REKLAMA

Soprany, tenory… Głosy 55. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy

Utrzymująca się przez ponad pół wieku tradycja festiwalowych koncertów stwarza cały wachlarz możliwości. Okazję do zaprezentowania zupełnie nowych głosów i twarzy polskiej opery. Jak również radość obcowania z artystami doświadczonymi, których śmiało można nazwać stałymi bywalcami tej rokrocznej uroczystości.

Na krynickim deptaku, w Sali Balowej Starego Domu Zdrojowego, czy też na scenie Pijalni Główniej, ten jeden, magiczny tydzień w roku daje możliwość spotkania ze śpiewakami i śpiewaczkami uwielbianymi przez kolejne pokolenia widzów. Uwielbianymi do tego stopnia, że – jak miałam okazję przekonać się podczas rozmów z melomanami – dla konkretnych nazwisk są oni w stanie pokonać setki kilometrów. Tak oto Krynica po raz kolejny zasłużyła na miano polskiej stolicy opery i operetki w okresie wakacyjnym, gdy aura sprzyja podróżom, zwłaszcza do górskich uzdrowisk.

Czymże byłby Festiwal im. Jana Kiepury bez tenorowych głosów? Dyrektor artystyczny, profesor Tadeusz Pszonka, postanowił zainaugurować wydarzenie właśnie koncertem tenorów. Układając program gali „Arie dla Kiepury” wykazał się on ogromną wiedzą na temat ról operowych kreowanych przez Patrona na scenach świata. Był to w zasadzie creme de la creme repertuaru tenorowego, od Stefana ze „Strasznego dworu”, poprzez Cavaradossiego z „Toski”, Radamesa z „Aidy”, aż po Manrica z „Trubadura”. Soliści Dominik Sutowicz, Rafał Bartmiński i Tomasz Kuk, robili co w ich mocy, by koncert był godnym hołdem dla Jana Kiepury.

Koncert „Arie dla Kiepury” © Mikołaj Bała
Koncert „Arie dla Kiepury” © Mikołaj Bała

Wokalnie wyróżnił się zwłaszcza trzeci z nich. Tomasz Kuk, będąc już ponad ćwierć wieku na scenie, wciąż imponuje nienaganną techniką wokalną i dbałością o higienę głosu, starannie dobierając odpowiednie dla siebie role. Natomiast atutem Dominika Sutowicza, dysponującego dużym głosem o pięknej słonecznej barwie, jest ogromny pokład emocji w każdym z wykonań. Czyni to jego interpretacje operowych bohaterów na wskroś autentycznymi.

Tenorom partnerowały trzy sopranistki. Agnieszka Kuk udowodniła, że jej głos brzmi najlepiej w duetach z mężem, Tomaszem Kukiem. W wykonanie „Parigi, o cara” z „Traviaty” Verdiego para włożyła wiele uczucia. Był to zresztą nie pierwszy wspólny występ małżeństwa Kuków podczas Festiwalu im. Jana Kiepury. W 2017 roku zaśpiewali oni recital arii i duetów operowych w Sali Balowej Starego Domu Zdrojowego. Akompaniował im wówczas Joachim Kołpanowicz, obecnie dobrze zapowiadający się dyrygent młodego pokolenia.

W tym roku po raz pierwszy do Krynicy miała okazję przyjechać Adriana Ferfecka, podczas gali partnerująca Rafałowi Bartmińskiemu. Młoda śpiewaczka kompletnie przyćmiła tenora w duecie Mimi i Rudolfa „O soave fanciulla” z pierwszego aktu „Cyganerii” Pucciniego. Jej zmysłowy sopran liryczny wzbił się na wyżyny i pozostawił po sobie niedosyt, że artystkę tamtego wieczoru można było usłyszeć jedynie w dwóch duetach (drugim z nich był duet Micaeli i Don Jose z „Carmen” Bizeta, „Parle moi de ma mère”).

Dominik Sutowicz i Eliza Kruszczyńska w koncercie „Arie dla Kiepury” © Mikołaj Bała
Dominik Sutowicz i Eliza Kruszczyńska w koncercie „Arie dla Kiepury” © Mikołaj Bała

Na uwagę zasługuje bez wątpienia Eliza Kruszczyńska, solistka Opery Wrocławskiej. Krynicka publiczność mogła usłyszeć ją w duetach z Dominikiem Sutowiczem. Jej sopranu dramatycznego słucha się z przyjemnością. Jej głos jest gęsty, trójwymiarowy, o szlachetnej barwie. Doskonały do partii Toski, którą zaśpiewała w duecie „Mario! Mario!” z pierwszego aktu arcydzieła Pucciniego.

Pozostaje jedynie żałować, że koncert Trzech Tenorów rozpoczął się zupełnie nie pasującą do reszty programu uwerturą „Polonia” skomponowaną przez Ryszarda Wagnera. Zdecydowanie zbyt ciężką i pełną patosu, jak na galę inaugurującą letni festiwal.

Gorących, południowych klimatów doświadczyli widzowie koncertu hiszpańskich zarzueli, który odbył się 9 sierpnia. I tym razem pojawiły się wysokie głosy – sopran Iwony Sobotki oraz tenor Arnolda Rutkowskiego. Oboje są niewątpliwie u szczytu wokalnej formy, choć każde z nich zdecydowanie lepiej brzmi solo, niż w duecie.

Iwona Sobotka to śpiewaczka skupiająca na sobie sto procent uwagi widza. Jej pełen magnetyzmu wizerunek, naturalność i niewymuszona nonszalancja, z jaką porusza się na scenie, a przede wszystkim głos – nośny, mocny, technicznie doskonały – to największe atuty solistki. Z imponującą lekkością frazowania oczarowała publiczność w ariach skomponowanych przez Pabla Lunę, Federica M. Torrobę, czy Ruperta Chapiego. W istnym kalejdoskopie zmieniających się nastrojów, od dumy poprzez nostalgię i melancholię, aż po uwodzicielską zmysłowość.

Arnold Rutkowski i Iwona Sobotka w koncercie hiszpańskich zarzueli © Mikołaj Bała
Arnold Rutkowski i Iwona Sobotka w koncercie hiszpańskich zarzueli © Mikołaj Bała

Każdy, komu nie obcy jest repertuar hiszpańskich tenorów Plácido Domingo i José Carrerasa, z pewnością od razu rozpoznał utwory wykonane tamtego wieczoru przez Arnolda Rutkowskiego. „No puede ser”, „Amor vida de mi vida” czy „Granada” to ponadczasowe przeboje. Ostatni z nich Rutkowski bisował na prośbę publiczności, co zaowocowało długą i rozentuzjazmowaną owacją. Głos tenora jest zresztą obecnie w znakomitej formie, co udowodnił zwłaszcza w górnych rejestrach.

Nie bez znaczenia była tu także mistrzowsko poprowadzona Orkiestra Filharmonii Krakowskiej pod batutą Zbigniewa Gracy. Dopełniając całokształtu muzycznej uczty, którą koncert „Ognista hiszpańska operetka, czyli zarzuela i nie tylko” bezsprzecznie był.

Jednak największe tłumy na widowni zgromadził koncert ostatni. To na jej udział kilka pokoleń krynickiej publiczności czeka najbardziej. Jest niekwestionowaną operetkową divą, artystką o olbrzymim dorobku, królową scen, wzorcem elegancji i wdzięku. Należała także do ulubionych śpiewaczek Bogusława Kaczyńskiego, wieloletniego dyrektora Festiwalu im. Jana Kiepury. Mowa tu oczywiście o Grażynie Brodzińskiej. Artystka była gwiazdą koncertu finałowego „Magiczny świat operetki”.

Bez względu na to, czy solo, czy w duecie z tenorem Sławomirem Naborczykiem bądź barytonem Jakubem Milewskim, sopran Grażyny Brodzińskiej wciąż brzmi świeżo i świetliście. Wysokie dźwięki nie stanowią dla niej żadnej trudności, mimo kilku dekad kariery artystycznej i można odnieść wrażenie, że czas zatrzymał się dla tej zjawiskowej śpiewaczki. Jest tak samo perfekcyjna wizerunkowo i promienna jako osoba, jak wówczas, gdy w 1997 roku podpisywała dla mnie swoją świeżo wydaną solową płytę „Jestem zakochana”. Było to, rzecz jasna, na krynickim deptaku.

