REKLAMA

Maria João Pires i Iwona Sobotka zamykają sezon artystyczny NFM

Wieczór rozpocznie „Uwertura koncertowa E-dur” op. 12 autorstwa Karola Szymanowskiego. Kompozycja jest pierwszym utworem orkiestrowym tego artysty. Powstała w latach 1904–1905, a jej prawykonanie miało miejsce 6 lutego 1906 roku w Warszawie podczas niezwykle istotnego wydarzenia dla historii kultury naszego kraju. Był to pierwszy koncert „Młodej Polski w muzyce” organizowanym przez Spółkę Nakładową Młodych Kompozytorów Polskich. Utwór wykonała Orkiestra Filharmonii Warszawskiej pod dyrekcją dobrego znajomego Szymanowskiego, Grzegorza Fitelberga. 

Wolfgang Amadeusz Mozart jest dla nas synonimem twórcy wszechstronnego, piszącego dzieła praktycznie wszystkich form i gatunków. Jednak za swojego życia kompozytor ten znany był przede wszystkim jako autor oper, a także… wirtuoz fortepianu. Na ten instrument stworzył aż dwadzieścia siedem koncertów! Podczas zakończenia sezonu NFM Filharmonii Wrocławskiej wysłuchamy ostatniego z nich, czyli „Koncertu fortepianowego B-dur” nr 27, KV 595. To późne dzieło zabrzmiało po raz pierwszy w 1791 roku, prawdopodobnie w marcu, podczas ostatniego publicznego koncertu Mozarta. Orkiestra wykorzystana przez kompozytora jest niewielka – flet, dwa oboje, dwa fagoty, dwie waltornie, smyczki i, last but not least, instrument solowy, a muzyka pełna jest ciepła i pogody, pobrzmiewają w niej jednak także bardziej melancholijne akcenty. Na fortpianie zagra legenda i wirtuozka Maria João Pires.

Koncert zwieńczy III Symfonia „Pieśń o nocy” Karola Szymanowskiego. Powstała ona w okresie, w którym kompozytora żywo interesowała kultura Persji. Fascynacja ta znalazła odbicie zarówno w rozrzutnej, śmiałej i zmysłowej kolorystyce brzmienia, jak i w doborze tekstu. Szymanowski sięgnął po utwór trzynastowiecznego poety i mistyka perskiego, Dżalaluddina Rumiego, w przekładzie Tadeusza Micińskiego. Giętkie linie melodyczne, znakomita orkiestracja, ekstatyczne kulminacje z udziałem wszystkich wykonawców tworzą kompozycję o wyrazistym charakterze, efektowną i mocno zapadającą w pamięć. Partię sopranową wykona Iwona Sobotka.

Koncert odbędzie się 22 czerwca o godz. 19 w Sali Głównej Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu.

Trzy wielkie Rossiniowskie heroiny w Krakowie

Royal Opera Festival to wydarzenie cyklicznie organizowane od 2019 roku. Jednym z najważniejszych celów, jakie przyświecają organizatorom, jest przywrócenie zapomnianych dzieł. Podczas każdej edycji ROF przedstawia mało znaną twórczość „Łabędzia z Pesaro”. W 2019 roku był to „Tankred”, opera grana w Polsce tylko trzy razy od czasu swego powstania w 1813 roku. W 2021 roku zaprezentowano „Jedwabną drabinkę” („La scala di seta”) oraz „Elżbietę, królową Anglii”.

Obecna edycja Royal Opera Festival, podobnie jak poprzednie opiera się na współpracy z Filharmonią im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, gdzie prezentowanych będzie większość muzycznych zdarzeń oraz z Belcanto Opera Festival ROSSINI IN WILDBAD. Zobaczymy trzy mniej znane opery: „Adinę”, „Armidę”, „oraz „Hermionę”. Wystąpią uznani śpiewacy specjalizujący się w repertuarze rossiniowskim.

W wersji półscenicznej „Adina” zostanie zaprezentowana dwukrotnie: 24 i 25 czerwca. W partii tytułowej usłyszymy Iidę Antolę, Selimem będzie Hyunduk Kim, Kalifem Emmanuel Franco (także współpraca reżyserska), Mustafą Gökmen Sahin, a Alim Bartosz Jankowski. Chórem Męskim i Orkiestrą Filharmonii Krakowskiej zadyryguje Luciano Acocella. Reżyserować będzie Jochen Schönleber.

„Armida”, jedyna czarodziejska opera Rossiniego, zostanie pokazana w wersji koncertowej 3 lipca. Tytułową, morderczą partię, kiedyś wykonywaną m. in. przez Marię Callas, Cristinę Deutekom czy June Anderson zaśpiewa Fan Zhou. W operze występuje kilku tenorów, którymi będą: Michele Angelini (Rinaldo), Patrick Kabongo (Gernando) i Moisés Marin (w podwójnej roli Ubalda i Goffreda). Obsadę dopełnią Chuan Wang (Carlo, Eustazio) i Jusung Gabriel Park (Idraotte, Astarotte). Orkiestrę i Chór Filharmonii Krakowskiej poprowadzi José Miguel Perez Sierra.

10 lipca na zakończenie ROF usłyszymy „Hermionę” („Ermione”). Zadyryguje Antonino Fogliani, a w partię tytułową wcieli się Serena Farnoccchia. Moisés Marín zaśpiewa Pyrrusa, Patrick Kabongo Orestesa, tragiczną postać Andromachy wykona Aurora Faggioli. Wystąpią także Jusung Gabriel Park jako Fenicio i Mariana Półtorak jako Cleone. Będzie to wersja sceniczna, którą wyreżyseruje Jochen Schönleber.

Widzowie będą mogli również przypomnieć sobie jedną z bardziej znanych symfonii Josepha Haydna „La Passione” oraz „Stabat Mater” Rossiniego (9 lipca w Wadowicach). Nowością w tym roku będzie Akademia Belcanto czyli warsztaty mistrzowskie dla młodych śpiewaków Będą oni mieli okazję nie tylko uczyć się pod okiem znakomitych artystów, ale i wspólnie z nimi wystąpić w „Adinie”.

Organizatorem festiwalu jest Stowarzyszenie Passionart.

Niszczycielska siła miłości Manon we Wrocławiu

„Manon” to opowieść o zakazanej miłości, pożądaniu i społecznych konwenansach, przez które nieokiełznana młodość łatwo wpada w kłopoty. Pierwowzorem była powieść „Manon Lescaut” Abbé Prévosta, w której autor zawarł wiele momentów z własnego życia. Historią inspirowali się również Giacomo Puccini i Daniel Auber, a jednak to dzieło Masseneta jest najbliższe oryginałowi, a zmienione zostało jedynie zakończenie. Reżyser Waldemar Zawodziński zwraca uwagę na złożoność psychologiczną bohaterów i wyjątkową emocjonalność utworu. Manon jest – opowiada – postacią bardziej złożoną, interpretacyjnie nieprostą przez fakt, że ta postać jest rozpięta między przeciwnościami. W literaturze operowej to naprawdę jedna z ciekawszych postaci. Jest chimeryczna, wymykająca się takiemu łatwemu opisowi. Myślę, że można uznać ją za niezwykłe studium psychiki kobiecej.

Prapremiera „Manon” odbyła się w styczniu 1884 roku w paryskiej Opéra Comique. Co ciekawe, publiczność przyjęła nową operę z mieszanymi uczuciami. Dzieło jednak przetrwało próbę czasu i zaczęło być wystawiane z powodzeniem na największych scenach operowych świata. Przez ostatnie ponad 40 lat „Manon” była nieobecna na polskich scenach. Publiczność miała dostęp jedynie do rejestracji filmowej spektaklu z Metropolitan Opera w Nowym Jorku. We Wrocławiu prapremiera „Manon” odbyła się 122 lata temu. Po II wojnie światowej aż do teraz nie wystawiono tu ani Manon, ani innego dzieła Masseneta.

