara Radziwiłłówna” będzie początkiem regularnego cyklu prezentacji nieznanej operowej polskiej muzyki.

Joanna Woś wystąpi jako tytułowa „Norma” w Teatrze Wielkim w Łodzi

Prawie 40 lat temu, w 1983 roku, publiczność Teatru Wielkiego w Łodzi zachwyciła się arydziełem Vincenzo Belliniego w znakomitej interpretacji muzycznej i wokalnej pod dyrekcją Tadeusza Kozłowskiego, z niezapomnianą Teresą May-Czyżowską w partii tytułowej. Już 2 kwietnia łódzka opera zaprezentuje arcydzieło Vincenzo Belliniego, tym razem w wersji koncertowej.

Przejmująca historia głównych bohaterów (Norma, Adalgisa, Pollione, Oroveso) pełna miłosnych perypetii, rozgrywających się w Galii będącej pod rzymską okupacją, jest poruszająca i wciąga widza w kulisy działań bohaterów. Jest także znakomitym pretekstem dla ich efektownych i karkołomnych popisów wokalnych.

Jako Norma wystąpi Joanna Woś, Adalgisę zaśpiewa Bernadetta Grabias, a jako Pollione zaprezentuje się Arnold Rutkowski. W obsadzie pojawią się również Grzegorz Szostak, Weronika Leśniewska oraz Dawid Kwieciński. Chór i orkiestrę Teatru Wielkiego w Łodzi poprowadzi Tadeusz Kozłowski.

Ostatnie pożegnanie Krzysztofa Pendereckiego

Organizatorami ostatniej drogi Krzysztofa Pendereckiego są jego żona, Elżbieta Penderecka wraz z rodziną, wiceprezes Rady Ministrów prof. Piotr Gliński i prezydent Krakowa prof. Jacek Majchrowski. Od 9.30 do 11.00 urna z prochami zostanie wystawiona w bazylice św. Floriana przy ulicy Warszawskiej, a następnie kondukt z udziałem najbliższych wyruszy do kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła. Tam o 12.00 rozpocznie się msza żałobna koncelebrowana przez Prymasa Polski arcybiskupa Wojciecha Polaka oraz nastąpi złożenie urny do sarkofagu w Panteonie Narodowym.

Podczas mszy zabrzmią utwory Krzysztofa Pendereckiego w wykonaniu Chóru Filharmonii Krakowskiej (dyr. Alexander Humala), Chóru Polskiego Radia w Krakowie (dyr. Maria Piotrowska-Bogalecka), Kwartetu Dafo, Chóru Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie (dyr. Andrzej Korzeniowski), Chóru Filharmonii Narodowej (dyr. Bartosz Michałowski) i Sinfonietty Cracovii pod dyrekcją Jurka Dybała. Jako soliści wystąpią: sopranistka Iwona Hossa, klarnecista Michel Lethiec i organista Andrzej Białko. 

Niestety nie odbędzie się koncert „Krzysztof Penderecki in memoriam” z udziałem skrzypaczki światowej sławy Anne-Sophie Mutter i Sinfonii Varsovii pod dyrekcją zaprzyjaźnionego ze zmarłym kompozytorem Macieja Tworka, zaplanowany na 29 marca w krakowskim Centrum Kongresowym ICE. Został przesunięty na 2023 rok i zaplanowany jest na dzień 90. urodzin kompozytora.

Natomiast Filharmonia Krakowska zaprasza 1 kwietnia o 19.30 i 2 kwietnia o 18.00 na „Credo” Krzysztofa Pendereckiego. Wystąpią soliści (Iwona Hossa, Karolina Sikora, Anna Lubańska, Adam Zdunikowski i Piotr Nowacki) oraz chór dziecięcy, chór i orkiestra Filharmonii Krakowskiej pod dyrekcją Rafała Janiaka. Do wydarzeń pamięci Profesora włączyło się również Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, które zaprasza 28 marca o 18.00 na wieczornicę „Wymiary Czasu i Ciszy” w hołdzie Krzysztofowi Pendereckiemu. Wystąpią znakomici artyści z Polski i zagranicy: Claudio Bohorquez, André Cazalet, Barry Douglas, Jurek Dybał, Daniel Froschauer, Michel Lethiec, Sarah McElravy, Massimo Mercelli, Arto Noras, Julian Rachlin, Jakob Spahn i orkiestra Sinfonietta Cracovia.