REKLAMA

Czy Stach i Chicha będą mogli być razem? „Jawnuta albo romskie historie” Stanisława Moniuszki w Poznaniu

Trzy kobiety z różnych generacji, bunt i wielka miłość, strata, której nie można przeboleć, zawiedzione nadzieje i strach przed tym, co nieznane to treść najnowszej poznańskiej premiery. Moniuszko wykorzystał wcześniej napisaną muzykę do sztuki Józefa Korzeniowskiego pt. „Cyganie” (głownie chóry i tańce), wstawił kilka pieśni, skomponował uwerturę, a dziełu nadał nazwę „Jawnuta”, od imienia jednej z Cyganek. Utwór cieszył się dużym sukcesem, ale do Warszawy wrócił dopiero 1991 roku, wystawiony staraniem Marii Fołtyn, jak pisze Małgorzata Komorowska na stronie Moniuszko200: na Scenie Kameralnej Teatru Wielkiego zapłonęło wtedy ognisko i stanął cygański wóz.

Rzadko wystawiana opera Stanisława Moniuszki zostanie zaprezentowana po raz pierwszy w pełnym muzycznym opracowaniu przygotowanym przez Rafała Kłoczko, dyrygenta przedstawienia. Za inscenizację spektaklu odpowiadać będzie Ilaria Lanzino, włoska reżyserka młodego pokolenia, znana z niekonwencjonalnych przedstawień. Jej nowatorska inscenizacja poprowadzi nie tylko ku losom romskiej społeczności. Będzie to opowieść o losach kobiet, o łączącej je wspólnocie trudnych wyborów i niełatwych decyzji. Choreografia będzie dziełem Dominiki Babiarz, Giselle Czureji i Natalii Trafankowskiej.

Wśród urzekających moniuszkowskich melodii i rzewnych romskich pieśni będziemy szukać odpowiedzi, czy wieńczący operę happy end jest zawsze szczęśliwym zakończeniem. Rozpisana na kobiece głosy opowieść o niełatwych dziejach polskich Romek to historia zawieszona między tradycją a potrzebą zmiany. Będą poruszające rzewne romskie pieśni i porywające melodie. Znając nieposkromioną wyobraźnię Doroty Karolczak, odpowiedzialnej za dekoracje, świat przedstawiony na scenie pochłonie publiczność bez reszty.

„Jawnuta”. Próba w Teatrze Wielkim w Poznaniu © Marek Zakrzewski
„Jawnuta”. Próba w Teatrze Wielkim w Poznaniu © Marek Zakrzewski

Za kostiumy odpowiedzialna będzie Ilona Binarsch, światła Wiktor Kuźma, a projekcje Leszek Stryła. Wystąpią: Malgorzata Olejniczak – Worobiej (Chicha), Piotr Kalina (Stach, Oficer), Galina Kuklina – Kępczyńska (Jawnuta), Magdalena Wilczyńska – Goś (Iewa), Jaromir Trafankowski (Bartosz), Tomasz Mazur (Dżęga), Damian Konieczek (Morygo), Rafał Korpik (Szymon). Chór przygotowuje Mariusz Otto.

Utwór ,,Jawnuta: opera w 2 aktach” (wydanie źródłowe) z librettem Władysława Ludwika Anczyca na podstawie sielanki ,,Cyganie” Franciszka Dionizego Kniaźnina pochodzi z katalogu Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Premiera odbędzie się 16 grudnia o godz. 19:00 (pawilon 1 Międzynarodowych Targów Poznańskich). Spektakl zostanie jeszcze zaprezentowany 18 i 20 grudnia.

W najbliższą sobotę powraca Zdrój Muzyki w Kotlinie Kłodzkiej

W roku 2022 Stowarzyszenie im. Richarda Straussa wraz z dolnośląskimi partnerami w ramach swojego wyjątkowego muzyczno-edukacyjnego projektu zaprasza na poświęcony muzyce polskiej koncert w Dusznikach Zdroju.

Odbędzie się on 10 grudnia (sobota) o godz. 19.00 w Sali im. Jana Webera w siedzibie Fundacji Międzynarodowych Festiwali Chopinowskich, w Dusznikach Zdroju, ul. Rynek 10.

Bogaty program wokalno-instrumentalny wykonają: Karol Kozłowski (tenor), śpiewak operowy i interpretator liryki wokalnej występujący w Polsce i za granicą. Towarzyszyć mu będzie Mischa Kozłowski (fortepian), pianista solista i kameralista, wykładowca Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina. Wstęp na koncert jest wolny. Podczas koncertu publiczność usłyszy utwory m. in.: Fryderyka Chopina, Ignacego Jana Paderewskiego, Władysława Żeleńskiego i Józefa Wieniawskiego.

Link do wydarzenia na portalu społecznościowym Facebook znajduje się tutaj.

Projekt Zdrój Muzyki w Kotlinie Kłodzkiej dofinansowano z budżetu Samorządu Województwa Dolnośląskiego. Partnerem wydarzenia jest Klinika Okulistyczna Optegra.

Polscy artyści na świecie: Agnieszka Rehlis debiutuje w mediolańskiej La Scali

Rosyjski kompozytor Modest Pietrowicz Musorgski jest autorem zarówno muzyki, jak i libretta, opartego na tekście Aleksandra Puszkina. Teatr zdecydował się na wystawienie pierwotnej, trzyaktowej wersji z prologiem, z 1869 roku. Ten niepokojący, muzyczny fresk, obrazujący brutalność i samotność u władzy, pojawia się w historii La Scali kilkakrotnie. To właśnie tam, w 1909 roku, odbyła się pierwsza włoska premiera tej opery.

„Borys Godunow” powrócił do Mediolanu w 1979 roku i wówczas kierownictwo muzyczne objął Claudio Abbado. Podczas pracy nad pamiętną premierą asystował mu Riccardo Chailly, który wybrał ten tytuł na inaugurację swojego 9. w karierze sezonu w La Scali. 7 grudnia zadyryguje nim po raz pierwszy.

Reżyserię powierzono Kasperowi Holtenowi, byłemu dyrektorowi londyńskiej Royal Opera House. Jego spojrzenie ukazuje operę Musorgskiego przez pryzmat historii Rosji.

Będzie to także debiut w La Scali odnoszącej kolejne sukcesy na deskach międzynarodowych teatrów, Agnieszki Rehlis. Po udanych kreacjach na tak prestiżowych scenach jak Royal Opera House w Londynie czy Teatro di San Carlo w Neapolu, Rehlis będzie kolejną w ostatnich latach polską śpiewaczką obok Aleksandry Kurzak, Artura Rucińskiego, Piotra Beczały, Mariusza Kwietnia, Tomasza Koniecznego i Aleksandra Teligi, która zaśpiewa w legendarnej świątyni opery.

La Scala, włącznie z premierą, planuje wystawić 7 spektakli „Borysa Godunowa”. W obsadzie, obok Agnieszki Rehlis, która wcieli się w postać Niani Kseni wystąpią: Ildar Abdrazakov (Borys), Lilly Jørstad (Fiodor, jego syn), Anna Denisova (Ksenia), Norbert Ernst (kniaź Wasyl Szujski), Alexey Markov (Szczekałow), Ain Anger (Pimen), Dmitry Golovnin (Grigorij Otriepiew), Stanislav Trofimov (Warłam), Alexander Kravets (Misaił), Maria Barakova (Karczmarka), Yaroslav Abaimov (Jurodiwyj), Oleg Budaratskiy (Prystaw, dowódca straży), Roman Astakhov (Mitjucha, chłop pańszczyźniany), Vassily Solodkyy (Nadworny bojar).

