REKLAMA

„Splątane losy” i „Wrocławskie megaopery”. Książki Ewy Michnik o Operze Wrocławskiej

Książka „Splątane losy. Opera Wrocławska w sezonach 1995/96-2015/16” (2024) wbrew tytułowi nie opowiada jedynie o okresie dyrekcji Ewy Michnik. Autorka w szerszym kontekście kreśli muzyczne i operowe tradycje Wrocławia (począwszy od XVIII wieku), a także pisze o swoim życiu: dzieciństwie, studiach muzycznych, pierwszych sukcesach zawodowych, a następnie o dyrektorowaniu Operą Krakowską. Czytelnik dzięki temu poznaje kontekst objęcia przez nią kierownictwa Opery Wrocławskiej, także łatwiej zrozumieć opisywane trudne początki współpracy z zespołem, zaniedbanie budynku Opery i podjęte przez Michnik działania dążące do rozwoju zespołów teatru. Dyrygentka szczegółowo opisuje kolejne premiery, dzieli się swoimi opiniami, a także przytacza artykuły prasowe, czasem także krytyczne, z którymi nierzadko polemizuje. Okres 1997-2006 to przedłużający się gruntowny remont budynku Opery Wrocławskiej, autorka wspomina trudności organizacyjne, artystyczne i finansowe instytucji funkcjonującej w tamtym okresie bez stałej siedziby.

„Skrzypek na dachu" Bocka w Hali Ludowej, Jolanta Żmurko (Gołda), Bogusław Szynalski (Tewje), 2008 © Marek Grotowski
„Skrzypek na dachu” Bocka w Hali Ludowej, Jolanta Żmurko (Gołda), Bogusław Szynalski (Tewje), 2008 © Marek Grotowski

Opera Wrocławska podczas jej dyrekcji mogła pochwalić się wieloma sukcesami artystycznymi: światowymi prawykonaniami dzieł m. in. „Ester” Tomasza Praszczałka (2006), „Rękopis znaleziony w Saragossie” Rafała Augustyna (2007), „La liberta chiama la liberta” Eugeniusza Knapika (2010), „Pułapka” Zygmunta Krauze (2011), „Pięć śpiewów z klatki” Prasquala (2014), a także prawykonaniami polskimi – „Kantata o św. Stanisławie” Piotra Góreckiego (2001), „Kolonia karna” Joanny Bruzdowicz (2008), „Matka czarnoskrzydłych snów” Hanny Kulenty (2010), „Legendy o Maryi” Bohuslava Martinu (2010), „Anioły w Ameryce” Petera Eötvösa. Wiele z tych dzieł było prezentowanych w ramach Festiwalu Oper Współczesnych, odbywającego się co dwa lata od 2008 roku.

„Aida" Verdiego w Hali Ludowej, Marsz Triumfalny, 1997 © Marek Grotowski
„Aida” Verdiego w Hali Ludowej, Marsz Triumfalny, 1997 © Marek Grotowski

Ewa Michnik wystawiła także wiele oper należących do żelaznego repertuaru, jednak z różnych powodów nieobecnych na polskich scenach m. in. „Kobieta bez cienia” (2009) i „Kawaler z różą” (2014) Richarda Straussa, „Parsifal” (2011) i „Latający Holender” (2015) Ryszarda Wagnera. Z recitalami występowały gwiazdy światowej wokalistyki, by wspomnieć takie nazwiska, jak Cheryl Studer, Ewa Podleś, Violeta Urmana, Piotr Beczała, Artur Ruciński, czy Stefano La Colla.

„Latający Holender" Wagnera na stawie na Pergoli w Parku Szczytnickim, 2015 © Marek Grotowski
„Latający Holender” Wagnera na stawie na Pergoli w Parku Szczytnickim, 2015 © Marek Grotowski

„Wrocławskie megaopery Ewy Michnik” (2022) skupiają się natomiast wyłącznie na superprodukcjach. We wstępie dyrygentka wyjaśnia, że przy ich tworzeniu towarzyszyła jej idea „teatru ogromnego” Stanisława Wyspiańskiego, którą realizowała poprzez prezentowanie spektakli w wielkich przestrzeniach miejskich poza budynkiem opery oraz dbanie o wysoki poziom artystyczny.

Michnik przypomina, że pierwsze próby wystawiania spektakli plenerowych podjęła już piastując stanowisko dyrektora Opery Krakowskiej w latach 1981-1995. Kilka dzieł barokowych zagrano we wnętrzach krakowskich i okolicznych zamków i pałaców, a na początku lat 90. doszło do wystawienia kilku oper („Kopciuszek” Rossiniego, „Rycerskość wieśniacza” Mascagniego, „Pajace” Leoncavalla) 135 metrów pod ziemią w kopalni soli w Wieliczce. Projekt został zaniechany ze względu na niekorzystne dla muzyków orkiestry warunki: niską temperaturę, wszechobecną wilgoć i zasolenie.

„Turandot” Pucciniego na Stadionie Olimpijskim, 2010 © Marek Grotowski
„Turandot” Pucciniego na Stadionie Olimpijskim, 2010 © Marek Grotowski

Obejmując dyrekcję we Wrocławiu w 1995 roku artystka pragnęła poszukać w przestrzeni miejskiej lokalizacji odpowiednich do wystawiania spektakli, co w perspektywie planowanego remontu budynku Opery okazało się koniecznością. Pierwszą produkcję wystawiono w 1997 roku w Hali Stulecia, a była to „Aida” Giuseppe Verdiego z ormiańską sopranistką Hasmik Papian w roli tytułowej (koprodukcja z Operą Państwową w Budapeszcie). W tym samym roku we wnętrzach Katedry św. Marii Magdaleny w wersji inscenizowanej wykonano Requiem Verdiego, które poświęcono poszkodowanym przez tzw. „powódź tysiąclecia”.

Od tamtej pory we wrocławskiej Hali Stulecia wystawiono jeszcze m. in. „Carmen” Georgesa Bizeta (1998, 2005), „Nabucco” Verdiego (1999), „Trubadura” Verdiego (2000), „Carmina Burana” Carla Orffa (2001), „Straszny Dwór” Stanisława Moniuszki (2001), „Skrzypka na dachu” Jerry’ego Bock’a (2002), „Aidę” Verdiego (2002), „Borysa Godunowa” Modesta Musorgskiego (2007), „Kniazia Igora” Aleksandra Borodina (2011), „Poławiaczy pereł” Bizeta (2013), „Makbeta” Verdiego (2014).

„Walkiria" w Hali Stulecia. Ewa Vesin (Zyglinda) i Peter Svensson (Zygmunt), 2004 © Marek Grotowski
„Walkiria” w Hali Stulecia. Ewa Vesin (Zyglinda) i Peter Svensson (Zygmunt), 2004 © Marek Grotowski

Hala Stulecia była także miejscem trzeciego polskiego wystawienia tetralogii „Pierścień Nibelunga” Richarda Wagnera. Spektakl powstawał w koprodukcji z Operą w Hanowerze, a jego reżyserii podjął się prof. Hans-Peter Lehmann, wieloletni asystent Wielanda i Wolfganga Wagnera, wnuków kompozytora prowadzących Festiwal w Bayreuth. Kolejne części tetralogii powstawały w latach 2003-2006 w odstępach rocznych, a w 2006 roku zorganizowano Wrocławski Festiwal Wagnerowski, kiedy to zaprezentowano cały cykl. Warto dodać, że Ewa Michnik była pierwszą Europejką i drugą kobietą na Świecie dyrygującą teatralogią (po Australijce Simone Young).

Od 1998 roku wielokrotnie wystawiana była tzw. „chodzona Tosca”. Kolejne akty opery Pucciniego prezentowano w różnych wrocławskich lokalizacjach mających imitować oryginalne miejsca akcji. Akt I rozgrywał się w Kościele św. Marii Magdaleny, akt II – w Auli Leopoldina lub w Operze Wrocławskiej, natomiast akt III – na Wzgórzu Partyzantów lub w Parku Staromiejskim.

 „Gioconda" Ponchiellego na scenie na Odrze, widok na Ostrów Tumski, 2003 © Marek Grotowski
„Gioconda” Ponchiellego na scenie na Odrze, widok na Ostrów Tumski, 2003 © Marek Grotowski

Scenerią dla „Skrzypka na dachu” stał się… dach Galerii Dominikańskiej (2002). „Giocondę” Amilcare Ponchiellego (2003) wystawiono na scenie zbudowanej na Odrze w pobliżu Biblioteki Uniwersyteckiej Na Piasku. Na stawie wrocławskiej Pergoli rozgrywał się „Napój miłosny” Gaetana Donizettiego (2007) i „Latający Holender” Wagnera (2015). Widzów i wykonawców „Otella” Verdiego (2008) zaskoczyła wyjątkowo zimna czerwcowa noc, temperatura na Wyspie Piaskowej spadła bowiem do 10 stopni Celsjusza. Rekord frekwencyjny osiągnęła wystawiana na Stadionie Olimpijskim „Turandot” Giacomo Pucciniego (2010), kiedy to podczas trzech spektakli na widowni zasiadło łącznie aż 39 tysięcy widzów. Na Stadionie Olimpijskim dwukrotnie wykonano także „Bal maskowy” Verdiego (2012), przy czym daty spektakli zaplanowano tak, aby w dzień pomiędzy przedstawieniami we Wrocławiu odbywał się mecz Polska – Czechy w ramach Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Dwukrotnie zespół Opery Wrocławskiej był gościem Zamku Topacz, na którego dziedzińcu wykonano „Skrzypka na dachu” Bocka (2013) i „Rigoletta” Verdiego (2014).