Na widzów czeka to, co w operze jest najpiękniejsze: od zapadających w pamięć arii i duetów po monumentalne obrazy historyczno-obyczajowe z udziałem chóru i baletu. Przepych świata Manon i Kawalera Dex Grieux oddaje scenografia autorstwa reżysera spektaklu Waldemara Zawodzińskiego, wykorzystująca m.in. konwencję ,,teatru w teatrze”. Dopełniają go przepiękne kostiumy autorstwa Marii Balcerek.

Premiera odbędzie się 25 i 26 czerwca. Kolejne daty spektakli to: 1, 2 i 3 lipca. Partię tytułową zaśpiewają Simona Mihai i Hanna Sosnowska-Bill. W roli Kawalera Des Grieux zobaczymy Charlesa Castronovo i Erica Fennella. Lescaut, kuzyna Manon kreować będą Szymon Mechliński i Mariusz Godlewski. Hrabiego Des Grieux, ojca ukochanego głównej bohaterki, Grzegorz Szostak i Jakub Michalski. Orkiestrę Opery Wrocławskiej poprowadzi Bassem Akiki.

Śpiew jest jak pilotowanie samolotu: wypowiedzi jurorów Konkursu Moniuszkowskiego

Czy trudno jest oceniać śpiewaków?

Olga Pasiecznik: Jestem aktywną śpiewaczką, nauczam też śpiewu, dlatego oceniać innych jest mi naprawdę bardzo trudno. Czuję ogromną odpowiedzialność, bo przy takiej selekcji, jakiej dokonuje jury, zawsze może dojść do pomyłki. Bardzo bym nie chciała być osobą, która tę pomyłkę spowoduje. W najlepszej wierze próbuję zrozumieć, gdzie leży problem młodego artysty, jeśli ten problem oczywiście słyszę. Opisuję bardzo szczegółowo występ każdego z uczestników. Wszystkie notatki zabieram do domu i dokładnie je analizuję. Opisując występy nie tylko kieruję się czymś nieuchwytnym, co mnie poruszy – na takiej zasadzie można by po prostu zapytać każdego słuchacza zasiadającego na widowni. Jeśli czyjaś prezentacja mnie nie przekonuje ani od strony muzycznej, ani technicznej, próbuję zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Słuchając każdego ze śpiewaków odszukuję, czy może raczej widzę w artyście, który przede mną stoi, muzyka, nie tylko wokalistę. Nie patrzę oczami agenta czy dyrektora teatru. Patrzę oczami muzyka i sprawdzam, czy „zarezonuje” we mnie to, co jest w tej muzyce. Staram się też dostrzec, czy uczestnicy konkursu prezentują postawę służebną w stosunku do muzyki, którą wykonują, czy raczej skupiają się na eksponowaniu własnego ego. Ważne jest dla mnie, aby wychodzący na scenę był wykonawcą, który szuka przede wszystkim muzyki, a nie tylko szansy na zrobienie kariery i wypromowania siebie. Takie jest moje założenie i jednocześnie przekonanie. Gdy słuchałam tych blisko stu śpiewaków, wszystko „skanowałam” własnym głosem, śpiewałam razem z nimi.

Mariusz Kwiecień: Myślę, że każdy z jurorów ocenia trochę inaczej. Różnice wynikają z faktu, że oceniamy w pewnym sensie w „innym systemie”, z innego punktu widzenia. Na pewno dyrektor teatru patrzy na uczestnika konkursu inaczej niż śpiewak czy agent. Śpiewak zazwyczaj wychodzi od tego, jak ktoś śpiewa, czyli jaki ma głos. To dla mnie podstawa, ale oczywiście ważna jest również technika i interpretacja. Rozmawiam z wieloma jurorami na różnych konkursach na świecie. W Polsce rzeczywiście największą uwagę zwraca się na piękno głosu, na jego kolor. W Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych ocenia się przede wszystkim panowanie nad głosem i technikę, a sam głos schodzi niejako na drugi plan. Przy takim podejściu prawdopodobnie nie mielibyśmy w latach 50. czy 60. ubiegłego wieku takich osobowości i tak wielkich gwiazd, jak Ettore Bastianini czy Maria Callas, której technika była zawsze kwestionowana. Uroda jej głosu również, doceniano natomiast interpretację. Barwa głosu Callas dla jednych jest piękna, dla innych brzydka, ale to tak wyjątkowy śpiew, którego nie sposób nie rozpoznać już po dwóch nutach. Dlatego też bardzo ważna jest dla mnie indywidualność i dopiero później skupiam się nad tym, jak wokalista włada głosem. Oczywiście to też kwestie trochę umowne, wszystko zależy od wieku śpiewaka. Jeżeli mamy uczestnika 22- albo 23-letniego to zrozumiałe jest, że może on jeszcze nie mieć takiej świadomości, jak uczestnik 30- czy 32-letni. Bo świadomość śpiewania też przychodzi z wiekiem. Niemniej jednak dla mnie, tak jak powiedziałem, prezentacja artystyczna to głos, technika i interpretacja.

Zawsze mówię prawdę, zawsze mówię to, co myślę o danej osobie. Staram się podejść w sposób delikatny, bo wiem, że natura śpiewaka jest bardzo wrażliwa i czasem ciężko jest przyjąć jakąkolwiek krytykę. To właściwie nie jest krytyka, to są bardziej uwagi i wskazówki. Ale trzeba je przekazać w odpowiedni sposób, dostosowany do wieku i wrażliwości każdego z artystów. To zawsze jest trudne, bo każdy z nich dał z siebie wszystko i każdy zazwyczaj uważa, że zaśpiewał na tyle dobrze, aby znaleźć się w kolejnym etapie. I to nie jest moja decyzja, że tak się nie stało, to decyzja całego jury. W tym wypadku mamy naprawdę duży panel jurorski. Staram się udzielać uwag tylko i wyłącznie z mojego punktu widzenia, takich, które pomogą artyście zaprezentować się lepiej lub zajść w przyszłości dalej.

Ewa Podleś: Wyjście na scenę i zaśpiewanie porównałabym do pilotowania samolotu, w którym trzeba opanować wszystkie urządzenia i przyciski, i na każdy z nich trzeba uważać, aby w odpowiednim momencie je włączyć lub wyłączyć. Jest to proces bardzo złożony. Na każdy występ artysty nie składa się jedynie uroda głosu, chociaż jest to szalenie ważne i oczywiście wolę słuchać śpiewaka, który ma piękny głos. Ale to nie wszystko, można mieć piękny głos, a nie umieć nim operować, można też mieć piękny głos, umieć nim operować w sensie technicznym, natomiast kompletnie nie radzić sobie z przekazem. Są tacy śpiewacy, również tutaj na konkursie, którzy w ogóle nie mają artykulacji, nie mają dykcji, nie wiedzą, jak podać tekst. Śpiewają po polsku, a ja nie rozumiem ani słowa. I nie dlatego, że źle śpiewają po polsku, bo na pewno wymawiają słowa normalnie. Ale nie potrafią robić tego na scenie, w śpiewie, gdzie trzeba zwrócić szczególną uwagę na artykulację, na to, żeby nie łączyć ze sobą słów, bo wychodzą nonsensy. I nie można zrozumieć, o co chodzi, wszystko się razem skleja, bo na przykład stawia się jakiś akcent nie w tym momencie, w którym trzeba.