Zwiastun „Borysa Godunowa” w La Scali

Przy każdej pieśni staram się tworzyć i pokazać swój intymny świat: rozmowa z Pavlem Breslikiem

Tomasz Pasternak: Kreuje Pan wielu bohaterów na najsłynniejszych scenach operowych, ale często wykonuje Pan też pieśni. Do Warszawy przywiózł Pan słynny cykl Franza Schuberta pod tytułem „Podróż zimowa”. Jakie są Pana zdaniem różnice przy wykonawstwie tych dwóch form wokalnych?

Pavol Breslik: Schubert komponował pieśni dla swoich przyjaciół, śpiewacy wykonywali je w małym gronie, w mniejszych pomieszczeniach. Była to muzyka salonowa. I były to wykonania bardzo osobiste. Ja też z każdą pieśnią staram się stworzyć i ukazać swój intymny świat. Tak jest z „Podróżą zimową” („Winterreise”), „Piękną młynarką” („Die schöne Müllerin”), czy też „Łabędzim śpiewem” („Schwanengesang”), który nie jest oficjalnie cyklem, ale często się go tak wykonuje. Dla mnie, jako wykonawcy i interpretatora jest ważne, aby przedstawić słuchaczom tę intymność w głosie, ale także w fortepianie, żeby stworzyć tę szczególną, kameralną atmosferę.

Pavol Breslik na Festiwalu „Eufonie” w Warszawie © Banan Studio | Jarek Wierzbicki
Pavol Breslik na Festiwalu „Eufonie” w Warszawie © Banan Studio | Jarek Wierzbicki

A w operze? Tam też jest szczególny nastrój.

To zupełnie coś innego. W operze pomiędzy mną a słuchaczem jest dużo więcej elementów. Przede wszystkim jest orkiestra, czasem bardzo duża, jeśli mówimy na przykład o dziełach Ryszarda Straussa. U Mozarta liczba muzyków jest oczywiście mniejsza, ale i tak jest to zdecydowanie inna sytuacja. Właśnie ze względu na tę intymność lubię wykonywać pieśni w mniejszych pomieszczeniach, dla mniejszej liczby słuchaczy, w salach kameralnych.

Ale czy pieśni należy wykonywać inaczej niż operę i śpiewać je innym głosem?

To zależy, o jakiej operze mówimy, lub o jakiej pieśni. Jest wiele dzieł kameralnych, mamy na przykład utwory Sergiusza Rachmaninowa, w których jednak trzeba posługiwać się pełnym głosem. W pieśniach Schuberta staram się śpiewać, gdy trzeba, bardziej dramatycznie, ale także stosować wiele niuansów i innych środków wyrazu, jak na przykład falset. Należy też używać różnych barw głosu. Wszystko wychodzi z tekstu. W pieśniach łatwiej jest budować osobisty przekaz. W ariach operowych jest inaczej, mamy partyturę, rytm i mnóstwo elementów, których należy pilnować.

A czy kiedykolwiek śpiewał Pan pieśni polskie?

Niestety jeszcze nie, ale bardzo chciałbym je wykonać. Na przykład pieśni Stanisława Moniuszki. Jestem pewien, że to się kiedyś stanie. Miałem kiedyś propozycję zaśpiewania Pasterza w „Królu Rogerze” Karola Szymanowskiego, ale niestety byłem zbyt zajęty, aby przyjąć tę propozycję. Bardzo tego żałuję, to niezwykła i piękna muzyka.

Stéphane Degout (Guglielmo),  Maria Bengtsson (Fiordiligi), Jurgita Adamonyte (Dorabella) i Pavol Breslik (Ferrando) w „Così fan tutte”, Royal Opera House, Covent Garden 2010, Mike Hoban / Royal Opera House / ArenaPAL
Stéphane Degout (Guglielmo), Maria Bengtsson (Fiordiligi), Jurgita Adamonyte (Dorabella) i Pavol Breslik (Ferrando) w „Così fan tutte”, Royal Opera House, Covent Garden 2010, Mike Hoban / Royal Opera House / ArenaPAL

Występuje Pan w wielu operach, bierze udział w wielu różnych produkcjach. Co Pan myśli o współczesnych trendach reżyserskich?

Nie mam nic przeciwko uwspółcześnionym i zwariowanym produkcjom, jeśli tylko reżyser jest mi w stanie wytłumaczyć, dlaczego na przykład muszę być w danej scenie półnagi i jaki jest sens tej interpretacji. Jeśli sprzeda mi on swój koncept, z przyjemnością biorę w tym udział i zrobię wszystko, czego ode mnie się wymaga. Choć kocham klasyczne produkcje. „Roberto Devereux”, w którym śpiewałem w Zurychu, był piękną, tradycyjną inscenizacją. Ale występowałem także w „Lukrecji Borgii” w Monachium, ta produkcja była bardzo nowoczesna i naprawdę znakomita. Nie mogę więc powiedzieć, że nie lubię nowoczesnych inscenizacji. Bardzo dobrze wspominam pracę, także w Monachium, z Barbarą Wysocką, jej odczytanie „Łucji z Lammermoor” było wspaniałe i bardzo współczesne. To wszystko związane jest z tym, jak pewne rzeczy postrzegamy i jak potrafimy być do nich przekonani.

A „Eugeniusz Oniegin” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, także w Monachium?

Tak, to było bardzo interesujące, choć może nie wszystko było spójne w tej koncepcji à la „Tajemnice Brokeback Mountain”. Jest pewna więź między Onieginem i Leńskim. Oniegin potem chce wrócić do Tatiany, choć mój bohater już wtedy nie żyje. Z Krzysztofem Warlikowskim pracowałem jeszcze kilka razy, w Paryżu i Monachium, zawsze są to fascynujące artystycznie spotkania.

Pavol Breslik © Neda Navaee, Zurich Opera House
Pavol Breslik © Neda Navaee, Zurich Opera House

A czy ma Pan jakieś marzenia muzyczne?

O tak, mam ich bardzo dużo. Ale nie powiem o nich Panu, bo chcę, żeby pozostały w sferze marzeń. I kiedy się spełnią, będę bardzo szczęśliwy. Bo mam nadzieję, że będą się spełniały. Na przykład, do tej pory śpiewałem Stevę w „Jenufie”, choć zawsze marzyłem o pięknej partii Lacy. I za kilka lat Lacę zaśpiewam. Chciałbym zaśpiewać Rudolfa w „Cyganerii”, kocham Pucciniego, jego wokalne linie melodyczne i specyfikę jego kompozycji. Verdi pisał bardzo rytmicznie, u Pucciniego głos płynie nad orkiestrą. Ale zobaczymy…

I nadal często wykonuje Pan Mozarta.