Znakomitym uzupełnieniem obu publikacji są prace Marka Grotowskiego, fotografa Opery Wrocławskiej, który dokumentował premiery operowe i baletowe, wszystkie superprodukcje i inne ważne wydarzenia instytucji.

„Zygfryd" Wagnera w Hali Ludowej, 2006 © Marek Grotowski
„Zygfryd” Wagnera w Hali Ludowej, 2006 © Marek Grotowski
  • Ewa Michnik, Marek Grotowski, Wrocławskie megaopery Ewy Michnik, Wydawnictwo Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, 2022
  • Ewa Michnik, Marek Grotowski, Splątane losy. Opera Wrocławska w sezonach 1995/96-2015/16, Wydawnictwo Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, 2024

Polscy artyści na świecie: premiera „Katii Kabanowej” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Bayerische Staatsoper

Krzysztof Warlikowski już nie po raz pierwszy współpracuje z Bayerische Staatsoper w Monachium. Artysta w 2007 roku przygotował w tym teatrze inscenizację „Eugeniusza Oniegina” Piotra Czajkowskiego, w roli tytułowej występował wówczas wspaniały niemiecki baryton Michael Volle. Kolejne jego realizacje dla monachijskiej sceny to „Kobieta bez cienia” Richarda Straussa (2013), „Naznaczeni” Franza Schrekera (2017), „Salome” Richarda Straussa (2019), „Tristan i Izolda” Richarda Wagnera (2021, z Anją Harteros i Jonasem Kaufmannem), dyptyk „Dydona i Eneasz” Henry’ego Purcella/ „Erwartung” Arnolda Schönberga (2023) oraz „Le Grand Macabre” Györgia Ligetiego (2024).

Corinne Winters jako tytułowa Katia Kabanowa w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Bayerische Staatsoper © Geoffroy Schied
Corinne Winters jako tytułowa Katia Kabanowa w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego w Bayerische Staatsoper © Geoffroy Schied

Teraz dołączy do tego „Katia Kabanowa” Leoša Janáčka. Kierownictwo muzyczne premiery objął Marc Albrecht. Autorką scenografii jest Małgorzata Szczęśniak. Za reżyserię świateł odpowiada Felice Ross, projekcje wideo przygotowuje Kamil Polak, a choreografię – Claude Bardouil. Spektakle zaplanowano na 17, 21, 24, 27 i 30 marca oraz 7 lipca 2025 roku (ostatni w ramach Festiwalu Operowego w Monachium). Premierowy spektakl 17 marca 2025 roku transmitowany będzie na żywo w niemieckim radio BR-Klassik.

Corinne Winters (Katia Kabanowa),  Violeta Urmana (Kabanicha) i John Daszak (Tichon) © Geoffroy Schied
Corinne Winters (Katia Kabanowa), Violeta Urmana (Kabanicha) i John Daszak (Tichon) © Geoffroy Schied

W obsadzie znaleźli się m. in. Dikoj – Milan Siljanov, Borys – Pavel Černoch, Kabanicha – Violeta Urmana, Tichon – John Daszak, Katia – Corinne Winters, Kudriasz – James Ley, Warwara – Emily Sierra, Kuligin – Thomas Mole.

Krzysztof Warlikowski zadebiutował w teatrze operowym w 2000 roku w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie reżyserując prapremierę opery Roxanny Panufnik „The Music Programm” i operę Giuseppe Verdiego „Don Carlos”. W kolejnych latach przygotowywał dla tej sceny takie tytuły, jak „Ignorant i szaleniec” Pawła Mykietyna (2001), „Ubu Rex” Krzysztofa Pendereckiego (2003), czy też „Wozzeck” Albana Berga (2006).

James Ley (Kudriasz), Milan Siljanov (Dikoj), Natalie Lewis (Kobieta) i  Thomas Mole (Kuligin) © Geoffroy Schied
James Ley (Kudriasz), Milan Siljanov (Dikoj), Natalie Lewis (Kobieta) i Thomas Mole (Kuligin) © Geoffroy Schied

Jego spektakle ma w repertuarze wiele zagranicznych teatrów m. in. Opéra National de Paris, Teatr Królewski La Monnaie w Brukseli, Royal Opera House – Covent Garden w Londynie, Staatsoper Unter den Linden w Berlinie, Teatro Real w Madrycie, a także letnie festiwale w Salzburgu i w Aix-en Provence. W maju 2025 roku w Théâtre des Champs-Elysées w Paryżu odbędzie się premiera „Kawalera z różą” Richarda Straussa w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego.

Nieodgadniona tajemnica Vesper. Prapremiera musicalu Gary’ego Guthmana

Jednym z najpiękniejszych muzycznie fragmentów jest finałowy hymn „Imię jej Vesper”, w którym chóralnie łączą się bohaterowie tego dramatu. W całym dziele nie brakuje nawiązań np. do orientu (arabskie fragmenty w uwerturze), cytatów z utworów filmowych (motywy bondowskie), muzyki kościelnej (pogrzeb) i rozrywkowej (mordercza ballada „Frankie and Johnny”), są echa chopinowskie i ludowe. Amerykański muzyk jazzowy, trębacz i kompozytor Gary Guthman udowadnia swoje „broadwayowskie pochodzenie” tworząc klasyczny musical, z monumentalnymi scenami zbiorowymi i filmowym nerwem opowieści.

Monika Ziółkowska (Julia) i Ewa Łobaczewska (Vesper) © Michał Heller/OiFP
Monika Ziółkowska (Julia) i Ewa Łobaczewska (Vesper) © Michał Heller/OiFP

Guthman przyznaje się do inspiracji Henrym Mancinim, u którego studiował i który tworzył melodie mocno zapadające w pamięć. W rozmowie ze mną pt. „Historia Vesper porusza nasze serca i dusze” mówił też o miłości do Bronisława Kapera; ten polski kompozytor związany z Fabryką Snów stworzył wiele nieśmiertelnych ścieżek filmowych, najbardziej znaną jest „Bunt na Bounty”.

Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

W muzyce „Vesper” dzieje się bardzo dużo. Największe wrażenie wywołują finały, sensacyjnie poprowadzona jest ucieczka z Budapesztu, w wielkim, narracyjnie nerwowym duecie Krystyny i Andrew kończącym akt pierwszy. Są też momenty oddechu, główni bohaterowie mogą wypowiedzieć się w monologach muzycznych. Znamienna jest aria Krystyny „Jak mam dalej żyć”, wstrząsa pieśń Andrew Kennedy’ego „Twój uśmiech już zgasł”, przeraża monolog zabójcy „Uniosłem dłoń”. Mam nadzieję, że przynajmniej jeden z utworów stanie się przebojem.

Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

Także na scenie dzieje się bardzo dużo, możliwości techniczne Opery i Filharmonii w Białymstoku wykorzystywane są bardzo intensywnie. Plastycznie zmienna jest scenografia Luigiego Scoglio, wsparta bogatą choreografią i naturalnym ruchem scenicznym Ingi Pilchowskiej. Michał Znaniecki, znany ze swojej surrealistycznej i czasami przeładowanej scenicznie wyobraźni stworzył spektakl bardzo realistyczny, oddający ducha poszczególnych miejsc i epok. Jego inscenizacja nasycona jest także brytyjską elegancją, dżentelmenami są Andrew, Francis i Xan, opowiadający Julii swoje wspomnienia. Podobnie jak muzyka, produkcja Znanieckiego jest bardzo filmowa, bliska filmom sensacyjnym, miejscami naprawdę można poczuć się jak w kinie. Świetne są sceny szkoleń wojskowych, z zapartym tchem ogląda się opowieść o kradzieży mikrofilmu i ucieczce do Kairu. Kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej są wspaniale stylowe, artystka bawi się detalami epoki, ale nadaje im pewną operowość, to zresztą rys charakterystyczny jej twórczości.

Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

Kierownictwo muzyczne sprawował Mirosław Jacek Błaszczyk, który poprowadził orkiestrę Opery i Filharmonii Podlaskiej w sposób iście filmowy, a nie symfoniczny. Filmowo zabrzmiał też chór przygotowany przez Violettę Bielecką, to niewątpliwie jeden z najlepszych chórów w Polsce.

Dobrze wyważone zostało nagłośnienie, teatr muzyczny, jakim jest musical, trzeba dźwiękowo wzmacniać. Ewa Łobaczewska (Vesper) i Monika Ziółkowska (Julia) śpiewały swoje partie w sposób satysfakcjonujący i przekazały wiele emocji, choć ich głosy były zbyt podobne w barwie. Wzruszającą postać nieszczęśliwego kochanka stworzył Rafał Szatan, charakterystycznym obłędem błysnął wokalnie Andrzej Skorupa w roli Dennisa.

Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

Nie jest to opowieść biograficzna, to raczej próba zrozumienia postaci Vesper, poprzez rozmowy z osobami, które ją znały. Centralną bohaterką jest więc także Julia, dziennikarka, która kiedyś spotkała Krystynę Skarbek na statku wycieczkowym i która poprzez retrospekcje śledzi jej niezwykłą osobowość. Libretto Gary’ego Guthmana i Domana Nowakowskiego to właściwie sceny liryczne, podobnie jak „Eugeniusz Oniegin”, „Cyganeria” i „Manon Lescaut”, nielinearne fragmenty opowieści. To kojarzy się też z opus magnum Olgi Tokarczuk, „Księgami Jakubowymi”, Jakub Frank obecny jest w powieści poprzez relacje innych osób, czytelnik na tej podstawie buduje sobie własny obraz tej postaci.

