REKLAMA

Przywrócić blask. Koncert Aleksandry Kurzak na 55. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy

Festiwal imienia Jana Kiepury w Krynicy Zdroju, na przestrzeni 55 lat swojego istnienia, przechodził wiele transformacji. A także wzlotów i upadków. Poszczególni dyrektorzy i zarządcy wydarzenia prezentowali istny kalejdoskop artystycznych wizji. Od nostalgii za patosem grand oper, poprzez próby wyczarowania na scenie atmosfery operetkowego Wiednia, eksperymenty z wplataniem do programu występów piosenkarzy stricte rozrywkowych, poezji śpiewanej, festynowej konferansjerki, romanse z różnorakim folklorem czy musicalem, aż po kostiumowe happeningi.

Pośród tych programowych rozmaitości niknęła czasami idea, jaka bezsprzecznie kryje się za nazwiskiem Patrona. Idea artysty operowego, który przyciąga tłumy. Nie tylko swoją prezencją, charyzmą i promiennym uśmiechem. Ale także wypracowaną przez siebie marką, na którą składa się, zdobywane latami, doświadczenie. Przychylność widzów i krytyków, zarówno w kraju, jak i za granicą. Role operowe, o których było głośno na świecie. Dbałość o higienę głosu, o konsekwencję w doskonaleniu techniki wokalnej. Oraz wyrazisty, pełen magnetyzmu, dopracowany w detalach wizerunek sceniczny. Te wszystkie cechy posiadał niewątpliwie Jan Kiepura. I posiada je również Aleksandra Kurzak, która w niedzielę, 7 sierpnia 2022 roku, zaśpiewała nadzwyczajny recital podczas 55. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy.

Nieprzypadkowo wybór padł właśnie na tę konkretną datę. Artystka tego dnia celebrowała swoje urodziny. Kurzak zdecydowała się spędzić je właśnie w Krynicy, przyjmując zaproszenie dyrektora artystycznego, profesora Tadeusza Pszonki. Dzięki czemu zgromadzeni w uzdrowisku melomani, po raz pierwszy w historii Festiwalu, mogli usłyszeć jej dźwięczny sopran.

Aleksandra Kurzak i Bassem Akiki na 55. Festiwalu im. Jana Kiepury w w Krynicy © Mikołaj Bała
Aleksandra Kurzak i Bassem Akiki na 55. Festiwalu im. Jana Kiepury w w Krynicy © Mikołaj Bała

Wraz z maestro Bassemem Akiki, który poprowadził towarzyszącą solistce Orkiestrę Śląskich Kameralistów, Kurzak postawiła na repertuar dość szablonowy, ale też gwarantujący pozytywny odbiór. Zarówno u doświadczonego, jak i u początkującego widza. Najsłynniejsze operowe arie na sopran, przeplatane znanymi i lubianymi tematami orkiestrowymi z oper świata, to sprawdzona recepta na udany koncert. Artystka bez wątpienia chciała dać się poznać krynickiej publiczności od jak najlepszej strony. Bez ryzykownego eksperymentowania w doborze repertuaru, za to z wdziękiem i wielowymiarowością operowych heroin, które, jedna po drugiej, materializowały się na scenie w jej interpretacjach.

W uroczysty nastrój wprowadziła widzów otwierająca koncert, dynamiczna uwertura z „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego. Pod batutą młodego dyrygenta wybrzmiała ona z należytą sobie dawką energii. By następnie, pozostając w kręgu tej samej opery, Aleksandra Kurzak wykonała cavatinę Rozyny „Una voce poco fa”, z charakterystyczną dla bohaterki, jadowitą słodyczą. To właśnie od partii koloraturowych rozpoczęła się kariera śpiewaczki i był to niewątpliwie ukłon w stronę repertuaru, który wywindował ją na sam szczyt.

Jednak głos Kurzak jest już w tej chwili na innym etapie. Ewoluuje, rozkwita, dojrzewa. Artystka coraz częściej sięga po partie przeznaczone dla sopranu dramatycznego. Tak oto, w jej przejmujących i nad wyraz dojrzałych interpretacjach, wybrzmiały arie takie jak „Un bel di vedremo” z „Madamy Butterfly”, „Ecco respiro appena” z „Adriany Lecouvreur” czy „Vissi d’arte” z „Toski”. W większości z nich głos Kurzak brzmi ciemniej i nabiera głębi. Zintensyfikowana ekspresja, nietypowa dla koncertowych wykonań, była tu dodatkowym atutem.