Bardzo ważna jest też osobowość na scenie. Można mieć i piękny głos i ładnie śpiewać, ale jeśli nie ma w tym śpiewie przekazu, śpiewak nie potrafi trafić do widza, a przynajmniej do mnie. Może do innych trafia, może trafia do ludzi, którzy nie widzą pewnych błędów. Wielu słuchaczy przyzwyczaiło się do tego, że jak się idzie do opery, to się niczego nie rozumie, występ ma być ładny, a reszta nie jest ważna. Niektórzy po prostu przychodzą, siadają wygodnie i chcą posłuchać śpiewania, nie zastanawiają się nad tym, czy ten ktoś śpiewa czysto, czy śpiewa poprawnie, czy dobrze wymawia słowa. Ale my nie możemy tak robić oceniając kogoś, kto śpiewa, musimy patrzeć na wiele aspektów tego wykonania, i ocenić czy aby ono było pełne. Oczywiście nasze oceny jurorskie bywają rozbieżne. Nie ma takiego jury, w którym wszyscy byliby jednomyślni. Czasami można mieć niemalże wrażenie, że poleje się krew, członkowie jury ostro się ze sobą sprzeczają, dlatego, że jednemu się coś podoba, a drugiemu nie. Jestem czasami bardzo zdziwiona. Przyglądam się wielu aspektom występu i jak stawiam komuś „Tak” (przy pierwszym etapie nie było żadnych punktów, mieliśmy tylko zdecydować: „Tak”, czy „Nie”), patrząc później na wyniki oczywiście z niektórymi ocenami się nie zgadzam. Jeden pisze „Tak”, drugi juror „Nie”. Słysząc argument: ale zobacz, jaki piękny głos odpowiadałam, że piękny głos można oceniać, jak się przyjmuje kogoś na studia. Cała droga edukacyjna jest przed nim lub nią, ma materiał i teraz będziemy pracować nad całą resztą. Ale na konkursie międzynarodowym oczekuje się wokalisty gotowego. Śpiewak na konkursie powinien być już ustawiony pod każdym względem, profesjonalnie. Powinien być artystą, powinien mieć wyraz, przekaz, muzykalność, urodę głosu, technikę, dużo różnych rzeczy. Jeśli mój kolega z jury mówi o urodzie głosu, to dla mnie, jak na konkurs międzynarodowy, to jednak za mało.

Izabela Kłosińska: Jestem śpiewaczką i wiem, co jest ważne na konkursach. Przede wszystkim zwracam uwagę na muzykalność, na wrażliwość i serce śpiewaka. Młody artysta, żeby móc właściwie operować swoim głosem i reprezentować wysoki poziom wokalny, musi panować nad intonacją, dbać o skuteczne pokonywanie problemów technicznych, emocjonalnych, musi być sugestywny w przekazie. Uroda głosu jest też bardzo ważna, to przyciąga uwagę słuchacza już od pierwszych dźwięków. To wspaniale, gdy śpiewak posiada z natury piękną barwę i jest obdarzony pięknym głosem, ale to nie wszystko. Trzeba tym pięknym głosem świetnie władać, wykorzystując swoje umiejętności zdobyte w trakcie nauki szkolenia głosu, jak również wszystkie inne techniczne aspekty, na przykład właściwe prowadzenie frazy, umiejętność poprawnego panowania nad oddechem, intonacją…

Dla jurorów nie-śpiewaków liczy się efekt ogólny. My śpiewacy oceniamy więcej elementów związanych nie tylko z tym, jaki jest finalny efekt tego śpiewania, ale zauważamy również to, co na ten efekt się składa. Potrafimy ocenić i wyłowić te czynniki, zdefiniować składowe, które przyczyniają się do tego, że występ jest dobry, albo zły. Wiemy, na czym polega błąd, jeśli danemu śpiewakowi na przykład coś nie wyszło. Wydaje mi się, że u jurorów nie-śpiewaków nie ma chyba takiej dogłębnej analizy. Moim zdaniem śpiewacy bardziej analizują doskonałość wykonawczą. Oczywiście to nie znaczy, że jurorzy nie-śpiewacy nie mają świetnego ucha, ale nie zawsze mają świadomość błędu, który przyczynił się do tego, że śpiewak nie pokazał się za dobrze.

Wszyscy różnimy się w ocenach, bo mamy swoje preferencje. Niektórzy zwracają bardziej uwagę na przekaz, inni na emocjonalne zaangażowanie, jeszcze inni na rodzaj głosu. Wszystkie te elementy również dla mnie są niezmiernie ważne, jednak co mi po świetnym przekazie i sugestywnym emocjonalnym zaangażowaniu śpiewaka w swojej produkcji, jak np. szwankuje intonacja, prowadzenie frazy, przypadkowe oddechy nawet w połowie słowa…

Jury 11. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki ocenia śpiewaków w Salach Redutowych © Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Jury 11. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki ocenia śpiewaków w Salach Redutowych
© Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Czy należy brać udział w konkursach? Czy można bez nich zrobić karierę?

Ewa Podleś: Ale oczywiście, że tak! Ja brałam udział chyba w siedmiu konkursach, miałam siedem nagród we wszystkich z nich; nie dostałam z tego powodu ani jednego kontraktu, że wygrałam, że dostałam nagrodę. Nie jest to konieczne. W tej chwili są przesłuchania, nie trzeba mieć żadnych wygranych konkursów na koncie. Jeśli się komuś ktoś podoba, to go zaangażuje, z pierwszego czy drugiego etapu, nie trzeba czekać na pierwszą czy drugą nagrodę. Może okazać się, że pierwsza lub druga nagroda wcale się nie spodoba, a ktoś, kto nie doszedł do finału dostanie pracę i kontrakt. To są rzeczy bardzo względne, świat jest teraz otwarty, można jeździć, jest Internet, wiadomo, gdzie są przesłuchania, kto je organizuje, kogo i do jakiej roli trwają poszukiwania. Trzeba tylko mieć pieniądze, żeby pojechać na przesłuchanie. Uda się, to dobrze, nie uda się – trudno, idziemy dalej.

Mariusz Kwiecień: Oczywiście, że trzeba brać udział w konkursach. Osobiście nigdy konkursów nie lubiłem, nigdy nie wygrałem konkursu zagranicznego, dostawałem zawsze nagrody pozaregulaminowe. Ale dzięki uczestnictwu w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym Belvedere, BBC Cardiff Singer of the World Competition, czy Francisco Viñas International Singing Competition moja kariera mogła pójść do przodu. Bazując na moim doświadczeniu: tak, warto brać udział w konkursach, warto się sprawdzać, mierzyć z nerwami i tremą, skonfrontować się z innymi głosami i posłuchać opinii, zobaczyć, jak odnajduje nas jury w porównaniu z pozostałymi uczestnikami.

Izabela Kłosińska: Oczywiście, są ważne! To kolejny krok w sprawdzaniu siebie, swoich umiejętności już w gronie konkurentów artystów. Mam głęboką nadzieję, że dla uczestników jest to moment, w którym słuchając swoich konkursowych rywali, uświadamiają sobie niektóre braki, niedoskonałości i generalnie mówiąc wyciągają wnioski. To szersze spektrum oceny samego siebie.

Czy bez konkursu można zrobić karierę…? Oczywiście, że można, ale to nie jest warunek konieczny. Konkurs ma tę zaletę, że w jednym czasie, w jednym miejscu spotykają się artyści, melomani, i Ci, których pomoc w drodze do kariery jest niezmiernie ważna. Na przykład impresariowie, dyrektorzy teatrów, dyrygenci, itd. Wśród młodych wykonawców są osoby, których takie „wyścigi” nie pociągają. Ogromny stres wynikający z dużej rywalizacji w przypadku osób wrażliwych może stanowić czynnik uniemożliwiający pokazanie się artystycznie od jak najlepszej strony. Wybierają inną drogę, konsekwentnej, spokojnej i cierpliwej pracy, która w wielu przypadkach przynosi artystyczną satysfakcję i spełnienie zawodowe.

Olga Pasiecznik: Przede wszystkim muszę uczestnikom konkursów uświadomić jeden bardzo istotny fakt. My nie oceniamy ich jako śpiewaków, artystów. Oceniamy jedynie 10 minut ich występu, który ma miejsce w konkretnych warunkach i okolicznościach. To są dwie zupełnie różne rzeczy. Być może innego dnia ta sama osoba zupełnie inaczej by brzmiała i uzyskałaby inny wynik. Jednak „punktujemy” ten konkretny czas, ten konkretny występ i wykonanie konkretnego utworu w tej a nie innej sali. Można też założyć, że gdyby był inny skład jury, może inna pora dnia, lepiej dobrany utwór, ten sam śpiewak zostałby inaczej oceniony. Wynik na konkursie to suma bardzo wielu różnorodnych czynników.