Grażyna Brodzińska i Jakub Milewski na Festiwalu w Krynicy © Mikołaj Bała
Grażyna Brodzińska i Jakub Milewski na Festiwalu w Krynicy © Mikołaj Bała

Obecność Grażyny Brodzińskiej jest już zatem swoistą festiwalową tradycją. Podobnie jak „Marsz Radetzky’ego” Johanna Straussa, który przez wiele lat wybrzmiewał podczas koncertów, ku radości wtórujących orkiestrze brawami, widzów. Niestety tym razem, podobnie jak w roku ubiegłym, marsza na Festiwalu zabrakło. Pozostaje mi zatem mieć nadzieję, że będę mogła, w scenerii uzdrowiskowej architektury, usłyszeć go za rok. Krynica podczas Festiwalu ma wymiar szczególny. Oprócz nieustannych muzycznych transformacji i działań torujących drogę młodym pokoleniom śpiewaków, to właśnie tradycja i pewne sprawdzone elementy są jej siłą. Gremialnym gronem widzów kieruje sentyment. Który z pewnością pozostał jeszcze z czasów, gdy za artystyczną formę Festiwalu odpowiedzialny był Bogusław Kaczyński – muzyczny ekspert, mistrz słowa, arbiter elegancji. Jego niewątpliwą zasługą jest to, jak wielu – zarówno muzyków, jak i melomanów – co roku odczuwa w sercu potrzebę, by powracać do Krynicy i dać się porwać w barwną krainę dźwięków.

„Opowiastki o Mozarcie” na 4. Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego w Białej Podlaskiej

Kameralny koncert edukacyjny przybliża elementy biografii genialnego kompozytora. Repertuar stanowią głównie znane arie i duety z oper Wolfganga Amadeusza Mozarta, ale także „przebojowe” utwory instrumentalne w układzie na fortepian. Przyjazna atmosfera i prelekcja dostosowana do percepcji młodego widza pomagają także wprowadzić dzieci w konwencję Opery, ukochanego gatunku muzycznego patrona Festiwalu – Bogusława Kaczyńskiego.

Program, przygotowany przez artystów doświadczonych zarówno w pracy na scenie, jak i w pracy z dziećmi i młodzieżą (wieloletnia współpraca z Działem Edukacji Filharmonii Krakowskiej, a także działalność pedagogiczna w szkołach muzycznych) uzupełniony będzie o warstwę wizualną (projekcje). Koncert zostanie zaprezentowany w pięknych kostiumach z epoki (z kolekcji Baletu Dworskiego Cracovia Danza), stanowiących dodatkowy walor edukacyjny. 

Podczas wieczoru wystąpią krakowscy artyści: sopranistka Joanna Trafas (scenariusz i narracja), bas-baryton Stanisław Duda oraz pianistka Emilia Bernacka-Głowala.

Sopranistka Joanna Trafas jest absolwentką Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie Izabelli Jasińskiej-Buszewicz (2008 – dyplom z wyróżnieniem) oraz Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Jagiellońskiego (magisterium w 2006). Na scenie zadebiutowała w 2005 roku rolą Elizy w musicalu „My Fair Lady” (Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu). W latach 2006-2009 roku grała Marię w „West Side Story” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Występowała również̇ na deskach Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku („Upiór w Operze”), Gliwickiego Teatru Muzycznego („Noc w Wenecji”) i krakowskiego Teatru Łaźnia Nowa („Zemsta jest Kobietą”). Często Ściśle współpracuje z Filharmonią Krakowską (koncerty kameralne, Koncerty Uniwersyteckie, cykl Musica Ars Amanda, koncerty edukacyjne dla dzieci, koncertowa wersja „Parsifala” Wagnera pod Gabrielem Chmurą. Jest także prelegentem w wyjazdowych koncertach edukacyjnych. Śpiewa m. in. w recitalach z pianistką Emilią Bernacką – Głowalą, z zespołem muzyki dawnej Floripari – Muzycy Wawelscy, Tatrzańską Orkiestrą Klimatyczną, harfistką Malwiną Lipiec oraz z klawesynistką Justyną Dolot. Joanna Trafas była uczestniczką wielu kursów i festiwali muzycznych w Polsce, Holandii, Szwajcarii i Francji, a także Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Jest laureatką konkursów wokalnych, w tym dwukrotnie – Konkursu Wykonawstwa Muzyki Operetkowej i Musicalowej im. Iwony Borowickiej. Ta wyjątkowa artystka prowadzi koncerty dla dzieci w niekonwencjonalny sposób, wykorzystując swoją wiedzę oraz talent aktorski i wokalny. Jej występy – to teatr jednego aktora.

Emilia Bernacka - Głowala  © archiwum prywatne
Emilia Bernacka – Głowala © archiwum prywatne

Emilia Bernacka-Głowala pierwsze doświadczenia muzyczne zdobywała w Specjalistycznej Szkole Muzycznej im. Salomei Kruszelnickiej we Lwowie, gdzie otrzymała najwyższe wyróżnienie – Złoty Medal (1996). Jest również absolwentką krakowskiej Akademii Muzycznej (klasa fortepianu prof. Janiny Baster, 2002). Od 2001r. współpracuje z Filharmonią Krakowską jako pianistka, pełniąc funkcję współtwórcy i kierownika muzycznego programów edukacyjnych i koncertów dla młodych widzów. Od roku 2013 pracuje na Wydziale Wokalno-Aktorskim krakowskiej Akademii Muzycznej. Jest uczestniczką licznych festiwali w kraju i za granicą (Ukraina, Niemcy, Szkocja, Francja, Czechy).

Stanisław Duda debiutował w Operze Śląskiej w 2011 roku. Współpracuje z Filharmonią Śląską, Wrocławską, Krakowską, Towarzystwem Kulturalnym im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju oraz Instytucją Promocji i Upowszechniania Muzyki Silesia w Katowicach.

Na wydarzenie zapraszają organizatorzy: Prezydent Miasta Biała Podlaska Michał Litwiniuk, ORFEO Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego, Krzysztof Korwin-Piotrowski – dyrektor artystyczny festiwalu oraz Bialskie Centrum Kultury i jego dyrektor Zbigniewem Kapela.

Wstęp na koncert „Opowiastki o Mozarcie” podczas 4. Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego jest wolny. 

„Opowiastki o Mozarcie” - plakat
„Opowiastki o Mozarcie” – plakat

Rossini pomaga zrozumieć Verdiego: rozmowa z Andrzejem Filończykiem

Tomasz Pasternak: „Hrabia Ory” to jedna z ostatnich oper Gioachina Rossiniego, który używa już innego języka muzycznego. To bardziej „verdiowski” Rossini. Jak się Pan czuje w partii Raimbauda?

Andrzej Filończyk: Tak, to jest inny Rossini. Muzyka nie jest aż tak brillante, skoczna i lekka. Raimbauda nie można porównać na przykład do Figara z „Cyrulika sewilskiego”, czyli do partii niezwykle angażującej wszelkie umiejętności techniczne śpiewaka w wielu duetach, tercetach i ansamblach. W przeciwieństwie do tej postaci, mój bohater w „Hrabim Ory” pojawia się na scenie na samym początku opery, a następnie ma już tylko jedno istotne wejście- arię w II akcie.

Jest to bardzo specyficzna aria, która stanowi nie lada wyzwanie! Głos niski, bas-baryton, znajdzie tu dla siebie wiele wygodnych fraz, w których może popisać się wspaniałą, ciemną barwą i miękkim brzmieniem. Jednak pojawiają się też tzw. góry – wysokie dźwięki, które mogą stanowić pewne wyzwanie dla tego rodzaju głosu. Mnie udaje się pokonać wszelkie techniczne trudności, a pomaga w tym niezwykle muzyczny język francuski. Całe libretto opery zostało napisane właśnie w tym języku, a Rossini świetnie wykorzystał jego melodyjność wiele razy podkreślając to szybkimi, wręcz „wyrzucanymi” frazami. Doskonale również wykorzystuje pomysł rytmicznego podłożenia tekstu. Wracając jeszcze do arii, wydaje mi się, że w pierwszej części głos jest raczej akompaniamentem, śpiewają tu, jako główni soliści, skrzypce i orkiestra. W drugiej jej części, może bardziej lirycznej, następuje zamiana i baryton przejmuje dowodzenie.

Andrzej Filończyk jako Rimbaud w „Hrabim Ory” w Pesaro © Amati Bacciardi   Rossini Opera Festival
Andrzej Filończyk jako Rimbaud w „Hrabim Ory” w Pesaro © Amati Bacciardi | Rossini Opera Festival

„Hrabia Ory” to dla mnie odkrycie. Nigdy nie spodziewałbym się w muzyce Rossiniego takich fraz i tak dramatycznych momentów, na przykład scena burzy w „Cyruliku” brzmi dość poważnie, ale gdy słucham burzy w „Hrabim Ory” przychodzi mi na myśl aż „Requiem” Verdiego!

Verdi kochał Rossiniego.