A jednak w takim podejściu Krystyna Skarbek wymyka się określeniu i nadal pozostaje tajemnicą. Tajemnicza i dziwna była jej śmierć, czy rzeczywiście zadana przez zakochanego w niej szaleńca? Jak Skarbek odnalazła się w spokojnym świecie pokoju? Czy rzeczywiście była uzależniona od adrenaliny? Na te pytania szuka odpowiedzi Julia, starając się zrozumieć Krystynę.

Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

Twórców interesują też kwestie gender: w kulisach pracy redakcji, zdaniem redaktora naczelnego kobieta nie powinna pisać poważniejszych artykułów, jest stworzona do relacjonowania plotek. Bunt Julii, która chce przygotować artykuł o zabójstwie Vesper jest początkiem musicalu, który, jak powiedział kompozytor na konferencji prasowej, jest dziełem o tajemnicach szpiegowskich, śmiertelnym niebezpieczeństwie, przyjaźni i wielkiej miłości, i morderstwie.

Podobno Ian Fleming znał Skarbek, podobno James Bond miał być początkowo kobietą, ale czy szpiegini byłaby wiarygodna? Uwielbienie dla Hansa Klossa z genialnego serialu „Stawka większa niż życie”, czy swego czasu Stirlitza z „Siedemnastu mgnień wiosny” świadczy, że skuteczny agent powinien być mężczyzną. Mamy w kulturze i historii wielu bohaterów, ale nieliczne są wojowniczki, zwykle obciążone tragedią (Joanna d’Arc) czy poświęceniem dla ojczyzny (Emilia Plater). Fascynują postacie literackie, agentką kardynała Richelieu jest Milady, czarny charakter „Trzech muszkieterów” Aleksandra Dumasa. Ale czy i dlaczego kobieca bohaterka, która zwycięsko realizuje swoje zadania i wychodzi z nich bez szwanku budzi wątpliwości i kontrowersje?

Wykonawcy i realizatorzy na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Wykonawcy i realizatorzy na scenie Opery i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

Jej bohaterstwo i osiągnięcia są bezdyskusyjne, ale w Polsce jest nadal słabo znana, pomimo kilku publikacji i legendy, związanej z „Casino Royale”, zwłaszcza po ekranizacji pierwszej książki o Jamesie Bondzie. Nie jest obecna w pop kulturze. W ubiegłym roku hucznie zapowiadano premierę filmu „The Partisan”, poświęconego Krystynie Skarbek, rolę szpiegini kreowała w nim Morgane Polański, córka Romana Polańskiego. W brytyjsko-polskiej produkcji zagrali także Agata Kulesza i Piotr Adamczyk, a jednak nie doszło do oficjalnej dystrybucji dzieła i filmu nigdzie nie można zobaczyć.

Jak podkreśla zafascynowany tą postacią Gary Guthman to najwyższy czas, żeby opowiedzieć historie o fantastycznej kobiecie, która była bohaterką. I jego „Vesper” ma wreszcie szansę szeroko przybliżyć tę postać.

Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP
Prapremiera „Vesper” w Operze i Filharmonii Podlaskiej © Michał Heller/OiFP

„Carmen” z Elīną Garančą i Brianem Jagde z Arena di Verona w kinach w całej Polsce

Tę klasyczną inscenizację, osadzoną w monumentalnych dekoracjach przygotował wiele lat temu jeden z najważniejszych reżyserów operowych XX wieku, nieżyjący już Franco Zeffirelli. Jego legendarne przedstawienie do dziś grane jest w werońskim amfiteatrze. W 2022 roku zarejestrowano spektakl z udziałem wielkich gwiazd, artystów występujących w mediolańskiej La Scali, nowojorskiej The Metropolitan Opera, weneckim Teatro La Fenice i wiedeńskiej Staatsoper. Elīna Garanča wystąpiła jako Carmen, Brian Jagde jako Don José, Maria Teresa Leva jako Micaëla i Claudio Sgura jako toreador Escamillo. Przedstawieniem zadyrygował Marco Armiliato, na co dzień związany z najważniejszymi scenami operowymi świata.

Elīna Garanča (Carmen), Brian Jagde (Don José), Arena di Verona, 2022 rok © EnneviFoto
Elīna Garanča (Carmen), Brian Jagde (Don José), Arena di Verona, 2022 rok © EnneviFoto

„Carmen” to opera, która podczas swojej prapremiery spotkała się z odrzuceniem, głównie ze względu na „wulgarną” tematykę i „niestosowne” pomieszanie komedii z tragedią. Szybko jednak opera zawładnęła sercami publiczności. Hiszpańskie rytmy, słynne melodie habanery, seguidilli i kupletów toreadora czynią z niej wielki operowy przebój. 

Ognista Cyganka Carmen sama wybiera sobie kochanków, a jej uroda i temperament nie pozwalają żadnemu mężczyźnie przejść obok niej obojętnie. Oficer Don José pomaga jej uciec z aresztu i przeżywa z nią chwile szczęścia, choć przez to staje się dezerterem i bandytą. Gdy zostaje w końcu odrzucony przez niestałą w uczuciach i kochającą wolność Carmen, zabija ją.

Bilety można kupić przez stronę: https://kinomaestro.pl/gramy/carmen-werona/#seanse

Zwiastun „Carmen” z Arena di Verona z 2022 roku

W marcu 2025 roku można obejrzeć rejestrację „Cyganerii” Giacomo Pucciniego, także z Arena di Verona.

„Avenue Q” czyli wesoły i nieco szalony musical w Teatrze Muzycznym w Poznaniu

0

To w zasadzie wielka liczba skeczy nasyconych humorem, czasem nostalgią i przemijającymi na szczęście rozczarowaniami. Wszystkie perypetie bohaterów dobrze się kończą, a ich życiowe problemy zostają rozwiązane. Jest sporo seksu (najczęściej w wykonaniu lalek), nieco wulgaryzmów (aktorzy wypowiadają po prostu głośno to, co zwykle zamykamy w myślach), zabawnych qui pro quo… I różne odmiany miłości. Nikt się niczemu ani nikomu nie dziwi, wszyscy akceptują odmienności i są autentyczni. To spektakl dla dorosłych, nie dla dzieci (tych prawdziwych i tych tylko mentalnych)!

„Avenue Q” czyli wesoły i nieco szalony musical w Teatrze Muzycznym w Poznaniu
„Avenue Q” czyli wesoły i nieco szalony musical w Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Całość pokazana w rytmie łatwo wpadającej w ucho (co prawda równie łatwo wypadającej) muzyki.

Podziwiałem wszystkich aktorów za stworzenie wyrazistych postaci (lalki tylko uzupełniają charaktery). Zachwycająca jest ich sprawność ruchowa i wokalna. I zdumiewająca kondycja wobec niezliczonych zadań wymagających elastyczności ciała.

„Avenue Q” w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Aleksandra Daukszewicz, Emil Lipski i Kacper Jędrzejewski © Dawid Stube

Reżyser Łukasz Brzeziński, dyrygent Dariusz Tarczewski, choreografka Barbara Olech, autorzy scenografii i kostiumów: Grupa Mixer i Katarzyna Zawal, pokazali spektakl barwny, radosny, pełen żartów i wciągający tak, że zapomina się o tym, co poza sceną.

„Avenue Q” czyli wesoły i nieco szalony musical w Teatrze Muzycznym w Poznaniu
„Avenue Q” czyli wesoły i nieco szalony musical w Teatrze Muzycznym w Poznaniu

Trudno wyróżnić szczególnie kogokolwiek spośród wykonawców: wszyscy są świetni. Wymienię zatem tylko: Emil Lipski (Żaczek Przyjemniaczek), Aleksandra Daukszewicz (Katka Kudłatka), Bartosz Sołtysiak (Tomek), Tobiasz Szafraniak (Maks), Wiesław Paprzycki (Kudłaty), Anna Lasota (Ludka Prostytutka), Denisa Jarczak-Kaczmarska (Misia Patysia), Kacper Jędrzejewski (Miś Patyś/Romek/Nowy), Lucyna Winkiel (Pani S.), Maciej Ogórkiewicz (Edzio), Dagmara Rybak (Anna Maria), Joanna Rybka (Piotr Swend).

Anna Lasota (Ludka Prostytutka) © Dawid Stube
Anna Lasota (Ludka Prostytutka) © Dawid Stube

Ta premiera to kolejny hit w repertuarze Teatru Muzycznego w Poznaniu. Wielkie brawa dla dyrektora Przemysława Kieliszewskiego za umiejętność wyboru ciekawego dzieła, realizatorów i wykonawców.

Polskie premiery operowe: „Aida” w Operze Krakowskiej

„Aida” Giuseppe Verdiego to czteroaktowa opera skomponowana do libretta Antoniego Ghislanzoniego. Akcja opery rozgrywa się w starożytnym Egipcie – w czasie wojen z Etiopią. Dzieło zamówione zostało w 1869 przez Ismaila Paszę, kedywa Egiptu, na otwarcie Opery w Kairze. Premiera w 1871 roku była oszałamiającym sukcesem, kilka miesięcy później wystawiono ją w La Scali, a Warszawa poznała ją już w 1875 roku. W historii opery w Krakowie dzieło pojawi się po raz drugi (poprzednia inscenizacja miała miejsce w 2003 roku na scenie Teatru im. Słowackiego).

Kierownictwo muzyczne obejmie Marcin Nałęcz-Niesiołowski, dyrygent i profesor sztuki. Od 2022 roku jest Dyrektorem Teatru Wielkiego w Łodzi. Za zasługi twórcze został m. in wyróżniony Srebrnym Krzyżem Zasługi (2004), Srebrny Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis (2006) czy Fryderykami za albumy z „Koncertem fortepianowym” i „Fantazją polską” Ignacego Jana Paderewskiego (2012) oraz „Symphony of Providence” Pawła Łukaszewskiego (2016).

