REKLAMA

79. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju w dniach 2-10 sierpnia 2024 roku

Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju to najstarszy festiwal pianistyczny na świecie i jednocześnie najstarszy polski festiwal muzyczny. Po raz pierwszy odbył się 25 i 26 sierpnia 1946 z okazji uczczenia 120. rocznicy występów Chopina w Dusznikach. Jak czytamy w Wikipedii, gwiazdami pierwszej edycji byli Zofia Rabcewicz i Henryk Sztompka.

Impuls do zorganizowania pierwszego festiwalu dał Ignacy Potocki – współzałożyciel Zarządu Uzdrowisk Dolnośląskich. Do wzięcia udziału w dusznickim święcie przekonał znakomitych pianistów Wojciech Dzieduszycki. Organizacja Festiwalu Chopinowskiego tuż po zakończeniu II wojny światowej miała znaczenie patriotyczne dla Polaków przybywających na Ziemie Odzyskane. Od 1993 roku Dyrektorem Artystycznym Festiwalu jest prof. Piotr Paleczny, który już po raz 32. w liście przewodnim wita wszystkich wspaniałych i niezawodnych Przyjaciół dusznickiego Festiwalu. Chciałbym serdecznie podziękować za niezmiennie aktywne zainteresowanie Festiwalem i zaufanie, jakim darzą Państwo pracę organizatorów tego wydarzenia. Tegoroczny Festiwal znów będzie miejscem jakże oczekiwanych corocznych spotkań publiczności z wybitnymi artystami oraz ze szczególnie utalentowanymi pianistami młodego pokolenia.(…) Jestem przekonany, że wrażenia artystyczne i emocje, jakie będą towarzyszyć festiwalowym koncertom, na długo pozostaną w naszej pamięci — czego Państwu i sobie z całego serca życzę.

Piotr Paleczny, Dyrektor Artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju © materiały prasowe
Piotr Paleczny, Dyrektor Artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju © materiały prasowe

Po raz pierwszy w Dusznikach zagoszczą pianiści, których nadzwyczajne walory gry zachwyciły polskich melomanów w czasie ostatniego Konkursu Chopinowskiego w roku 2021 – Martín García García, Hao Rao, Alexander Gadjiev oraz Avery Gagliano. Wystąpi również Erico Guo– zwycięzca II Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych, który odbył się w październiku 2023 roku.

Festiwal przedstawia nie tylko laureatów konkursów chopinowskich. W tym roku w Dusznikach pojawi się młody kanadyjski pianista Jaeden Izik-Dzurko, który zdobywał już pierwsze nagrody w kilku słynnych konkursach, m.in. w Hilton Head, w Barcelonie, w Santander – a ostatnio, w maju 2024 roku został laureatem I nagrody Konkursu Pianistycznego w Montrealu. Najmłodszą uczestniczką Festiwalu będzie Sophia Liu, której nadzwyczajnym talentem opiekuje się znany nam wszystkim wspaniały artysta Dang Thai Son. Mając zaledwie 15 lat, zdobyła w ubiegłym roku IInagrodę w I Międzynarodowym Konkursie „Arturo Benedetti-Michelangeli” we Włoszech, w którym biorą udział pianiści w wieku do 30 lat.

W Dusznikach poznamy również tak interesujące talenty i osobowości jak: Arsenii Moon– student Sergeya Babayana w Nowym Jorku, który ostatnio został laureatem I nagrody w Konkursie im. Ferruccia Busoniego w Bolzano oraz pochodzący z linii legendarnych pianistów i pedagogów Heinricha i Stanislava Neuhausów – Adi Neuhaus, znakomicie rozwijający swoją karierę pianistyczną.

Wielu z tegorocznych gości publiczność doskonale pamięta z ich poprzednich recitali. Wystąpią ponownie: pianistka koreańska Yeol Eum Son, zdobywczyni srebrnego medalu w Międzynarodowym Konkursie im. Vana Cliburna, wiedeński pianista i pedagog Jan Jiracek von Arnim oraz bardzo lubiany i ceniony laureat Konkursu Chopinowskiego w Warszawie Alberto Nosè. 

Pojawią się też wybitni przedstawiciele pianistyki polskiej – Beata Bilińska, Szymon Nehring, Piotra Alexewicz, Mateusz Dubiel i Eryk Parchański. Zaproszenie do poprowadzenia NOKTURNU przyjęła znakomita aktorka Sławomira Łozińska.

Prof. Jan Jirack von Arnim oraz prof. Albert Nosè, poprowadzą zajęcia 23. Kursu Mistrzowskiego poprowadzą oraz wystąpią z recitalami. Uczestnikami będą laureaci 3-etapowego Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego organizowanego przez Narodowy Instytut Fryderyka Chopina. 

Park Zdrojowy w czasie Festiwalu stanie się wielką, naturalną salą koncertową, a brzmiąca w nim muzyka dotrze
 najdalszych zakątków świata, dzięki bezpośrednim transmisjom internetowym prowadzonym przez bydgoską firmę Kowal Akustyk Paweł Kowalski. 79. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju odbędzie się w dniach 2-10 sierpnia 2024 roku, a pełny program znajduje się tutaj.

79. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju. Plakat Festiwalu
79. Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju. Plakat Festiwalu

Wszystkie poranki świata i prawie wszystkie oblicza fortepianu. Koncert „Waldemar Malicki klasycznie” na 24. „Ogrodach Muzycznych”

Waldemar Malicki ukazywał przede wszystkim swoją autorską interpretację dzieł nienapisanych oryginalnie na fortepian. Jego zdaniem to najbardziej uniwersalny z instrumentów i można na nim pokazać wszystko. Fortepian to najpopularniejszy na świecie instrument – opowiadał – należący do poziomu żelaznego kanonu, króluje na wszystkich scenach koncertowych, a jednocześnie ma nieograniczone możliwości, można na nim zagrać wszystko. Zarówno to, co zostało w oryginale napisane na fortepian, jak również to, co zostało napisane na zupełnie co innego. Jak Państwo wiedzą można zagrać koncert bez orkiestry, bez dyrygenta, bez pianisty, ale nie można zagrać koncertu bez fortepianu.

W tym momencie przypomniał mi się film Federica Felliniego pt. „Próba orkiestry”, treścią obrazu są wywiady z poszczególnymi członkami orkiestry, wszyscy twierdzą, że ich instrument jest najważniejszy i bez niego muzyka w zasadzie byłaby niemożliwa. Fascynujące, egocentryczne opowieści muzyków przedstawiały autorską wizję ważności swojego instrumentu dokładnie tak, jak robił to Waldemar Malicki.

Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych" © Marlena Pióro.jpg
Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych” © Marlena Pióro

Fortepiany zaczęto produkować trzysta lat temu, na początku XVIII wieku – opowiadał w swoich niekończących się opowieściach pianista. – Wyglądały i brzmiały zupełnie inaczej niż dziś, miały specyficzną cechę, inną niż popularne wtedy klawesyny, szpinety, czy organy, które grały wszystkie dźwięki na jednakowym poziomie dynamicznym. Fortepian miał inną zasadę działania i pianista mógł dowolnie kształtować jego dynamikę. Szalenie się spodobało, że można grać na nim i cicho i głośno. Dlatego nazwano ten twór z włoska piano (cicho), forte (głośno). W każdym kraju, z wyjątkiem jednego, nazywa się to pianoforte. Tym wyjątkiem jest Polska, u nas to fortepian, u nas musi być inaczej niż w reszcie świata. Zresztą przez jakiś czas był pomysł, żeby nazwać go patriotycznie „głośnocich”, ale to nie przeszło.

Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych" © Marlena Pióro.jpg
Waldemar Malicki na „ Ogrodach Muzycznych” © Marlena Pióro

Ale zaczęło się niezwykle nostalgicznie. Waldemar Malicki wystąpił na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie 19 lipca 2024 roku, w ten weekend obchodzone są 71. urodziny warszawskiej Starówki, odbudowanej po zniszczeniach wojennych. Po zagranej fortepianowej wariacji z kultowego już filmu „Forrest Gump” Roberta Zemeckisa artysta postanowił kontynuować muzykę filmową, ale w inny sposób, czcząc tę chwilę wykonaniem fragmentu kompozycji „Warsaw Concerto” Richarda Addinsella z amerykańsko-angielskiego filmu z 1941 roku, „The Dangerous Moonlight” („ Niebezpieczne światło księżyca”) w reżyserii Briana Desmonda Hursta. Amerykanie w Hollywood postanowili kręcąc na ten temat film w jakiś sposób nagłośnić temat II wojny światowej. Jego treścią były losy polskiego pianisty i lotnika Stefana Radeckiego, postaci fikcyjnej, choć kto wie, czy ktoś taki nie istniał naprawdę? Radecki zakochał się w Carol, amerykańskiej korespondentce wojennej, wyjechał do Nowego Jorku, a potem do Londynu. – Amerykanie chcieli – opowiadał Waldemar Malicki – żeby ten niezwykle polski w wyrazie film miał również polską muzykę i chcieli znaleźć polską muzykę. Jedyne nazwisko, które im się kojarzyło z polską muzyką to Rachmaninow. Prawa autorskie były jednak bardzo drogie. Dlatego zamówili u brytyjskiego kompozytora Richarda Addinsella muzykę. Utwór okazał się niesamowitym sukcesem, do tej pory dokonano przeszło 100 jego nagrań. Od premiery filmu w 1941 do kwietnia 1944 w Wielkiej Brytanii sprzedano łącznie ponad 800 000 egzemplarzy płyt oraz wydania nut, a w samym Hollywood powstało prawie 300 kompozycji inspirowanych dziełem Addinsella. Choć dodać należy, że „Warsaw Concert” nawiązuje bardziej do Chopina niż Rachmaninowa. Malicki zagrał to dzieło w nostalgicznie rzewnej frazie. I jest to utwór oszałamiający swoim dramatyzmem.