„Hrabia Ory” musiał zrobić na nim duże wrażenie. W utworach Verdiego słychać to emocjonalne napięcie. Mówię o Verdim, bo jego twórczość jest bardziej znana w Polsce niż dzieła Rossiniego, a lepsze poznanie Rossiniego wydaje się być kluczem do zrozumienia muzyki Verdiego.

Rossini z kolei wielbił Mozarta.

Mozart to geniusz, choć najbardziej cenię jego sonaty fortepianowe, które poznałem wnikliwie przede wszystkim dzięki swojej żonie – Kasi, która jest świetną pianistką i korepetytorką. Jego opery to arcydzieła, szczególnie pod względem libretta, języka, gagów scenicznych i myśli teatralnej. Pamiętam, że przed przygotowaniem „Wesela Figara” w Walencji, odkrywałem ten utwór, dociekając sensu muzyki i jej historii. Dopiero wtedy zakochałem się w tej operze. Nawet jeśli w fascynującej autobiografii Lorenza da Ponte, librecisty „Wesela Figara”, jest stek bzdur i wielka autokreacja…

Andrzej Filończyk podczas debiutu jako Figaro w „Cyruliku sewilskim” w Zurychu © CC BY-SA 4.0 via Wikimedia Commons
Andrzej Filończyk podczas debiutu jako Figaro w „Cyruliku sewilskim” w Zurychu © CC BY-SA 4.0 via Wikimedia Commons

W Pana przypadku wszystko potoczyło się błyskawicznie. Bardzo krótko Pan „terminował”, była Akademia Operowa w Warszawie, Akademia Operowa w Zurychu.. Szybko zaczął Pan śpiewać pierwszoplanowe role barytonowe.

Nie, nie powiedziałbym, że zacząłem szybko śpiewać pierwszoplanowe role barytonowe. W tych ważnych teatrach były to takie role, jak Silvio w „Pajacach”, Schaunard w „Cyganerii”, Lord Guglielmo w „Marii Stuardzie”. W Zurychu zaśpiewałem, w nagłym zastępstwie, Figara w „Cyruliku sewilskim”, ale wcześniej wykonywałem tę rolę w Kanazawie w Japonii z Markiem Minkowskim i byłem uprzednio bardzo dobrze przygotowany.

Oczywiście, w pewnym momencie spróbowałem swoich sił w trudniejszych partiach. Rozwijało się to krok po kroku. W swojej pracy widziałem sens i dobrze mnie odbierano. Muszę jednak przyznać, że miałem szczęście trafić na konkretnych ludzi w swoim życiu i zawsze ci, którzy byli wokół mnie, chcieli i mogli mi pomóc w jakiś sposób. Z tego względu nie odczuwałem tak wielkiej, nagłej zmiany.

Debiutem w większej roli był Eugeniusz Oniegin w Teatrze Wielkim w Poznaniu już w 2016 roku?

Ma Pan rację, to było jeszcze przed Konkursem Moniuszkowskim.

Czy miał Pan jakieś oczekiwania związane z Konkursem Moniuszkowskim, na którym zdobył Pan I Nagrodę?

Wtedy nie byłem świadomy, że konkurs może być ważnym krokiem do przyszłej kariery. Byłem w warszawskiej Akademii Operowej i pomyślałem, że będzie to ten moment, w którym mogę sobie udowodnić, że jestem gotowy na tego typu konkursy. Przedtem brałem udział w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach mniejszej rangi, ale nadszedł czas i na Moniuszkowski. Nie zdawałem sobie sprawy, że jest to wydarzenie aż tak ważne na arenie międzynarodowej. Istnieją o wiele głośniejsze medialnie konkursy, jak na przykład Queen Sonia, BBC Cardiff, Belvedere czy związane z Plácido Domingo Operalia. Uważam, że Konkurs Moniuszkowski może szczycić się wspaniałym, międzynarodowym i sprawiedliwym Jury. Jestem też bardzo szczęśliwy z Nagrody im. Bogusława Kaczyńskiego dla najlepszego polskiego głosu ufundowanej przez ORFEO Fundację im. Bogusława Kaczyńskiego.

Andrzej Filończyk jako Szczełkakow w  „Borysie Godunowie” w Poznaniu © archiwum Teatru Wielkiego w Poznaniu
Andrzej Filończyk jako Szczełkałow w „Borysie Godunowie” w Poznaniu © archiwum Teatru Wielkiego w Poznaniu

Czy młody śpiewak powinien brać udział w Konkursach? Czy Konkursy pomagają?

Konkursy są bardzo ważne na każdym etapie – zarówno w szkole średniej, jak i na studiach. Zależy w którym miejscu obecnie znajduje się śpiewak: czy jest to młody człowiek poszukujący doświadczenia i potwierdzenia słuszności obranej drogi artystycznej, czy jest to artysta prezentujący się agentom zasiadającym w gronie jury. Tak naprawdę konkursy to pewnego rodzaju ćwiczenie wpływające na rozwój kariery.

A stres?

Stres jest czymś, co towarzyszy nam zawsze na scenie. Jestem już do tego przyzwyczajony i właściwie nie odczuwam tzw. tremy scenicznej. Ale po to właśnie podejmujemy wyzwania wokalne, żeby je pokonywać i być co raz bardziej pewnym samego siebie. Trema może pomóc!

Co jest ważniejsze: ocena czy szansa?

Jury powinno być zróżnicowane. Agent patrzy swoim okiem, ocenia co jest mu potrzebne, jaki typ głosu, jaka prezencja, jakie obycie na scenie, a śpiewak zasiadający w komisji jest w stanie ocenić technikę i umiejętności wokalne. Taka mieszanka ekspertów, którzy oceniają, jest w stanie wypośrodkować punkty, które są faktycznym zwieńczeniem prezencji scenicznej śpiewaka.

Andrzej Filończyk jako Lescaut w „Manon” Masseneta © Emilie Brouchon | Opera de Paris
Andrzej Filończyk jako Lescaut w „Manon” Masseneta © Emilie Brouchon | Opera de Paris

Czy Pan chciałby oceniać śpiewaków?

Nie, na pewno jeszcze nie w tym momencie. Wielu kolegów – wokalistów prosi mnie o lekcje, rady wokalne, wskazówki. Ja sam nie jestem w stanie powiedzieć do końca, jak śpiewam. Nie potrafię jeszcze odczytać mojej techniki idealnie, tego, co już się z moim aparatem wokalnym dzieje. Na pewno nie mógłbym jeszcze nikogo uczyć, ani tym bardziej pouczać.

Pochodzi Pan z rodziny o tradycjach muzycznych, Pana mama, Dorota Dutkowska, jest uznaną wrocławską śpiewaczką, śpiewa też Pana młodsza siostra, Kamila Dutkowska. Czy Pan chciał być śpiewakiem?

Na początku inaczej widziałem swoją przyszłość, podążałem głównie za moim hobby: jak grałem w piłkę to chciałem być piłkarzem, jak oglądałem filmy to reżyserem- zwyczajnie chciałem robić to, co akurat było moją pasją. Na pewno pan wie, że grałem na fortepianie. Śpiew pojawił się zupełnie przypadkowo i nie przypuszczałem wówczas, że będzie to moja praca. Byłem pewien, że czeka mnie kariera bramkarza Śląska Wrocław.

Opera jako sztuka niespecjalnie mi się podobała. Dopiero wchodząc w nią, niejako od wewnątrz, powoli poddawałem się jej urokowi. Zaczynało mi się wszystko podobać i świat operowy ciekawił mnie co raz bardziej.

Andrzej Filończyk jako Marcello w „Cyganerii” w Teatro Real w Madrycie © Javier del Real | Teatro Real
Andrzej Filończyk jako Marcello w „Cyganerii” w Teatro Real w Madrycie © Javier del Real | Teatro Real

Czy jako młody chłopiec myślał Pan, że Pana mama ma dziwny zawód?

Trochę tak. Choć właściwie to był dla mnie dzień powszedni. Mama zwykle bardzo późno wracała do domu, bywałem też często u mamy w pracy… A teraz myślę o swoim synu, który też będzie dojrzewał w tym środowisku. Zobaczy pan jutro zupełnie kosmiczną produkcję „Hrabiego Ory”. Gdybym wprowadził tam swoje dziecko, mogłoby się przerazić.

Czy śpiewakowi pomaga umiejętność gry na instrumencie?

Bez fortepianu nie rozumiałbym, jak budować frazę, jak działa muzyka, jak tworzy się atmosferę, na czym polega akompaniament i linia melodyczna. Bardzo często słyszę na próbach pewne określenie, że ktoś nie ma tego „tła instrumentalnego”. To nie znaczy, że ten ktoś nie jest muzykiem. Ale ten ktoś nie zawsze rozumie, co można wyczuć, gdzie leży głos w całym dziele muzycznym. Bo głos funkcjonuje na równi z orkiestrą. Tak jak powiedziałem, w arii Raimbauda, według mnie, głos jest akompaniamentem w pierwszej części i trzeba to rozumieć, aby podkreślić najbardziej popisową część.