Plakat do „Aidy” w Operze Krakowskiej. Projekt Elżbieta Słupek © materiały prasowe
Plakat do „Aidy” w Operze Krakowskiej. Projekt Elżbieta Słupek © materiały prasowe

Imponująco zapowiada się obsada nowej produkcji. W partii tytułowej pojawi się w Krakowie Ewa Płonka, sopranistka występująca regularnie na wielu prestiżowych scenach zagranicznych, m. in. Royal Opera and Ballet w Londynie, Washington Opera, Dallas Opera, La Scala, Deutsche Oper w Berlinie, Teatro Massimo w Palermo i w Operze Hamburskiej. Będzie to krakowski debiut śpiewaczki.

W partii Aidy wystąpią również: Oksana Nosatova, znana w Krakowie z kreacji Abigaille w „Nabucco”, Agnieszka Kuk i Natalia Rubiś, które po raz pierwszy mierzą się z tą rolą. Jako nienawistne rywalki o serce Radamesa (księżniczki Amneris) wystąpią Olesya Petrova, Monika Ledzion-Porczyńska oraz Olga Maroszek. Cztery Aidy i trzy Amneris walczyć będą o serca dwóch Radamesów, w tej partii Giorgi Sturua i Dominik Sutowicz.

Domenico Franchi: projekty kostiumów Amneris i Radamesa © materiały prasowe
Domenico Franchi: projekty kostiumów Amneris i Radamesa © materiały prasowe

Ojcami Aidy (Amonasro) będą Adam Szerszeń, Stepan Drobit i Mikołaj Zalasiński. Do partii Ramfisa zaproszono Rafała Siwka, artysta kreował tę partię wielokrotnie, m. in. na festiwalu Arena di Verona, ale – co ciekawe – zaśpiewa ją po raz pierwszy w Polsce. W innych spektaklach wystąpią Sebastian Marszałowicz, Wołodymyr Pańkiw, Szymon Kobyliński i Remigiusz Łukomski. Scenografię i kostiumy przygotuje Domenico Franchi.

Reżyserem, twórcą choreografii oraz reżyserem światła jest urodzony w Mediolanie Giorgio Madia, który doskonale znany jest w Polsce. Artysta zrealizował tu wiele produkcji baletowych, m. in.: „Kopciuszka” i „Sen nocy letniej” w Krakowie, „Coppelię”, „Córkę źle strzeżoną” i „Don Juana” we Wrocławiu, „Dziadka do orzechów”, „Jezioro łabędzie” i „Kopciuszka” (Złota Maska za najlepszy spektakl sezonu) w Łodzi. Jego operowy debiut miał miejsce w Łodzi, były to „Opowieści Hoffmanna” Offenbacha, artysta otrzymał Złotą Maskę w kategorii „ Najlepsza reżyseria”. W Krakowie Madia inscenizował „Orfeusza i Eurydykę”.

Kiedy reżyser podchodzi do interpretacji tego dzieła, musi – lub powinien – wziąć pod uwagę uniwersalną zbiorową wyobraźnię i oczekiwania publiczności – opowiada o swojej koncepcji Giorgio Madia. – Celem nie powinno być jednak po prostu spełnienie tych oczekiwań, a ich przekroczenie. Libretto nie precyzuje dokładnego okresu w szerszym zakresie historii starożytnego Egiptu. Ta niejednoznaczność dała mi swobodę czerpania inspiracji ze wszystkich zachowanych dzieł sztuki z tamtej epoki. W sposób szczególny ujęły mnie bazaltowe kamienne posągi – dzieła sztuki, które „przetrwały” nie tylko jako relikwie, ale jako wyraziste, trwałe formy ekspresji życia. Co najważniejsze, ucieleśniają uniwersalne tematy Aidy – zakazaną miłość i poświęcenie.

Spektakl został objęty Patronatem Honorowym Marszałka Województwa Małopolskiego Łukasza Smółki oraz Patronatem Honorowym Prezydenta Miasta Krakowa Aleksandra Miszalskiego. ORFEO Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego jest jednym z patronów medialnych tego wydarzenia.

Premiera odbędzie się 14 marca 2025 o godz. 18.30, kolejne spektakle: 15, 16, 20, 21, 22, 23 marca 2025 roku.

„Symfonia Serc do Nieba” w Krakowie. Sztuka, piękno, dobro i radość

Po raz pierwszy „Kolędy do nieba” zabrzmiały w 2014 roku. Ta dobroczynna inicjatywa związana jest od początku z Krakowem, każdemu wydarzeniu towarzyszy zbiórka na zakup sprzętu medycznego dla klinik.

Pomysłodawczynią i organizatorką cyklu koncertów charytatywnych jest Jolanta Janus i prowadzona przez nią firma „Ars et Artificem”. Jolanta Janus za zasługi w działalności społecznej i charytatywnej oraz za wkład w upowszechnienie polskiej kultury w 2024 roku została uhonorowana Złotym Krzyżem Zasługi.

Warto przypomnieć, że w poprzednich latach pojawiali się w tym cyklu znakomici artyści, zespoły i orkiestry. Zaproszenie przyjęli m. in.: Zbigniew Wodecki, Alicja Majewska, Włodzimierz Korcz, Dorota Miśkiewicz, Olga Bończyk, Leszek Długosz, Beata Rybotycka, Konrad Mastyło, Jacek Wójcicki, Andrzej Sikorowski, Skaldowie, Piwnica Pod Baranami. Zagrały: Sinfonietta Cracovia pod batutą Jurka Dybała, Orkiestra Akademii Beethovenowskiej oraz Krakowska Młoda Filharmonia pod dyrekcją Tomasza Chmiela. Pojawiali się śpiewacy i instrumentaliści: Andrzej Lampert, Edyta Piasecka, Katarzyna Oleś – Blacha, Alicja Węgorzewska, Agnieszka i Tomasz Kukowie, Przemysław Firek, Ewa Warta-Śmietana, Robert Kabara, Marek Kluza, Piotr Orzechowski, Renata Żełobowska – Orzechowska, Marcin Wolak, Mariusz Pędziałek, Dorota Imiełowska. W ubiegłym roku w Teatrze Słowackiego z fantastycznym recitalem wystąpili Agnieszka Rehlis i Krzysztof Meisinger.

Izabela Matuła i Anna Sułkowska-Migoń © Andrzej Głuc
Izabela Matuła i Anna Sułkowska-Migoń © Andrzej Głuc

To wydarzenie wspiera profesor Janusz Skalski, jeden z najwybitniejszych polskich kardiochirurgów, wieloletni szef Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej USD w Krakowie. Jako pierwszy w Polsce zastosował on wspomaganie krążenia u dziecka przy pomocy sztucznych komór serca, wprowadził w naszym kraju innowacyjną metodę leczenia operacyjnego w ciężkim nadciśnieniu płucnym u dzieci (tzw. zespolenie Pottsa). Z grupą specjalistów uratował dziecko wychłodzone do głębokiej hipotermii z temperaturą wewnętrzną 11,9 stopni Celsjusza (najniższą zanotowaną na świecie u pacjenta przywróconego do życia). W 2016 roku wszczepił po raz pierwszy w Polsce pompę wirową do długoterminowego wspomagania serca u dziecka. Otrzymał m.in.: Zloty Krzyż Zasługi (2007), Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski (2015), a także Order Uśmiechu (2011).

W 2024 roku profesor otrzymał medal Polonia Minor w uznaniu za wybitne zasługi w zakresie chirurgii dziecięcej i kardiochirurgii, unikalny wkład w rozwój medycyny w Polsce oraz wieloletnią pracę dla dobra małopolskich mieszkańców. To jedno z najważniejszych wyróżnień przyznawanych przez władze samorządowego Województwa Małopolskiego. 

Anna Sułkowska-Migoń © Andrzej Głuc
Anna Sułkowska-Migoń © Andrzej Głuc

W tym roku koncert odbył się pod tytułem „Symfonia Serc do Nieba” 4 marca 2025 roku w Filharmonii Krakowskiej. Gospodarzami wieczoru byli oczywiście Jolanta Janus i Janusz Skalski. Rozpoczęliśmy polonezem – powiedziała Jolanta Janus – a polonez zwiastuje wydarzenie uroczyste tak, jak uroczysty jest dzisiejszy wieczór. Będziemy celebrować dobroczynność, a droga do niej idzie przez muzykę. Profesor Skalski powitał natomiast zgromadzonych gości.

Wspomniany polonez to początek III aktu „Eugeniusza Oniegina”, Czajkowski wykorzystał nasz najstarszy taniec narodowy, którym w pewnym momencie zachwycał się cały świat. W 2023 roku polonez został wpisany na Listę Reprezentatywną Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości. Od początku inwazji Rosji na Ukrainę repertuar rosyjski nie jest grany w polskich operach i filharmoniach, choć ta restrykcja nie ominęła np. sztuk Czechowa w teatrach dramatycznych. I nawet jeśli w świetle obecnych wydarzeń nie brakuje mi w życiu rosyjskiej sztuki, polonez z „Oniegina” potrafił mnie wzruszyć. Dla Anny Sułkowskiej-Migoń miał on jeszcze inne znaczenie, to jej pierwsza zadyrygowana operowa produkcja, młoda artystka poprowadziła premierę w reżyserii Arpada Schillinga w Bernie w Szwajcarii, rolę Leńskiego kreował w tej produkcji polski tenor Michał Prószyński.