Wokaliści, którzy przystępują do konkursowych zmagań muszą wiedzieć, że w życiu żadnego artysty konkursy nie są obowiązkowe. Można konkursu nie wygrać, wręcz ponieść na nim porażkę, a i tak zrobić wielką karierę. I oczywiście odwrotnie. Znam bardzo wielu śpiewaków, którzy wygrali mnóstwo konkursów, jednak te sukcesy nie przełożyły się na rozwój ich kariery. Myślę, że istnieją tzw. typy konkursowe. Ale istnieją też artyści, którzy w takich zmaganiach przegrywają; którzy na konkursach tylko tracą, ponieważ tak bardzo zżera ich stres, że nie są w stanie zmierzyć się w rywalizacji. Przystępując do zmagań wokalnych musimy założyć, że możemy wygrać lub odpaść w pierwszym etapie i każdy werdykt musimy przyjąć z zimną krwią. Nie jesteśmy na konkursie po to, by konkurować z innymi, jesteśmy na nim, aby po prostu najlepiej się zaprezentować. Jeśli ktoś przyjeżdża z zamiarem lub przekonaniem, aby wygrać, to niepotrzebnie naraża się na stres. Takie wstępne założenia mogą działać bardzo destrukcyjne. Dzieje się tak w przypadku wszystkich muzyków, ale zwłaszcza śpiewaków, których instrumentem są oni sami.

Przesłuchania w Salach Redutowych © Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Przesłuchania w Salach Redutowych © Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Czy w sposobie oceny śpiewaków podczas konkursów sprawdza się matematyka?

Ewa Podleś: Myślę, że to bardzo dobrze, że pomaga nam matematyka. Liczenie punktów ułatwia podjęcie decyzji, gdyby nie byłoby tych punktów, to byśmy się pozabijali. Naprawdę trudno jest ocenić jednoznacznie, czy na pewno ma przejść ten uczestnik, czy ta uczestniczka. Mnie się podoba ta pani, a komuś podoba się ten pan i cóż, mamy się o to pobić? Jak są punkty, to wtedy to matematyka pokazuje. Przecież wśród sportowców liczą się setne sekundy, a nie „na oko”: ta była pierwsza; nie, ten był pierwszy. To jest trudne, matematyka nam pomaga, uwalnia nas od niepotrzebnego napięcia, stresu, zanim zaczniemy się szamotać, kto z nas ma rację. Każdy ma inny gust, każdy zwraca uwagę na coś innego. Najgorzej jak ktoś zwraca uwagę tylko na jedno, na jeden aspekt wykonania, a tak nie można. Ja staram się zwracać uwagę na wszystkie aspekty występu.

Mariusz Kwiecień: W tak dużym panelu jurorskim punktacja jest oceną najbardziej obiektywną. Gdyby nas było czworo, lub pięcioro, wtedy przydałaby się dyskusja o tym, który z uczestników ewentualnie powinien przejść do kolejnego etapu – gdyby oczywiście nie znalazł się w tej dobrze punktowanej części – a kogo należałoby jednak nie kwalifikować. Tu mieliści prawie setkę uczestników. Słuchając osoby dziewięćdziesiątej słabo się pamięta osobę drugą lub czwartą. Często może nastąpić nie tyle pomyłka, ale nie do końca właściwe oszacowanie osób z początku, bo pod koniec mamy pełną świadomość, jaki jest w ogóle poziom uczestników. Sugerowaliśmy się punktami, nie było wielkich dyskusji i te punkty, które wskazały konkretnych uczestników, okazały się ostatecznie właściwie.

Izabela Kłosińska: Każdy ma swoje preferencje. Wśród jurorów często są osoby, które na przykład lubią głosy delikatne, bardziej miękkie, kameralne. Generalnie większe wrażenie robią głosy nośne, o szerszym spektrum technicznym, z genialnym forte i cudownym piano – ja raczej optuję za takimi właśnie głosami. Oczywiście doceniam sztukę głosów trochę „mniejszych” i absolutnie nie umniejszam ich wartości (bo przecież mamy duże sceny i sceny mniejsze, kameralne). Dobór repertuaru jest czynnikiem, który już na samym początku informuje nas o rodzaju głosu, sugeruje słuchaczom i jurorom zakres możliwości wokalnych młodego śpiewaka. Niestety nie zawsze repertuar wybierany przez konkursowicza adekwatny jest do możliwości wykonawczych artysty. W związku tym trudno jest czasami ocenić śpiewaka w zderzeniu z występem z orkiestrą. Matematyka trochę usprawnia ten ranking, ale jak na wielu innych konkursach w przypadku niektórych młodych adeptów sztuki wokalnej punktacje i preferencje mogą się wśród członków jury różnić… No i bardzo dobrze! Te różnice w sposobie oceny nadają konkursowi swoistego kolorytu. Zresztą… o gustach się nie dyskutuje. Każdy z jurorów ocenia zgodnie ze swoją wrażliwością, sumieniem i wiedzą. Matematyka…? Ważne, by muzyka, śpiew poruszały nasze serca, pobudzały naszą wrażliwość… i przemawiały do słuchacza swoim uniwersalnym językiem.

Olga Pasiecznik: Przy tak licznym gronie uczestników w pierwszym etapie i przy tak licznym składzie jury, odrzucenie blisko sześćdziesięciu uczestników jest bardzo trudne, nasze decyzje działają niemalże jak gilotyna… Przyjęto system oceny, który nie przewiduje żadnych obrad jury, jest tylko i wyłącznie przydzielanie punktów, o wielu więc efektach decyduje po prostu matematyka. System taki ma oczywiście swoje plusy, pozwala bowiem wykluczyć pewien rodzaj „korupcji”, lobbowania, przepychania pewnych uczestników do kolejnego etapu czy wywierania różnorakich presji. Tak więc oddajemy swoje glosy i nie wiemy, jak głosują pozostali członkowie jury. Po ogłoszeniu wyników widzimy, że prawdopodobnie każdy z nas szuka w tych młodych ludziach czegoś innego. Inaczej słyszymy, każdy z nas reprezentuje trochę inny system wartości muzycznych. Myślę, że w przypadku niektórych uczestników zmagań konkursowych dokonane oceny musiały być skrajnie różne. Jeśli ja nie znalazłam na liście uczestników II etapu osób, o których myślałam, że są to wręcz kandydaci na nagrody, to znaczy, że ktoś inny z jury tego po prostu nie usłyszał. I odwrotnie, znalazłam w II etapie wokalistów, którzy nie są moim wyborem, muszę się jednak pogodzić z takim werdyktem, ponieważ zawsze trzeba znaleźć jakiś system oceniania. Zawsze on jednak pozostanie niedoskonały.

Albert Herring po raz pierwszy odwiedzi Poznań

To lekka, ale tylko z pozoru, komedia społeczna, której tematami są wszechobecna dulszczyzna, obnażenie mentalnej zaściankowości i potrzeby narzucenia innym „właściwego” sposobu życia/bycia. W tej historii znajdziemy głębszy sens, drugie, a nawet trzecie dno. Muzyka Brittena, dziś bardziej klasyczna niż współczesna, niesie opowieść niezwykle aktualną. To, co wydarzyło się w Loxford, osobliwym miasteczku, gdzie rozgrywa się opera, ciągle (niestety!) może mieć miejsce pod każdą szerokością geograficzną.