Koncert Waldemara Malickiego na „ Ogrodach Muzycznych" © Marlena Pióro
Koncert Waldemara Malickiego na „ Ogrodach Muzycznych” © Marlena Pióro

Artysta zagrał też inne wariacje filmowe, np. temat z filmu Giuseppe Tornatore „1900: człowiek Legenda” z muzyką Ennio Morricone, mówił też o historii niemieckiego, austriackiego, ale także regionalnie polskiego walca, przedstawiając wersję warszawską, krakowską, katowicką i białostocką (tu zabrzmiał przebój disco-polo). Z wielką fantazją interpretował i dosłownie skakał po przeróżnych gatunkach muzycznych, a moim kolejnym skojarzeniem były recitale Agnieszki Fatygi, która prezentowała „Ja pana w podróż zabiorę” z „Kabaretu Sarszych Panów”, czy „Wlazł kotek na płotek” w wyimaginowanych interpretacjach Marii Callas, Ewy Demarczyk czy Hanny Banaszak. Podobne zabieg stosował Malicki, transformując linie melodyczne w dowolne style i gatunki muzyczne z wrażliwością i ogromnie sugestywną wyobraźnią. Artysta przywołał tez muzykę z filmu „Wszystkie poranki świata” Alaina Corneau, opowiadającego o wirtuozie violi da gamba, o którego umiejętnościach muzycznych krążyły legendy, a utwór ten zagrał z romantyczną tęsknotą, wspaniale bawiąc się muzyczną melancholią frazy.

Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Artysta, przekornie polemizując z tezą, że fortepian powinien śpiewać zagrał dwie arie Pucciniego „Vissi d’darte” z Toski” i „Nessun dorma „ z Turandot”, osiągając kulminację wokalnego dramatu i rzewność nucenia melodii. Pianista mówił, że dzieła sceniczne Pucciniego wyznaczały koniec pewnej epoki, publiczność, która przyszła do teatru i nie znała opery wcześniej, mogła wyjść i nucić sobie z niej melodie. Potem już to było niemożliwe, tylko na filmie się zdarzało, żeby można było posłuchać muzyki, wyjść i ją zapamiętać. Jak mówił artysta w wywiadzie dla ORFEO: W XX wieku to się całkowicie zmieniło, przed fortepianem postawiono zupełnie inne zadania. Pisano muzykę, w której były zupełnie inne, motoryczne, fantastyczne pomysły, wszystko, byleby nie śpiewać. Pojawiły się perkusyjne i nowe odkrycia barwowe.

Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Waldemar Malicki opowiadał też o „długości dźwięku samotności” skrzypiec i fortepianu. – W tym samym czasie, kiedy powstawał fortepian skrzypce były instrumentem doskonale rozwiniętym. I dlatego na skrzypce pisano muzykę perfekcyjną, doskonałą i do dzisiaj niezwykle znaną. I wtedy właśnie jeden z największych skrzypków ówczesnego świata, wenecki kompozytor Antonio Vivaldi opublikował swoje „Cztery pory roku”. Byłem zafascynowany faktem, że za ten utwór, niezwykle trudny dla skrzypków, biorą się wiolonczeliści. To instrument bardziej siłowy, nieporównanie trudniejszy pod względem ruchliwości. Dlatego, kiedy zobaczyłem wiolonczelistkę, która gra Vivaldiego, od razu się w niej zakochałem. To Małgorzata Krzyżanowicz.

Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Artyści zagrali „Burzę”, ale zaprezentowali też inne nieoczywiste utwory np. przebój Zbigniewa Wodeckiego „Lubię wracać tam, gdzie byłem”, fragment uwertury z „Wilhelma Tella” Gioachina Rossiniego, mieszankę przebojów rozrywkowych z „I will survive” Glorii Gaynor na czele. A także szalony bis, w którym Krzyżanowicz porzuciła swoją fantazyjnie rdzawo brzmiącą wiolonczelę i przejęła partię fortepianu. Artyści przepychali się w pianistycznym pojedynku, ale zagrali też w teatralnie opracowanej symbiozie na cztery ręce. Było to urocze i zabawne, kiedy odpychali się i ścigali w dostępie do fortepianu, popisując się nienawiścią i wirtuozerią.

Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro
Waldemar Malicki i Małgorzata Krzyżanowicz © Marlena Pióro

Jestem taki, jak publiczność mi na to pozwoli – opowiadał artysta. W zasadzie każdy koncert jest ciągle jak pierwsza miłość. Zabawa smakuje najlepiej, kiedy oprócz słodyczy jest w niej szczypta pikanterii. I rzeczywiście, Był to popis komizmu, ale i wzruszenia. Wirtuozeria Malickiego, wparta wyrafinowanym pieprzem dowcipu potrafiła rozbawić, ale i głęboko wzruszyć.

Electro Classic. Wakacyjny cykl w „Hali Koszyki” i koncert OFFBaroque 30 lipca 2024 roku

OFFbaroque to nowatorski projekt muzyczny przedstawiający pozornie oddalone od siebie brzmieniowo światy: muzykę angielskiego baroku i elektronikę. Utwory wokalno-instrumentalne wykonywane są w nowych, awangardowych aranżacjach na głos, syntezatory, klawesyn i perkusję. W repertuarze znajdują się wybitne dzieła angielskich kompozytorów: Henry’ego Purcella, Johna Dowlanda, Roberta Johnsona i Henry’ego Lawes’a. Warstwa elektroniczna wzbogaca walory instrumentów akustycznych i w połączeniu z barwą głosu sopranistki ukazuje w inny sposób najgłębsze muzyczne treści epoki baroku.

Zespół tworzą: Kaja Mianowana – sopran, Szymon Sutor – piano, syntezatory, aranżacje i produkcja muzyczna, Stanisław Łopuszyński – klawesyn oraz Patryk Dobosz – perkusja. W trakcie koncertu odbędzie się premiera teledysku do utworu „Cold Song”.

OFFBaroque wystąpi w Hali Koszyki we wtorek, 30 lipca 2024 roku o godz. 20.30. Organizatorami są Julian Cochran Foundation i Hala Koszyki. Wstęp jest bezpłatny. Link do wydarzenia znajduje się tutaj.

Informacje o wydarzeniu

  • Organizatorzy: Hala Koszyki | Julian Cochran Foundation
  • Mecenas: Symphar
  • Honorowy Partner: Filharmonia Narodowa
  • Partnerzy: Vank | Samarité | Cre.arte
  • Partner Medialny: Orfeo – Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego

Informacje o artystach

Kaja Mianowana i Szymon Sutor © materiały prasowe
Kaja Mianowana i Szymon Sutor © materiały prasowe

Kaja Mianowana: wokalistka, aktorka, artystka eklektyczna, poruszająca się po rozmaitych gatunkach muzycznych. Absolwentka wydziału wokalno-aktorskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w specjalności „muzyka dawna”. Prowadzi aktywne życie artystyczne i występuje w teatrach muzycznych w całej Polsce. Zagrała główne role w wielu znanych produkcjach musicalowych, m. in. : „Upiór w Operze”, „Les Miserables”, „Notre Dame de Paris”, „Miss Saigon”, „Once”, „Love Story”, „Apocrypha”, „Lamaila”. Koncertuje z różnorodnym instrumentarium śpiewając muzykę dawną, sefardyjską, etno oraz pop. 
Współpracuje z kompozytorami muzyki filmowej. W 2020 roku jako frontmenka i producentka zespołu Mellusya wydała ich debiutancki album „Z serca” (wytwórnia Soliton). W 2021 roku ukazał się album „World of Orient”, na którym zaśpiewała piosenki z kanonu szeroko pojętej kultury żydowskiej. W 2022 roku wraz z Edytą Krzemień nagrała teledysk do singla „Wind Blows” zapowiadającego album „Godai” oraz wideoklip do solowego singla „Syrena” (Agora Digital Music). Wystąpiła w wydanej przez Orphée Classics „The Traveler”, suicie kameralnej skomponowanej przez Gary’ego Guthmana. Fragmenty utworu zostały prawykonane w 2021 roku, całość nagrano w 2022 roku, a artystce towarzyszyli: Łukasz Długosz – flet, Tomasz Strahl – wiolonczela i Małgorzata Zalewska – harfa.
Offbaroque to jej pomysł na zaproszenie muzyki klasycznej do świata nowoczesności, a także potrzeba artystycznego wyrażenia się w połączeniu tych skrajnych gatunków muzycznych.

Szymon Sutor: kompozytor, aranżer, dyrygent. Zdobywca międzynarodowej nagrody Young Talent Award 2023 – konkursu dla młodych twórców muzyki filmowej, a także najważniejszej polskiej nagrody muzycznej Fryderyk 2020 w kategorii „Fonograficzny debiut roku – jazz” za album „Jazz Septet & String Orchestra”. Laureat IX oraz X Międzynarodowego Konkursu Kompozytorskiego im. Krzysztofa Komedy. Finalista konkursu kompozytorskiego festiwalu muzyki filmowej „Young Talent Award 2022” w Krakowie. Podwójny laureat gdańskiej „Nagrody dla młodych twórców w dziedzinie kultury 2020′′. Zdobywca stypendium Marszałka Województwa Pomorskiego dla twórców kultury 2018 oraz stypendium kulturalnego Prezydenta Miasta Gdańska. Członek akademii fonograficznej ZPAV. Na swoim koncie posiada wiele kompozycji zarówno na aparat kameralny jak i symfoniczny, w tym czteroczęściową mszę „Missa de Beata Maria Virgine” na orkiestrę symfoniczną, chór mieszany, trio jazzowe oraz solistów. Współautor kompozycji „The Lost Seasons” inspirowanej dziełem „The Four Seasons” A. Vivaldiego wykonanej premierowo podczas Szczytu Klimatycznego ONZ 2018 w Katowicach. Kierownik muzyczny oraz dyrygent koncertu symfonicznego „Świat Mistrza Beksińskiego”, którego premiera miała miejsce w Filharmonii Narodowej w Warszawie. W 2021 roku w NFM we Wrocławiu premierowo wykonano 6- częściową kompozycję „Sine Titulo”, którą Sutor dedykował Beksińskiemu.  Zaangażowany w liczne projekty muzyczne, współpracuje z wybitnymi artystami muzyki poważnej, jazzowej oraz rozrywkowej. Kompozytora charakteryzuje swobodne łączenie muzyki poważnej z jazzową, cechujące przedstawicieli trzeciego nurtu. Wszechstronność stylistyczna przekłada się na wielobarwność oraz oryginalność jego muzyki.