Odnoszę wrażenie, że obecnie w tym mocniejszym repertuarze solistka czuje się zdecydowanie pewniej, niż pośród koloratur. Być może dlatego świadomie zrezygnowała z uwzględnionej w programie arii Julii „Ah! Je veux vivre” z opery „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda. Zastępując ją jakże uwielbianą przez melomanów, przeznaczoną dla sopranu lirycznego, arią Lauretty „O mio babbino caro” z jednoaktówki „Gianni Schicchi” Giacomo Pucciniego. Ta ostatnia, rozsławiona przez Marię Callas, która swoim wykonaniem doprowadzała publiczność do łez, nigdy nie zawodzi.

Aleksandra Kurzak i Bassem Akiki na Festiwalu w Krynicy © Mikołaj Bała
Aleksandra Kurzak i Bassem Akiki na Festiwalu w Krynicy © Mikołaj Bała

Aurę magii i baśniowości Kurzak roznieciła w drugiej części koncertu, za sprawą arii tytułowej bohaterki opery Dworzaka „Rusałka”. Wcześniej zaś, w monologu „Depuis le jour” z „Louise” Charpentiera, snuła opowieść o tym, jak bardzo jest szczęśliwa i zakochana. Znając przebieg kariery Kurzak oraz jej wręcz filmową historię miłosną – historię związku z tenorem Roberto Alagną – można było odnieść nieodparte wrażenie, że wyśpiewała ona swą autobiografię. By następnie zakończyć oficjalną część koncertu niekwestionowanym credo świadomej swojej wartości divy, czyli arią Musetty „Quando m’en vo” z „Cyganerii” Pucciniego.

Jako jeden z bisów, specjalnie na okoliczność swych urodzin, solistka wybrała utwór Vincenzo di Chiary „La Spagnola”. Nie ma chyba śpiewaka operowego, który choć raz nie wykonałby tej popularnej pieśni neapolitańskiej. Co jest jednak szczególne, to fragment melodii, którzy Polacy zapożyczyli jako refren do biesiadnej piosenki „Sto lat”. W ten sposób Kurzak podkreśliła celebrację swojego święta.

Przez cały czas trwania recitalu z dużą przyjemnością obserwowałam znakomitą współpracę śpiewaczki z dyrygentem. Co zresztą nie było żadnym zaskoczeniem, gdyż Kurzak i Akiki koncertują wspólnie od lat, doskonale się wzajemnie rozumiejąc i uzupełniając. Koncert bez wątpienia dał wiele radości nie tylko widzom, ale także solistce. Gdyż Aleksandra Kurzak z lubością bawi się dźwiękiem, formą wyrazu, ruchem, gestem i spojrzeniem. Scena jest jej żywiołem. Doceniła to krynicka publiczność, nagradzając artystkę długą owacją na stojąco i prosząc o kolejne bisy, w efekcie czego Kurzak dwukrotnie zaśpiewała jeden z utworów. Nie spodziewając się zapewne, że zachwyceni jej głosem melomani literalnie nie pozwolą jej zejść ze sceny.

Muzyka Moniuszki jest bardziej intelektualna niż muzyka włoska tego czasu: rozmowa z Fabio Biondim

Tomasz Pasternak: Maestro jest wielkim admiratorem polskiej muzyki. Czy pamięta Pan pierwsze spotkanie ze Stanisławem Moniuszką?

Fabio Biondi: Oczywiście! Mój pierwszy kontakt z tym wspaniałym kompozytorem nastąpił po otrzymaniu propozycji Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina od Stanisława Leszczyńskiego odnośnie do przygotowania opery „Halka” podczas Festiwalu „Chopin i jego Europa. Oglądając partyturę i zastanawiając się, czy jest ona dla mnie odpowiednia, byłem zdumiony, jak doskonale pod względem wartości muzycznej jest napisana. Jak bogata jest ta kompozycja, jak bardzo jest głęboka i wnikliwa.

Twórczość Moniuszki to w ogóle spotkanie wielu różnych muzycznych szkół. Wasz kompozytor uczył się w Niemczech, orkiestracja jest wyjątkowo gęsta. W „Halce” Moniuszko wykorzystał zjawisko przepaści klasowej pomiędzy biedakami i bogaczami. Ludzie biedni, bohaterowie reprezentowani przez Halkę i Jontka cierpią jeszcze, wraz ze swoim pokoleniem, w sposób właściwy rozlewności muzyki romantycznej. Postacie bogate i wyniosłe, takie jak Janusz, określeni są już niemodnym w tamtych czasach, lekko przestarzałym muzycznie stylem, w duchu Mozarta czy Haydna. To wydało mi się szczególnie interesujące, także z socjologicznego i społecznego punktu widzenia. Mieszanka tych skomplikowanych, ale prawdziwych polskich uczuć jest niesłychanie bogata.