Reżyserii spektaklu podjęła się Karolina Sofulak, młoda, bardzo ceniona realizatorka. W Polsce wyreżyserowała między innymi „Traviatę” dla Opery Bałtyckiej w Gdańsku (2012), „Fausta” dla Teatru Wielkiego w Poznaniu (2019), „Napój miłosny” dla Opery Śląskiej w Bytomiu (2019) oraz „Turandot” dla Opery Krakowskiej (2022). Jej głośna inscenizacja „Vandy” Antonina Dvořáka na krakowskim festiwalu Opera Rara w 2020 podjęła temat zmiany filozofii władzy i siły wspólnoty walczących o lepszy świat kobiet. W kolejnym roku na warsztat wzięła „The Golden Dragon” Petera Eötvösa – opowieść o dramacie emigracji. W grudniu 2021 roku w Królewskiej Operze Duńskiej w Kopenhadze wystawiła z wielkim sukcesem „Bal maskowy”. Jego wznowienie planowane jest w Operze w Oslo wiosną 2023.

Kierownictwo muzyczne obejmie Jerzy Wołosiuk, dyrygent od roku 2013 związany z Operą na Zamku w Szczecinie, początkowo jako kierownik muzyczny, a od 2014 jako dyrektor artystyczny. Za scenografię odpowiedzialna będzie Dorota Karolczak.

Dla Teatru Wielkiego w Poznaniu przygotowanie „Alberta Herringa” jest szczególne nie tylko dlatego, że tytuł po raz pierwszy pojawi się w repertuarze. Dzięki programowi OPERA HELPS U, zainicjowanemu przez Stowarzyszenie Kulturalne „Pegaz” we współpracy z poznańską operą, w jej realizację włączyli się artyści z Ukrainy: Eugene Lavrenchuk (reżyser współpracujący) i Iryna Ushanova-Rudko (rola Cis).

W partii tytułowej wystąpi Bartosz Gorzkowski, usłyszymy także m.in.: Goshę Kovalinską, Benedettę Mazzetto. Olgę Maroszek, Rafała Żurka, Tomasza Mazura, Karola Skwarę, Małgorzatę Olejniczak-Worobiej, Natalię Kawałek i Sebastiana Szumskiego.

Przedstawienie jest koprodukcją Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu i Die Oper: Bühnen Halle. Przewidziane są dwa spektakle: 24 i 26 czerwca w Auli Artis.

Portret artystki odważnej. Wywiad rzeka z Małgorzatą Walewską „Moja twarz brzmi znajomo”

Powołanie do istnienia książki opiewającej życie i twórczość osoby publicznej nie należy do prostych zadań. Łatwo wpaść w pułapkę banału, schematów i monotonii. Po biografie artystów najczęściej sięga się na szybko, by zaczerpnąć konkretnych informacji na temat ich dokonań: dat, tytułów dzieł, znanych nazwisk z ich otoczenia, rzadziej anegdot i tzw. pikantnych smaczków. Czy zatem w przypadku tego typu literatury, możliwa jest lektura w atmosferze wyciszenia i dla czystej przyjemności?

O pomyśle na książkę o Małgorzacie Walewskiej dowiedziałam się od samej artystki, po wykonaniu koncertowym „Aidy” Giuseppe Verdiego w Filharmonii Opolskiej, w listopadzie 2019 roku. To jedna z najważniejszych ról w karierze mezzosopranistki, postać nieszczęśliwie zakochanej Amneris, córki Faraona. Podeszłam wówczas do pomysłu sceptycznie. W końcu mamy na rynku całkiem sporo książek o słynnych śpiewaczkach. Wystarczy wspomnieć „Si, Amore”, wywiad rzekę z Aleksandrą Kurzak, czy autobiografię Renee Fleming „Głos wewnętrzny”. Jednak chęć bliższego poznania Walewskiej poprzez literaturę – nie tylko jako artystki, lecz także jako kobiety, od której mogłabym się wiele nauczyć – zwyciężyła. Z nieskrywaną niecierpliwością wyczekiwałam efektów pracy nad książką.

„Moja twarz brzmi znajomo” powstała w formie wywiadu rzeki, dzięki czemu zamiast jednolitej struktury tekstu, mamy do czynienia z żywym dialogiem. Dialogiem niepospolitym, gdyż przeprowadzonym pomiędzy dwiema bliskimi sobie kobietami. Autorkę Agatę Ubysz łączy z Walewską wieloletnia przyjaźń, której początek dało spotkanie w Mediolanie w 1992 roku, na okoliczność Konkursu Luciana Pavarottiego. Ta szczególna więź jest największą siłą książki. Stworzyła fundament do niezwykle intymnej rozmowy, przebiegającej w sposób płynny, naturalny i przesycony rzadko spotykaną otwartością.

Walewska snuje opowieść o swoim życiu z zachowaniem chronologii, w sposób odarty z jakiegokolwiek patosu. Na kartach książki nie spotkamy diwy, wyretuszowanej pudrem i światłem scenicznych reflektorów. Przeciwnie. Słynna śpiewaczka daje się poznać jako osoba prywatna – kobieta w męskim świecie. Kobieta, jakich tysiące spotykamy codziennie na ulicy i która w mniejszym lub większym stopniu, drzemie w każdej z nas. Czytelnik towarzyszy Walewskiej w rozmaitych scenach z jej życia. Wchodzimy do domu słynnej śpiewaczki z czasów jej dzieciństwa. Jesteśmy z nią na scenie, podczas prób, w podróżach na zagraniczne kontrakty. A nawet podczas wyprawy na ośmiotysięcznik Annapurna, którą bohaterka odbyła w 1988 roku – ze wszystkimi szczegółami ówczesnych niedogodności.

Dzięki niezwykle bogatym w detale opisom, odczuwamy jej emocje. Pewność siebie podczas jej pierwszych, dziecięcych występów przed publicznością. Lęk i bezradność w trakcie wyczerpujących lekcji z profesor Słonicką. Determinację by związać swoją karierę zawodową ze śpiewaniem, pomimo sprzeciwu ojca. Zaborczość o mężczyznę. Trudy pogodzenia bycia matką z pracą na scenie. A także zmagania z własnym zdrowiem pod presją nieustannej pracy – od którego to wątku Agata Ubysz rozpoczyna rozmowę z Walewską i wprowadza czytelnika w jej świat.

Jednak pomimo perturbacji, chwil zwątpienia i ogromu wysiłku, który z powodzeniem można określić jako „krew, pot i łzy”, Pierwsza Dama Polskiej Opery podkreśla, że było warto. Dając tym samym cenną lekcję każdemu, kto pragnie zostać artystą. To lektura obowiązkowa dla początkujących śpiewaków. Walewska kładzie nacisk na ciężką pracę, bez której żaden artysta daleko nie zajdzie. A także na wiarę w siebie i swój cel. Myli się jednak ten, kto uzna, że jest to wyłącznie poważne dzieło literackie z misją. W książce nie brakuje anegdot i wątków humorystycznych. Walewska powraca chociażby do lat szkolnych, kiedy była członkiem dziecięcej bandy składającej się oprócz niej z samych chłopaków. W zabawny sposób wspomina dorastanie i przyznaje, że była typem łobuza. Przywołuje także rozczulające sceny z dzieciństwa swojej córki Alicji, która towarzyszyła jej nieustannie, także w życiu zawodowym. Opowiada o swoich przygodach ze swadą i ogromnym dystansem do siebie.

W interesujący i bardzo emocjonalny sposób Walewska kreśli portrety kreowanych przez siebie operowych heroin. Do jednych mając mniejszy, do innych zaś większy sentyment. Obszerny wątek poświęca Carmen, w którą wcielała się najczęściej. Jednak z całą pewnością najbliższa jej sercu pozostaje wspomniana wcześniej Amneris. Mezzosopranistka mówi o niej: „Walczy ze wszystkim naokoło, a tak naprawdę walczy ze sobą – a ja razem z nią.” Podkreśla, że śpiewaczka powinna dobrze poznać swoją bohaterkę i potrafić „wejść w jej buty”, by stworzyć wiarygodną postać na scenie.