Jak widzi Pan swoją wokalną przyszłość?

Za parę lat Verdi na pewno pojawi się w moim repertuarze. Mamy pomysł z moim agentem, jakie to mogą być partie. To ważne, żeby nie rzucać się od razu na „Trubadura”, „Traviata” też musi poczekać. Trzeba spokojnie przejść przez Donizettiego i Belliniego, aby głos wiedział, jak działać w tessiturze i tej verdiowskiej frazie. I nie chodzi mi nawet o tę ciężką orkiestrację, raczej mam na myśli to, gdy orkiestra jest tylko akompaniamentem i „tylko” tworzy atmosferę, ale głównym instrumentem musi być głos. Odwrotnie niż u Pucciniego, kiedy to instrumentacja podbija wokalną linię melodyczną. Donizetti, Bellini i Verdi dbali o to, żeby głos brzmiał najpiękniej na orkiestrowym tle – tak wtedy pisano. Na razie chciałbym iść właśnie w tę stronę, w stronę belcanta.

Andrzej Filończyk © archiwum artysty
Andrzej Filończyk © archiwum artysty

Pandemia pokrzyżowała Panu wiele planów.

Myślę, że te wszystkie propozycje wrócą, ale oczywiście coś niestety przepadło- wspaniałe byłoby zadebiutowanie w Metropolitan w wieku 24 czy 25 lat… Miały być transmisje, nagranie, recenzje… Takie debiuty są mocno obserwowane, dlatego można też naprawdę wiele stracić.

Czy polskie teatry się o Pana dopytują?

Miałem brać udział w „Weselu Figara” we Wrocławiu, ale nie mam wolnych terminów, ze względu na zobowiązania w Barcelonie i Bilbao. Z Dyrektorem Opery Wrocławskiej, Mariuszem Kwietniem, poznałem się parę lat temu w Royal Opera House i mam nadzieję, że w niedługim czasie uda nam się coś wspólnie zaplanować. Bardzo chciałbym występować w Polsce i mieć swoje życiowe centrum z rodziną, właśnie w Polsce. Również bardzo pragnę wystąpić na deskach teatru, w którym dorastałem – Operze Wrocławskiej. Na samym początku kariery „przytulił” mnie Teatr Wielki w Poznaniu pod dyrekcją zmarłego już mistrza Gabriela Chmury. Naprawdę czułem się tam, jak w domu, ale już najwyższy czas wrócić do Wrocławia! Niestety sposób planowania sezonu artystycznego w Polsce różni się od tego za granicami kraju. Polscy dyrektorzy z różnych względów nie mogą planować spektakli z tak dużym wyprzedzeniem, czego niestety wymaga mój zapełniony kalendarz.

Czy Pan korzysta z pomocy coachów wokalnych?

Oczywiście, bez ich pomocy nie wyszedłbym na scenę, bo mógłbym się po prostu ośmieszyć. Nie myślę o sobie, że jestem tak bardzo doświadczony i gotowy na to, żeby samemu przygotować i zaprezentować partię. Zawsze proszę o pomoc mojego coacha, Eytana Pessena, z którym miałem kontakt w Warszawie. Konsultuję się również z profesorem Bogdanem Makalem, który prowadził mnie we Wrocławiu. Przede wszystkim jeszcze przed wyjazdem zawsze staram się znaleźć kogoś, kto mógłby mi pomóc już na miejscu, np. teraz, kiedy przygotowywałem Raimbauda miałem coachingi w Paryżu z wymowy francuskiej i stylu. Podobnie, gdy przygotowywałem partię Lescaut w „Manon” Masseneta, polowałem na francuskich pianistów i lingwistów, nawet za pomocą Skype! Francuski wciąż jest dla mnie wyzwaniem. Byłbym naiwny, gdybym myślał, że jestem w stanie przygotować coś samemu.

Tym bardziej, że nie ma Pan tremy! Serdecznie dziękuję za rozmowę.

IV Festiwal Romantycznych Kompozycji: Elsner i jego następcy

Program IV Festiwalu romantycznych kompozycji: „Elsner i jego następcy”, planowany w dniach 2- 8 września 2022 roku, wpisuje się w założenia ustanowionego przez Sejm Roku Polskiego Romantyzmu. Wydarzenie ma na celu przypomnieć jednego z polskich kompozytorów romantycznych.

Program akcentuje postać Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego, ucznia Elsnera przynależącego do generacji pierwszych polskich twórców romantycznych. W 2022 roku przypada 215. rocznica jego urodzin i 155. rocznica śmierci. Podczas kompozytorskich studiów u Elsnera, nauczyciel ocenił go słynnym wpisem „zdolność niepospolita”, zaliczając wraz z Chopinem (słynna ocena „geniusz muzyczny”) do najwybitniejszych swoich uczniów. Stąd pochodzi podtytuł tej edycji: Ignacy Feliks Dobrzyński – „zdolność niepospolita”. Program festiwalu służy przypomnieniu spuścizny tej ważnej dla polskiej kultury muzycznej, lecz nadal mało znanej szerszemu kręgowi słuchaczy twórcy.

Podczas koncertów wykonane zostaną kompozycje kameralne i fortepianowe Dobrzyńskiego zestawione z twórczością kompozytorów europejskich, którzy go inspirowali (np. J.N. Hummla).

Festiwal zainauguruje recital fortepianowy Piotra Sałajczyka z utworami Juliusza Zarębskiego, jednego z najbardziej oryginalnych polskich twórców II poł. XIX w., ulubionego ucznia Ferenca Liszta. Recital pieśni do słów Adama Mickiewicza i innych polskich poetów romantycznych, w wykonaniu Urszuli Kryger, uczci przypadającą w tym roku 150. rocznicę śmierci Stanisława Moniuszki. W koncercie Kwartetu Śląskiego usłyszymy m.in. Kwintet F-dur op. 20 Dobrzyńskiego, w którym kompozytor zacytował pieśń patriotyczną „Jeszcze Polska nie zginęła”. Solistką kolejnego recitalu wokalnego będzie laureatka 11. Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Stanisława Moniuszki, Gabriela Legun (Gabriela Gołaszewska).

Tria fortepianowe Hummla oraz Dobrzyńskiego usłyszymy w wykonaniu Marii Machowskiej (skrzypce), Magdaleny Bojanowicz (wiolonczela) i Grzegorza Skrobińskiego (fortepian). Książek Piano Duo, zwycięzcy II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki, zakończy festiwal utworami Elsnera, Dobrzyńskiego i Chopina.

Całorocznym partnerem festiwalu są Łazienki Królewskie, w których odbywać się będą koncerty kameralne. Pełny program znajduje się tutaj.

Pożądanie w cieniu fikusów. „Napój miłosny” w Trapani

Luglio Musicale Trapanese odbywa się już po raz 74. Tradycja tego muzycznego święta sięga roku 1948. Maestro Giovanni de Santis pragnął, by w jego rodzinnym mieście, jednym z największych na Sycylii, wznowić wydarzenie muzyczne, które odbywało się przed wojną, w latach 1932 – 1939. Marzeniem słynnego dyrygenta był cykliczny festiwal, obejmujący nie tylko utwory operowe i symfoniczne, lecz także koncerty jazzowe i ludowe, z muzyką folkową. Pomysł bardzo spodobał się władzom miasta. I tak powstał „Muzyczny Lipiec”, który z biegiem czasu przeciągnął się na sierpień, a nawet wrzesień.

Od samego początku dbano o wysoki poziom artystyczny. Zapraszano znamienitych gości. Wizjoner, jakim niewątpliwie był de Santis, potrafił, dzięki swojej charyzmie i zaangażowaniu przekształcić miejską willę w prestiżowy plenerowy festiwal. Występowała tu słynna rumuńska śpiewaczka Virginia Zeani, uznawana za jedną z „Królowych Piratów” – Zeani nie miała bowiem szczęścia, by być gwiazdą wytwórni płytowych, jej wielbiciele potajemnie nagrywali jej występy i wiele nagrań przetrwało właśnie w taki sposób.

„Napój miłosny” w Trapani – scena zbiorowa © archiwum Luglio Musicale Trapanese
„Napój miłosny” w Trapani – scena zbiorowa © archiwum Luglio Musicale Trapanese

Luglio Musicale Trapanese gościło też tak wspaniałych artystów, jak Gino Bechi, Gianna Pederzini, Ettore Bastianini, Alvino Misciano, Piero Guelfi, Giacinto Prandelli, Plinio Clabassi, Cesare Valletti, Carlo Bergonzi. Śpiewali tu Mario del Monaco, Feruccio Tagliavini, Ramon Vinay i Anna Moffo.