Jestem szczęśliwym, że nadal śpiewam Mozarta. Niedługo po raz kolejny wystąpię w „Uprowadzeniu z seraju” w Monachium i „Don Giovannim” w Wiedniu. Ciągle wykonuję Tamina, ponieważ to bardzo zdrowe dla wokalu. Obserwuję, jak daleko może posunąć się mój głos i moje ciało, ale przyglądam się temu bardzo powoli. I bardzo ważne jest, żeby czasami się cofnąć, tylko po to, by zrobić wielki krok do przodu.

Pavol Breslik (Roberto Devereux) i Edita Gruberova (Lucrezia Borgia) w Operze Bawarskiej © Wilfried Hösl, Bayerische Staatsoper

Śpiewał Pan z wieloma wspaniałymi artystami, ale chyba jedna śpiewaczka jest dla Pana szczególnie istotna, Edita Gruberová.

O tak, Edita ma w moim sercu wielkie i bardzo szczególne miejsce. Była ważna nie tylko w moim życiu zawodowym, lecz także osobistym. To zdumiewająco wspaniała śpiewaczka, ale też niezwykła i niesamowita osoba. Mieliśmy bardzo silne porozumienie zarówno na scenie, jak i poza nią. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w Monachium, w produkcji „Lukrecji Borgii”; dla mnie, młodego śpiewaka, jakim wtedy byłem, było to niezwykłe przeżycie. Ciągle pamiętam emocje, które towarzyszyły mi podczas śpiewania duetu na początku opery, razem, na scenie, po raz pierwszy. To właśnie było jedno z moich marzeń, które się wtedy spełniało. Wcześniej nawet nie ośmieliłem się o czymś takim pomyśleć. Od tego czasu śpiewałem u jej boku wiele razy i ciągle nie mogę uwierzyć, że nie ma jej już z nami. Na wielkie szczęście, jest tak dużo jej nagrań, pozostawiła bogatą spuściznę. Wszyscy za nią tęsknimy. I ja, i cały świat opery.

Pavol Breslik (Leński) w „Eugeniuszu Onieginie” w Zurychu w 2017 roku  © Monika Ritterhaus
Pavol Breslik (Leński) w „Eugeniuszu Onieginie” w Zurychu w 2017 roku © Monika Ritterhaus, Zurich Opera House

Czy ma Pan jakieś specjalne sposoby dbania o higienę głosu?

Staram się nie przesadzać i zachowywać w sposób: O mój Boże, jestem tenorem, nie mogę teraz mówić… Prowadzę normalny i zdrowy tryb życia. Są oczywiście dni, kiedy nie mówię w dniu przedstawienia. Głos jest bardzo wrażliwy i właściwie wszystko może mieć na niego wpływ: klimatyzacja, ogrzewanie, wychodzenie na zewnątrz i wracanie do środka. Wszystko może się błyskawicznie zmienić. Czasami sam się siebie pytam, czemu wybrałem taki zwariowany zawód. Ale staram się zdrowo odżywiać, dbać o siebie i swoje ciało. I dużo ćwiczyć głos.

Pavol Brelik (Edwin) i Annette Dasch (Sylva Varescu) w „Księżniczce czardasza” © Toni Suter, Zurich Opera House
Pavol Brelik (Edwin) i Annette Dasch (Sylva Varescu) w „Księżniczce czardasza” © Toni Suter, Zurich Opera House

A jak się podoba Panu Polska?

Kocham wasz kraj! Pierwszy raz byłem tutaj kilka lat temu, w Poznaniu, teraz jestem po raz drugi. No i wasza kuchnia…Pochodzę z północnej Słowacji, często bywałem w Polskim Cieszynie, tak się nazywa to miasto?

Nie, to po prostu Cieszyn.

Bywałem tam bardzo często. W ogóle myślę, że nasze kultury narodowe są bardzo do siebie podobne. Choć ciągle walczymy ze sobą na polu owczego sera. I zamiast po angielsku właściwie mogliśmy rozmawiać w naszych językach, ja po słowacku, Pan po polsku, na pewno bez trudu byśmy się zrozumieli.

Dziękuję Panu za rozmowę i życzę spełnienia wszystkich marzeń. A sobie życzę Pana występu w partii Pasterza!

Międzynarodowy Festiwal Muzyki Europy Środkowo-Wschodniej Eufonie – międzynarodowy festiwal organizowany w listopadzie Warszawie od 2018 roku przez Narodowe Centrum Kultury dzięki dofinansowaniu ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jego przesłaniem jest upowszechnianie dziedzictwa kulturowego oraz dialog i budowanie kulturowych mostów pomiędzy krajami i artystami naszego regionu Europy.

Ostatnia bogini opery. Wspomnienie o Marii Callas w rocznicę jej urodzin

0

Boski pierwiastek, jaki wnosiła, gdziekolwiek się nie pojawiła, przeminął wraz z nią. Zakończyła się epoka nadludzkich bytów stąpających po operowych scenach i czarujących rzeczywistość śpiewem i aparycją. Dziś śpiewacy są częścią grona zwykłych śmiertelników. Nie dotyczy to jednak Marii Callas.

Urodziła się 2 grudnia 1923 roku jako Sophie Cecelia Kalos. Ale świat zapamiętał ją pod innymi przydomkami. La Divina, Primadonna Assoluta – boska Callas.

Maria Callas © domena publiczna
Maria Callas © domena publiczna

Sprawił to nie tylko jej głos, najlepiej sprawdzający się w partiach dramatycznych. Lecz także jej elektryzująca, sceniczna charyzma oraz niezwykła uroda, wprost stworzona do wcielania się w bohaterki z historycznych epok. Niezapomniane kreacje stworzyła jako tytułowe „Tosca”, „Medea”, „Aida”, „Traviata”, „Gioconda” i „Norma”. Wzruszała jako Maddalena w „Andrea Chenier”, Łucja w „Łucji z Lammermoor”, Leonora w „Trubadurze”. A to tylko niektóre z jej scenicznych wcieleń. Każde było interpretacyjnym mistrzostwem, dzięki którym na zawsze zapisała się na kartach historii muzyki. Istnieją nagrania studyjne partii operowych, których nigdy nie zaprezentowała na deskach żadnego z teatrów: Mimi w „Cyganerii”, także tytułowa „Carmen”.

Do dziś nazywa się ją śpiewającą aktorką. Była niczym tragiczne heroiny, w które przeobrażała się każdym gestem, spojrzeniem i każdą myślą. Publiczność oddawała jej niemal boską cześć. Zasypywała kwiatami, komplementami, luksusowymi podarunkami. Wielbiono ją mimo jej trudnego charakteru, chorobliwego wręcz perfekcjonizmu i kaprysów divy. Muzyka i scena były sensem jej życia. Lecz nie zapełniły pustki w jej sercu spragnionym wzajemnej miłości. Miała świat u swych stóp. Miała wszystko, oprócz tego, czego pragnęła najbardziej – bycia kochaną.

Maria Callas, „O mio babbino caro” („Gianni Schicchi”, Puccini), dyryguje Georges Prêtre conductor, Théâtre des Champs-Elysées, Paryż, lata 60-te.