I oczywiście zdecydowałem się na rozpoczęcie tej przygody, która okazała się dla mnie bardzo ekscytująca. Teraz, po prawie ośmiu latach, jestem tak samo zakochany w twórczości Moniuszki, ona bardzo, bardzo silnie do mnie przemawia.

Natalia Rubiś, Fabio Biondi i Paweł Konik, „Widma” Moniuszki, inauguracja 18. Festiwalu „Chopin i jego Europa” © Bartek Barczyk
Natalia Rubiś, Fabio Biondi i Paweł Konik, „Widma” Moniuszki, inauguracja 18. Festiwalu „Chopin i jego Europa” © Bartek Barczyk

To była miłość od pierwszego wejrzenia?

Zdecydowanie tak, tym bardziej, że teraz znam tę twórczość znacznie lepiej. „Halka” to dramat, „Flis” jest lekką, słoneczną operą, „Hrabina” stylowo to komiczne dzieło francuskie. W tym roku przygotowałem „Widma”, było to dla mnie cudowne objawienie duchów i upiorów, mocno osadzone w ludowej duchowości i strachu. W XIX wieku toczyła się dyskusja, kto był najlepszym kompozytorem, jeśli chodzi o edukację dotykającą życia pozaziemskiego, pozazmysłowości, stosunku do widm i zjaw. Wiele dyskusji i polemik dotyczyło m. in. dzieł Carla Marii von Webera („Wolny strzelec”), Giacomo Meyerbeera („Robert Diabeł”) i Giuseppe Verdiego („Makbet”). A moim zdaniem na tym polu największe wrażenie robi Moniuszko! „Widma” są niesłychanie mocne, wywołują dreszcze. Niestety w tych czasach nikt nie znał na świecie Moniuszki, który w jakimś sensie był wykluczony z tego rankingu. A bezapelacyjnie by zwyciężył.

Ale może w przypadku Moniuszki jest jeszcze inny problem? To nie są opowieści o uniwersalnych bohaterach. Jego twórczość jest bardzo narodowa, „Straszny dwór” jest zrozumiały właściwie tylko dla Polaków.

Nie wydaje mi się, że problemem Moniuszki jest jego, jak to pan ujął, „narodowość”. „Straszny dwór” jest pięknym dziełem także dlatego, że libretto opowiada o miłości i pasji, czyli uczuciach uniwersalnych, choć umieszczonych w konkretnych, polskich warunkach historycznych. Ta lokalność dodaje kolorytu i przez to może być bardziej ciekawa. Wielkie dzieła opery rosyjskiej, takie jak utwory Mikołaja Rimskiego – Korsakowa, ale także chociażby „Borys Godunow” Modesta Musorgskiego, dotyczą stricte historii Rosji, są mniej lub bardziej znane, ale prezentowane na scenach światowych. Uczucia i emocje są uniwersalne.

Być może pewną przyczyną jest język polski, w którym dzieła Moniuszki zostały napisane. Język trudny do śpiewania i też nieznany powszechnie. Może z tego względu jego opery nie były „eksportowane” za granicę. Ale mamy dobre przykłady, jak „Halka”, do której napisane było libretto po włosku, jak również „Paria”, którego będziemy przygotowywali w przyszłym roku.

Fabio Biondi i orkiestra Europa Galante © Bartek Barczyk
Fabio Biondi i orkiestra Europa Galante © Bartek Barczyk

Przygotowując „Halkę” po włosku spełnił Pan marzenie kompozytora. Moniuszko marzył, żeby jego miłosna tragedia zabrzmiała w tym języku.

Tak, to prawda. Ale przyświecał mi też inny cel. Chciałem przybliżyć jego twórczość i sprawić, że ten uniwersalny dramat będzie bardziej przystępny, łatwy w odbiorze. Rynek europejski nie jest tak bardzo otwarty, zwłaszcza w przypadku kompozytora, który nie jest powszechnie znany. Ale to świadczy też o braku kompetencji. Dyrektorzy oper, menedżerowie i agenci, osoby organizujące życie kulturalne w Europie i świecie rzadko podejmują ryzyko prezentacji nieznanych czy zapomnianych arcydzieł. Jesteśmy w bardzo dobrym położeniu, że mamy nagrania, to jest dobra karta przetargowa. Niemożliwym jest zrozumienie historii muzyki bez globalnego spojrzenia na to, co się działo w poszczególnych krajach. Jestem więc dobrej myśli, jeśli chodzi o zaistnienie muzyki Moniuszki na świecie.