Przedstawienia operowe odbywają się w parku w Villa Margherita, w plenerowym Teatro Giuseppe di Stefano, nazwanego na cześć jednego z największych w historii Włoch tenorów, pochodzącego z Sycylii. To scena pod gołym niebem, zamknięta jednak malowniczymi gałęziami gigantycznych fikusów. Tutaj to drzewa wielkości naszych dębów. W Italii ta roślina rozrasta się niemożebnie, w Polsce hodujemy ją w doniczkach. Fikusowe sklepienie tworzy nie tylko doskonałą akustykę, lecz także buduje, dzięki sugestywnemu oświetleniu, specjalny, niepowtarzalny nastrój, w zależności od rodzaju dramatu szczęśliwy lub złowrogi.

W obecnym sezonie zaprezentowano tytuły z wielkiego włoskiego repertuaru: „Toskę”, „Traviatę”, „Cyrulika sewilskiego” i właśnie „Napój miłosny”, który, będąc na Sycylii miałem okazję zobaczyć.

Salvatore Grigoli (Belcore, w środku), w otoczeniu swoich towarzyszy w „Napoju miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese
Salvatore Grigoli (Belcore, w środku), w otoczeniu swoich towarzyszy w „Napoju miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese

Inscenizacja przygotowana przez Teresę Gargano (reżyseria i kostiumy) została ciekawie przeniesiona w czasy bliższe naszej rzeczywistości, rozgrywa się w prowincjonalnym, amerykańskim miasteczku w latach 70. lub 80. Adina, ubrana w dżinsy prowadzi bar, jej przyjaciółka Giannetta ma salon piękności. To była spójna dramatycznie i logiczna produkcja, z inteligentnym podkreśleniem uniwersalności historii w innym miejscu i czasie oraz malowniczym podkreśleniem prowincji poprzez scenografię (Monica Andolina).

Belcore to szef gangu motocyklowego, przybywa w skórzanej kurtce ramonesce, z towarzyszeniem przyjaciół, jak on odzianych w skóry. Salvatore Grigoli w tej partii był napuszonym, antypatycznym i narcystycznym samcem, pewnym, że skinieniem palca uwiedzie dziewczynę z prowincji. Artysta przekonująco zbudował tę postać, także od strony wokalnej.

Dulcamara w trapańskiej produkcji to upadły elegant, w jasnym, tanim garniturze rozpaczliwie starający się budować swoją wiarygodność. Enrico Maria Marabelli stworzył imponującą scenicznie postać, w jego interpretacji wokalnej było jednak więcej basa buffo niż demonicznego czarodzieja. W roli Giannetty, a zwłaszcza w scenie, gdy bohaterka dowiaduje się, że Nemorino jest dziedzicem fortuny, błysnęła Adelaide Minnone. Ta rola to wyzwanie bardziej aktorskie niż wokalne, poprzez konieczność zaznaczenia swojej obecności na scenie bez możliwości pokazania się w jakiejś atrakcyjnej arii.

Oreste Osimo (Nemorino) w „Napoju miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese
Oreste Cosimo (Nemorino) w „Napoju miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese

Wieczór należał w moim przekonaniu do Oreste Cosimo, kreującego partię Nemorina. Cosimo operuje dość ciemną barwą, jest cięższym głosem tenorowym, o wspaniałej technice, potrafiącym śpiewać forte i piano. Szczególnie podobała mi się jego interpretacja słynnej arii „Una furtiva lagrima”, gdzie w finalnych frazach umiał posłużyć się dramatycznie uzasadnionym falsetem. Nie zdziwiłem się, gdy przeczytałem, że jego mentorem kilka lat temu został wielki Ramon Vargas, słychać w jego wokalnym podejściu technikę tej niezwykłej szkoły. Scenicznie Cosimo był doskonały, nie był niedorajdą, nie stosował tanich sztuczek w celu rozbawienia publiczności. To oszalały z rozpaczy, zdesperowany contadino (wieśniak), który woli, widząc roześmianą ukochaną wychodzącą za mąż za innego, niemal popełnić samobójstwo, zaciągając się do wojska. Warto śledzić karierę tego artysty, i nawet jeśli niektóre frazy w jego wykonaniu były atakowane zbyt silnie była to wspaniała wokalna kreacja.

Podobnie Giulia Mazzola, która na początku wydała mi się zbyt mocnym głosem do roli Adiny, potrafiła zróżnicować wokalną przewrotność swojej partii. Adina to wielka, choć pseudokomiczna heroina. Od początku kocha Nemorina, ale usiłuje go sprawdzić i przetestować. I taka była też interpretacja Mazzoli, uważna, rozpaczliwa i śledcza, w cudownym blasku koloratury dramatycznej. Podobało mi się, że oboje protagoniści, Nemorino i Adina, śpiewali mocniejszymi głosami. Gra między nimi, zwłaszcza ze strony Adiny, była więc bardziej dojrzała i bardziej przewrotna.

Sasha Yankevych dyryguje „Napojem miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese
Sasha Yankevych dyryguje „Napojem miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese

Nie wiem jednak, jak wyglądałaby interpretacja śpiewaków, gdyby nie dyrygent, Sasha Yankevych. Dawno nie słyszałem tak zmysłowo zadyrygowanego Napoju”, pełnego emocji, uczucia i tańca. Yankevych zwracał uwagę na poszczególne sekcje instrumentalne, wydobywając z partytury także to, co jest w tle, a nie tylko w głównej linii melodycznej. Przez to jego odczytanie „Napoju” było fascynujące. I zawsze uważnie partnerował śpiewakom, czujnie śledził fermaty, ozdobniki i oddech bohaterów, aby zawsze wejść z akompaniamentem w najbardziej odpowiednim miejscu. Pochodzący z Ukrainy artysta kilka lat temu związany był, jako pianista, z warszawską Akademią Operową, teraz rozpoczyna międzynarodową karierę dyrygenta symfonicznego i operowego, obecnie związany jest z Operą Królewską w Sztokholmie. Najpewniej jego doświadczenie fortepianowego coachingu powoduje, że maestro rozumie śpiewaków, zawsze reaguje na ich aktualne możliwości i formę, po prostu doskonale im partneruje.

Enrico Maria Marabelli (Dulcamara) w „Napoju miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese
Enrico Maria Marabelli (Dulcamara) w „Napoju miłosnym” w Trapani © archiwum Luglio Musicale Trapanese

„Napój miłosny” to gra pozorów, okrutna Adina bawi się nieprzytomnie zakochanym w niej Nemorinem, udając kapryśną i niedostępną, flirtując jednocześnie z zarozumiałym Belcorem. Nemorino, oszalały z miłości nie traktuje tej gry poważnie, przejmując się i cierpiąc. Dopiero w finale, gdy Adina zdaje sobie sprawę, że posunęła się w swoich gierkach odrobinę za daleko, wyznaje swojemu Tristanowi miłość (bohaterka zaczytuje się w opowieści o Izoldzie i napoju miłosnym). Opera jest tylko pozornie zabawna, w rzeczywistości to ogromny dramat Nemorina i wielka przemiana Adiny. Interesująca muzycznie jest postać Dulcamary, szarlatana żerującego na ludzkich uczuciach i, jak się okazuje, oszusta. Wszystko się dobrze kończy, uczucie zwycięża, jednak nie wiemy, czy nasi bohaterowie będą żyli długo i szczęśliwie…

Erwin Schrott zaśpiewa na otwarciu sezonu w Operze Wrocławskiej

Pochodzący z Urugwaju Erwin Schrott to gwiazda największych teatrów operowych świata: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Wiener Staatsoper, Teatro alla Scala w Mediolanie, Royal Opera House Covent Garden w Londynie, Staatsoper Berlin czy Bayerische Staatsoper w Monachium.Jest znany jako jeden z najlepszych obecnie interpretatorów partii Don Giovanniego. W 2011 został laureatem nagrody Echo, europejskiego odpowiednika nagrody Grammy. Hołdem dla kultury swojej ojczyzny jest jego album „Rojotango” – muzyczna podróż w świat latynoskiego tanga.

Erwin Schrott - plakat wydarzenia © Opera Wrocławska
Erwin Schrott – plakat wydarzenia © Opera Wrocławska

Repertuar występu Erwina Schrotta w Operze Wrocławskiej obejmuje znane arie i duety operowe, m.in. słynną arię szampańską oraz duet „Là ci darem la mano” z „Don Giovanniego”. Pojawią się także fragmenty z „Napoju miłosnego” Gaetana Donizettiego oraz mało znanej opery „Philémon et Baucis » Charlesa Gounoda. Zaplanowano również sceny z tak monumentalnych dzieł operowych jak „Nieszpory sycylijskie” i „Don Carlos” Giuseppe Verdiego oraz „Tosca” Giacoma Pucciniego.