Izabela Matuła © Andrzej Głuc
Izabela Matuła © Andrzej Głuc

Młoda artystka poprowadziła Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej z wielką wrażliwością, z symfonicznym zacięciem zabrzmiała uwertura do „Oberona”, operową charyzmę miały verdiowskie frazy z „Mocy przeznaczenia” czy „Attyli”, lżejszy zaśpiew fragmenty muzyki filmowej, musicalowej i operetkowej. Filharmonicy Krakowscy, nie przywykli do tego repertuaru, starali się podążać za jej wizją.

Repertuar był dobrze pomyślany, z dramatycznie wielkimi utworami w części pierwszej. Ale później pojawiły się utwory żartobliwe i radosne, ludzie wychodzili z koncertu w dobrym humorze i dobrze jest, gdy chęć czynienia dobra jest związana z radosnymi i pozytywnymi emocjami.

Rafał Siwek © Andrzej Głuc
Rafał Siwek © Andrzej Głuc

Izabela Matuła zaśpiewała z ogromnym uczuciem „Pace, pace mio Dio” z „Mocy przeznaczenia, to jedna z jej koronnych partii, odniosła w niej olbrzymi sukces na scenie Teatru Wielkiego-Opery Narodowej. Rafał Siwek zaprezentował wspaniałą arię Attyli, pełną blasku i ognia, grzmiąc mocą swojego basu, to był wielki wokalny popis. Oboje artyści zaskoczyli publiczność legendarnym duetem z „Don Giovanniego”, w którym tytułowy bohater uwodzi niewinną Zerlinę. Oboje artyści kreują w tym dziele zupełnie inne partie (Rafał Siwek śpiewa Komandora”, Izabela Matula Donnę Elwirę), ale potrafili odnaleźć się tym muzycznym żarcie, pokazując też dystans do siebie. Rafał Siwek rozbawił też publiczność arią Tewjego ze „Skrzypka na dachu”, który w tym wykonaniu był aktorskim monodramem.

Izabela Matuła dosłownie olśniła słynną modlitwą Toski „Vissi d’arte” w której sprzeciwia się Bogu, wykonała ją niezwykle przejmująco. Potrafiła szybko zmienić swoje oblicze w duecie „To świt, to zmrok” z Rafałem Siwkiem, a nade wszystko bawić się niekonwencjonalnym basowym odczytaniem miłosnego duetu z Aleksandrem Teligą w „Usta milczą, dusza śpiewa” z operetki „Wesoła wdówka” Franza Lehára. Ten znakomity artysta przedstawił natomiast w arii „Ten zegar stary” bardzo aktorską interpretację Skołuby, pełną scenicznego żartu i brawury. I chyba rzeczywiście zażywał tabaki, zagrał to bardzo wiarygodnie.

Anna Sułkowska-Migoń i Aleksander Teliga © Andrzej Głuc
Anna Sułkowska-Migoń i Aleksander Teliga © Andrzej Głuc

Wystąpił też oboista Mariusz Pędziałek, który zagrał temat muzyczny z filmu „Misja”, skomponowany przez Ennio Morricone. Ten utwór dedykowany był Jerzemu Jaroszowi, wspaniałemu lekarzowi związanemu z Kliniką Kardiochirurgii Dziecięcej oraz Oddziałem Intensywnej Opieki Kardiochirurgicznej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, zmarłemu rok temu. Anna Sułkowska-Migoń podczas bisów zapowiedziała inną dla niego dedykację – „O mio babbino caro” z „Gianni Schicchi” Puciniego, arię Lauretty wspaniale wykonała Izabela Matuła.

Anna Sułkowska-Migoń © Andrzej Głuc
Anna Sułkowska-Migoń © Andrzej Głuc

Dyrygentka Anna Sułkowska-Migoń mówiła w wywiadzie pt. „Człowiek dając, otrzymuje znacznie więcej” dla ORFEO, że każdy z nas powinien chcieć znajdować w sobie cząstkę do pomocy, niezależnie czy jest się inżynierem, medykiem czy artystą – wtedy świat byłby lepszy. W materiałach prasowych podkreślała, że jest wiele form budowania dobra i niezwykle cieszę się, że jako artystka mogę służyć swoją pracą dla wsparcia innych. Takie koncerty dodają skrzydeł, a muzyka nabiera dodatkowego znaczenia.

Tego samego zdania są inni artyści zaproszeni do udziału w tym wydarzeniu w tym niezwykłym wydarzeniu i warto zresztą przytoczyć także ich wypowiedzi:

Rafał Siwek: Od początku mojej działalności artystycznej staram się wspierać inicjatywy niosące pomoc potrzebującym, szczególnie jeśli jest to pomoc najsłabszym i bezbronnym. Traktuję to jako pewną powinność, obowiązek nas, artystów. Jako ojciec trójki dzieci z entuzjazmem przyjąłem propozycję pani Jolanty Janus, by zaśpiewać dla Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej.

Izabela Matuła i Rafał Siwek © Andrzej Głuc
Izabela Matuła i Rafał Siwek © Andrzej Głuc

Izabela Matuła: Dla mnie występ na takim koncercie to ogromny zaszczyt i przede wszystkim bardzo ważna okazja, by wykorzystać moją pasję i talent w służbie innych. Muzyka ma niesamowitą moc, może przynieść pocieszenie, nadzieję i radość, a w przypadku dzieci, które borykają się z chorobami, takie chwile mogą być wyjątkowo wzmacniające. Wierzę, że dzięki takim wydarzeniom możemy nie tylko zbierać fundusze na pomoc, ale także dawać siłę duchową i emocjonalną. To dla mnie coś znacznie więcej niż tylko koncert – to sposób na niesienie dobra i nadziei tym, którzy tego najbardziej potrzebują.

Aleksander Teliga: Całe swoje życie artystyczne kieruję do publiczności, do wszystkich ludzi. Jednak nie każdy może być obecny na występach. Niektórzy walczą z chorobami i rozmaitymi przeciwnościami losu. I co my, ludzie obdarowani zdrowiem, możemy dla nich zrobić? Chęć niesienia pomocy powinna być w każdym człowieku (…) W różny sposób. Dlatego zawsze jestem gotów do występów, by dodać krople do rzeki pomocy potrzebującym, a zwłaszcza dzieciakom. Artyści wzbogacają publiczność duchowością, przekazują przez siebie piękno i sens życia. A kiedy wiedzą, że przyniesie to ulgę dla chorych, robią to z podwójną energią.

Aleksander Teliga, Izabela Matuła i Rafał Siwek © Andrzej Głuc
Aleksander Teliga, Izabela Matuła i Rafał Siwek © Andrzej Głuc

O KONCERCIE 

Głównym organizatorem koncertu „Symfonia Serc do Nieba” jest Jolanta Janus i Firma Ars et Artificem przy współpracy z Fundacją Schola Cordis Profesora Janusza Skalskiego. Koncert jest kontynuacją charytatywnych koncertów „Kolędy do Nieba” dedykowanym dzieciom z wadami serca, pacjentom Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, kierowanej obecnie przez Profesora Tomasza Mroczka.

Projekt został zrealizowany ze środków Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego, Gminy Miasta Kraków i Przedsiębiorstwa Produkcji Lodów Koral. Partnerami Głównymi koncertu byli: Miejskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej, Wodociągi Krakowskie i Filharmonia Krakowska. 

Wydarzenie objęli patronatem honorowym: Marszałek Województwa Małopolskiego Witold Kozłowski, Prezydent Miasta Krakowa Aleksander Miszalski, Rektor Collegium Medicum Prof. Maciej Małecki, Dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie Profesor Wojciech Cyrul.

Partnerem głównym przedsięwzięcia jest Przedsiębiorstwo Lodów Koral, Województwo Małopolskie, Instytucja Województwa Małopolskiego, Filharmonia im. K. Szymanowskiego. Partnerami Miasto Kraków, EMPEC, Wodociągi Krakowskie, Krakowski Holding Komunalny, Firma Wojas i inni. 

Firma Koral po raz kolejny przekazała znaczące wsparcie Szpitalowi w wysokości 270 tys. dla Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej i 200 tys. tysięcy dla Kliniki Nefrologii Dziecięcej. Beneficjenci i Dyrekcja Szpitala serdecznie dziękują.

Jolanta Janus i Janusz Skalski © Andrzej Głuc
Jolanta Janus i Janusz Skalski © Andrzej Głuc

Jolanta Janus: Współpraca z tak wybitnymi solistami, jak Izabela Matuła, Rafał Siwek i Aleksander Teliga to ogromna satysfakcja i przywilej, za który należy z głębi serca dziękować: za altruizm, za poświęcenie dla wartości pro publico bono, a także za genialny talent! Dziękuję z całego serca cudownej Ani Sułkowskiej-Migoń, która poprowadziła Orkiestrę Filharmonii Krakowskiej znajdując na to czas w swoim tak bardzo napiętym dyrygenckim kalendarzu.
Dziękuję za udział w tym koncercie muzykom Orkiestry Filharmonii im. Karola Szymanowskiego i wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tak wspaniałego wydarzenia. Stworzyliście Państwo koncert, który niósł w sobie szlachetne przesłanie bezgranicznego oddania drugiemu człowiekowi i poziom wykonawczy Mistrzów!
Dziękuję w imieniu Fundacji Wspierania Kardiochirurgii Dziecięcej Schola Cordis, w imieniu Pana Profesora Janusza Skalskiego i własnym.

Włoskie wzorce zawdzięczamy królowej Bonie: rozmowa z ClaveDuo – Anną Huszczo i Joanną Solecką

Tomasz Pasternak: Dlaczego klawesyn?