Soojin Moon-Sebastian i Małgorzata Walewska © Krzysztof Mystkowski
Małgorzata Walewska (Amneris) i Soojin Moon-Sebastian (Aida) © Krzysztof Mystkowski, Opera Bałtycka w Gdańsku

Dla czytelnika nie pozostającego na co dzień w tematyce teatru operowego, książka nie będzie zawiłą łamigłówką. Walewska tłumaczy konieczne do opowiedzenia swojej historii tajniki techniki wokalnej w sposób klarowny i zrozumiały dla każdego. Wyjaśnia wszystkie meandry zawodu śpiewaka i przybliża go tak, by zachęcić do opery nawet największego laika. Przemierzając przez kolejne stronice biografii utwierdzamy się w przekonaniu, iż Małgorzata Walewska jest kobietą niezwykle odważną. I taka też była od najwcześniejszego dzieciństwa. Taką stworzyła ją rodzina, gdyż jak podkreśla, wychowywała się w otoczeniu silnych kobiet, z których każda miała niezwykle barwny życiorys. Trwanie w czułych relacjach z najbliższymi nie stanowiło dla niej przeszkody by postawić na pierwszym miejscu siebie. Dzięki temu osiągnęła tak wiele – zaśpiewała na najważniejszych scenach operowych świata, zyskała podziw i uznanie środowiska artystycznego oraz uwielbienie widzów.

To także portret kobiecy składający się z kilkunastu mniejszych portretów, na różnych etapach życia bohaterki oraz na tle przemian ustrojowych w Polsce XX wieku, aż do współczesności. Wiele twarzy, z których każda „brzmi znajomo” i pozwala czytelniczkom utożsamiać się z tą dziewczynką, z tą nastolatką, z tą kobietą, matką, artystką. Co ważne, przez kolejne rozdziały ani razu nie przemawia rozgoryczenie, żal czy poczucie niespełnienia. Lecz akceptacja oraz wdzięczność za wszystkie doświadczenia, choć nie zawsze było różowo.

Książka ma wydźwięk wielce optymistyczny. Zachęca, by stać się lepszym człowiekiem. A jednocześnie uświadamia, że artyści nie egzystują w obłokach na niebiańskim firmamencie. Są ludźmi z krwi i kości, którzy borykają się z rozmaitymi problemami, snują plany, stawiają przed sobą wyzwania, troszczą się o bliskich. I w najmniej oczekiwanych sytuacjach potrafią wykrzesać z siebie iskrę pozytywnego szaleństwa. Nawiązując do słów Marka Twaina „Trzymaj się z dala od ludzi, którzy tłamszą twoje marzenia. Mali ludzie zawsze to robią. Jednak naprawdę wielcy sprawiają, że Ty także możesz stać się wielki.” – warto sięgnąć po książkę o Małgorzacie Walewskiej, by zainspirować się nią w codziennym życiu. Realizować pasje i odnaleźć w sobie odwagę do podążania za wewnętrznym głosem.

Baryton Szymon Mechliński otrzymuje nagrodę im. Bogusława Kaczyńskiego

Artysta od lat fascynuje się zapomnianą polską literaturą muzyczną, zarówno operową, jak i pieśniarską. Podczas 11. Międzynarodowego Konkursu im. Stanisława Moniuszki przedstawił owoce swoich poszukiwań: pieśń Dookoła ciebie taki maj Konstantego Górskiego (w I etapie, jako obowiązkową polską pieśń) oraz jako obowiązkową arię operową w finale wykonał Angelosa z opery „Wyrok” Zygmunta Noskowskiego.

Jego występy we wszystkich etapach śledzono z wielką uwagą. Zdawać by się mogło, że baryton, będący u progu międzynarodowej kariery (za chwilę wystąpi w „Trubadurze” w Parmie) jest jednym z oczekiwanych zwycięzców, a może nawet niepisanym faworytem. Występ w I etapie (Tonio z „Pajaców”) był bez wątpienia znakomity. Kolejna prezentacja, w etapie II, rozczarowała i zmęczyła zbyt mocnym wykonanie belcantowej arii Donizettiego. Jednak w obu turach artysta potrafił obronić się interpretacją pieśni.   

Młody baryton dał już się poznać polskiej publiczności. Regularnie występuje na scenach oper i filharmonii w naszym kraju. Operuje dużym głosem, o dramatycznej sile wyrazu i także dramatycznym sposobie śpiewania. Szymon Mechliński otrzymał nagrodę im. Bogusława Kaczyńskiego od ORFEO Fundacji jego imienia.

Łukasz Goliński jako głos ze świątyni Dagona

Produkcja „Samsona i Dalili” w reżyserii Richarda Jonesa jest połączeniem wielu idei, umownie tylko odnoszących się do czasów biblijnych. Kostiumy nawiązują do stylu współczesnego, w tym militarnego, a także – w scenie ukazującej okres nadzwyczajnego dobrobytu Filistynów – do Art Deco. Ten styl świetnie wzmacnia ideę rozpasanego konsumpcjonizmu, a jednocześnie schyłkowości epoki. Szaleństwo bachanaliów mieni się złotem i wszystkimi kolorami wokół ogromnego popiersia Dagona. Jest on przedstawiony jako klaun dzierżący atrybuty kojarzące się z kasynem. Kontrastuje to z ponurą, co uzasadnione, ale niestety dramaturgicznie słabą pierwszą częścią spektaklu, ukazującą nieszczęsny los Hebrajczyków.

Sprawa Samsona

Po pierwszym pojawieniu się na scenie Arcykapłana, od momentu pojmania Samsona, tempo produkcji wzrasta. Arcykapłan ukazuje się, nie jak by można się spodziewać w blasku swego dostojeństwa, ale zwyczajnie. Jest jednym z żołnierzy zajmujących się sprawą Samsona. Łukasz Goliński wchodzi w swą rolę pewnie, z siłą wyrazu, której wymaga ten moment, ale którą też naturalnie wnosi ten artysta w spektakl. Jego głos jest pewny, silny i piękny. Od tej chwili wiadomo już, że zachwycający śpiewem SeokJong Baek i Elīna Garanča, grający role protagonistów, mają w nim równorzędnego partnera na scenie.

Za namową Arcykapłana, Dalila przeprowadza intrygę, która skutkuje okaleczeniem Samsona i pozbawieniem go nadzwyczajnej siły. Garanča zachwycająco śpiewa swoją partię, ale uderza fakt, że postać jest dość jednowymiarowa, jednoznacznie przepełniona pragnieniem zemsty i zniszczenia Samsona. Niewiele pomaga fakt, że podczas bachanaliów (w przypływie wyrzutów sumienia?) z odrazą zrzuca z siebie biżuterię. Symbol świata, który wpędza Samsona w straszne cierpienie.

Triumf Filistynów nad hebrajskim przywódcą to powód do wielkiej fety. Co atrakcyjne w tym widowisku dla oka, nie prowadzi jednak do równie satysfakcjonującego finału. Odbiorca czekający z ciekawością na scenę zawalenia się świątyni, może czuć się rozczarowany. Tym bardziej, że przy takiej umowności i mieszance stylów, jakie cechują londyńską produkcję, na pewno dałoby się sprostać temu wyzwaniu z większą wyobraźnią i siłą dramatyczną.

Elīna Garanča (Dalila), Łukasz Goliński (Dagon) i SeokJong Baek (Samson) © 2022 ROH, fot. Clive Barda
Elīna Garanča (Dalila), Łukasz Goliński (Arcykapłan Dagona) i SeokJong Baek (Samson) © 2022 ROH, Clive Barda

Zniewalająca obecność

Po premierze, prasa brytyjska pisała o polskim wykonawcy m.in.: Łukasz Goliński i Goderdzi Janelidze [Starzec hebrajski – przyp. AO] wydobywają wszystko ze swych drugoplanowych ról (The Guardian), Arcykapłan Łukasza Golińskiego ma zniewalającą obecność wokalną (Operwire) oraz inny, mocny debiut miał polski baryton Łukasz Goliński jako Arcykapłan – stanowczy, z przyjemną drapieżnością w głosie (Bachtrack).