Rycerze w lesie włóczni. „Rinaldo” Georga Friedricha Händla w Polskiej Operze Królewskiej

Polska Opera Królewska działa już pięć lat, główną siedzibą najmłodszego teatru operowego w Polsce jest Teatr Królewski (Teatr Stanisławowski) w Łazienkach Królewskich w Warszawie. To oryginalny XVIII-wieczny teatr dworski, zbudowany z inicjatywy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Już sama wyprawa do POK jest przygodą. Można dojechać specjalnymi pojazdami (melexami) od strony Agrykoli lub dojść oświetloną latarniami ścieżką od bocznej strony parku.

POK, oprócz intensywnej działalności koncertowej, wystawia przede wszystkim, z racji rozmiaru i specyfiki sceny, opery dawne i barokowe. Ale pojawia się Mozart, Rossini i Moniuszko. I także dzieła muzyki XX wieku (dwie udane premiery oper Benjamina Brittena: „Gwałt na Lukrecji” i „The turn of the screw”). Są festiwale operowe, utwory współczesne oraz prapremiery zamówione przez teatr (ostatnie to m. in. „Noc kruków” Zygmunta Krauzego czy wspaniała kantata sceniczna „Ars Moriendi – Requiem Giocoso” Tomasza J. Opałki). Działalność teatru na przestrzeni tych pięciu lat jest nie tylko imponująca, ale i niezwykle różnorodna, jeśli chodzi o wachlarz repertuaru. Również inscenizacje bywają różne, bardziej ujmujące i mniej, od klasycznie tradycyjnych poprzez produkcje symboliczne czy bardziej współczesne w wyrazie.

„Rinaldo” w POK. Olga Pasiecznik (Almirena), Anna Radziejewska (Rinaldo) i Marta Boberska (Armida) © K. Bieliński, archiwum POK
„Rinaldo” w POK. Olga Pasiecznik (Almirena), Anna Radziejewska (Rinaldo) i Marta Boberska (Armida) © K. Bieliński, archiwum POK

Inscenizacja „Rinalda” należy do tej drugiej grupy i zdecydowanie może się podobać. Jarosław Killian to doświadczony i świadomy sceny twórca. Killian, przez wiele lat pełniący funkcję dyrektora artystycznego w Teatrze Polskim w Warszawie, jest obecnie dyrektorem Teatru Lalka. „Rinaldo” jest jego trzecią produkcją w Polskiej Operze Królewskiej, po „Nędzy uszczęśliwionej” Macieja Kamieńskiego i „Bastien i Bastienne” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Niestety nie mogłem obejrzeć premiery, która odbyła się we wrześniu 2021 roku i cieszę się, że spektakl nadal pojawia się w repertuarze.

Warto nadmienić, że Polska Opera Królewska to teatr repertuarowy, ale gra w systemie semi-stagione. Poszczególne tytuły są „dostępne” i wznawiane w określonym przedziale czasowym. System stagione, stosowany głównie w teatrach włoskich polega bowiem na jednorazowej prezentacji produkcji i nie pokazywaniu jej już w kolejnych sezonach (są inne tytuły). W systemie semi – staggione funkcjonuje także Teatr Wielki – Opera Narodowa, Metropolitan Opera, teatry niemieckie i w ogóle większość oper na świecie.

Armida, jedna z najbardziej fascynujących postaci „Jerozolimy wyzwolonej” Torquata Tassa, jest jedną z najbardziej wziętych bohaterek operowych wszechczasów. Powstało o niej kilkadziesiąt utworów operowych, autorstwa m. in.: Luigiego Cherubiniego, Josepha Haydna, Christopha Willibalda Glucka, Jean-Baptiste Lully’ego, Niccolò Jommelliego, Saveria Mercadantego, Antonio Salieriego, Gioachina Rossiniego czy Antonina Dvořáka. Reżyser Jarosław Kilian w spektaklu Polskiej Opery Królewskiej doskonale poprowadził postać tej wieloznacznej Czarownicy, nadając jej charakter może nie tyle kabaretowy, co żartobliwy i podstępny, w przeciwieństwie do statycznych i spiżowych krzyżowców. Lekkość i swoboda Armidy stanowiła bowiem największe zagrożenie dla ich bohaterskiego świata. Tę koncepcję doskonale potrafiła wykorzystać, używając wrodzonej vis comica, Marta Boberska, o krystalicznie pewnym i słodkim sopranie. Zwłaszcza jej monolog w drugim akcie dzieła wywarł naprawdę wielkie wrażenie.

„Rinaldo” w POK. Olga Pasiecznik (Almirena) © K. Bieliński, archiwum POK
„Rinaldo” w POK. Olga Pasiecznik (Almirena) © K. Bieliński, archiwum POK

Ale równie wspaniale w partii nieszczęśliwej Almireny odnalazła się Olga Pasiecznik, to zresztą jedna z jej koronnych partii, a wykonanie słynnej arii „Lascia ch’io pianga”, z cudownym legato i niekończącym się piano było wzruszającym popisem wokalnym.

Rinaldo, popularny bohater dzieł operowych (występuje bowiem chyba w każdym dziele, w którym jest Armida), kreowany był tego wieczoru bohatersko i mocno przez Annę Radziejewską. Śpiewaczka dodała do tej partii dużo własnych ornamentów i nawet jeśli czasem jej głos przejawiał pewne zmęczenie, była znakomita interpretacyjnie. Niezłomnie brzmiał stalowy kontratenor Jana Jakuba Monowida. I choć czasem zdarzały się dźwięki bardziej suche, należy docenić sprawność jego koloratury i interpretację.

Paweł Michalczuk dramatycznie wykonał partię Argante, głosem jasnym, o niemalże tenorowych górach i czarnych dołach swojego głosu o silnym brzmieniu. Myślę, że przyszłością basa są role mocniejsze; dobrze, że artysta nabywa umiejętności barokowego belcanta i już jest tak świetny wyrazowo.

„Rinaldo” w POK. Paweł Michalczuk (Argante) © K. Bieliński, archiwum POK
„Rinaldo” w POK. Paweł Michalczuk (Argante) © K. Bieliński, archiwum POK

„Rinaldo” pełen jest operowych przebojów. Popularne są także dwie arie Eustazia, brata Goffreda, brawurowo wykonane przez młodego kontratentora Jakuba Foltaka, o jedwabnym metalicznie nadźwięcznionym głosie i wspaniałej żarliwości. Artysta brzmi swobodnie i niezwykle w górnych dźwiękach, potrafi też ciekawie używać pełnego rejestru piersiowego i śpiewa naprawdę pięknie.

„Rinaldo” to pierwsze włoskie dzieło Händla stworzone dla Londynu. Kompozytor napisał tę operę bardzo szybko, wykorzystując wcześniejsze fragmenty innych swoich dzieł. Premiera w 1711 roku w Queen’s Theathre przy Haymarkt (partię tytułową kreował słynny kastrat Nicolini) była ogromnym sukcesem. „Rinalda” przez kilka lat regularnie wznawiano, stąd istnieje mnóstwo wersji tego dzieła, ponieważ kompozytor dostosowywał arie do zmieniających się wykonawców. W 1731 roku przerobił je raz jeszcze, Rinalda śpiewał wtedy także słynny kastrat Senessini. Ale opera zniknęła ze scen na ponad dwieście lat, pokazano ją w Londynie dopiero w 1933 roku. Teraz, po renesansie Händla, pojawia się dość regularnie i jest uważana za jedno z jego najlepszych dzieł.