Stanisław Łopuszyński i Patryk Dobosz © materiały prasowe
Stanisław Łopuszyński i Patryk Dobosz © materiały prasowe

Stanisław Łopuszyński: klawesynista i pianista, konferansjer, absolwent klasy klawesynu prof. Lilianny Stawarz (UMFC), laureat licznych konkursów, działacz społeczny. Urodził się w 1993 roku w Lille we Francji. Wraz ze swoją siostrą Julią tworzy duet harfowo-klawesynowy „Harp&Chords”, a dzięki swoim szerokim zainteresowaniom swobodnie porusza się we wszystkich stylach. Artysta specjalizuje się także w improwizacji (fortepian, klawesyn), aranżacji utworów i piosence aktorskiej. Współtwórca cyklu „klasycznie niepoważni”, BCA Flash – Teatr Improv oraz wielu innych. W czerwcu i lipcu 2021 roku zorganizował i zrealizował projekt Zamość-Odessa Tour 2021, podczas którego zagrał 11 charytatywnych recitali i koncertów na terenie Polski, Ukrainy i Mołdawii, a trasę z Zamościa do Odessy przemierzył na rowerze. Od 26 lutego 2022 roku (drugi dzień wojny) działa w Ukrainie realizując transporty humanitarne na terytorium całej Ukrainy od Lwowa przez Kijów, Charków, Dnipro po Donbas (Siewierodonieck, Bachmut, Soledar, Siewiersk i wiele innych). Do września 2022 roku pokonał ponad 60 tysięcy kilometrów transportując pomoc medyczną, pożywienie, środki higieniczne i ewakuując ludność.

Patryk Dobosz: perkusista urodzony 12 sierpnia 1991 roku w Radomiu. Laureat wielu konkursów jazzowych: I nagroda na „IV Europejskich Integracjach Muzycznych” w Żyrardowie z zespołem „Toing Trio” (2008); I nagroda w „V Ogólnopolskim Konkursie Zestawowym” w Opolu (2008);
Specjalna nagroda indywidualna Leszka Możdżera na Konkursie „jazz juniors” (2009); I nagroda na prestiżowym Jazz Hoeilaart w Belgii z zespołem High Definition (2011). Koncertuje na całym świecie m.in.: w Europie, USA i Azji. Współpracował z artystami światowego formatu: Randy Brecker, Mike Stern, John Abercrombie, Jane Monheit, Lucas Pino, Joel Frahm, Leni Stern, Karen Edwards, Andy Sheppard, Wayne Escoffery, Ed Cherry, Amir Elsaffar, Zbigniew Namysłowski, Aga Zaryan, Monika Borzym, Adam Pierończyk, Grzegorz Nagórski, Janusz Muniak, Maciej Obara, Piotr Wyleżoł, Włodek Pawlik. Patryk to prawdziwy wirtuoz swego instrument – napisał Randy Brecker.

Polscy artyści na świecie: Anna Marchwińska na Festiwalu w Bregencji i w Todeskapelle w „Wolnym strzelcu”

Festiwal w Bregencji (Bregenzer Festpiele) odbywa się w lipcu i w sierpniu. Założeniem wydarzenia jest prezentacja słynnych dzieł operowych na specjalnie zbudowanej scenie na Jeziorze Bodeńskim. Spektakularne produkcje w otwartej przestrzeni wykorzystują zdobycze współczesnej techniki. Organizatorzy od początku utworzenia Festiwalu mają też ambicję pokazywania na scenie pobliskiego teatru (Festspielhaus) dzieł mniej znanych lub rzadziej obecnych w repertuarze światowym. W tym roku jest to „Tankred” Gioachina Rossiniego, w partii tyłułowej występuje Anna Goryachova. Odbywają się też przedstawienia dramatyczne.

„Wolny strzelec" w Bregencji © Anja Koehler | Bregenzer Festpiele
„Wolny strzelec” w Bregencji © Anja Koehler | Bregenzer Festpiele

Anna Marchwińska współpracuje z Festiwalem w Bregencji od 2009 roku. W tej edycji jest coachem wokalnym solistów zaproszonych do nowej produkcji „Wolnego strzelca” Carla Marii von Webera, pod dyrekcją muzyczną Enrique Mazzoli i w reżyserii Philippa Stölzla, który przed czterema laty wystawił na scenie na jeziorze „Rigoletta”. Każdy tytuł wystawiany jest na jeziorze przez dwa sezony.

„Wolny strzelec” to ósma produkcja Marchwińskiej na Seebühne, poprzednio były to: „Aida” (2009), „Andrea Chénier” (2011-2012), „Czarodziejski flet” (2013-2014), „Turandot” (2015-2016), „Carmen” (2017-2018), „Rigoletto” (2019-2021) oraz „Madame Butterfly (2022-2023). Pianistka przygotowywała w Bregencji także pozycje z polskiego repertuaru: „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego (2009), „Pasażerkę” Mieczysława Weinberga (2010) i „Kupca weneckiego” Andrzeja Czajkowskiego (2013).

„Wolny strzelec" w Bregenzji © Anja Koehler | Bregenzer Festpiele
„Wolny strzelec” w Bregencji © Anja Koehler | Bregenzer Festpiele

Premiera „Wolnego strzelca” odbyła się 17 lipca 2024 roku, w tym roku planowanych jest blisko 30 spektakli, ostatni z nich odbędzie się 18 sierpnia 2024 roku. W produkcji występują: Liviu Holender i Johannes Kammler (Ottokar), Franz Hawlata i Raimund Nolte (Kuno), Mandy Fredrich, Nikola Hillebrand i Elissa Huber (Agata), Hanna Herfurtner, Gloria Rehm i Katharina Ruckgaber (Anusia), Christof Fischesser, David Steffens i Oliver Zwarg (Kaspar), Thomas Blondelle, Mauro Peter i Rolf Romei (Maks), Moritz von Treuenfels i Niklas Wetzel (Samiel), Frederic Jost i Andreas Wolf (Pustelnik), Maximilian Krummen i Philippe Spiegel (Kilian) oraz Theresa Gauß, Sarah Kling i Sarah Schmidbauer (Druhny). Zadyryguje Enrique Mazzola i Erina Yashmina, kostiumy są dziełem Gesine Völlm, reżyseria świateł Philippa Stölzla i Floriana Schmitta. Reżyserem spektaklu jest Philipp Stölzl.

Zwiastun „Wolnego strzelca” w Bregencji

Podczas pracy w Bregencji Anna Marchwińska regularnie gra też w orkiestrze Wiener Symphoniker, w ubiegłych latach wystąpiła w koncertach symfonicznych. W tym roku wystąpiła w Dniu Wiener Symphoniker w solowym recitalu z koncertmistrzem Dumitrum Pocitarim, artysta wcześniej był koncertmistrzem w Tel Awiwie w orkiestrze pod dyrekcją Zubina Mehty. W obecnej edycji wraz z Atanasem Dinovskim i Danielem Schoberem wystąpi w produkcji „Wolnego strzelca” jako członkini Todeskapelle („Umarłej kapeli”). Wystąpi także w „Ognistym ptaku” Igora Strawińskiego, suicie baletowej na orkiestrę, pod dyrekcję  Enrique Mazzoli.

Todeskapelle („Umarła kapela”): Atanas Dinovski, Anna Marchwińska i Daniel Schober © archiwum prywatne
Todeskapelle („Umarła kapela”): Atanas Dinovski, Anna Marchwińska i Daniel Schober © archiwum prywatne

Anna Marchwińska studiowała na Akademii Muzycznej im F. Chopina w Warszawie. Ukończyła także Stanford University w Kalifornii i Juilliard School of Music w Nowym Jorku. Brała udział w wielu letnich festiwalach muzycznych, m.in.: Music Academy of the West w Santa Barbara, Tanglewood Music Center, Merola Opera Program w San Francisco oraz Chautauqua Festival (1999).

W latach 1997-2001 była wykładowcą w Juilliard School Opera Center i Vocal Arts Department, współpracowała wtedy także z operowymi scenami Nowego Jorku: Metropolitan Opera i New York City Opera. Od 2002 roku związana jest z Teatrem Wielkim – Operą Narodową, jest tam kierownikiem korepetytorów solistów. Specjalizuje się w muzyce kameralnej, zarówno wokalnej, jak i instrumentalnej.  Anna Marchwińska współpracuje z wieloma znanymi artystami operowymi. W ubiegłym roku w programie The Insider SA wyemitowano krótki film o Pretty Yende („Pretty Yende Beutiful Documentary”). Uwieczniono tam fragment lekcji tej wspaniałej sopranistki z Anną Marchwińską w Warszawie. Film do obejrzenia tutaj.

Anna Marchwińska na tle dekoracji do „Wolnego strzelca" w Bregenzji © archiwum prywatne
Anna Marchwińska na tle dekoracji do „Wolnego strzelca” w Bregencji © archiwum prywatne

Kiedy gramy w duecie, tworzymy wspólną harmonię i nigdy się nie kłócimy: rozmowa z Hyukiem i Hyo Lee

Tomasz Pasternak: Na festiwalu „Ogrody Muzyczne” pojawiacie się już po raz drugi.

Hyuk Lee: Nasz koncert w ubiegłym roku był raczej rozrywkowy, wykonywaliśmy utwory m.in. Astora Piazzolli i George’a Gershwina. To był specjalny program walentynkowy, występowaliśmy z nim w Filharmonii Narodowej, Filharmonii Łódzkiej i innych miejscach w Polsce, później także na „Ogrodach Muzycznych” w lipcu 2023 roku.

Ale teraz będzie poważniej. Zagracie „IX Symfonię” Beethovena na dwa fortepiany. Skąd ten pomysł?

Hyuk Lee: W tym roku wypada 200. rocznica premiery „IX Symfonii”. To jest wielkie dzieło. Tym razem chcielibyśmy zaprezentować ten monumentalny utwór Beethovena, opracowany na 2 fortepiany przez Ferenca Liszta.

Hyo Lee: To dobra okazja, żeby dzieło pokazać, ponieważ jest ono naprawdę rzadko wykonywane w salach koncertowych. Symfonia w tej wersji też jest bardzo efektowna. Musimy się też dobrze przygotować, to długa i ciężka praca.

Hyuk Lee i Hyo Lee © archiwum prywatne
Hyuk Lee i Hyo Lee © archiwum prywatne

Liszt bardzo lubił takie opracowania.