Artyście podczas recitalu towarzyszyć będą solistki: Maria Rozynek-Banaszak (sopran) i Jadwiga Postrożna (mezzosopran), a także chór i orkiestra Opery Wrocławskiej pod batutą Bassema Akiki.

Po raz 22 ośmiu tenorów walczyć będzie w Szczecinie

Tenorzy z całego świata zabrzmią pełnym głosem, w pięknym amfiteatrze, w fantastycznej, odprężającej atmosferze. Przez lata formuła Turnieju ewoluowała i wzbogacała się o kolejne atrakcje. Jej główna idea pozostała jednak niezmienna. Śpiewacy rywalizują o względy publiczności, która nagradza swojego faworyta symboliczną różą. Triumfuje ten, który zdobędzie największą liczbę kwiatów. Zmagania będzie można śledzić podczas jedynego takiego wieczoru w roku w niezwykłej scenerii nowoczesnego Teatru Letniego, oświetlonego feerią barw.

Letnia aura, piękne głosy, porywające arie i pieśni oraz popisowe partie w wykonaniu orkiestry Opery na Zamku sprawiają, że szczeciński Wielki Turniej Tenorów ma już swoją ugruntowaną tradycję. Wydarzenie celowo organizowane jest nie w gmachu Teatru, a w malowniczym Teatrze Letnim w Szczecinie im. Heleny Majdaniec. Ta wybitna polska wokalistka, legenda polskiej piosenki była związana z tym właśnie miastem.

Wielki Turniej Tenorów w Szczecinie © Sylwester Pińczuk, materiały promocyjne poprzednich edycji
Wielki Turniej Tenorów w Szczecinie © Sylwester Pińczuk, materiały promocyjne poprzednich edycji

W 22. Wielkim Turnieju Tenorów wystąpią: Bartosz Gorzkowski (Polska), Nazarii Kachala (Ukraina), Zbigniew Malak (Polska), Mihail Mihaylov (Bułgaria), Emil Pavlov (Bułgaria), Antonio Signorello (Włochy), Brendan Sliger (USA), Rafał Żurek (Polska). Uczestnicy Turnieju wymienieni są w kolejności alfabetycznej. Kolejność pojawiania się na scenie losują podczas konferencji prasowej. Orkiestrą Opery na Zamku w Szczecinie zadyryguje Maestro Jerzy Wołosiuk, zastępca dyrektora ds. artystycznych.

22. edycja WTT odbędzie się 2 września o 20.00 w Teatrze Letnim w Szczecinie.

Szarlatan będzie wskrzeszał umarłych w Nieborowie

Plenerowe wystawienie opery „Szarlatan czyli wskrzeszenie umarłych” Karola Kurpińskiego realizowane w przestrzeni ogrodu i pałacu Radziwiłłów w Nieborowie to kontynuacja działań artystycznych zapoczątkowanych przez Muzeum w Nieborowie i Arkadii, Stowarzyszenie Polskich Artystów Muzyków – Oddział Warszawski oraz Fundację Trzy Trąby. Celem Fundacji jest udostępnianie kultury lokalnej i ogólnopolskiej publiczności.

Zrealizowano do tej pory trzy plenerowe produkcje. W 2018 roku był to „Faust” Antoniego Radziwiłła, w 2019 roku „Don Giovanni” Wolfganga Amadeusza Mozarta, a w 2021 roku „Goplana” Władysława Żeleńskiego. Solistami są w większości młodzi śpiewacy stojący u progu swych karier. Do tej pory wystąpili m. in. Monika Buczkowska, Marcin Hutek, Magdalena Pluta, Paweł Michalczuk, Jacek Szponarski, Rafał Żurek, Anna Farysej, Agnieszka Grala, Marta Huptas czy Julia Jarmoszewicz.

Za wydarzenia odpowiedzialna jest stała obsada realizatorów: Jitka Stokalska (reżyseria), dyrygentka – Marta Kluczyńska (kierownictwo muzyczne) i Orkiestra Pałacowa „La scoperta”. Projekcje multimedialne przygotowuje Piotr Majewski.

W „Szarlatanie” w rolę przaśnego burmistrza wcieli się Grzegorz Pelutis – jedyny polski śpiewak zakwalifikowany do najbliższej edycji słynnego konkursu „Operalia”, którego założycielem jest Plácido Domingo. Ponadto wystąpią m. in. Paulina Horajska (Julia), Dorota Całek (Konsyliarzowa Zolimani), Nikhil Goyal (Fantasius – Mag, narzeczony Julii), Witold Żołądkiewicz (Fabelhanc – sekretarz burmistrza), Jacek Szponarski (Alinat – czarnoksiężnik wskrzeszający zmarłych) Edwin Nowak-Grelow (Karmelek, sługa Alinata).

Partnerami wydarzenia są: Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, Fundacja PZU, STOART, Gmina Nieborów, Powiat Łowicki. Patronat Honorowy nad wydarzeniem objął Marszałek Województwa Łódzkiego Grzegorz Schreiber.

„Szarlatan” zawita do Nieborowa w sobotę, 10 września o godz. 20.00. Wstęp wolny.

4. Festiwal im. Bogusława Kaczyńskiego znów promować będzie muzykę klasyczną

Na Festiwalu corocznie występują znakomici polscy śpiewacy operowi oraz instrumentaliści. Najwięcej koncertów odbędzie się w Białej Podlaskiej, skąd pochodził patron, Bogusław Kaczyński, ale wydarzenia specjalne zostały zaplanowane w Warszawie, Katowicach i Gliwicach. Organizatorzy przygotowali również przystanki muzyczne w Sarnakach i Serpelicach w województwie mazowieckim.

3 września w amfiteatrze w Białej Podlaskiej wystąpi zespół Teatru Muzycznego w Lublinie, inaugurując Festiwal „Zemstą nietoperza” w brawurowej reżyserii Artura Barcisia, ze znakomitą obsadą. W poniedziałek 5 września o 16.00 w Muzeum Południowego Podlasia odbędzie się wernisaż wystawy „Bogusław Kaczyński – z Białej Podlaskiej w świat”. Autorem koncepcji artystycznej jest Krzysztof Korwin-Piotrowski, równocześnie kurator ekspozycji razem z Grzegorzem Kurpetą. Tego samego dnia o 17.00 zaplanowano promocję książki Anny Lisieckiej o Bogusławie Kaczyńskim „Będę sławny, będę bogaty”. Spotkanie autorskie poprowadzą: Gabriela Kuc-Stefaniuk i Krzysztof Korwin – Piotrowski.

„Zemsta nietoperza” w Lublinie © Grzegorz_Winnicki
„Zemsta nietoperza” w Lublinie © Grzegorz Winnicki

Wtorek 6 września będzie należeć do Teatru Słowa, który przygotowuje prapremierę spektaklu „Biały sad” Jacka Daniluka w reżyserii Danuty Szaniawskiej.

W środę 7 września w sali widowiskowej przy ulicy Brzeskiej 41 odbędzie się premiera inscenizowanego koncertu edukacyjnego dla dzieci: „Opowiastki o Mozarcie”. Jego autorką jest krakowska śpiewaczka i muzykolożka Joanna Trafas.

Na piątek 9 września zaplanowano premierę koncertu „Powróćmy jak za dawnych lat” w reżyserii Zbigniewa Maciasa. Obok barytona wystąpią Joanna Jakubas i Małgorzata Długosz. Jakubas nagrała ostatnio płytę z London Symphony Orchestra, pt. „My New Wings”, a jej producentem był laureat Oscara Jan A. P. Kaczmarek.

W sobotę 10 września w kościele w Sarnakach wystąpią: Justyna Reczeniedi, Ewa Łobaczewska i Jakub Milewski. Solistom towarzyszyć będzie Strauss Ensemble pod dyrekcją Artura Jaronia.

Kompozytor i dyrygent Rafał Janiak © archiwum prywatne
Kompozytor i dyrygent Rafał Janiak © archiwum prywatne

W finałowej gali 11 września w bialskim amfiteatrze zagra wyjątkowa Chopin University Chamber Orchestra pod patronatem rektora UMFC prof. Klaudiusza Barana. W 2019 roku muzycy mieli ponad 20 koncertów w prestiżowych salach Chin. Orkiestra nagrała już kilka płyt, m.in. z muzyką Krzysztofa Pendereckiego. Jej kierownikiem artystycznym jest wybitny kompozytor i dyrygent Rafał Janiak, dziekan Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej UMFC w Warszawie. Koncert z udziałem gwiazd opery i wirtuozów instrumentów poprowadzą: Katarzyna Sanocka z TVP Kultura i Krzysztof Korwin-Piotrowski.