„Rinaldo” w POK. Anna Radziejewska (Rinaldo), Jakub Foltak (Eustazio) i Jan Jakub Monowid (Goffredo) © K. Bieliński, archiwum POK
„Rinaldo” w POK. Anna Radziejewska (Rinaldo), Jakub Foltak (Eustazio) i Jan Jakub Monowid (Goffredo) © K. Bieliński, archiwum POK

Ujmująca scenicznie w tej produkcji jest scena podróży rycerzy przez morze, z dobrze zaśpiewanym duetem Syren (Julita Mirosławska i Justyna Reczeniedi), a nade wszystko impulsywnym uwodzeniem Niewiasty z morza (Iwona Lubowicz). Podobało mi się poprowadzenie i zuniformizowanie postaci poprzez kostiumy autorstwa Doroty Kołomyńskiej, która także jest odpowiedzialna za scenografię. Bohaterowie z krainy krzyżowców: Goffredo, Rinaldo, Eustazio i Almirena ubrani byli w chromatyczne i monolityczne zbroje. Czarownica Armida, królowa Damaszku, miała krótką czerwonokrwistą spódnicę i smocze skrzydła, Argante, saraceński król Jerozolimy, ubrany był w jeszcze inną, orientalną szatę. To wyraźne pokazanie różnych światów doskonale tłumaczyło niemożność porozumienia się bohaterów, choć wszystko, jak w barokowym dziele przystało, kończy się zwycięstwem dobra nad złem oraz wielkim triumfem miłości.

Symboliczna scenografia to przede wszystkim las włóczni imitujących rycerskie obozowisko, inspirowana, jak pisze reżyser, obrazem Paola Ucella „Bitwa pod San Romano”. I nawet jeśli brakło tu barokowego przepychu, spójna i konsekwentna koncepcja stwarzała pole indywidualnego popisu osobowości wykonawców.

Furie i bestie wspomagały tanecznie spektakl; w choreografii autorstwa Rui Ishihara, tancerza butō, błysnęli tu Karol Urbański, Patryk Gładyś i Joanna Lichorowicz – Greś. Orkiestrę Instrumentów Dawnych POK, Capella Regia Polona, prowadził mistrz muzyki dawnej Władysław Kłosiewicz, wydobywając pełne blasku brzmienie instrumentów i dramatyczny rytm tego dzieła.

Śpiewacy z portretów. Lina Cavalieri: w jej oczach zakochał się cały świat

Spotkali się w 1901 roku. Ona, piękna Włoszka o klasycznej urodzie, lśniących ciemnych włosach i ogromnych oczach. Miała 27 lat, za sobą zaś operowy debiut w pierwszoplanowej partii sopranowej. On, dobiegający do sześćdziesiątki, uznany malarz artysta. Spod jego pędzla wyszedł między innymi najsłynniejszy w historii portret Giuseppe Verdiego w cylindrze. Oboje stali się swoistymi ikonami belle epoque – ona była twarzą epoki, on zaś tę twarz uwiecznił.

Sportretowana Lina Cavalieri patrzy rozmarzonym wzrokiem spod wpół przymkniętych powiek, jakby dostrzegała coś lub kogoś w oddali. Na jej szyi migocze długi sznur pereł, kontrastujących z czarną suknią.

Nad niezwykłym stylem malarskim Giovanniego Boldiniego dywagowali krytycy i miłośnicy sztuki. Jego prace różniły się od dotychczasowych, zachowawczych portretów ówczesnej elity. Ich bohaterowie zdawali się żyć własnym życiem, jak gdyby byli cały czas w ruchu. Falbany sukien arystokratek, aktorek i śpiewaczek sprawiały wrażenie falujących na wietrze. Włoski krytyk Diego Martelli, jeden z pierwszych entuzjastów impresjonizmu, był niezwykle skonfundowany, a zarazem oczarowany pracami Boldiniego, określając je tymi słowami: Trudno jest opisać talent tego artysty, a jeszcze trudniejszym zadaniem jest wyjaśnić go. Z kolei inny, anonimowy recenzent zwrócił uwagę, iż na obrazach Boldiniego widać kobietę, a w niej całą epokę.

Giovanni Boldini (1842-1931) Portrait of Lina Cavalieri Oil on canvas, c.1901 Public collection

W istocie, w oczach sportretowanej Liny Cavalieri można wprost utonąć. Zajrzeć przez nie, jak przez taflę lustra weneckiego, w głąb duszy i uchwycić esencję przełomu wieków. I choć rozpoczęła operową karierę dość późno, bo w wieku 26 lat, niezmiennie pozostaje jedną z najbardziej rozpoznawalnych śpiewaczek w historii.

Przyszła na świat w Boże Narodzenie 1874 roku jako Natalia „Natalina” Cavalieri. Nie miała łatwego startu. Jej ojciec był utracjuszem o szlacheckich korzeniach, który parał się każdą pracą, jaka wpadła mu w ręce. Matka pracowała jako praczka. Lina była najstarszą z pięciorga rodzeństwa, na jej barkach spoczęła zatem odpowiedzialność za ich utrzymanie.

Rodzina próbowała wykształcić ją na krawcową, ale ponieważ brakowało jej zdolności manualnych, trafiła na ulice Rzymu, gdzie sprzedawała kwiaty i śpiewała pod oknami zamożnych rezydencji. Tym sposobem usłyszał ją lokalny nauczyciel muzyki, który zaproponował jej kilka lekcji. Zaowocowało to zatrudnieniem Liny w charakterze szansonistki w kawiarni.

Jej piękny głos szybko przysporzył jej narastającego z każdym dniem grona wielbicieli. Podobnie zresztą, jak jej uroda. Wkrótce jej nazwisko znalazło się na afiszu Concerto della Varieta w Rzymie. Jej honoraria szybko wzrastały, dzięki czemu mogła pozwolić sobie na zakup kostiumów od ówczesnych najmodniejszych projektantów. Była też w stanie opłacić dla siebie dalsze lekcje śpiewu. I tak, ze skromnej ulicznej kwiaciarki, stała się najpopularniejszą śpiewaczką w ówczesnym Rzymie. Choć nadal wykonywała repertuar rozrywkowy, a kariera operowa była ciągle przed nią.

Fotografie Liny Cavalieri na fotografiach © domena publiczna
Fotografie Liny Cavalieri na fotografiach © domena publiczna

Gdy przybyła do Wiednia, wystąpiła w Teatrze Ronacher i zyskała opinię najpiękniejszej dziewczyny w Wiedniu. W 1895 roku w Paryżu śpiewała i tańczyła tarantelę w Folies-Bergere. Wzrastała także jej miłość do wykwintnej garderoby, w którą zaopatrywała się u francuskich projektantów. Wzbudziła zachwyt fotografów, z lubością uwieczniających i rozpowszechniających jej wizerunek. Stała się najczęściej fotografowaną kobietą swoich czasów.