Hyuk Lee: Tak, on transkrybował też dzieła Verdiego, Wagnera i Rossiniego. Przygotowaliśmy „IX Symfonię” Beethovena-Liszta na nasz nowy koncertowy sezon. Od września w filharmoniach w Polsce i za granicą będziemy ten program powtarzać.

Hyo Lee: To jest niesamowite, monumentalne dzieło. Gramy także wszystkie partie wokalne. Staramy się, żeby zabrzmiało to jak orkiestra.

Hyuk Lee: W ogóle graliśmy dużo opracowań. W zeszłym roku wykonywaliśmy operę „Porgy i Bess” George’a Gershwina w opracowaniu australijskiego kompozytora Percy’ego Graingera, który wspaniale zaaranżował tę operę na dwa fortepiany. Graliśmy też I Symfonię „Klasyczną” Sergiusza Prokofiewa, a także „Święto wiosny” Igora Strawińskiego.

Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne
Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne

A co zaprezentujecie w pierwszej części?

Hyuk Lee: Przedstawimy australijskiego kompozytora, Arthura Benjamina. Jego utwór nazywa się „6 Caribbean Pieces” („6 utworów karaibskich”) i pełny jest egzotycznych rytmów rumby oraz innych regionalnych tańców. Na świecie prawie nikt tego nie gra, Benjamin jest kompozytorem kompletnie zapomnianym. I to nie jest opracowanie, ta kompozycja została napisana w latach 40-50 oryginalnie na dwa fortepiany.

Hyo Lee: Nie wiem, czy w Polsce ktoś kiedyś grał ten utwór. Bardzo ciężko było znaleźć wszystkie nuty. Pisaliśmy nawet do Biblioteki Narodowej w Australii. Na „Ogrodach Muzycznych” w całości zagramy „6 Caribbean Pieces” po raz pierwszy.

A jak to się stało, że zostaliście pianistami?

Hyuk Lee: Zacząłem uczyć się muzyki w wieku trzech lat. Moim pierwszym instrumentem były skrzypce, a nie fortepian. Nasza rodzina lubiła muzykę klasyczną. Moja mama zawsze czegoś słuchała, nawet jak była pogrążona w lekturze. Gdy miałem 10 lat zagrałem w Salzburgu w zamku Mirabell koncert Mozarta, wystąpiłem z orkiestrą kameralną. Pamiętam, że nagrodzono nas burzliwą owacją. To dało mi bardzo mocną motywację, żeby zostać profesjonalnym pianistą. Wtedy poczułem, że to jest moja pasja i chcę się dzielić muzyką z publicznością. Udało się i do tej pory się tym zajmuję.

Hyo Lee: Dzieli nas siedem lat. Muzyka była zawsze obecna w moim życiu. Ciągle słyszałem, jak mój brat gra na skrzypcach i na fortepianie. Była to dla mnie przyjemność i w sposób naturalny zacząłem to studiować.

Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne
Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne

A jak się gra z bratem? Wiadomo, że bracia się kochają, ale czy czasami chcecie się pozabijać?

Hyo Lee: Kiedy gramy w duecie, tworzymy wspólną harmonię i nigdy się nie kłócimy.

Hyuk Lee: Szanujemy się i kochamy. Żeby wyszedł dobry duet, najważniejszy jest wzajemny szacunek. Jeśli coś nie pasuje do danej idei, jesteśmy gotowi rozwiązać to rozmawiając. Dzielimy się pomysłami i ja osobiście bardzo lubię ten proces odnajdywania wspólnej harmonii. Dla mnie nie ma wielkej róźnicy, czy partnerem jest mój brat, czy inny muzyk. Ale ponieważ gram z bratem, czuję podwójną motywację.

Czy Chopin jest kompozytorem szczególnym?

Hyuk Lee: Uważam, że Chopin napisał najpiękniejsze melodie, które można było napisać na tym świecie. Słuchając jego kompozycji wydaje mi się to czasem nierealne, żeby napisać tak dobrą i piękną muzykę. U Chopina możemy znaleźć wszystkie ludzkie emocje, w utworach Chopina są wszystkie uczucia. Kocham Chopina, już jako dziecko czułem, że to jeden z moich najbardziej ukochanych kompozytorów. Grając Chopina zawsze czuję się jak w domu.

Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne
Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne

A inni ulubieni kompozytorzy?

Hyo Lee: Kocham Rachmaninowa, Beethovena i Liszta. Lubię wszystkich kompozytorów, ale Chopin dla mnie też jest wyjątkowy. Te nasze preferencje się zmieniają, to zależy od humoru i samopoczucia. Na przykład dzisiaj może podobać mi się Skriabin, jutro Bach, a pojutrze francuski barok: Couperin i Rameau. Ale lubię też utwory nowoczesne i eksperymentalne.

A jak Pan wspomina uczestnictwo w konkursie Chopinowskim? Było bardzo nerwowo?

Hyuk Lee: Raczej nie. Powiedziałbym nawet, że czułem się jak na festiwalu Chopina. Ten konkurs trwa zresztą bardzo długo, ponad trzy tygodnie. Wszystkich uczestników, jurorów i publiczność łączy jedno słowo. To jest pasja. Byłem finalistą i wystąpiłem w Filharmonii Narodowej z orkiestrą tejże filharmonii. Nie czułem się bardzo zestresowany, że to jest konkurs i że muszę go wygrać. Cieszę się, że udało mi się pokazać wszystko, co przygotowałem. To było moje marzenie.

Dlaczego się przeprowadziliście do Polski?

Hyo Lee: Do Warszawy przeprowadziliśmy się w 2022 roku po konkursie Chopinowskim, gdzie grał mój brat. Ale mieszkamy też w Paryżu.

Hyuk Lee: Wcześniej studiowałem w Moskwie, w Konserwatorium Czajkowskiego, ale gdy wybuchła wojna trzeba było stamtąd wyjechać. Po konkursie Chopinowskim otrzymałem dużo propozycji koncertów, tu mam agencję która mi je organizuje i warto było się przeprowadzić do Polski.

Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne
Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne

A skąd miłość do szachów? Czy szachy mają coś wspólnego z fortepianem?

Hyuk Lee: Przypadkowo. Pierwszą partię rozegrałem, jak miałem siedem lat. To inna pasja niż pasja do muzyki, bardzo logiczna. Podoba mi się, że można pokonać przeciwnika taktyką, to niesamowite uczucie.

Czy czasem potrzebujecie odpocząć od muzyki?

Hyo Lee: Nie, od muzyki nigdy nie odpoczywamy. Muzyka dla nas jest jak jedzenie. Nie możemy bez niej żyć. Możemy odpoczywać czasami od ćwiczeń, kiedy fizycznie jesteśmy zmęczeni.

Hyuk Lee: Szachy to pasja i hobby. Staramy się grać też na turniejach, których w Polsce jest bardzo dużo. W każdym polskim mieście można znaleźć jakiś turniej szachowy.

Hyo Lee: Wszędzie są turnieje. To jest genialne. I wszyscy bardzo dobrze grają.

Hyuk Lee: Staramy się grać także w turniejach międzynarodowych. Na przykład, kiedy mamy wakacje. Spędzamy wakacje szachowo. Bo taki turniej trwa kilka dni, musimy więc znaleźć czas. Jedna partia może trwać nawet pięć godzin.

Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne
Bracia Lee podczas koncertu © archiwum prywatne

Czy macie jakieś oczekiwania związane z Waszym występem w Warszawie, na festiwalu „Ogrody Muzyczne”? Co byście chcieli, żeby ludzie tutaj przeżyli? Pokażecie dwa muzyczne światy.

Hyuk Lee: W pierwszej części chcielibyśmy, żeby publiczność czuła się jak najbardziej komfortowo. Tak jak na wakacjach, z drinkiem czy wyskokowymi napojami. W muzyce Arthura Benjamina jest nocna atmosfera, gdzie ludzie tańczą. Ale to będzie coś w rodzaju „appetizers” do Beethovena. Jak to się mówi po polsku?

Przystawka.

Hyuk Lee: To jest pomysł na część pierwszą. A w drugiej zaprezentujemy wielką „IX Symfonię” Beethovena – gdzie mamy wszystkie emocje. Chcielibyśmy, żeby publiczność poczuła na końcu finału szczęście. To przecież „Oda do radości”.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Hyo Lee: Bardzo serdecznie zapraszamy! Będą Karaiby, Dominikana i radość – iskra bogów!

Rozpustnik ukarany. „Hrabia Ory” Gioachina Rossiniego na zakończenie 6. Royal Opera Festival w Krakowie

Royal Opera Festival organizowany jest od 2019 roku, od samego początku wydarzenie ściśle związane jest z wielkim festiwalem Rossini in Wildbad w Niemczech, który obok Rossini Opera Festival we Włoszech jest jednym z największych świąt twórczości Łabędzia z Pesaro. Oba wydarzenia odbywają się w sezonie letnim, w lipcu i sierpniu, można więc zaryzykować stwierdzenie, że krakowska celebracja Rossiniego jest dla nich swoistą uwerturą.

Ale z Rossini in Wildbad Royal Opera Festival połączony jest szczególnie. W lutym 2024 roku w firmie Naxos ukazała się „Elżbieta, Królowa Anglii”, w nagraniu z Wildbad Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej oraz Chór Filharmonii Krakowskiej prowadził Antonino Fogliani. W wytwórni w tym roku ukazały się: Armida” (dyryguje José Miguel Pérez-Sierra) oraz „Hermiona” (dyryguje Antonino Fogliani), również z udziałem Chóru i Orkiestry Filharmonii Krakowskiej. Te koncerty, przed Festiwalem w Wildbad prezentowane były wcześniej w Krakowie właśnie podczas Royal Opera Festival.

Patrick Kabongo jako Hrabia Ory na scenie Opery Krakowskiej podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov
Patrick Kabongo jako Hrabia Ory na scenie Opery Krakowskiej podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov

„Hrabiego Ory” wystawiono w operowej powojennej historii Polski tylko raz, w 1980 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Śpiewano w języku polskim (w przekładzie Joanny Kulmowej), kierownictwo muzyczne sprawował Mieczysław Dondajewski, za reżyserię odpowiedzialny był Stanislaw Żerdzicki, a scenografię Andrzej Sadowski. Krakowska produkcja, po raz pierwszy pokazywana w historii Royal Opera Festival na scenie Opery Krakowskiej jest więc pierwszą od ponad czterdziestu lat inscenizacją tej opery w Polsce.