Anna Huszczo: Grę na klawesynie rozpoczęłam w wieku 16 lat w Szkole Muzycznej II st. w Gdańsku. Do tego momentu grałam na fortepianie, więc klawesyn to było dla mnie coś innego i nowego. W tamtych czasach ten instrument był naprawdę mało znany. Początki były trudne. Klawiatura była węższa, klawisze krótsze, poza tym brakowało mi dynamiki. Instrument, na którym rozpoczynałam edukację w niczym nie przypominał tych, na których teraz gramy – był to mały współczesny klawesyn marki Lindholm, a nie kopia instrumentu historycznego. Przez 4 lata codziennie dojeżdżałam z Gdyni na lekcje do Gdańska. Pokochałam muzykę dawną, zaczęłam jeździć na kursy muzyczne, a potem postanowiłam studiować w Krakowie.

Jak zaczęła się Wasza współpraca?

Anna Huszczo: Na moim 3. roku jako przedmiot fakultatywny miałyśmy z Asią duet klawesynowy u pani prof. Elżbiety Stefańskiej. Potem nasze drogi się rozeszły na skutek różnego rodzaju aktywności i wyjazdów zagranicznych. Ale stale i regularnie współpracujemy przynajmniej od 15 lat.

Występ ClaveDuo podczas „Midnight Concert” w Hali Koszyki © Aleksander Jura
Występ ClaveDuo podczas „Midnight Concert” w Hali Koszyki © Aleksander Jura

Duet klawesynowy nie był popularną formacją 20 lat temu.

Anna Huszczo: Dostęp do literatury był wówczas utrudniony. Obecnie na polskiej scenie muzycznej funkcjonuje już kilka duetów klawesynowych, a i literatury przybywa. Można się również starać poprzez projekt MKiND o zamówienia kompozytorskie, tak jak my to zrobiłyśmy i wykonywać muzykę skomponowaną dla konkretnych wykonawców.

W Hali Koszyki zagrałyście utwory z Waszej najnowszej płyty „Il viaggo del suono”, zawierającą polskie utwory barokowe. Czy polski barok jest podobny do baroku włoskiego?

Joanna Solecka: Muzyka polska do czasów potopu szwedzkiego wykazuje wiele podobieństw do muzyki włoskiego baroku. Zapatrzenie we włoskie wzorce – nie tylko muzyczne – zawdzięczamy królowej Bonie. Od czasów renesansu polska sztuka pulsowała inspiracjami rodem z Italii. Król Władysław IV Waza w pierwszych dekadach XVII wieku także pozostawał pod silnym wrażeniem nowej sztuki włoskiej. Wczesnobarokowa muzyka polska mieści się w zakresie najbardziej awangardowych na ówczesne czasy trendów stylistycznych.

ClaveDuo: Joanną Solecka i Anną Huszczo po występie w Hali Koszyki © Aleksander Jura
ClaveDuo: Joanną Solecka i Anną Huszczo po występie w Hali Koszyki © Aleksander Jura

Co to znaczy?

Joanna Solecka: Nasi twórcy dysponowali stosownymi technikami kompozytorskimi. Najwyraźniej fascynowała ich estetyka eksponująca różnorodność afektów, osiągnęli wysoki poziom wyrazu artystycznego. Włoskie dziedzictwo umieli wzbogacić o rodzime wątki taneczne, czy swojsko nad Wisłą brzmiące melodie. To twórczość w pełni dojrzała, eksplorująca nowatorskie idee w zakresie warsztatu i ekspresji.

Czy faktycznie jest to spuścizna zapomniana?

Joanna Solecka: Poniekąd tak, gdyż niemała jej część przez długie dekady, żeby nie powiedzieć stulecia tkwiła w archiwach i dopiero wnikliwe badania archiwistyczne i muzykologiczne przywróciły ją do obiegu i wyzwoliły jej percepcję. Na pewno bylibyśmy szczęśliwsi, gdyby w Polsce działało w epoce baroku więcej kompozytorów i gdyby w dodatku ich twórczość przetrwała turbulencje dziejów. Możemy jedynie ubolewać, że naszej muzyki powstało nie aż tak wiele, jak w innych ośrodkach tego czasu. Bez wątpienia twórczość artystyczna zawsze cierpi na niedoborach mecenatu. W minionych epokach mecenat taki roztaczały kościoły oraz dwory – królewski i magnackie. Twórczość kościelna zawsze podporządkowana była potrzebom liturgicznym i gustom lokalnych duchownych, a te czynniki niekoniecznie tworzyły inspirujące warunki dla kompozytorów. Ogromne znaczenie ma też kształcenie młodych muzyków – w Polsce nie mogli oni liczyć na wiele pod tym względem, a wyjazdy zagraniczne znów wymagały znacznych nakładów finansowych.

Czy muzyka polska XVII wieku zasługuje na większą uwagę wykonawców i melomanów?

Joanna Solecka: Zdecydowanie tak, to piękny rozdział naszej historii. Musi być jednak interesująco wykonana, a nie tylko poprawnie pod względem praktyk historycznych. Tym dziełom często brakuje tak zwanej tradycji interpretacyjnej, muzycy przedzierają się przez jej materię sam na sam ze swoim zasobem doświadczenia wyrobionego na studiowaniu innej twórczości. To pomaga, ale nie wystarcza.

ClaveDuo: Julian Gębalski, Suita krakowska na dwa klawesyny (Cz. III – Psalm XXIX)

Ale wykonujecie też utwór współczesny, kompozycję Juliana Gembalskiego. Dlaczego zestawiacie ją z XVII-wiecznym polskim barokiem?

Joanna Solecka: „Suita krakowska na dwa klawesyny” Juliana Gembalskiego to utwór powstały dzięki programowi MKIDN „Zamówienia kompozytorskie”. Utwór został skomponowany dla naszego duetu ClaveDuo i przez nas prawykonany. To prawdziwa perełka w naszym repertuarze. Suita została już wydana drukiem. Julian Gembalski zawarł w materii muzycznej realne odniesienia do zabytków kultury muzycznej związanych z Krakowem: Tabulatury Jana z Lublina, Antyfony o św. Stanisławie, Psalmów Mikołaja Gomółki, stąd „Krakowska” w tytule wiele tu znaczy.

Wątki melodyczne zaczerpnięte z tej muzyki zostały tak wplecione w strukturę suity, aby w całości tworzyć swoisty melanż tradycji z nowoczesnością. Język harmoniczny, motoryka, typ ekspresji – to już elementy zupełnie współczesne. Jej faktura doskonale wpisuje się w klawiszowy i klawesynowy idiom, pozwalając wykonawcom na wiele swobody i wygody przy wykonywaniu.

Joanna Solecka w Hali Koszyki © Aleksander Jura
Joanna Solecka w Hali Koszyki © Aleksander Jura

Utwór ma cztery części?

Joanna Solecka: Czteroczęściowy układ cyklu tworzy wartką narrację dzieła, która wciąga słuchaczy, dostarczając im wiele radości z obcowania z tą muzyką. Suita ma jeszcze jedną cechę, która szczególnie nas cieszy – to poczucie humoru, radość, wigor. Dzięki tym cechom utwór Juliana Gembalskiego świetnie brzmi na koncercie w kontekście utworów barokowych, z jednej strony stanowi dla nich kontrast, a z drugiej – gdzieś w głębokiej swojej strukturze – jest im pokrewny.

Wasz repertuar jest bardzo szeroki, gracie utwory z XVI, ale także XXI wieku. Czego nie można zagrać na klawesynie?

Anna Huszczo: W moim odczuciu nie da się zagrać muzyki impresjonistycznej. Tam potrzeba wielu kolorów i barw, zróżnicowanej pedalizacji. Myślę, że wykonywanie Debussego czy Ravela na klawesynie byłoby śmieszne. Oczywiście można eksperymentować, ale nie wydaje mi się to konieczne. Romantyzm? Pamiętam, że jeden z naszych kolegów klawesynistów na swoim dyplomie grał młodzieńcze polonezy Chopina. Muszę przyznać, że byłam pod ogromnym wrażeniem, bo grał naprawdę pięknie, ale myślę, że to był eksperyment i prowokacja. Są kompozycje, które najpiękniej brzmią na instrumencie, na który były przeznaczone i nie należy tego zmieniać.

Występ ClaveDuo podczas „Midnight Concert” w Hali Koszyki © Aleksander Jura
Występ ClaveDuo podczas „Midnight Concert” w Hali Koszyki © Aleksander Jura

Posiadacie kilka instrumentów historycznych. Jak się na nich gra? Czy można na nich wykonywać muzykę w większych salach?

Anna Huszczo: Rzeczywiście mamy dość spore instrumentarium. Sama jestem w posiadaniu czterech kopii i jednego instrumentu historycznego. Kupowałam je w różnych „okolicznościach przyrody”, spełniając swoje najskrytsze marzenia. Pierwszy z nich, szpinet kupiłam na ostatnim roku studiów przez przypadek, w ostatniej chwili i trochę z desperacji, żeby kupić cokolwiek. Jechałam wtedy do Antwerpii po zupełnie inny instrument, którego ofertę sprzedaży znalazłam w Internecie – klawesyn flamandzki. Ponad 20 lat temu nie byliśmy w Unii, miałam masę pieniędzy z bieliźnie i pożyczałam specjalnie samochód, bo instrument miał być bardzo duży. Ten klawesyn okazał się jednak fatalnym instrumentem i odstąpiłam od zakupu. To było straszne – jechać tyle kilometrów z ogromną nadzieją i nic. Podjęłam więc decyzję, żeby poszukać czegoś na miejscu. Miałam kilka innych adresów, wykonałam kilka telefonów i obejrzałam jeszcze kilka instrumentów. Na samym końcu trafiłam do Utrechtu, gdzie w małym domku mieszkała pianistka, która miała mały szpinet. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kupiłam go i mam do dziś. Jest mały i łatwy w transporcie, a co najważniejsze świetnie brzmi. Wszędzie go mogę ze sobą zabrać. Wszystkie kolejne zakupy instrumentów odbyły się już „na spokojnie”.