Wydarzenia specjalne odbędą się także jesienią. 1 i 2 października w Teatrze Miejskim w Gliwicach została zaplanowana premiera widowiska „Zaczarowany świat operetki”. Gala odbędzie się z okazji 70-lecia założenia Operetki Śląskiej w reżyserii Krzysztofa Korwina-Piotrowskiego (wieloletniego szefa artystycznego gliwickiego teatru). Wystąpią: Małgorzata Długosz, Jolanta Kremer, Anita Maszczyk, Łukasz Gaj i Adam Sobierajski. Towarzyszyć im będzie Orkiestra Straussowska Orfeum pod dyrekcją Adama Mazonia.

Katarzyna Sanocka, Krzysztof Korwin-Piotrowski, gala finałowa 3. Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego, Biała Podlaska
Katarzyna Sanocka, Krzysztof Korwin-Piotrowski, gala finałowa 3. Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego, Biała Podlaska

22 października w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach odbędzie się Koncert operowy pamięci Bogusława Kaczyńskiego pod patronatem rektora prof. Władysława Szymańskiego. Zaśpiewają w nim: Ewelina Szybilska, Ewa Biegas, Aleksandra Blanik, Łukasz Gaj i Paweł Sobierajski.

W wydarzeniach 4. Festiwalu im. Bogusława Kaczyńskiego wezmą udział wybitni śpiewacy operowi. Małgorzata Walewska występowała od wiedeńskiej Staatsoper po londyńską Royal Opera House i nowojorską Metropolitan Opera. Ewa Biegas, dziekan Wydziału Wokalno-Aktorskiego AM w Katowicach, występowała w Kammeroper w Wiedniu, Operze w Montrealu, Teatro Colon w Buenos Aires.

Justyna Reczeniedi śpiewała w Warszawskiej Operze Kameralnej i Polskiej Operze Królewskiej, a także na scenach Europy, Japonii i Kanady. Ewelina Szybilska to gwiazda Opery Śląskiej, laureatka Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury dla najlepszej śpiewaczki operowej w 2021 roku. Małgorzata Długosz jest gwiazdą festiwali muzycznych, występowała w Polsce, USA i Kanadzie. Anna Barska to czołowa solistka Teatru Muzycznego w Lublinie. Joanna Szynkowska vel Sęk debiutowała na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego. Łukasz Gaj zaczynał karierę na deskach Opery Wrocławskiej, jest dyrektorem Centrum Paderewskiego.

Zbigniew Macias przez 20 lat był etatowym śpiewakiem w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Tadeusz Szlenkier jest obecnie solistą Staatstheater w Norymberdze. Kontratenor Jan Jakub Monowid występował w prestiżowych salach koncertowych w Tokio, Genewie czy Zurychu. Adam Sobierajski jest solistą Opery Krakowskiej i Opery Śląskiej, występuje na wielu festiwalach. Adam Zdunikowski był przez wiele lat solistą Opery Narodowej, śpiewał w wielu krajach świata.

Krzysztof Korwin-Piotrowski zaprosił także wybitnych instrumentalistów. Akordeonista Klaudiusz Baran otrzymał 3 Nagrody Muzyczne „Fryderyk”. Jest profesorem i rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Skrzypaczka Kamila Wąsik-Janiak występowała na festiwalach w Niemczech, Estonii i Japonii. Nagrywane przez nią płyty otrzymały nagrody „Fryderyk” oraz „Les Orphees d’Or” we Francji. Mirosław Feldgebel gra na fortepianie, klawesynie i zabytkowych harfach. Występował w Carnegie Hall w Nowym Jorku, Pleyel w Paryżu, Musikverein w Wiedniu, Gran Teatre de Liceu w Barcelonie czy Omotesando w Tokio. Prof. Grzegorz Biegas to wielokrotnie nagradzany pianista, korepetytor i pedagog. Dokonał wielu nagrań radiowych i telewizyjnych.

Aktorka Ewa Łobaczewska otrzymała za debiut w Gliwickim Teatrze Muzycznym Nagrodę Artystyczną „Złota Maska”. Solista Teatru Muzycznego w Gdyni Mateusz Deskiewicz jest jednym z najlepszych aktorów musicalowych. Na festiwalu są również promowani laureaci międzynarodowych konkursów wokalnych im. Ady Sari w Nowym Sączu oraz im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju. Publiczność festiwalowa może usłyszeć sopranistki Aleksandrę Blanik i Wioletę Sędzik, tenora Stanisława Napierałę oraz basa Karola Skwarę.

Uwerturą do festiwalu była Gala Kiepurowska z okazji 120. urodzin „chłopaka z Sosnowca” i 80. urodzin Bogusława Kaczyńskiego. Koncert był wielokrotnie emitowany na antenie TVP. Wystąpili w nim m.in. soliści Lwowskiej Opery Narodowej: sopranistka Daria Lytovchenko i tenor Oleh Lanovyi oraz solistka baletu Ilona Kravchenko.

Organizatorami wydarzenia są: Prezydent Miasta Biała Podlaska Michał Litwiniuk, ORFEO Fundacja im. Bogusława Kaczyńskiego i Bialskie Centrum Kultury (dyrektor Zbigniew Kapela). Dyrektorem artystycznym jest Krzysztof Korwin– Piotrowski.

Partnerami festiwalu są w tym roku: Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie, Akademia Muzyczna im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, Teatr Muzyczny w Lublinie, Muzeum Południowego Podlasia, Teatr Miejski w Gliwicach, Kościół Środowisk Twórczych w Warszawie, Muzeum Historii Katowic, GOK w Sarnakach, Państwowa Szkoła Muzyczna im. Fryderyka Chopina w Białej Podlaskiej, Miejska Biblioteka Publiczna w Białej Podlaskiej, AWF w Warszawie – Filia w Białej Podlaskiej oraz Zakład Produkcyjno-Handlowy „Zieleń” w Białej Podlaskiej.

Festiwal został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego, w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca.

Miłosne klęski Hrabiego Ory w rozkoszach ogrodów ziemskich na Rossini Opera Festival w Pesaro

Międzynarodowy Rossini Opera Festival zainicjowany w 1980 roku stawia sobie za cel, oprócz badań nad dziedzictwem muzycznym kompozytora, przypominanie wszystkich jego dzieł, w wyjątkowej scenerii i warunkach. W każdej edycji prezentowane są wielkie inscenizacje, m. in. w Teatro Rossini, zbudowanym w 1818 roku, odrestaurowanym w 2002 roku, z widownią liczącą 850 miejsc. Z kolei Vitrifrigo Arena, arena sportowa, znajdująca się blisko wielkiego centrum handlowego Galeria Rossini, dokąd widzowie festiwalu dowożeni są bezpłatnymi autobusami, może pomieścić 1500 widzów. Teatro Sperimentale jest przestrzenią dla recitali,  innych niż operowe dzieł mistrza oraz  współczesnych mu kompozytorów. Na głównym placu miasta, Piazza del Popolo, mają miejsce występy plenerowe i transmisje. W Palazzo Olivieri, siedzibie Konserwatorium Muzycznego Rossini, znajduje się Auditorium Pedrotti, sala koncertowa zbudowana w 1892 roku (500 miejsc).

Na festiwal zapraszane są wielkie światowe nazwiska, związane z wykonawstwem Rossiniego. Wielokrotnie występowała tu Ewa Podleś, m. in. kreując tytułową partię w operze „Ciro in Babilonia”, na przestrzeni lat występując z tak słynnymi obecnie sopranistkami, jak Jessica Pratt czy Pretty Yende; oraz prezentując swą sztukę podczas recitali (z towarzyszeniem pianistki Anny Marchwińskiej czy dyrygenta Łukasza Borowicza). W 2022 roku edycja Festiwalu odbyła się po raz 43. Pokazano trzy wielkie produkcje: „Otella”, „Gazetę” oraz „Hrabiego Ory”, były też koncerty i recitale.