Istnieje przekonanie, że „Hrabia Ory” jest kopią wcześniejszej opery kompozytora „Podróży do Reims” (dzieła przez lata uznawanego za zaginione i zrekonstruowane dopiero w latach 80. XX wieku), ale moim zdaniem to nieprawda. Nawet jeśli w „Orym” jest dużo nut z „Podróży” (może jedna trzecia), nawet jeśli literalnie kompozytor przeniósł konkretne fragmenty do nowego dzieła, wszystko brzmi zupełnie inaczej. „Hrabia Ory” jest typowym, francuskim w duchu i stylu dziełem, zapowiadającym język Giacoma Meyerbeera, Daniela Aubera, Fromentala Halévy’ego i epokę wielkiej Grand Opera.

Nathanaël Tavernier (Guwerner), Fabio Capitanucci (Raimbaud) i Patrick Kabongo (Ory) © Andrii Kotelnikov
Nathanaël Tavernier (Guwerner), Fabio Capitanucci (Raimbaud) i Patrick Kabongo (Ory) © Andrii Kotelnikov

To już zupełnie inny Rossini, w większości oparty na dłuższej frazie. Jest tu mniej koloratury, a więcej romantycznej rzewności i muzycznego nowoczesnego dramatyzmu. W partyturze „Hrabiego Ory” znalazła się wielka aria Hrabiny Folleville, bohaterka nie śpiewa jednak o dramacie utraty modnego kapelusza, lecz o wielkim smutku i melancholii. Podobnie aria Don Profonda we francuskiej operze stała się arią Rimbauda i opowiada o czymś innym (bohaterowie włamują się do piwnicy i raczą się winem), nie tracąc swojego katalogowego charakteru. Jest też duet Adeli i Ory’ego (wcześniej Korynny i Kawalera Belfiore) oraz scena zbiorowa, stanowiąca finał I aktu, ale i one mają tu inny charakter.

Warto przypomnieć, że „Podróż do Reims” zostało wystawione na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w 2003 roku, przedstawieniem w reżyserii Tomasza Koniny dyrygował słynny włoski dyrygent, specjalizujący się w muzyce Rossiniego, Alberto Zedda, a w doborowej obsadzie wystąpili m. in. Ewa Podleś i Rockwell Blake. Warto też dodać, że partią Rimbauda zadebiutował w Pesaro Andrzej Filończyk, który w tym roku zaśpiewa tam tytułowego „Cyrulika sewilskiego”.

„Hrabia Ory" podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov
„Hrabia Ory” podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov

„Hrabia Ory” przywołuje nieuniknione skojarzenia z Mozartem, to najbardziej mozartowska partytura Rossiniego, jak pisze Piotr Kamiński w nieocenionym kompendium „Tysiąc i jedna opera”. Tytułowy bohater to nieudolny Don Giovanni, który także zostaje zdemaskowany i ukarany, choć nie tak drastycznie jak u Mozarta. Jego przyjaciel – pomocnik Rimbaud to wariacja na temat Leporella. Paź Isolier, niczym molierowski sługa dwóch panów, przywołuje z kolei inną mozartowską postać – Cherubina z „Wesela Figara”, także zakochanego w Hrabinie. Przewrotnie wspaniała jest muzyczna scena tercetu przed finałem II aktu, kiedy Ory w ciemnościach dobiera się do przebranego za Adelę pazia i nie zdaje sobie sprawy ze swojej fatalnej, demaskującej go pomyłki, sam jest zresztą przebrany za „bojącą się samotności” siostrę Colette, to z kolei zwariowany koniec „Wesele Figara”, w którym podczas sceny w ogrodzie wszyscy gubią się w swoich miłosnych poszukiwaniach.

„Hrabia Ory" podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov
„Hrabia Ory” podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov

Pierwowzór „Hrabiego Ory” oparty jest na średniowiecznej starofrancuskiej balladzie, którą w 1816 roku rozsławił w Paryżu wodewil (autorstwa Eugène’a Scribe’a i Charles-Gaspard Delestre-Poirso) o lubieżnym libertynie. Jego rycerze (choć trudno ich tak nazwać) przebierają się za zakonnice i uwodzą łatwowierne mniszki, z których każda dziewięć miesięcy później zostaje matką. Rossini złagodził tę historię, choć nie wybielił bohatera. Treścią dwóch aktów opery są dwie próby (i dwie porażki) młodego arystokraty, który usiłuje, dwa razy się przebierając, uwieść samotną piękność, Adelę, jej brat wyruszył na krucjatę do Ziemi Świętej. Ory jest bohaterem nie budzącym sympatii, to utracjusz i rozpustnik, wraz ze swoimi towarzyszami zajmuje się wyłącznie zabawą, piciem wina i próbami uwodzenia. Kim on jest, jeśli wszyscy mężczyźni, łącznie z jego ojcem wyruszyli na wyprawy krzyżowe? Kim są jego towarzysze?

Okropne pątniczki. „Hrabia Ory" podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov
Okropne pątniczki. „Hrabia Ory” podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov

Próbę odpowiedzi na to pytanie dostajemy w spektaklu podczas uwertury i „weselnej” zabawy w krzesła. Polega ona na chodzeniu wokół krzeseł, jest ich o jedno mniej niż osób biorących udział w grze, w pewnym momencie trzeba usiąść, a osoba, dla której zabrakło miejsca odpada. Ory traci swoje miejsce jako pierwszy. Jako pierwszy staje się wykluczony z udziału w męskich zawodach, jako jeden z niewielu nie ma swojej wybranki. Ciekawym pomysłem jest umieszczenie akcji w czasach hipisów, Dzieci-Kwiatów i wolnej miłości, Adela żyje jednak w swojej bańce i nie podąża za nowoczesnymi trendami, może dlatego tak pociąga Ory’ego. W reżyserii Jochena Schönlebera, odpowiedzialnego również za scenografię jest kilka interpretacyjnych tropów, ale nie zawsze zostają one skutecznie wygrane, w minimalistycznej scenografii wszystko jest umowne. Trudno więc się w nią zaangażować i zachwycić, choć jasnym punktem produkcji jest finałowy tercet Hrabiego Ory, Adeli i Isoliera przedstawiony jako Teatr Cieni. Zabawne są kostiumy Olesji Maurer, zwłaszcza stroje „okropnych pątniczek”.

Ale w tym podejściu wielkie pole manewru mają soliści. Patrick Kabongo doskonale wcielił się w pustelnika i w zagubioną pątniczkę. Aktorsko był swobodny i znakomity, nawet jeśli czasami operował w tej inscenizacji zbyt szerokim i zbyt dosłownym gestem. Jego piękny liryczny tenor na początku wydawał się odrobinę wycofany, ale pełnię blasku i mocy odzyskał w II akcie, zwłaszcza w słynnym przedfinałowym tercecie.

Wieczór należał jednak od początku do końca do Adeli i Isoliera. Gruzińska sopranistka Sophia Mchedlishvili jako Hrabina Adela brzmiała srebrzyście i słodko, jej pewna i nośna koloratura skutecznie płynęła przez meandry tej partii, ukazując także idealną wyobraźnię belcanta. Stalowym mezzosopranem operowała Diana Haller, bawiąc się swoją interpretacją Isoliera, potrafiącą olśnić i wzruszyć.

Sophia Mchedlishvili (Adela) i Patrick Kabongo (Ory) na scenie Opery Krakowskiej podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov
Sophia Mchedlishvili (Adela) i Patrick Kabongo (Ory) na scenie Opery Krakowskiej podczas 6. Royal Opera Festival. Scena zbiorowa © Andrii Kotelnikov

Bardzo dobry był Fabio Capitanucci jako Raimbaud, w wspomnianej arii katalogowej ukazał pseudobohaterstwo (przebrany za pątniczkę rycerz odnalazł w labiryncie piwnic zamku magazynowane wino), posługując się barytonowym wokalnym humorem, doskonale osadzonym w belcancie. Rozedrgany Guwerner (Nathanaël Tavernier) był znakomity aktorsko i wspaniały wokalnie, zarówno w scenach zbiorowych, jak i solowej, wykonanej z wielką fantazją, moralizatorsko chybionej arii w I akcie. W niewielkiej arii Alice potencjał piękna głosu ukazała Yo Otahara. I tylko Camilla Carol Faria, jako Dama Ragonde śpiewała z rozwibrowaniem i brakiem podparcia, choć scenicznie nie można było jej nic zarzucić.

Diana Haller (Isolier) © Andrii Kotelnikov
Diana Haller (Isolier) © Andrii Kotelnikov

Antonino Fogliani udowodnił wyczucie muzyki Rossiniego, plasując ją na różnych płaszczyznach stylistycznych. Dyrygent wydobył z orkiestry Filharmonii Krakowskiej przeróżne brzmienia wariacji Rossiniego, zarówno jeśli chodzi o diaboliczność scen zbiorowych, jak i niebiańskie pokłady liryzmu. Podobnie zabrzmiał Chór Filharmonii Krakowskiej, operując wieloznacznością brzmienia w scenach udawanych modlitw „okropnie wyglądających pątniczek”, jak i diabelskością rozchełstanej pijackiej zabawy. Jednym z członków chóru był Mateusz Prendota, dyrektor Filharmonii Krakowskiej.

I pomimo moich zastrzeżeń w stosunku do inscenizacji, „Hrabia Ory” był wspaniałym artystycznie finałem kolejnej, szóstej już edycji Royal Opera Festival. Ta rubaszna opowieść zabrzmiała bowiem z mocą należytego jej blasku.

23 sierpnia 2024 roku to samo przedstawienie, prezentowane podczas Rossini in Wildbad będzie można obejrzeć na portalu Operavision, zapis będzie dostępny do 23 lutego 2025 roku.

„Hrabia Ory” na scenie Opery Krakowskiej podczas 6. Royal Opera Festival. Artyści po przedstawieniu © Andrii Kotelnikov
„Hrabia Ory” na scenie Opery Krakowskiej podczas 6. Royal Opera Festival. Artyści po przedstawieniu © Andrii Kotelnikov

Minimalistyczna „Dama pikowa” w stylu noir. Lise Davidsen jako Liza w Operze Bawarskiej

Wojna w Ukrainie praktycznie odcięła nas od wykonań muzyki rosyjskiej. Jako melomanowi bardzo mi jej brakuje i dlatego postanowiłem wybrać się do Monachium na coroczny festiwal operowy, aby zobaczyć i posłuchać „Damy pikowej” Piotra Czajkowskiego w świeżej produkcji w reżyserii australijskiego reżysera Benedicta Andrewsa.