W 1897 roku dała koncert włoskich pieśni w słynnym londyńskim Empire Theatre. Następnie udała się do Sankt Petersburga, gdzie wzbudziła zachwyt i sensację wśród rosyjskich elit. Książę Aleksandr Bariatinski zapałał do Cavalieri płomiennym uczuciem, które wkrótce przerodziło się w romans. Artystka przez długi czas utrzymywała nawet, że wzięła z Bariatinskim potajemny ślub, jednak w rzeczywistości, do małżeństwa nigdy nie doszło. Ich związkowi sprzeciwiała się rodzina rosyjskiego arystokraty, a nawet sam car Mikołaj II.

Podczas swoich licznych podróży Cavalieri często odwiedzała teatry operowe i zasiadała na widowni. Lecz jej prawdziwym marzeniem było znaleźć się na scenie. Zresztą, to właśnie Bariatinski przekonał ją, że marnowała się w teatrzykach rewiowych i nakłonił by spróbowała swoich sił jako śpiewaczka operowa. Za jego namową, Lina porzuciła rewię i skupiła się na intensywnych lekcjach śpiewu u uznanych śpiewaczek: Mathilde Marchesi (niemiecka mezzosopranistka, zwolenniczka metody bel canto) w Paryżu oraz Maddaleny Mariani-Masi (sopran koloraturowy, solistka La Scali) w Mediolanie.

Trzy lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń zaowocowały debiutem Cavalieri w partii Neddy w „Pajacach” w 1900 roku, w Lizbonie. Na nieszczęście dla Liny, spektakl nie odniósł sukcesu. Targana gwałtownymi emocjami publiczność, drugiego dnia przepędziła śpiewaków ze sceny. Co gorsza, mniej więcej w tym samym czasie, po kilkuletnim związku opuścił ją Bariatinski, pozostawiając ją z synem Aleksandrem Juniorem. Nieocenionym wsparciem dla Cavalieri okazała się wówczas jej młodsza siostra Ada. To ona przekonała Linę by nie porzucała opery.

Dla sopranistki otworzyły się drzwi renomowanych teatrów. Pierwszym z nich był Teatro di San Carlo w Neapolu, następnym zaś Teatr Wielki w Warszawie, gdzie ponownie wystąpiła jako Nedda, kompletnie zacierając złe wrażenie po nieudanym debiucie. Podbijała kolejne operowe sceny: w Rawennie, Palermo, Sankt Petersburgu oraz Monte Carlo.

Urzekała nie tylko sopranem lirycznym i zjawiskową urodą, ale także drobną sylwetką o kształcie klepsydry, podczas gdy gabaryty większości ówczesnych śpiewaczek były dość pokaźne. Kobiety zaciskały gorsety aż do granicy bólu, by choć odrobinę się do niej upodobnić. Kompozytor Jules Massenet był nią tak oczarowany, że powiedział do niej: Dla kobiety tak pięknej jak pani, popełnianie błędów (wokalnych) jest całkowicie dozwolone. Natomiast poeta Gabriele D’Annunzio opisał ją słowami: najdoskonalsze uosobienie Wenus na Ziemi. D’Annunzio uważał także, że swoją sztuką, była ona w stanie wytworzyć rzadko spotykaną harmonię pomiędzy pięknem fizycznym a pięknem głosu.

Lina Cavalieri na fotografiach © domena publiczna
Lina Cavalieri na fotografiach © domena publiczna

W 1905 roku Cavalieri zaśpiewała w Sarah Bernhardt Theatre u boku samego Enrico Caruso jako Fedora w operze Umberto Giordano pod tym samym tytułem. Ponownie wystąpiła wraz z legendarnym tenorem zaledwie rok później, już w Metropolitan Opera w Nowym Yorku, w „Manon Lescaut” Giacomo Pucciniego. Za ten występ otrzymała astronomiczną wówczas gażę w wysokości 1000 dolarów za spektakl. Kolejne role w jej repertuarze to Violetta Valéry w „Traviacie”, Mimi w „Cyganerii”, Małgorzata w „Fauście”, Magdalena w „Andrea Chénier”, tytułowe role w „Thais” i „Manon” oraz w „Adrianie Lecouvreur”, Giulietta w „Opowieściach Hoffmanna” Offenbacha, aż wreszcie tytułowa partia w „Tosce”.

W 1910 roku wyszła za mąż za zamożnego amerykańskiego artystę, malarza fresków Roberta Winthropa Chanlera, wywodzącego się ze słynnego rodu Astor. Małżeństwo rozpadło się jeszcze przed końcem miesiąca miodowego. Cavalieri wzbogaciła się na rozwodzie niebagatelną kwotą 80 tysięcy dolarów, za którą, w atmosferze skandalu, otworzyła własną perfumerię przy 5. Alei w Nowym Yorku. Rok wcześniej, przy tej samej ulicy, otworzyła swój pierwszy salon kosmetyczny. Często podkreślała, że uroda kobiety jest jej największym atutem, dlatego należy o nią szczególnie dbać. Wydała książkę „Sekrety mojej urody” oraz stworzyła perfumy o nazwie „Mona Lina”, nawiązującej do portretu Mony Lizy pędzla Leonarda da Vinci.

W tym samym roku jej głos został zarejestrowany na nagraniach wytwórni Columbia. Były to arie z jej koronnych ról w operach włoskich i francuskich.

Po rozwodzie udzieliła wielu wywiadów do prasy, w których dyskredytowała mężczyzn i przysięgała nigdy ponownie nie wyjść za mąż. Ta zbytnia wylewność i odważne jak na tamte czasy, feministyczne deklaracje, spowodowały, że jej kontrakt w Royal Opera House w Londynie nigdy nie doszedł do skutku. Wciąż jednak nie traciła na popularności, śpiewając przez kolejne sezony w Metropolitan Opera, aż do 1914 roku, gdy odeszła na wokalną emeryturę.

Jej dalsze życie koncentrowało się na zaangażowaniu w przemysł kosmetyczny i pisaniu porad dotyczących urody do prasy. Pełniła też rolę nieformalnego agenta swojego kolejnego męża, francuskiego tenora Luciena Muratore’a, za którego wyszła w 1913 roku. Dwa lata później powróciła do Włoch, gdzie zaczęła występować w filmach. Jej pierwszą rolą na srebrnym ekranie była „Manon Lescaut” w 1914 roku. Włącznie, pojawiła się w aż 10 produkcjach ówczesnej kinematografii, aż do roku 1920. Wtedy też powróciła na operowe sceny, by wraz z mężem odbyć tournée po Stanach Zjednoczonych.

Gdy rozwiedli się w 1927 roku, Lina ponownie zrezygnowała ze śpiewania. Tym razem ostatecznie. Do tego czasu była już jednak prominentną businesswoman, posiadającą sieć salonów kosmetycznych w całej Europie.

W późniejszym okresie życia ponownie zamieszkała we Włoszech, wraz z trzecim mężem Arnaldo Pavonim, na przedmieściach Florencji. Zginęła podczas II wojny światowej, podczas bombardowania. Wieść niesie, że Cavalieri wraz z małżonkiem próbowała ocalić przed zniszczeniem swoje klejnoty. W tym czasie jedna z alianckich bomb spadła na ich rezydencję, zabijając oboje.