Przy okazji warto wspomnieć, co kryje się za określeniem „inny debiut”. Odnosi się ono do występu SeokJonga Baeka, tenora grającego Samsona. Otóż nie był to zwykły debiut (wykonany również z wielkim powodzeniem!), bowiem artysta ten wcześniej śpiewał partie barytonowe. Można więc mówić o jego potrójnym, triumfalnym debiucie: w roli, na deskach ROH oraz w nowym rejestrze wokalnym.

Wspaniały śpiew tego wieczoru (także drugoplanowych artystów i chóru) dawał pełnię satysfakcji, jak i orkiestra poprowadzona przez Antonio Pappano. Sceny baletowe przykuwały uwagę, ale trudno je było odebrać w kontekście wymowy całej opery, chyba tylko jako kolorowe szaleństwo bachanaliów. Kreacja Łukasza Golińskiego, po obecnej, majowo-czerwcowej serii spektakli, na pewno zapadnie w pamięć londyńskich melomanów. Jak można przypuszczać – będą wracać do niej myślami podczas jego ponownych, jesiennych występów. Polski baryton wcieli się wówczas w rolę Marcella, pierwotnie zaplanowaną na jego debiut w Covent Garden.

Konkurs to również okazja, aby pokazać siebie: wypowiedzi laureatów Konkursu Moniuszkowskiego

Rafael Alejandro del Angel Garcia
Tenor (Meksyk), III Nagroda w kategorii głosów męskich

Rafael Alejandro del Angel Garcia © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Rafael Alejandro del Angel Garcia © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Moi konkursowi koledzy śpiewali wspaniale, mają cudowne głosy i są bardzo utalentowani. Poziom od początku wydał mi się naprawdę bardzo wysoki. Wiedziałem że jest to ważny konkurs wokalny na świecie i przyjechałem tu bez żadnych większych oczekiwań.

Dla mnie nagrodą była możliwość znalezienia się w finale i zaśpiewania z tą cudowną orkiestrą. To już była dla mnie radość! I jest dla mnie wielkim zaszczytem, że jury zadecydowało przyznać mi trzecią nagrodę. Jestem więc bardzo szczęśliwy.

Pokochałem muzykę Moniuszki, choć muszę przyznać, że nie znałem jej wcześniej. Do konkursu przygotowałem się w Zurychu. Miałem ogromną przyjemność pracować z Joanną Laszczkowską, wspaniałą polską pianistką. Ona mi wszystko pokazała i do wszystkiego przygotowała. Uczyła mnie też odpowiedniej polskiej wymowy. Muzycznie nie jest mi trudno zinterpretować arię Jontka. To muzyka romantyczna i lubię śpiewać taki repertuar. Znacznie trudniej przyszło mi zrozumienie kultury i narodowego kontekstu, a więc tego, co znajduje się poza arią. Cieszę się, że ją zaśpiewałem. Niedługo pojawię się na innym konkursie wokalnym w Las Palmas i tam też zamierzam zaśpiewać Jontka! I w Meksyku, w letnim koncercie operowym.

Yuliia Zasimova
Sopran (Ukraina), III Nagroda w kategorii głosów żeńskich

Yuliia Zasimova © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Yuliia Zasimova © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Warszawa jest pięknym, zielonym miastem, a Polacy są niesamowitymi ludźmi. My, Ukraińcy, jesteśmy Wam bardzo wdzięczni za pomoc i wsparcie w ostatnich miesiącach.

To bardzo duży konkurs. Cieszę się, że tu jestem i muszę też przyznać, że sama z siebie jestem dumna. Jestem taka szczęśliwa, nie spodziewałam się nagrody. Myślę, że konkurs jest naprawdę dobrze zorganizowany.

Szymon Mechliński
Baryton (Polska), II Nagroda w kategorii głosów męskich (ex aequo)

Szymon Mechliński © Karpati & Zarewicz, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Szymon Mechliński © Karpati & Zarewicz, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Świadomość rangi Konkursu robi swoje. Byłem przerażony i zestresowany o wiele bardziej, niż przed jakimkolwiek spektaklem. Ale, dzięki Bogu, udało się dobrze zaśpiewać i właściwie z występu w każdej rundzie jestem mniej lub bardziej zadowolony.

Wziąłem udział w konkursie przede wszystkim ze względu na skład jury. Oprócz wspaniałych artystów, których osobiście podziwiam i cenię, w Kapitule zasiadało też wiele osobistości świata operowego, wielu dyrektorów ważnych teatrów na świecie. Chciałem się przed nimi zaprezentować. Ale po drugie, gdzieś tam po cichu, liczyłem na obecność w finale. Marzyłem, aby zaśpiewać arię Angelosa z „Wyroku” Noskowskiego i cieszę się, że udało mi się do tego finału dojść. Dzieło wróciło do tego teatru po 116 latach. Tu gdzie zostało stworzone, w mieście, w którym powstało, na scenie, na której było wystawione po raz pierwszy. Śpiewałem już tę arię w Operze Śląskiej w Bytomiu, na koncercie, ale w Warszawie jakikolwiek fragment tej wspaniałej opery, jaką jest „Wyrok”, zabrzmiał po wielu latach po raz pierwszy.

Jestem bardzo zmęczony, przede wszystkim emocjonalnie. Nawet nie podejrzewałem, jak wielkim rollecoasterem będzie dla mnie ten Konkurs. Nawet gdybym nie doszedł do finału i nie dostał żadnej nagrody, nie byłoby to dla mnie tragedią, ponieważ i tak dużo pracuję. Ale naprawdę bardzo się cieszę. I jestem zachwycony, że mamy II miejsce ex aequo w Volodymyrem Tyshkovem, wspaniałym ukraińskim basem.

Jestem wdzięczny za Nagrodę Specjalną, za zaproszenie do Opery Lwowskiej. Bardzo dziękuję też za Nagrodę im. Bogusława Kaczyńskiego ufundowaną przez ORFEO Fundację im. Bogusława Kaczyńskiego. Jestem przeszczęśliwy.

Volodymyr Tyshkov
Bas (Ukraina), II Nagroda w kategorii głosów męskich (ex aequo)

Volodymyr Tyshkov © Karpati & Zarewicz, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Volodymyr Tyshkov © Karpati & Zarewicz, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Wspaniały konkurs, wspaniała organizacja, wspaniałe jury. Poziom był bardzo wysoki, co udowadniały poszczególne występy uczestników. I oczywiście cieszę się, że mnie doceniono. To był dla mnie bardzo trudny konkurs. Trudno było mi się skupić nad przygotowaniem i zwłaszcza nauczeniem się nowych utworów, cały czas myśląc o tym, jak cierpią rodacy w mojej ojczyźnie.

Darija Auguštan
Sopran (Chorwacja), II Nagroda w kategorii głosów żeńskich

Darija Auguštan © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Darija Auguštan © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

To najlepiej zorganizowany konkurs, na jakim kiedykolwiek byłam. Każdy jest tu bardzo miły i pomocny. Pianiści też zawsze byli dostępni i bardzo nas wspierali. Byłam tu w każdym momencie szczęśliwa i zadowolona. I mogę mówić o czasie Konkursu tylko w samych superlatywach. I wasza opera jest tak niezwykle piękna…

Muzyka polska jest trudna, starałam się zrozumieć, w jaki sposób powinna być wykonywana. Miałam, co chyba naturalne, więcej trudności z arią Halki, pieśń była dla mnie odrobinę łatwiejsza. Mam nadzieję, że wykonałam swoją pracę dość dobrze, choć w przyszłości, jeśli będę wykonywać polski repertuar, będę musiała więcej popracować z kimś, kto jest Polakiem, bo w trakcie Konkursu nigdy nie ma wystarczająco dużo czasu. To było dla mnie duże wyzwanie, szczególnie, że musiałam śpiewać w nowym dla mnie języku.