Monachijski festiwal operowy odbywa się zawsze na zakończenie sezonu na przełomie czerwca i lipca prezentując najciekawsze lub najnowsze przedstawienia z repertuaru bawarskiej opery. To podczas tego festiwalu po raz pierwszy zobaczyłem kilkanaście lat temu na żywo Jonasa Kaufmanna, który był w szczytowej formie i zachwycał w partii Cavaradossiego w „Tosce” Pucciniego. Monachium było także domem dla nieodżałowanej Edity Gruberowej, która przez wiele długich lat miała tu swoje stałe miejsce wstępując w ostatnich latach życia w „Lukrecji Borgii”, „Robercie Devereux” czy „Normie”. Jej występy kończyły się kilkunastominutowymi owacjami na stojąco, wiwatami, naręczami kwiatów i histerycznymi okrzykami najbardziej zagorzałych fanów artystki. Festiwal słynie także z mistrzowskich prezentacji dzieł Wagnera czy Ryszarda Straussa. Przyjeżdżając do Monachium można zawsze liczyć na spektakle na najwyższym poziomie – czasem muzycznym, czasem inscenizacyjnym, a czasem jednym i drugim.

Boris Pinkhasovich (Jelecki), Lise Davidsen (Liza), Violeta Urmana (Hrabina) i Brandon Jovanovich (Herman) © Wilfried_Hoesl
Boris Pinkhasovich (Jelecki), Lise Davidsen (Liza), Violeta Urmana (Hrabina) i Brandon Jovanovich (Herman) © Wilfried Hoesl

Przed nadejściem pandemii, zdobycie biletów na spektakle festiwalowe graniczyło z cudem. Teraz, na większość spektakli bilety są dostępne do ostatniej chwili. Bardzo zastanawia mnie co za tym stoi. Spektakle są przecież nadal grane na najwyższym poziomie, w obsadach znajdujemy znakomitych artystów, a także gwiazdy, a mimo to publiczności jakby nieco mniej. Czy to zmiana pokoleniowa? Czy może zmiana sposobu spędzania wolnego czasu? A może tylko chwilowa anomalia?

Tegoroczna inscenizacja „Damy pikowej” została oderwana od klasycznych wystawień i przeniesiona w czasy bardziej współczesne. Minimalistyczna scenografia (Rufus Didwiszus) , dominacja czerni na scenie, oszczędne oświetlenie, a także przeważnie szare, ciemne kostiumy (Victoria Behr) nasuwają bezpośrednie skojarzenia z filmami noir. Jak na tak widowiskowe dzieło z wielkimi chórami zabieg ten był bardzo ryzykowny i zapewne dlatego podzielił widzów w ocenie przedstawienia. Mnie osobiście ten minimalizm nie przeszkadzał i pozwolił w całości skupić się na dramacie Lizy i Hermana.

Brandon Jovanovich (Herman) w „Damie pikowej” w Operze Bawarskiej w Monachium © Wilfried Hoesl
Brandon Jovanovich (Herman) w „Damie pikowej” w Operze Bawarskiej w Monachium © Wilfried Hoesl

Partię tenorową kreował doświadczony i uznany amerykański śpiewak Brandon Jovanovich znany melomanom ze znakomitych kreacji w teatrach operowych na całym świecie. Lata świetności niestety ma już za sobą, co było słychać zwłaszcza w górnych rejestrach, które mimo wszystko pokonywał dzięki znakomitej technice i przechodzeniem w falset lub piano. To jednak nie wystarczyło, by móc w pełni zachwycić się stroną wokalną artysty. Niewątpliwie Jovanovich jest bardzo uzdolnionym aktorem i tym talentem starał się nadrobić niedostatki wokalne. W jego interpretacji i koncepcji reżysera już od pierwszej sceny Herman jawi nam się jako osoba niestabilna emocjonalnie popadająca w niemal histeryczne reakcje przechodzące od śmiechu po płacz. Wyrażane „szerokimi” gestami, łapaniem się za głowę, łkaniem i stałym nadużywaniem rekwizytu jakim był pistolet. Schemat tych gestów utrzymywał się niestety bez zmian do tragicznego finału. Zabrakło tu gradacji środków wyrazu prowadzących do kulminacji. Ale za to wyrazistość interpretacji przekornie nadawała jego bohaterowi ludzkiego oblicza osoby opętanej nałogiem jakim był hazard, a jednocześnie silnej (do pewnego momentu) i walczącej o miłość Lizy, którą zdobywszy poświęca na rzecz nałogu. W jego interpretacji wynurza się nam postać, która żyje na granicy rzeczywistości, wyobrażeń, majaków, marzeń, tracącej momentami świadomość i kontakt z otaczającym go światem.

Brandon Jovanovic (Herman) i Lise Davidsen jako Liza w „Damie pikowej” w Operze Bawarskiej w Monachium © Wilfried Hoesl
Brandon Jovanovich jako Herman i Lise Davidsen jako Liza w „Damie pikowej” w Operze Bawarskiej w Monachium © Wilfried Hoesl

W męskiej obsadzie, w pozostałych rolach znaleźli się znakomici śpiewacy na czele z Borisem Pinkchasoviczem w roli księcia Jeleckiego, który zachwycił pięknem wykonania słynnej barytonowej arii, w której wyraża swoją miłość do Lizy. Artysta dysponuje bardzo ciepłym barytonem płynnie przechodząc z niskich do wysokich rejestrów. Biorąc pod uwagę bardzo wolne tempa jego głos wydawał się nie mieć granic wypełniając wnętrze opery krągłymi i aksamitnymi dźwiękami.

W partii Tomskiego znakomicie zaprezentował się Roman Budrenko. W pozostałych rolach bardzo dobrzy Kevin Konners jako Czekaliński i dostojny w głosie i posturze bas Balint Szabo.

 „Dama pikowa” w Operze Bawarskiej w Monachium. Scena zbiorowa © Wilfried Hoesl
„Dama pikowa” w Operze Bawarskiej w Monachium. Scena zbiorowa © Wilfried Hoesl

W głównej roli żeńskiej wystąpiła śpiewaczka młodego pokolenia, która w błyskawicznym tempie sięgnęła po status gwiazdy światowej wokalistyki. Lise Davidsen, norweska sopranistka ceniona jest zwłaszcza za wykonania ról w repertuarze wagnerowskim i straussowskim, ale jak się okazało znakomicie czuje się również w repertuarze rosyjskim. W przeciwieństwie do Hermana jej Liza jest postacią bardzo świadomą swojego losu. Wydaje się, że od samego początku zdaje sobie sprawę z szaleństwa Hermana, ale mimo to postanawia postawić na szali swój związek z księciem Jeleckim w imię prawdziwej miłości do Hermana. Nie przeszkadza jej pochodzenie ukochanego, nie boi się przyznać przed sobą do mezaliansu. Jednakże w dalszym zachowaniu Hermana nie widzi nadziei na dalszy związek. Zdaje sobie sprawę, że przegrywa z jego nałogiem i że marzenie o wspólnym szczęściu nie zrealizuje się. Davidsen od pierwszego dźwięku dominuje wokalnie nad pozostałymi wykonawcami. Nie szarżując i tak jej z natury potężny głos przykrywa często tenor Hermana.

Natomiast pełną harmonię mogliśmy usłyszeć w duecie z Poliną (Victoria Karkacheva) podczas którego ich głosy przepięknie współbrzmiały. Świetnie wypada w duetach z Jovanovicem, a w finałowej scenie tuż przed efektownym scenicznie skokiem z mostu zachwyciła wysokimi rejestrami i ekspresją wyrazu. Jej sopran prócz wielkiej siły jest soczysty, jędrny i jasny. Głos, którego się nie zapomina! W dalszych partiach świetnie wypadła wspomniana już Victoria Karkacheva, a także w roli guwernantki Natalie Levis – która dysponuje mięsistym mezzosopranem i mimo prezentacji w tej małej partii daje się rozpoznać jako bardzo utalentowana śpiewaczka. Warto śledzić dalsze jej losy, bo jestem przekonany, że wkrótce usłyszymy ją w dużych rolach. Polska śpiewaczka Daria Proszek z wdziękiem zaprezentowała się w roli Maszy.

Na osobne uznanie zasługuje kreacja doświadczonej, znakomitej śpiewaczki Violety Urmany, która po wielkich sukcesach w partiach sopranowych a następnie mezzosopranowych stworzyła spójną aktorsko i wokalnie kreację starej hrabiny. Jej głos, mimo upływu lat brzmi perfekcyjnie zwłaszcza w niskich rejestrach. W dramatycznej scenie z Hermanem, która kończy się jej śmiercią szczerze wzrusza wspominając lata swojej świetności, gdy nazywana była Venus Moskwy. Zdejmując perukę, a następnie wierzchnie warstwy garderoby jawi się jako bezbronna staruszka, lecz świadoma posiadania tajemnicy wartej popełnienia morderstwa. Cała scena rozgrywa się w mroku przy ledwie rozpalonych lampach scenicznych, które delikatnie oświetlają zawieszone nad sceną koliste lustro, pod którym znajduje się niewysoki basen z wodą w podobnym kształcie. Postać hrabiny zostaje zmultiplikowana – co oddaje szaleńcze wizje Hermana. W tej inscenizacji Hrabina zostaje utopiona przez Hermana w wodzie-lustrze własnych wspomnień.