Twarz Liny Cavalieri uwieczniono na setkach fotografii. Była inspiracją artystów kolejnych epok. Włoski malarz i grafik Piero Fornasetti stworzył serię ponad 350 talerzy, szklanek, serwetników i świeczników z jej podobizną. W 1955 roku powstał film biograficzny o jej życiu, zatytułowany La donna più bella del mondo („Najpiękniejsza kobieta świata”). Rolę Liny Cavalieri zagrała słynna włoska gwiazda filmowa, Gina Lollobrigida.

Operowy western Pucciniego. Premiera „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu” w Łodzi

„Dziewczyna z dzikiego Zachodu” wyprzedziła o szereg lat późniejszą modę na filmowe westerny i pod tym względem stanowiła całkowitą nowość. Podróż do Stanów Zjednoczonych ukazała Pucciniemu nowy, nieznany i niewykorzystany jeszcze w operze świat. Kompozytor chciał, aby jego najnowsze dzieło zawarło w sobie pierwotną dzikość, szorstkość obyczajów oraz jaskrawość kolorytu odległej Kalifornii z czasów „gorączki złota”. Na takim właśnie tle rozgrywa się surowy, okrutny dramat mocnych charakterów, choć najwięcej do powiedzenia ma tu i tak miłość.

Muzyka „La fanciulla del West” łączy w sobie elementy afroamerykańskiej rytmiki i melodyki jazzu z okresu Nowego Orleanu z dotychczasowymi i jakże bogatymi osiągnięciami kompozytorskimi Pucciniego.

Próby do „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu” © Joanna Miklaszewska
Próby do „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu” © Joanna Miklaszewska

Prapremiera odbyła się w nowojorskiej Metropolitan w grudniu 1910 roku i była wielkim sukcesem. Publiczność po prapremierze była zaskoczona, ale i zachwycona. Śpiewali w niej wspaniali śpiewacy tej epoki: Emma Destinn (Minnie), Enrico Caruso (Dick Johnson) i Pasquale Amato (Jack Rance). Partię Asby’ego wykonał nasz polski bas, Adam Didur. Dyrygował Arturo Toscanini. A jednak dzieło zeszło z afisza po 9 spektaklach. I nadal nie dorównuje popularnością innym dziełom kompozytora, które także rozgrywają się w egzotycznych krajobrazach. Można wymienić tylko japońską scenerię „Madamy Butterfly” czy chińską „Turandot”.

Ale i wielkie nazwiska nie potrafiły sprawić, że opera znalazła się w panteonie wielkich dzieł operowych, choć na przestrzeni lat triumfy święciły w niej Magda Olivero, Eleanor Steber czy Renata Tebaldi jako Minnie oraz Franco Corelli, Daniele Barioni, Mario del Monaco czy Plácido Domingo jako Dick Johnson. W repertuarze koncertowym tenorów pozostaje natomiast jedna z najpiękniejszych arii pucciniowskich: „Ch’ella mi creda”.

„Dziewczyna” bardzo szybko pojawiła się w Polsce. W 1911 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie, śpiewali Hanna Skwarecka, Ignacy Dygas i Sergjusz Metaxian. Dyrygował Pietro Cimini, reżyserował Michał Lewicki. Co ciekawe, w tym samym roku wystawiono nową operę Pucciniego w Londynie, Rzymie i Buenos Aires. Warszawa była więc jednym z pierwszych na świecie miast, w którym udało się pozyskać to dzieło do swojego repertuaru.

Reżyserka Karolina Sofulak podczas prób do „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu” © Joanna Miklaszewska
Reżyserka Karolina Sofulak podczas prób do „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu” © Joanna Miklaszewska

Jednak na kolejną inscenizację „La fanciulla del West” musiała czekać w Polsce blisko 60 lat. W 1971 roku w Teatrze Wielkim w Łodzi wystąpili Halina Romanowska, Jerzy Jadczak i Jerzy Orłowski, pod dyrekcją muzyczną Zygmunta Latoszewskiego i w reżyserii Marka Okopińskiego. Kolejna, planowana realizacja tej opery zawita ponownie do Łodzi po 50 latach od wyżej wspomnianej produkcji.

Kierownictwo muzyczne nad spektaklem sprawuje Wojciech Rodek. Reżyseruje Karolina Sofulak. To jedna z najbardziej popularnych i cenionych obecnie operowych reżyserek w Polsce (jej ostatnie produkcje to „Albert Herring” i „Rusałka” w Poznaniu). Dekoracje przygotuje Kamil Lenda, kostiumy Zuzanna Markiewicz, a ruch sceniczny Adam Grabarczyk.

W głównej roli kobiecej zobaczymy i usłyszymy Dorotę Wójcik, Olgę Mykytenko i Annę Wierzbicką. Zakochanym bandytą będzie Dominik Sutowicz. Partię Szeryfa wykonają Łukasz Motkowicz i Viktor Yankovskyi, Ashby’ego – Tomasz Rudnicki i Witold Tomczyk. Premiera odbędzie się 17 i 18 grudnia 2022.

Próby do „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu”. Viktor Yankovskyi (Jack Rance) © Joanna Miklaszewska
Próby do „Dziewczyny z Dzikiego Zachodu”. Viktor Yankovskyi (Jack Rance) © Joanna Miklaszewska

Hala Koszyki zmieni się w fabrykę cygar i corridę. „Carmen” na Koszykach

Już po raz drugi w tym miejscu prezentowane będą fragmenty opery. Organizatorzy (Julian Cochran Foundation i Koszyki) w kwietniu 2022 roku pokazali „Cyganerię” Giacoma Pucciniego, najsłynniejsze arie i duety zabrzmiały z towarzyszeniem fortepianu.

Julian Cochran (urodzony w 1974 roku) jest australijskim pianistą, kompozytorem i matematykiem. Jego utwory osadzone są w duchu tradycji pianistycznych Liszta, Bałakiriewa, Ravela i Prokofiewa, ale kompozytor inspiruje się również folklorem Europy Środkowo-Wschodniej. Misją Julian Cochran Foundation jest nie tylko popularyzacja jego dorobku, ale także oryginalne projekty związane z muzyką klasyczną i przełamywanie dotyczących jej stereotypów.

Projekt „Opera na Koszykach”, jak czytamy na stronie organizatora, ma zadanie udowodnić, że opera może towarzyszyć każdemu, w każdej sytuacji. Niecodzienna możliwość bliskiego obcowania z muzyką, w tak „codziennym” miejscu, jakim jest Hala Koszyki, ma przekonać publiczność, że ten pozornie wymagający gatunek muzyki jest absolutnie dla wszystkich.

Dzieło Bizeta zabrzmi w oryginalnej, nowoczesnej aranżacji Tscho Theissinga. Będzie to klezmerskie, inspirowane jazzem spojrzenie na doskonale znane muzyczne tematy i rytmy jednego z najsłynniejszych dzieł operowych. Orkiestra będzie składała się bowiem z trzech muzyków. Tworzyć ją będą: Stefan Plewniak (skrzypce), Greg Miszczyszyn (akordeon) oraz Łukasz Madej (kontrabas).

W rolę tytułowej femme fatale wcieli się Natalia Kawałek. Artystka regularnie współpracuje z prestiżowym Theater an der Wien w Wiedniu oraz z zespołem grającym na instrumentach historycznych Il Giardino d’Amore. Nieszczęsnym Don José będzie tenor Łukasz Załęski, o którym pisaliśmy przy okazji „Madame Butterfly” w Bregencji, gdzie polski artysta wykonywał partię Pinkertona. Porzuconą Micaëlę wykreuje Sylwia Stępień, a Escamillem, torreadorem dla którego Carmen traci głowę zaśpiewa Grzegorz Pelutis. Wystąpi także Maciej Półtorak jako Zuniga.