Z wykonawstwem w dużych salach zawsze może być problem. Dużo zależy od akustyki miejsca. Niejednokrotnie byłam zdziwiona jak głośny jest szpinet, lub jak cichy jest klawesyn.

Spośród wszystkich moich instrumentów jedynie klawikord nie nadaje się do dużych przestrzeni. To instrument intymny, komnatowy a nie koncertowy.

Anna Huszczo © Aleksander Jura
Anna Huszczo © Aleksander Jura

Jakie są dalsze plany ClaveDuo? Odkrywanie baroku czy muzyka współczesna?

Anna Huszczo: Mam mnóstwo pomysłów. Przede wszystkim chciałybyśmy wykonać kilka koncertów promujących naszą ostatnią płytę. Poszukujemy inspiracji do nowych nagrań, tym razem będzie to muzyka współczesna. Osobiście chciałabym przekonać Joannę do nagrania sonat pewnego włoskiego kompozytora, którego nazwiska nie przytoczę, ale wyczuwam jej opór. Cóż, w duecie klawesynowym jak w związku – potrzebny jest kompromis.

Jak wykonuje się taki repertuar w Hali Koszyki? To nie jest typowa sala koncertowa.

Anna Huszczo: Zdecydowanie trzeba się przyzwyczaić ponieważ jest głośno, duszno i gra się z nagłośnieniem do którego my, wykonawcy historyczni nie jesteśmy przyzwyczajeni. Ale z chęcią zagramy w Hali Koszyki jeszcze raz. Muzyka klasyczna powinna wkraczać do takich miejsc, tętniących życiem, pełnych rozmaitych ludzi. Możemy zyskać nowych odbiorców, którzy zaciekawieni przyjdą na nasze koncerty do sal koncertowych. Czasy się zmieniają, a my, muzycy, musimy być bardziej elastyczni.

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Walka o rząd dusz za siedmioma górami. „Czarodziejski flet” w Operze na Zamku w Szczecinie

To jedna z najbardziej znanych oper świata, ale też jedna z tych najbardziej tajemniczych i nieoczywistych. Treścią libretta są fantastyczne przygody Księcia Tamina, który aby zdobyć ukochaną musi przejść przez wiele prób i pułapek. W operze występuje smok, ale ginie kilka sekund po uwerturze. Jest Królowa Nocy, która udając zrozpaczoną matkę okazuje się być bezduszną manipulatorką. Jest dwór Sarastra, Władcy Dnia, który porwał i więzi Paminę. Bohaterowie znajdują się w świecie fantastycznym, pełnym symboli, osadzonym w świecie wolnomularstwa. Jeśli to bajka, to zdecydowanie dla dorosłych, choć opera jest tak popularna, że powstają spektakle przeznaczone specjalnie dla dzieci, skrócone i ograniczone do sfery baśni.

Jędrzej Suska (Papageno) i Julia Pliś (Pamina) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
Jędrzej Suska (Papageno) i Julia Pliś (Pamina) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Taką wersję prezentowano także w Szczecinie. W 2003 roku, obok wersji „kanonicznej”, ukazującą „Czarodziejski flet” po raz pierwszy w historycznej stolicy Pomorza Zachodniego, reżyser przedstawienia, Ryszard Karczykowski przygotował też wersję dla młodego widza, zatytułowaną „W krainie Czarodziejskiego Fletu””. Wcześniej podobny spektakl, w reżyserii Henryka Konwińskiego (Ryszard Karczykowski przygotował polski przekład) miał miejsce w Teatrze Muzycznym ROMA w 1996 roku, podczas dyrekcji Bogusława Kaczyńskiego, partię Papagena (obok Grzegorza Bayera i Andrzeja Kostrzewskiego) kreował wtedy Mariusz Kwiecień, był to jeden z jego pierwszych scenicznych występów. W tej produkcji cała obsada była fantastyczna, Tamina śpiewali m. in. Jacek Laszczkowski i Tadeusz Pszonka, Aleksander Teliga był Sarastrem, Grażyna Brodzińska kreowała Paminę.

„Czarodziejski flet” inspiruje od lat, jego filmową wersję nakręcił m. in. legendarny reżyser Ingmar Bergman. Baśniową wizję dzieła Mozarta przedstawił w 2022 roku Florian Sigl, nawiązując do Hogwartu i Harry Pottera, choć nie jest to moim zdaniem zbyt olśniewająca produkcja.

„Czarodziejski flet” w Operze na Zamku. Scena zbiorowa © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
„Czarodziejski flet” w Operze na Zamku. Scena zbiorowa © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

To dzieło, pełne wieloznacznej symboliki można odczytywać w nieskończony sposób i mogę zrozumieć słowa Natalii Babińskiej, reżyserki szczecińskiej realizacji, która mówi, że w teatrze tak naprawdę jeszcze nikt nie zrobił dobrze „Czarodziejskiego fletu”. Zdarzały się inscenizacje ciekawe, odkrywcze, błyskotliwe, ale żadna nie stanęła na wysokości tak złożonego zadania. Osobiście, jak pewnie większość z nas, widziałem wiele bardzo rożnych produkcji tej opery, ale nie wiem, czy ktoś znalazł do niej klucz. Dosłowność drażni, nowoczesność nie zawsze przekonuje.

Królowa Nocy (Joanna Sojka) i Julia Pliś (Pamina) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
Królowa Nocy (Joanna Sojka) i Julia Pliś (Pamina) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Jaka jest w takim razie inscenizacja Babińskiej? Z pozoru, lub w pierwszym kontakcie, klasyczna i baśniowa, dość wiernie ilustrująca dosłowność fantastyczności libretta. Piękna jest scenografia i kostiumy Aleksandry Redy, projekcje multimedialne Jagody Chalcińskiej (spotkanie Tamina ze smokiem, czy głową Królowej Nocy). Wspaniałą atmosferę ciemności i zagrożenia tworzy reżyseria świateł Macieja Igielskiego. Ale Babińska nie opowiada bajki. W jej baśniowym świecie znajdującym się za siedmioma górami i za siedmioma lasami emocje są dokładnie takie same jak dziś, może zresztą dziś bardziej widoczne. W projekcjach video oglądamy podskórną historię przemocowego, pomimo paraliżu, ojca, któremu usługuje córka i żona, nawet będąc w zaawansowanej ciąży. Trudno tu o czułość, okrutny jest ten mroczny świat strachu, pozbawiony jakiegokolwiek uśmiechu, wstrząsająca jest scena odebrania dziecka. Kielich goryczy zostaje przelany i krzywdzone kobiety zaczynają się buntować.

Po tych retrospekcjach inaczej wygląda ten baśniowy świat. Sarastro i Królowa Nocy prowadzą wojnę (nie chcę zdradzać zakończenia i mówić, czym jest gorzkie zwycięstwo), ta walka, w świetle orwellowskich cytatów staje się starciem monumentalnych mocarstw. Z „Czarodziejskim fletem” od zawsze  kojarzy mi się skomponowany w rytmie poloneza utwór zespołu Maanam pt. „Elektro Spiro kontra Zanzara”. Kora kupiła kiedyś we Włoszech tak właśnie nazywające się urządzenie do zabijania komarów i napisała wspaniały tekst, w którym Elektro Spiro jest królem dnia, Zanzara panią nocy. Ta walka jest stara jak świat, ta walka jest jak świat stara. I rzeczywiście, niezależnie od przyjętej scenerii i czasu opowieści te zmagania trwają zawsze.

„Czarodziejski flet” w Operze na Zamku. Scena zbiorowa © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
„Czarodziejski flet” w Operze na Zamku. Scena zbiorowa © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Ciekawie rozegrane są sceny prób, przez które coraz bardziej kochający się bohaterowie, Tamino i Pamina przechodzą zwycięsko. Szczególną postacią jest w tej opowieści Papageno, to w jakimś sensie skrzyżowanie Barona Münchhausena z Papkinem z „Zemsty” Aleksandra Fredry, konfabulatora i tchórza. W inscenizacji Babińskiej Papageno zyskuje jeszcze inny wymiar, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reżyserka ucharakteryzowała go na samego Mozarta (skojarzenia z „Amadeuszem”, filmem Miloša Formana), w związku z tym on też jest narratorem tej wymyślonej i przekształconej opowieści, a to, co pominięte ukazuje się właśnie w retrospekcjach. Spektakl ogląda się znakomicie, a scenograficzne rozwiązania i możliwości sceny (obrotówka przenosząca między światami) naprawdę robią wrażenie.

Jędrzej Suska (Papageno) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
Jędrzej Suska (Papageno) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Także Kuba Wnuk, prowadzący Orkiestrę Opery na Zamku rozpostarł tę historię między dwoma światami, nawiązując do brzmienia mozartowskiej epoki, ale starając się nowocześnie zdynamizować muzykę, poprzez dramatyczne i szybkie tempa. Jako specjalista od Mozarta (wcześniej pracował w Warszawskiej Operze Kameralnej) był w stanie wydobyć piękne brzmienie idiomu wiedeńskiego kompozytora, nawet jeśli nie wszyscy instrumentaliści byli w stanie za nim podążyć. To pierwsza szczecińska produkcja Wnuka, który zastąpił w niej dotychczasowego dyrektora artystycznego, Jerzego Wołosiuka.