„Hrabia Ory” w Pesaro, scenma zbiorowa © ROF / Amati Bacciardi
„Hrabia Ory” w Pesaro, scena zbiorowa © ROF / Amati Bacciardi

Pierwowzór „Hrabiego Ory” oparty jest na średniowiecznej starofrancuskiej balladzie. W 1816 roku wystawiono w Paryżu wodewil (autorstwa Eugène’a Scribe’a i Charles-Gaspard Delestre-Poirso) o lubieżnym libertynie i jego rycerzach, którzy przebrani za zakonnice uwodzą łatwowierne mniszki, a każda z nich dziewięć miesięcy później zostaje matką. Rossini postanowił wykorzystać tę historię, jednocześnie trochę ją łagodząc i zmieniając. Treścią dwóch aktów opery są dwie próby (i dwie porażki) młodego arystokraty, który usiłuje, dwa razy przebierając się, uwieść samotną piękność, Adelę, której brat wyruszył na krucjatę do Ziemi Świętej. Akcja rozgrywa się więc w średniowieczu, ale oczywiście wieki średnie i wyprawy krzyżowe są tu tylko tłem. Główny bohater nie odnosi na polu miłosnym sukcesów i właściwie zasługuje na współczucie. Można go nawet uznać za protoplastę Wertera, obiekt jego westchnień, młoda hrabina, po prostu go nie kocha…

Premiera opery w 1828 roku okazała się ogromnym sukcesem, przez kilkadziesiąt lat dzieło było regularnie wystawiane na francuskich scenach operowych. A jednak pod koniec XIX wieku zaczęło powoli znikać. Operę przypomniano na słynnym włoskim festiwalu Maggio Musicale we Florencji w roku 1952, pod dyrekcją Vittoria Gui śpiewali wówczas Nicola Monti, Sari Barabas i słynna włoska mezzosopranistka Giulietta Simionato (niestety zachowały się tylko nieliczne fragmenty tej produkcji). Operę zaprezentowano także w Edynburgu i Glyndebourne, już w 1956 roku dokonano oficjalnego, studyjnego nagrania z Juanem Onciną w roli tytułowej. Od tej pory dzieło pojawia się dość często na scenach, jeśli tylko uda znaleźć się obsadę, mogącą sprostać ekwilibrystyce Rossiniego.

Juan Diego Flórez (Ory), Julie Fuchs (Adela) i Maria Kataeva (Isolier) © ROF / Amati Bacciardi
Juan Diego Flórez (Ory), Julie Fuchs (Adela) i Maria Kataeva (Isolier) © ROF / Amati Bacciardi

„Ory” to rubaszna farsa. Atmosfera opowieści kojarzy mi się z „nieprzyzwoitymi”, choć często zmysłowymi opowieściami rodem z „Dekameronu” czy „Opowieści kanterberyjskich”. Wykorzystanie średniowiecznej pieśni było pewnym novum, pamiętać jednak należy, że libreciści prześcigali się w poszukiwaniu operowych i teatralnych tematów, mity greckie i opowieści biblijne już nie wystarczały. To jedyne takie „dworskie” dzieło w dziedzictwie Rossiniego i ogromna szkoda, że okazało się jego przedostatnią operą.

W moim przekonaniu nieprawdą jest bowiem, że to kopia muzyki z poprzedniej produkcji, „Il viaggio a Reims”. Nawet jeśli w „Orym” jest dużo nut z „Podróży” (może jedna trzecia), nawet jeśli literalnie kompozytor przeniósł konkretne fragmenty do nowego dzieła, wszystko brzmi zupełnie inaczej. „Ory” jest typowym, francuskim w duchu i stylu dziełem, zapowiadającym język Giacoma Meyerbeera, Daniela Aubera czy Fromentala Halévy’ego i wielką Grand Opera.

To zupełnie inny Rossini, w większości oparty na dłuższej frazie, wielkiej, romantycznej rzewności i momentach niepozbawionych nowoczesnego wyrazu dramatyzmu. W partyturze znalazła się wielka aria Hrabiny Folleville z „Podróży”, bohaterka nie śpiewa jednak o dramacie utraty modnego kapelusza, lecz o wielkim smutku i melancholii. Podobnie aria Don Profonda, która we francuskiej operze stała się arią Rimbauda, opowiada o czymś innym (bohaterowie włamują się do piwnicy i raczą się winem), nie zatracając swojego katalogowego charakteru.

Nieuniknione są skojarzenia z „Don Giovannim” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Ory to Don Juan, jego przyjaciel (pomocnik) Rimbaud nie jest nikim innym jak Leporellem. Paź Isolier przywołuje inną mozartowską postać – Cherubina z „Wesela Figara”, także zakochanego w Hrabinie. Przewrotna, cudownie wyposażona muzycznie jest scena tercetu, kiedy to Ory dobiera się do przebranego za Adelę pazia i w ciemnościach nie zdaje sobie sprawy ze swojej fatalnej, demaskującej go pomyłki, sam jest zresztą przebrany za „bojącą się samotności” siostrę Colette.

Juan Diego Flórez (Ory), Julie Fuchs (Adela) i Maria Kataeva (Isolier) © ROF / Amati Bacciardi

Dwa akty i dwa niepowodzenia tytułowego bohatera rozgrywają się też w rożnych porach. W pierwszej części Ory, przebrany za pustelnika, stara się zdobyć Adelę za dnia, w drugiej, podczas burzy, fałszywe zakonnice proszą o schronienie w środku nocy.

Juan Diego Flórez, który kreował tę postać w niezliczonych inscenizacjach jest niewątpliwie Hrabim Orym stulecia. Kariera peruwiańskiego tenora rozpoczęła się właśnie w Pesaro, w 1996 roku zastąpił on niedysponowanego Bruce’a Forda w arcytrudnym dziele „Matilde di Shabran czyli piękność i żelazne serce”. Opera, trwająca prawie 4 godziny, opowiada o Korradynie Szalonym, brawurowa interpretacja tej partii rozpoczęła trwający do dziś wielki triumf artysty.

Flórez udowodnił w Pesaro, że nadal, pod względem rossiniowskiego stylu, nie ma sobie równych, przynajmniej w tej właśnie partii. Wokalnie jest wspaniały, świadomy możliwości swojego popisu, posługuje się też wzruszającą i brawurową interpretacją. Nie jest też na siłę zabawny, ma w sobie naturalny komizm, który w tej produkcji zarówno jako „pluszowy Mojżesz”, jak i nieszczęsna, samotna zakonnica potrafił przewrotnie wykorzystać. To wielka i wybitna kreacja, śmiesząca, ale i wzruszająca.

Andrzej Filończyk (w środku) jako Rimbaud w Pesaro © ROF / Amati Bacciardi
Andrzej Filończyk (w środku) jako Rimbaud w Pesaro © ROF / Amati Bacciardi

Wspaniała, o zapierających dech koloraturach i indywidualnej interpretacji była Julie Fuchs, francuska sopranistka odnosząca sukcesy w partiach liryczno-koloraturowych. Bardzo interesująco, ciemnym, przekonującym głosem zaśpiewała Isoliera rosyjska mezzosopranistka Maria Kataeva, wspaniale partnerując Flórezowi w wielkim duecie. Pięknie zaśpiewał partię Guwernera, opiekuna Hrabiego, Brazylijczyk Nahuel di Pierro, bawiąc się scenicznie powagą swojej roli. Andrzej Filończyk zaprezentował bogactwo ciemnego, szlachetnie brzmiącego głosu barytonowego o dużej elastyczność. Ale artysta pokazał też w komicznej scenie (wspomniana aria katalogowa Rimbauda) ogromne wyczucie rytmu i sceny, wspaniale tańcząc fragment z talerzami, jak i dokonując zakonnego kankana. Scena z upojonymi alkoholem zakonnicami jest zresztą jeszcze jednym dowodem na teatralną nowoczesność Rossiniego – rozbawione fałszywe zakonnice, gdy tylko pojawia się Ragonda, zaczynają śpiewać psalmy, nastrój muzyki w tej scenie zmienia się kilkukrotnie. Niezwykle przejmująca muzycznie jest też scena burzy i szkoda tylko, że Monica Bacelli, kreująca rolę Damy Ragondy, posługiwała się sztywnym, matowym i mało belcantowym głosem.

„Hrabia Ory” w Pesaro © Amati Bacciardi
„Hrabia Ory” w Pesaro © ROF / Amati Bacciardi

Słynny argentyński twórca Hugo de Ana umieścił akcję opery na tle słynnego obrazu Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy ziemskich”, przedstawiającego grzeszników, czyli ludzi śmiertelnych podczas ich życia codziennego. Wszyscy korzystają z życia, a więc grzeszą, romansują, obżerają się i umierają. Tak wygląda życie, nie ma w tym nic nienormalnego (i niemoralnego), zdaje się mówić reżyser, który jest także odpowiedzialny za scenografię i kostiumy. Przedstawienie fałszywego Pustelnika jako Mojżesza z rogami, przypominającego owieczkę, świadczy o wspaniałej wyobraźni i humorze artysty, który miał doskonały pomysł na relacje i interakcje między bohaterami. Centralnym motywem scenografii jest dziwna postać człowieka wtopionego w jajo i drzewo (pochodzący z części „Piekło muzykantów”), jej twarz uchodzi za autoportret malarza. W tej koncepcji próbował odnaleźć się Diego Matheuz, który doskonale i wnikliwie partnerował wokalistom, wydobywał też ukryte smaczki z partytury i dbał o piękną barwę instrumentów.