Violeta Urmana (Hrabina) © Wilfried_Hoesl
Violeta Urmana (Hrabina) © Wilfried_Hoesl

Cała opera została podzielona na 7 części, które zawsze zaczynają się od projekcji wyolbrzymionych twarzy głównych bohaterów – głównie Lizy, Hermana a także starej hrabiny. Minimalizm, brak zróżnicowania kostiumów, które zwykle były symbolem różnic klasowych, ograniczenie wielkich scen zbiorowych jak w scenie balu tuż przed przybyciem Carycy Katarzyny do usadowienia 100 osobowego chóru i protagonistów w niemal bezruchu na trybunie, niejasność miejsc akcji, a także rezygnacja z przerwy między pierwszym a drugim aktem sprawiają, że spektakl staje się bardzo wymagający w odbiorze dla widzów zwłaszcza w lipcowy upalny wieczór. Niestety, niektórzy z nich nie powrócili na widownię po przerwie. Szkoda, bo pomimo tego, że nie jest to spektakl wybitny z pewnością warty jest uwagi i jeżeli nawet nie dla samej inscenizacji to dla solistów na czele z Lise Davidsen. Na szczególne słowa uznania zasługuje chór oraz orkiestra bawarskiej opery pod dyrekcją Azisa Shokhakimova, których piękno wykonania sprawia, że opera Czajkowskiego w wykonaniu Bawarczyków startuje od samego początku z najwyższego poziomu muzycznego.

Muzyka Mocy i Magii. Heroes Orchestra i symfonika gier komputerowych na „Ogrodach Muzycznych”

Ideą Heroes Orchestra jest popularyzacja gatunku muzyki z gier komputerowych. Inicjatorem tego niezwykłego projektu muzycznego jest Mateusz Alberski, który założył orkiestrę na początku 2017 roku przy Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Zespół współtworzą studenci, absolwenci oraz muzycy grający na co dzień w zawodowych orkiestrach. Repertuar obejmuje aranżacje od utworów kameralnych aż po opracowania symfoniczne z chórem, ale także własne kompozycje. Nazwa nawiązuje do jednej z najbardziej kultowych serii gier „Heroes of Might and Magic”.

Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych" © Qinke Chang
Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych” © Qinke Chang

Program koncertu Heroes Orchestra obejmował melodie zamków z serii „Heroes of Might and Magic III” oraz własne kompozycje zespołu. W pierwszej części zagrano też utwory z klawesynem z serii „Heroes of Might and Magic I” oraz „Heroes of Might and Magic II”. Ich kompozytorami są Paul Anthony Romero, Rob King i Steve Baca, To muzyka pełna energii i motywacji do walki, ale też nostalgii i tęsknoty, bardzo ilustracyjna i bardzo emocjonalna, mogę sobie tylko wyobrazić, jak wielkim przeżyciem dla graczy jest słuchanie tych kompozycji w wydaniu niemalże filharmonicznym.

Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych" © Qinke Chang
Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych” © Qinke Chang

Ale nawet jeśli ktoś, jak na przykład ja, nie zna „Bohaterów Mocy i Magii” i nie wie, o jakie zamki chodzi, też wciągał się w te muzyczne opowieści. Miejscami przypominało mi to „Carmina Burana”, czasem rozbudowaną muzykę Piotra Rubika, były też momenty romantycznie i impresjonistycznie kojarzące się z Ravelem czy Brahmsem. Te bardzo filmowe i bardzo ilustracyjne kompozycje robią wrażenie także przez swoją monumentalność, wspartą partią potężnie brzmiącego chóru, czasem po beethovenowsku, a czasem po celtycku, to muzyka mocy i magii.

Weronika Janyst i Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych" © Qinke Chang
Weronika Janyst i Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych” © Qinke Chang

Wspaniale grała na klawesynie Weronika Janyst, wykonywała partię tego niezwykłego instrumentu z pasją i zaangażowaniem, bawiąc się plastyką i dramaturgią dźwięków. Tu z kolei przypomniała mi się rozmowa z zespołem Klaviduo, którzy opowiadali jak nieoczywisty jest to instrument, pełen mitów, legend i wielkich wyrazowych możliwości.

Mateusz Alberski i Heroes Orchestra na Ogrodach Muzycznych © Qinke Chang
Mateusz Alberski i Heroes Orchestra na Ogrodach Muzycznych © Qinke Chang

W drugiej części Heros Orchestra zaprezentowała symfoniczne opracowania melodii zamków z „Heroes V” oraz motywy bitewne ze wszystkich części „Heroes”, partie solowe przejmująco i stylowo wykonali Krzysztof Ratajski (bas) oraz Agnieszka Zińczuk (mezzosopran). Brzmienie Heroes Orchestry było pełne mocy, Mateusz Alberski czuwał nad niezbędną kulminacją opowieści ze świata fantasy, piękna i sugestywna była też barwa faktury orkiestry. A Pawilon Koncertowy, na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie, scena „Ogrodów Muzycznych”, był wypełniony po brzegi. Muzycy mają swoich wyznawców, to tajemny i magiczny świat, do którego kluczem jest muzyka. I warto było przeżyć tak inną muzyczną przygodę.

Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych" © Qinke Chang
Heroes Orchestra na „Ogrodach Muzycznych” © Qinke Chang

Od Rosy Raisy do Ewy Płonki i Ewy Vesin. Polskie inscenizacje „Turandot” i interpretacje ról w operze Giacomo Pucciniego

0

Jako pierwsza w historii w księżniczkę Turandot wcieliła się Rosa Raisa. Pochodząca z żydowskiej rodziny, urodzona w carskim Białymstoku, a wykształcona we Włoszech artystka miała podczas przygotowań do prapremiery opery „Neron” Arrigo Boito w 1924 roku w Teatro alla Scala w Mediolanie spotkać się z Giacomo Puccinim. Kompozytor miał jej wówczas obiecać zarówno powierzenie tytułowej roli w swojej najnowszej operze, jak i na jej prośbę – jak mówi anegdota – częste zapisanie w partii wysokiego, trzykreślnego dźwięku c. W ten oto sposób „żydowska córka Białegostoku” (jak nazwał ją nowojorski dziennik Forwerts w 1918 roku) na zawsze zapisała się w historii opery jako pierwsza Turandot. Prapremiera tej opery odbyła się 25 kwietnia 1926 roku w Teatro alla Scala w Mediolanie, dyrygował Arturo Toscanini.

Niestety do naszych czasów nie zachował się choć fragment nagrania partii Turandot w interpretacji Rosy Raisy (o ile w ogóle istniał), ale na szczęście na innych nagraniach możemy posłuchać jej ciemnego, gęstego, przepełnionego emocjami sopranu o dużej sprawności technicznej.

Rosa Raisa jako Turandot © domena publiczna
Rosa Raisa jako Turandot © domena publiczna

W październiku 1926 roku „Turandot” Giacomo Pucciniego została wystawiona w niemieckiej wersji językowej w Wiener Staatsoper. Rolę Kalafa naprzemiennie wykonywali Leo Slezak, austriacki Heldentenor, i Jan Kiepura – najnowsze odkrycie Franza Schalka, dyrektora tego teatru, i Marii Jeritzy, tamtejszej primadonny. Zaledwie 24-letni Polak został okrzyknięty przez wiedeńską prasę „następcą Carusa” i „królem tenorów”. Przez następne sezony aż do 1937 roku regularnie występował w roli Kalafa na deskach Wiener Staatsoper, partię tę wykonywał również w mediolańskiej La Scali.

„Turandot” po raz pierwszy została wystawiona w Polsce po 6 latach od głośnej mediolańskiej premiery w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1932 roku. Spektakl wyreżyserował Mikołaj Lewicki, dyrygował Tadeusz Mazurkiewicz. W postać tytułowej księżniczki po raz pierwszy w Polsce wcieliła się Maria Krzywiec, ceniona również za takie role, jak Amelia w „Balu maskowym” i tytułowa Aida w operze Giuseppe Verdiego, Liza w „Damie pikowej” Piotra Czajkowskiego i Zyglinda w „Walkirii” Ryszarda Wagnera. Później, w 1937 roku rolę Turandot w Teatrze Wielkim w Warszawie zaśpiewała Franciszka Platówna.

Maria Krzywiec i Franciszka Platówna © Narowe Archiwum Cyfrowe
Maria Krzywiec i Franciszka Platówna © Narowe Archiwum Cyfrowe

W 1951 roku w tytułową Turandot we Florencji wcieliła się Marii Kinas (tak naprawdę nazywała się Kinasiewicz), która następnie w latach 1951-1955 śpiewała tę partię w Royal Opera House w Londynie. Na scenie tej występowała jeszcze jako tytułowa Tosca i Chryzotemis w „Elektrze” Ryszarda Straussa. W 1957 roku kreowała tytułową Aidę w operze Giuseppe Verdiego w Wiener Staatsoper, a partnerowali jej legendarni śpiewacy: Christa Ludwig (Amneris), Eugenio Fernandi (Radames), Rolando Panerai (Amonasro), Nicolai Ghiaurov (Ramfis); dyrygował Antonino Votto. Maria Kinas należała do zespołu solistów Staatsoper w Stuttgarcie, gdzie przyznano jej honorowy tytuł Kammersängerin (śpiewała tam m. in. rolę Farbiarki  w „Kobiecie bez cienia” Ryszarda Straussa). Szkoda, że nadal tak mało wiemy o fascynującej karierze tej śpiewaczki.

Stanisława (Stani Zawadzka) © Narodowe Archiwum Cyfrowe | Maria Kinasiewicz © domena publiczna
Stanisława (Stani Zawadzka) © Narodowe Archiwum Cyfrowe | Maria Kinasiewicz © domena publiczna

Kolejna premiera tej opery odbyła się w Operze Poznańskiej w lutym 1939 roku, rolę tytułową śpiewała Stani Zawadzka, dyrygował Zygmunt Latoszewski, a reżyserował Karol Urbanowicz.  Następną polską inscenizację przygotowano dopiero w 1958 roku, również w Poznaniu. Premierowy spektakl w reżyserii Bodensteina Willy’ego został zapamiętany przede wszystkim dzięki znakomitym kreacjom Krystyny Jamroz (Turandot) i Mariana Kouby (Kalaf). Do jej koronnych ról zaliczano Sentę w „Holendrze tułaczu” Ryszarda Wagnera, Elżbietę w „Don Carlosie” Giuseppe Verdiego i Elżbietę w „Tannhäuserze” Wagnera, on natomiast zasłynął jako tytułowy Otello w operze Giuseppe Verdiego i Lohengrin w operze Ryszarda Wagnera.