Julia Pliś (Pamina) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
Julia Pliś (Pamina) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Silną i niezłomną Paminą była Julia Pliś, która bez problemu przebrnęła przez meandry tej roli, zaznaczając też swoją charyzmatyczną indywidualność. Kocham duże tenorowe głosy w Mozarcie, Pavlo Tolstoy zaśpiewał Tamina dość bohatersko, z silnym odcieniem Verdiego, ale z ogromnym wyczuciem belcanta. Jędrzej Suska był przezabawnym scenicznie Papagenem, o bardzo elastycznym i świetnie brzmiącym głosie. Ciekawie poprowadzona była postać Sarastra, zaplątanym w zabawy swojego dworu, trochę bezwolnym, ale też silnie przemocowym, co aktorsko i wokalnie wyraził Karol Skwara. Zbyt lekkim głosem operowała Joanna Sojka w roli Królowej Nocy, potrafiła wyśpiewać tak trudne koloratury, ale była po prostu za mało demoniczna.

„Czarodziejski flet” w Operze na Zamku. Scena zbiorowa © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
„Czarodziejski flet” w Operze na Zamku. Scena zbiorowa © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Natalia Babińska przedstawiła odkrywczą i ciekawą wizję enigmatycznego i symbolicznego dzieła Mozarta. Opowiedziała historię niejako podwójnie, w baśniowym entourage pokazała bowiem współczesne dramaty, które dodatkowo wzbogaciła wątkami walki o władzę. Jej spektakl frapuje i można o nim myśleć długo po wyjściu z teatru. Tym bardziej, jeśli „Czarodziejski flet” nadal pozostaje interpretacyjnie sceniczną tajemnicą.

Julia Pliś (Pamina) i Karol Skwara (Sarastro) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku
Julia Pliś (Pamina) i Karol Skwara (Sarastro) © Piotr Nykowski / Opera na Zamku

Klasyczny „Fidelio”. Nieśmiertelna inscenizacja Otto Schenka w Wiener Staatsoper

Wiener Staatsoper wyróżnia się specyficzną polityką repertuarową. Podczas gdy niemieckie opery prześcigają się w coraz to nowszych odmianach Regietheater, inne renomowane teatry promują nazwiska kolejnych reżyserów, Opera Wiedeńska stara się pozyskiwać gwiazdorskie obsady, mniejszą wagę przywiązując do samych inscenizacji.

Najstarsza produkcja pozostająca w repertuarze wiedeńskiego teatru to „Tosca” Pucciniego w reżyserii Margarete Wallmann, austriackiej przedwojennej tancerki baletowej i choreografki, po II Wojnie Światowej parającej się również reżyserią operową. Uwielbiany przez Wiedeńczyków klasyczny spektakl z 1958 roku jest dość oszczędny inscenizacyjnie jak na dzisiejsze standardy. W premierowej obsadzie przed ponad pięćdziesięcioma laty znaleźli się Renata Tebaldi, Giuseppe Zampieri i Titto Gobbi, dyrygował Herbert von Karajan. Od tamtego czasu Staatsoper zagrała 653 spektakle tej inscenizacji, a w ostatnich sezonach w Wiedniu triumfy w roli Cavaradossiego święci Piotr Beczała.

Simone Schneider (Leonore) i Michael Spyres jako Florestan © Vienna State Opera / Michael Pöhn
Simone Schneider (Leonore) i Michael Spyres jako Florestan © Vienna State Opera / Michael Pöhn

Nawet jeżeli jedna z klasycznych produkcji zostanie decyzją dyrekcji teatru zastąpiona nowszą inscenizacją, to nierzadko spotyka się to z niezadowoleniem. Głośne protesty buczącej publiczności towarzyszyły jesiennej premierze „Don Carlosa” Verdiego w reżyserii Kirilla Serebrennikova. Z falą krytyki spotkała się premiera „Carmen” Bizeta w reżyserii Calixto Bieito, inscenizacji zastępującej graną nieprzerwanie od 1978 roku klasyczną produkcję Franca Zeffirellego. Czasami teatr powraca też do poprzednich inscenizacji – wystawiona cztery lata temu realizacja „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego w reżyserii Herberta Fritscha (krytycznie odebrana przez prasę) w lutym 2025 roku z powodu… brzydkiego zapachu scenografii została zastąpiona pochodzącym z 1966 roku klasycznym spektaklem Günthera Rennerta.

Absolutnym rekordzistą pod względem obecności swoich spektakli na afiszu Opery Wiedeńskiej pozostaje Otto Schenk. Zmarły w styczniu 2025 roku austriacki aktor i reżyser przez całe życie związany był z wiedeńskimi teatrami – tu ukończył studia aktorskie, stawiał pierwsze kroki na scenach dramatycznych, a u kresu życia zagrał pożegnalne spektakle.

Najwięcej jego spektakli powstało właśnie dla Wiener Staatsoper – aż 30 inscenizacji oper w latach 1964-1988, by wspomnieć chociażby granego po dziś dzień „Fidelia” Ludwiga van Beethovena, „Kawalera z różą” Richarda Straussa, „Andrea Chénier” Umberta Giordana, „Napój miłosny” Gaetana Donizettiego i „Zemstę nietoperza” Johanna II Straussa, w której sam reżyser wielokrotnie rozbawiał publiczność do łez wcielając się w postać strażnika więziennego Froscha.

Simone Schneider (Leonore) © Vienna State Opera / Michael Pöhn
Simone Schneider (Leonore) © Vienna State Opera / Michael Pöhn

Premiera wspominanego już „Fidelia” Ludwiga van Bethovena w reżyserii Otto Schenka odbyła się w 1970 roku pod batutą Leonarda Bernsteina, a śpiewali wówczas James King (Florestan), Gwyneth Jones (Leonora) i Lucia Popp (Marcelina). Na przestrzeni lat obsady zmieniały się wielokrotnie. Na zrealizowanym w 1978 roku nagraniu wideo obejrzeć możemy Gundulę Janowitz, René Kollo, Lucię Popp i Hansa Sotina, a w kolejnych latach w inscenizacji występowali m. in. Anja Kampe, Waltraud Meier, Ricarda Merbeth, Camilla Nylund, Nina Stemme, Peter Seiffert, czy też Thomas Johannes Mayer.

To klasyczny spektakl, zrealizowany z ogromną dbałością o detale kostiumograficzne (Leo Bei) i scenograficzne (Günther Schneider-Siemssen). Jego atutem jest wyraźne nakreślenie osobowości bohaterów, ich motywacji i wyreżyserowanie interakcji pomiędzy postaciami poprzez odpowiednie gesty, rekwizyty, czy też intonację tekstu mówionego – umiejętność, której bardzo często brakuje współczesnym reżyserom.

Michael Spyres jako Florestan © Vienna State Opera / Michael Pöhn
Michael Spyres jako Florestan © Vienna State Opera / Michael Pöhn

W obecnej obsadzie równych sobie nie miał amerykański tenor Michael Spyres. Niesamowita aria Florestana rozpoczynająca II akt opery została przez niego tak zniuansowana, jak tylko można sobie to wymarzyć. Trzymający w napięciu recytatyw, nie pozostający bez związku z poprzedzającym go tajemniczym orkiestrowym wstępem, środkowa część wrażliwie frazowana jak najlepsze niemieckie Lieder, a w finale pewnie osadzona góra skali. Na wszystko to pozwala artyście specyficzna technika wokalna. Jego głos ma bardzo indywidualną barwę, świetnie brzmi nie tylko we fragmentach wymagających wyczucia intymnego nastroju, ale osiąga również stalowy tembr w scenach zbiorowych (na przykład w pompatycznym finale opery).

Simone Schneider, wcielająca się w Leonorę przebraną za tytułowego młodzieńca Fidelia, dobrze poradziła sobie z aktorskimi wyzwaniami tej spodenkowej roli, ale śpiewała niezbyt ciekawym w barwie głosem o niewielkiej sprawności, a z biegiem spektaklu tylko coraz bardziej uwidoczniały się kondycyjne słabości sopranistki.

Florina Ilie (Marzelline), Georg Zeppenfeld (Rocco) i Daniel Jenz (Jaquino) © Vienna State Opera / Michael Pöhn
Florina Ilie (Marzelline), Georg Zeppenfeld (Rocco) i Daniel Jenz (Jaquino) © Vienna State Opera / Michael Pöhn

W nienajlepszej dyspozycji wokalnej zdawał się być skądinąd znakomity niemiecki bas Georg Zeppenfeld, który jesienią zachwycił mnie w Berlinie jako fenomenalny Król Marek w „Tristanie i Izoldzie”. Wyrazistości wokalnej, a co gorsza aktorskiej zabrakło hawajskiemu barytonowi Jordanowi Shanahanowi. Jego niewielki głos nie ma niestety odpowiednich możliwości, aby zobrazować okrutny charakter dyrektora więzienia Don Pizarra. Znakomicie za to śpiewał chór.

Myślę, że podobnie dużo przyjemności sprawiła muzykom orkiestry współpraca z Axelem Koberem, co mnie słuchanie jej efektów. Dyrygent ogrom uwagi poświęcił dokładnemu realizowaniu artykulacji, ilustrowaniu scenicznej akcji dzięki inteligentnemu doborowi temp i dynamiki. W części muzycznych numerów podkreślił ich marszową rytmikę, co świetnie korespondowało z wolnościową wymową dzieła.

Mistrzowskie eksponowanie różnorodnych faktur i umiejętne prowadzenie równoległych planów brzmieniowych sprawiły, że dramatycznie zadyrygowana uwertura Leonora III w połowie II aktu nagrodzona została frenetyczną owacją.

Oglądałem spektakl w czwartek 20 lutego 2025 roku.