Próba do „Carmen” na Koszykach © Julian Cochran Foundation
Próba do „Carmen” na Koszykach © Julian Cochran Foundation

Kierownictwo muzyczne opery objął wybitny dyrygent i skrzypek Stefan Plewniak. Jest on założycielem i dyrektorem muzycznym orkiestry Il Giardino d’Amore, Cappella dell’Ospedale della Pietà Venezia, oraz The FeelHarmony Symphony Orchestra. W 2021 roku odbył tournée po Hiszpanii z solistą Jakubem Józefem Orlińskim i zespołem Il Giardino d’Amore. Artyści wystąpili także w lipcu 2022 roku podczas festiwalu NDI Sopot Classic. Plewniak był dyrektorem muzycznym Warszawskiej Opery Kameralnej. Obecnie jest pierwszym dyrygentem L’ Orchestre de l’Opera Royale Versailles.

Organizatorami wydarzenia, oprócz Julian Cochran Foundation jest także Hala Koszyki i Globalworth. Partnerami są Vank, Mindspace i Symphar. TVP Kultura i Business Magazine są patronami medialnymi.

„Carmen” przybędzie na antresolę Hali Koszyki 29 listopada o godz. 19.30. Wstęp na wydarzenie jest bezpłatny.

Polscy artyści na świecie: Ewa Vesin jako Madame Lidoine otwierając sezon Opery Rzymskiej poprowadzi karmelitanki na gilotynę

Dzieło w trzech aktach i dwunastu obrazach francuskiego kompozytora Francoise’a Poulenca powstało na podstawie tekstu Georgesa Bernanosa i powieści „Die Letzte am Schafott” („Ostatnia na szafocie”) Gertrudy von Le Fort z 1931 roku. Opera opiera się na historycznym wydarzeniu: egzekucji 17 lipca 1794 roku w Paryżu szesnastu sióstr karmelitanek, później znanych jako męczennice Compiègne, które odmówiły zrzeczenia się ślubów. Tragiczny epizod zainspirował Gertrudę von Le Fort do napisania powieści.

Światowa prapremiera (w języku włoskim) miała miejsce w Mediolanie, w styczniu 1957 roku. Wystąpiły w niej tak wielkie gwiazdy jak m. in. : Virginia Zeani (Blanche), Gianna Pederzini (Stara Przeorysza – Madame de Croissy), Leyla Gencer (Nowa Przeorysza – Madame Lidoine),Eugenia Ratti (Siostra Konstancja), Gigliola Frazzoni (Matka Maria) i Fiorenza Cossotto (Siostra Matylda), dyrygował Nino Sanzogno. Kilka miesięcy później miała miejsce prapremiera francuska, pod dyrekcją Pierre’a Dervaux śpiewały m. in.: Denise Duval (Blanche), Denise Scharley (Madame de Croissy), Régine Crespin (Madame Lidoine) i Rita Gorr (Matka Maria). To nagranie zarejestrowano także w studiu i wydano w wytwórni EMI Classics.

Ewa Vesin (Madame Lidoine) w „Dialogach karmelitanek” w Operze Rzymskiej © Fabrizio Sansoni, Opera di Roma
Ewa Vesin (Madame Lidoine) w „Dialogach karmelitanek” w Operze Rzymskiej © Fabrizio Sansoni, Opera di Roma

W Polsce operę wystawiono tylko raz, w Teatrze Wielkim w Łodzi, w 2000 roku śpiewały w tym przedstawieniu m. in.: Anna Cymmerman (Blanche), Joanna Gzella (Stara Przeorysza), Krystyna Rorbach (Nowa Przeorysza) i Agnieszka Makówka (Matka Maria). Spektakl, pod muzycznym kierownictwem Tadeusza Kozłowskiego wyreżyserował Krzysztof Kelm.

Dialogi karmelitanek” to jedna z trzech oper Poulenca, obok komedii „Cycki Tejrezjasza” i wstrząsającego monodramu „Głos ludzki”, w Polsce wystawionego m. in. we wspaniałych inscenizacjach Mai Kleczewskiej i Michała Znanieckiego, z wielką kreacją Joanny Woś w obu tych produkcjach.

– Badam „Dialogi” wychodząc od pragnienia odkrycia intymności bohaterek, ich sekretnych pokoi, w których wciąż są kobietami przesiąkniętymi wspomnieniami i pragnieniami. Zainspirowana niektórymi portretami Jacquesa-Louisa Davida przedstawiającymi kobiety spoczywające na miękkich poduszkach, wyobraziłam sobie pochodzenie karmelitanek poprzez ich prostotę i urodę. Zastanawiam się, kim były wcześniej, zanim znalazły się w zakonie – opowiada reżyserka rzymskiej produkcji, Emma Dante.

Od pierwszego wykonania „Dialogów karmelitanek” minęło 65 lat – mówi dyrygent Michele Mariotti, dla którego było to pierwsze wystąpienie w roli dyrektora muzycznego Opera di Roma. – W ostatnich latach, poza intencjami autorów, dzieło było przedmiotem sprzecznych odczytań. Byli tacy, którzy uznali je za zdrową alternatywę dla surowości awangardy, ale i tacy, którzy krytykowali je jako partyturę konserwatywną. Czas pokazał bezsensowność tych kontrowersji i dziś pozwala je przezwyciężyć: zarówno tekst Bernanosa, jak i muzyka Poulenca są dziś powszechnie uważane za szczytowe osiągnięcie teatru XX wieku.

Krystian Adam (Kapelan klasztoru) w „Dialogach karmelitanek” w Operze Rzymskiej © Fabrizio Sansoni, Opera di Roma
Krystian Adam (Kapelan klasztoru) w „Dialogach karmelitanek” w Operze Rzymskiej © Fabrizio Sansoni, Opera di Roma

W nowej produkcji Opery Rzymskiej w partii Blanche de la Force występuje amerykańska sopranistka Corinne Winters. Artystka kreowała już w Rzymie Madamę Butterfly i Katię Kabanovą, a w roku 2019 wcieliła się w Moniuszkowską Halkę u boku Piotra Beczały w produkcji Mariusza Trelińskiego (i dyrekcją Łukasza Borowicza) w Theather an der Wien. Anna Caterina Antonacci jest Madame de Croissy, Ekaterina Gubanova Matką Marią, a Emöke Baráth Siostrą Konstancją. Ewa Vesin śpiewa rolę Nowej Przeoryszy, Madame Lidoine, będzie to jej kolejny występ w Operze Rzymskiej. Polski tenor Krystian Adam debiutuje na deskach tego teatru wykonując rolę Kapelana.

Planowanych jest 5 przestawień, ostatnie odbędzie się 6 grudnia.

Trailer spektaklu

Nową inscenizację „Dialogów karmelitanek” można obejrzeć na stronie RaiPlay, włoska telewizja zarejestrowała i udostępniła spektakl. Link do całego przedstawienia znajduje się tutaj.