Henryk Grychnik (Pong), Jan Kunert (Pang), Kazimierz Wolan (Ping), Stanisława Marciniak-Gowarzewska (Turandot) i Helena Łazarska (Liu), Opera Śląski w Bytomiu, 1967 © archiwum Opery Śląskiej
Henryk Grychnik (Pong), Jan Kunert (Pang), Kazimierz Wolan (Ping), Stanisława Marciniak-Gowarzewska (Turandot) i Helena Łazarska (Liu), Opera Śląska w Bytomiu, 1967 © archiwum Opery Śląskiej

Prawie 10 lat później, w 1967 roku premierę dzieła przygotowuje Opera Śląska w Bytomiu. Spektaklem w reżyserii Jerzego Merunowicza dyryguje Karol Stryja. Do wykonania tytułowej partii przygotowują się Anna Kościelniak i Anna Poraj, jednak w historii złotymi zgłoskami zapisze się kreacja Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej, niezrównanej tytułowej Normy w operze Vincenzo Belliniego, Abigaille w „Nabucco” i Leonory w „Mocy przeznaczenia” Giuseppe Verdiego.

Również w 1968 roku inscenizację „Turandot” przygotowuje Opera i Filharmonia Bałtycka w Gdańsku, spektakl wyreżyserowali Danuta Baduszkowa i Ryszard Slezak, a kierownictwo muzyczne objął Jerzy Katlewicz. Rolę Turandot śpiewały Irmina Kostkiewicz, Magdalena Nysler, Helena Mołoń i Maria Zielińska.

Maria Zielińska (Turandot) w Gdańsku © archiwum Opery Baltyckiej
Maria Zielińska (Turandot) w Gdańsku © archiwum Opery Baltyckiej

Lata 70. i 80. XX wieku to czas wspaniałych sukcesów Teresy Żylis-Gary występującej w roli Liu na takich znakomitych scenach, jak The Metropolitan Opera w Nowym Jorku (tam jej Kalafem był legendarny tenor Franco Corelli), Deutsche Oper Berlin, Wiener Staatsoper i na Festiwalu Aix-en-Provance, gdzie Mihai de Brancovan napisał o niej: jest Liu pełną słodyczy, której urocze pianissimo podbiłoby serce jeszcze zimniejsze niż to okrutnej księżniczki.

W 1982 roku „Turandot” już po raz trzeci wystawił Teatr Wielki w Poznaniu. Spektakl wyreżyserował Sławomir Żerdzicki, dyrygował Mieczysław Dondajewski, a w tytułową księżniczkę wcieliły się Stefania Kondella i Krystyna Kujawińska.

Roman Węgrzyn (Kalaf), Krystyna Kujawińśka (Turandot) i Bogdan Paprocki (Cesarz) © archiwum TW-ON
Roman Węgrzyn (Kalaf), Krystyna Kujawińśka (Turandot) i Bogdan Paprocki (Cesarz) © archiwum TW-ON

Dwa lata później, 15 grudnia 1984 roku operę tę po raz pierwszy wystawił Teatr Wielki w Warszawie. W premierowym spektaklu tutaj także wystąpiła Krystyna Kujawińska. Jej głos tnący z wysoka metalicznym dźwiękiem o ogromnej sile i lodowatym blasku, jakby odbitym od jej sukni przejął mnie dreszczem – pisała Małgorzata Komorowska (Teatr nr 4, 1 kwietnia 1985). Znakomita była zresztą cała obsada, w pozostałych rolach wystąpili: Roman Węgrzyn (Kalaf), Barbara Zagórzanka (Liu), Leonard Mróz (Timur), Bogdan Paprocki (Cesarz).

Spektakl w reżyserii Marka Grzesińskiego oraz w scenografii i kostiumach Andrzeja Majewskiego pozostawał na afiszu stołecznego teatru przez ponad 20 lat. Warszawska publiczność miała możliwość posłuchać kreacji takich wybitnych osobowości, jak Gwyneth Jones, Eva Marton, Lada Biriucov, Brenda Roberts, Sophia Larson, Irina Gordei, Marina Lapina, a wśród polskich śpiewaczek – Ryszarda Racewicz, Monika Chabros, Halina Fulara-Duda i Hanna Lisowska. Partię Kalafa wykonywali Bruno Sebastian, Franco Bonanome, Arley Reece, Kristján Jóhannsson, w Liu wcielały się Elżbieta Hoff, Izabela Kłosińska, Iwona Hossa, Joanna Kozłowska, a w Timura – Rafał Siwek i Daniel Borowski, który wystąpił w tej roli także w Montpellier.

Joanna Kozłowska jako Liu, Warszawa © Juliusz Multarzyński
Joanna Kozłowska jako Liu, Warszawa © Juliusz Multarzyński

Na przełomie lat 80. i 90. XX wieku w roli Liu na wielu zagranicznych scenach występowała Joanna Kozłowska (Royal Opera House w Londynie, Deutsche Oper Berlin, Staatsoper Hamburg, a także Teatry Wielkie w Warszawie i Poznaniu). To nie księżniczka, ale niewolnica była bohaterką wieczoru. Publiczność doceniła i nagrodziła jej znakomity głos gromką owacją – pisał Hellmut Kotschenreuther na łamach „Tagesspiegel”.

Kolejne polskie inscenizacje „Turandot” przygotowano w Operze i Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku (1993, reż. Fellbom Claes i Ching Chiang) oraz Operze Nova w Bydgoszczy (1996, reż. Marek Weiss-Grzesiński). W 2010 roku Michał Znaniecki wyreżyserował tę operę w formie plenerowego widowiska Opery Wrocławskiej na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Rolę Turandot śpiewały Evgeniya Kuznetsova, Georgina Lukacs i Jolanta Żmurko, dyrygowała Ewa Michnik. Spektakl każdego wieczoru zgromadził kilkanaście tysięcy osób na widowni.

Jolanta Żmurko (Turandot) i Luis Chapa (Kalaf), Wrocław, superprodukcja na Stadionie Olimpijskim (2010) © Marek Grotowski
Jolanta Żmurko (Turandot) i Luis Chapa (Kalaf), Wrocław, superprodukcja na Stadionie Olimpijskim (2010) © Marek Grotowski

Rok później, nową inscenizację „Turandot” zrealizował Teatr Wielki w Warszawie, spektakl wyreżyserował Mariusz Treliński. Zgromadzono bardzo dobrą obsadę solistów: Lilla Lee (Turandot), Kamen Chanev (Kalaf), Katarzyna Trylnik (Liu), Rafał Siwek (Timur), Kazimierz Pustelak (Cesarz); dyrygował Carlo Montanaro.

Lilla Lee jako Turandot, Teatr Wielki - Opera Narodowa, 2011 © Krzysztof Bieliński
Lilla Lee jako Turandot, Teatr Wielki – Opera Narodowa, 2011 © Krzysztof Bieliński

W 2016 roku pierwszą inscenizację w historii Teatru Wielkiego w Łodzi przygotowali Adolf Weltschenk (reżyseria) i Antoni Wit (kierownictwo muzyczne). W tytułową postać wcielały się: Elena Baramova, Jee Hye Han, Lilla Lee, Agnieszka Kuk i Monika Cichocka.

Tomasz Kuk (Kalaf) i Monika Cichocka (Turandot) © Joanna Miklaszewska
Tomasz Kuk (Kalaf) i Monika Cichocka (Turandot) © Joanna Miklaszewska

Kolejne inscenizacje przygotowała: Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku w 2018 roku (reż. Marek Weiss, dyr. Grzegorz Berniak, ze znakomitymi kreacjami Ewy Vesin i Wioletty Chodowicz) oraz Opera Krakowska w 2022 roku (reż. Karolina Sofulak, dyr. Tomasz Tokarczyk, rolę Turandot śpiewały Wioletta Chodowicz i Agnieszka Kuk).

Ewa Płonka (Turandot), Washington National Opera © Cory Weaver
Ewa Płonka (Turandot), Washington National Opera © Cory Weaver

Ostatnie lata to wielkie sukcesy w tej tytułowej roli na scenach międzynarodowych dwóch wspaniałych polskich śpiewaczek – Ewy Płonki (Teatro Real w Madrycie, Staatsoper Hamburg, Deutsche Oper Berlin, Washington National Opera, spektakle londyńskiej Royal Opera House w Bunka Kaikan Tokio pod batutą Antonio Pappano) i Ewy Vesin (Teatr Królewski La Monnaie de Munt w Brukseli, Narodni Divadlo w Pradze, Opera di Roma). We wrześniu 2024 roku obie artystki będą naprzemiennie kreować tytułową Turandot w spektaklach sycylijskiego Teatro Massimo w Palermo, a rolę Timura zaśpiewa Jerzy Butryn.

Ewa Vesin jako Turandot w La Monnaie / De Munt © Matthias Baus
Ewa Vesin jako Turandot w La Monnaie / De Munt © Matthias Baus

W postać niewolnicy Liu od kliku lat regularnie wciela się Aleksandra Kurzak (Royal Opera House w Londynie, The Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Wiener Staatsoper), a dwa lata temu na deskach Opernhaus w Zürichu w partii Kalafa zadebiutował Piotr Beczała. W ostatnich sezonach Rafał Siwek wystąpił w roli Timura w Bayerische Staatsoper w Monachium, Teatro Lirico w Cagliari na Sardynii i na Festiwalu Arena di Verona, a już w 20 i 25 lipca 2024 roku wystąpi w tej roli na Baltic Opera Festival w Operze Leśnej w Sopocie.

Brindley Sherratt (Timur) i Aleksandra Kurzak (Liù), Covent Garden 2017 © ROH, Tristram Kenton
Brindley Sherratt (Timur) i Aleksandra Kurzak (Liù), Covent Garden 2017 © ROH, Tristram Kenton

Druga edycja tego wydarzenia zostanie zainaugurowana 20 lipca 2024 roku premierą „Turandot” Giacomo Pucciniego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego, z udziałem Ukrainian Freedom Orchestra pod batutą kanadyjskiej dyrygentki Keri-Lynn Wilson i w międzynarodowej obsadzie solistów: Liudmyla Monastyrska (Turandot), Martin Muehle (Kalaf), Izabela Matuła (Liu), Rafał Siwek (Timur), Jacek Laszczkowski (Cesarz). Kolejny spektakl zaplanowano 25 lipca 2024 roku.

„Turandot". Grafika wygenerowana przez Sztuczną Inteligencję (AI)
„Turandot”. Grafika wygenerowana przez Sztuczną Inteligencję (AI)