Nombulelo Yende
Sopran (RPA), I Nagroda w kategorii głosów żeńskich

Nombulelo Yende © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Nombulelo Yende © Krzysztof Bieliński, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

Bardzo podobał mi się cały Konkurs, ale tak naprawdę dopiero w III etapie poczułam się swobodnie i tak naprawdę ze wszystkich swoich prezentacji najbardziej byłam zadowolona z występu w finale. Oprócz nagrody, konkurs jest dla mnie platformą, aby pokazać siebie. Bardzo zależy mi też na nawiązaniu nowych znajomości, poznaniu nowych ludzi. Oczywiście, że nagrody są ważne, ale kontakty, które udało mi się tu nawiązać są nie mniej istotne.

Byłam i pracowałam w kilku operach na świecie, ale muszę powiedzieć, że Teatr Wielki w Warszawie jest miejscem bardzo szczególnym. Chyba nigdzie na świecie nie widziałam tak dużych i wspaniałych przestrzeni. Teatr jest rzeczywiście wielki i bardzo piękny! Niedługo, wraz z Arturem Rucińskim śpiewa tutaj moja siostra Pretty. Mam nadzieję, że będę mogła przyjechać i jeszcze raz przespacerować się po tym pięknym foyer.

Juliana Grigoryan
Sopran (Armenia), Grand Prix

Juliana Grigoryan © Karpati & Zarewicz, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego
Juliana Grigoryan © Karpati & Zarewicz, Serwis Konkursu Moniuszkowskiego

To jest mój pierwszy konkurs o randze międzynarodowej i jestem bardzo zaskoczona, jak dużo pomocy i życzliwości otrzymałam zarówno od organizatorów konkursu, jak i wszystkich zaangażowanych w to wydarzenie. Jestem bardzo wdzięczna jury, bo to dzięki ich decyzji mogłam pokazać się na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Jestem szczęśliwa za docenienie mojego talentu podczas wszystkich dni przesłuchań. Wysłuchanie tak wielu uczestników na pewno nie było łatwe.

Prócz Nagrody, Konkurs był dla mnie przede wszystkim niezwykłym przeżyciem muzycznym. Możliwość zmierzenia się z tyloma doskonałymi uczestnikami było dla mnie, tak młodej osoby, niezwykle pouczające, to mi po prostu pozwoli dorosnąć.

W związku z małym zamieszaniem na scenie nie zrozumiałam w pierwszej chwili, jaką nagrodę dostałam. Dlatego wyraziłam swoją ogromną radość z niewielkim opóźnieniem. Wydawało mi się, bo to było po ogłoszeniu pierwszych nagród, że otrzymałam dyplom za uczestnictwo w konkursie. Dopiero jak usiadłam, koleżanka powiedziała mi, że to przecież Grand Prix. Wtedy uświadomiłam sobie, że zostałam laureatką nagrody najważniejszej.

Finalistów wysłuchali: Jakub Maciej Kosiorek i Tomasz Pasternak

Juliana Grigoryan zwyciężczynią Grand Prix na Konkursie Moniuszkowskim

12 finalistów zaprezentowało się w arii polskiej oraz arii z repertuaru światowego, a towarzyszyła im orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod batutą maestro Andriy’a Yurkevycha. Wieczór był świętem zmarłego 150 lat temu patrona konkursu, Stanisława Moniuszki. Szczególnie wybrzmiała muzyka z Halki Stanisława Moniuszki, ponieważ aż 6 uczestników zaprezentowała arie z tej opery – Dean Murphy (USA) wykonał Recytatyw i arię Janusza Qual sorte o cielo!… Per chè nell’ ore(Skąd tu przybyła… Czemuż mnie w chwilach) w języku włoskim, a Xiaomeng Zhang (Chiny) w języku polskim, Nombulelo Yende (RPA) i Juliana Grigoryan (Armenia) zaśpiewały recytatyw i cavatinę z Halki Ha! Dzieciątko nam umiera… O mój maleńki, Darija Auguštan (Chorwacja) i Eliza Boom (Nowa Zelandia) recytatyw i arię Halki O jakżebym klęczeć… Gdyby rannym słonkiem, a Rafael Alejandro Del Angel Garcia (Meksyk) Dumkę Jontka Szumią jodły na gór szczycie. Utwory Moniuszki wykonali też Inna Fedorii (Ukraina), Zuzanna Nalewajek (Polska) oraz Volodymyr Tyshkov (Ukraina). Nie zabrakło wybitnych dzieł z repertuaru światowego – soliści zaśpiewali arie z oper Giuseppe Verdiego, Wolfganga Amadeusza Mozarta czy Giacomo Pucciniego. 

Oczekiwanie na wyniki, umilił publiczności recital laureatów 9. edycji Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki – kontratenora Jakuba Józefa Orlińskiego (II nagroda w kategorii głosów męskich) oraz pianisty Michała Biela (nagroda dla wyróżniającego się młodego pianisty). Imponująca swoją wielkością scena Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, za sprawą ich występu stała się nagle przestrzenią niezwykle kameralną. Wykonali pieśni polskich kompozytorów, które wchodzą w skład repertuaru wydanej w maju 2022 płyty duetu pod tytułem Farewells.

Szymon Mechliński  @ Krzysztof Bieliński

Po pełnym napięcia oczekiwaniu, o północy, ogłoszony został werdykt Jury 11. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki. Nagrodę Grand Prix przyznano JULIANIE GRIGORYAN z Armenii, I nagrodę w kategorii głosów damskich zdobyła NOMBULELO YENDE z RPA, II DARIJA AUGUŠTAN z Chorwacji, III YULIIA ZASIMOVA z Ukrainy. Nie przyznano I nagrody w kategorii głosów męskich, II nagrodę otrzymali ex aequo: SZYMON MECHLIŃSKI z Polski oraz VOLODYMYR TYSHKOV z Ukrainy, a III RAFAEL ALEJANDRO DEL ANGEL GARCIA z Meksyku. Swoja interpretacją Halki podbiła serca widzów tegoroczna zwyciężczyni Nagrody Publiczności NOBULELO YENDE.

Finał Konkursu można zobaczyć online dzięki transmisji za pośrednictwem VOD Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, na międzynarodowej platformie streamingowej OperaVision. Będzie on też retransmitowany w TVP Kultura 15 czerwca o godzinie 15.15. 

PEŁNA LISTA LAUREATÓW:

• NAGRODA GRAND PRIX – 15.000 EUR JULIANA GRIGORYAN

W kategorii głosów kobiecych:

• I NAGRODA – 10.000 EUR NOMBULELO YENDE
• II NAGRODA – 8.000 EUR DARIJA AUGUŠTAN
• III NAGRODA – 6.000 EUR YULIIA ZASIMOVA 

W kategorii głosów męskich:

• I NAGRODA – 10.000 EUR NIE PRZYZNANO
• II NAGRODA – 8.000 EUR ex aequo SZYMON MECHLIŃSKI i VOLODYMYR TYSHKOV
• III NAGRODA – 6.000 EUR RAFAEL ALEJANDRO DEL ANGEL GARCIA 

• NAGRODA DLA POZOSTAŁYCH FINALISTÓW – po 2.000 EUR
• NAGRODA IM. MARII FOŁTYN za najlepsze wykonanie utworu Stanisława Moniuszki – 8.000 EUR
NOMBULELO YENDE

• NAGRODY DLA NAJLEPSZEGO MŁODEGO PIANISTY (urodzonego nie wcześniej niż 6/06/1987 r.) – 2.000 EUR ALINA SHEVCHENKO, KATELAN TRẦN TERRELL 

Każdy Uczestnik, który został zakwalifikowany do II etapu Konkursu i w nim wystąpił, a nie został zakwalifikowany do III etapu otrzymał od Organizatora 500 EUR.