Ale też publiczność, która szaleje za danym kompozytorem, też jest jakoś odpowiedzialna.

To jest fantastyczne i oczywiście oni mają rację. Jest wielu fanów Rossiniego…

Na przykład ja.

Tak, i ja też. Ale jeśli nie wie się nic o kompozytorach tworzących w czasach Rossiniego, niewiele jest się w stanie zrozumieć z historii muzyki. Trzeba posłuchać takich twórców, jak chociażby Valentino Fioravanti, Pietro Alessandro Guglielmi, Luigi Mosca… Udzielamy publiczności bardzo złej lekcji historii muzyki. Mówimy, że np. Rossini i Verdi to geniusze, a reszta się nie liczy.

Zapomnianym kompozytorem jest też bardzo popularny w swoich czasach Saverio Mercadante…

Tak, ale nadal nieznani są także tak wspaniali twórcy, jak Giovanni Pacini czy Giovanni Simone Mayr. Lub Ferdinando Paer. Jestem niesamowicie ciekawy, co przyniosłoby publiczności ich odkrycie, jak widzowie by zareagowali na te dzieła i jak bardzo by je pokochali. Ponieważ muzyka jest fantastyczna, a członkowie publiczności nie są idiotami. To organizatorzy są głupi.

Fabio Biondi podczas Festiwalu „Chopin i jego Europa” © Wojciech Grzędziński
Fabio Biondi podczas Festiwalu „Chopin i jego Europa” © Wojciech Grzędziński

A czy Moniuszko, zdaniem Maestra, był kompozytorem belcanta?

Szczerze mówiąc, tzw. styl belcanta, jeśli porównuje się go z twórczością Moniuszki, wydaje się już przestarzały. Belcanto jest cudowną inspiracją budowania melodii, ale niczym poza tym. Moniuszko w swojej twórczości używa bardzo wielu elementów. Kiedy porównuje się partytury Moniuszki z dziełami Belliniego, Donizettiego czy wczesnymi dziełami Verdiego, język Moniuszki jest bardziej złożony i kompleksowy, mniej melodyjny i pełen bardziej dramatycznego, nowoczesnego wyrazu. Nawet Verdi czasami jest orkiestrowo mniej bogaty niż partytury Moniuszki. Myślę, że muzyka Moniuszki jest bardziej intelektualna niż muzyka włoska tego czasu. Co dla mnie jest lepsze i bardziej interesujące.

Ale jednak Maestro kocha belcanto i dzieła z tej epoki. Europa Galante, zespół stworzony przez Maestra, wykonuje opery na instrumentach historycznych. Jak bardzo zmienia to dziś wymowę i odbiór dzieła?

Bardzo podoba mi się koloryt i brzmienie instrumentów historycznych, szczególnie jeśli chodzi o brzmienie instrumentów dętych. Lepiej odnajdujemy wtedy kontrast pomiędzy dramaturgią pozostałej orkiestry. Ale zasadniczą kwestią, porównując interpretacje, jest nasza miłość do tej muzyki. Styl orkiestry nie ma znaczenia, jeśli chce się uwzględnić każdy najdrobniejszy detal i wyrazić miłosne uczucia. To można doskonale przedstawić także w wielkiej orkiestrze „nowoczesnej”. Jeśli natomiast nie wierzy się w tę muzykę, także muzykę Moniuszki, każde wykonanie będzie bezduszne. To też jest przyczyną, że tak wiele starych nagrań jest po prostu nudnych. Również prezentacje, uznawane za świeże i odkrywcze mogą być niezbyt interesujące. Według mnie najważniejsza jest interpretacja i dopiero potem organoleptyka stylu odtwarzania dzieła. Oczywiście używamy dziś historycznego fortepianu, nawet do solistycznych recitali, co może być fascynujące. Sposób interpretacji nie zależy od rodzaju orkiestry.

Fabio Biondi podczas w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie © Wojciech Grzędziński
Fabio Biondi w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie © Wojciech Grzędziński

Podczas tegorocznej edycji Festiwalu prezentuje Maestro (i nagrywa) mniej znaną operę Giuseppe Verdiego „Il giorno di regno ossia il finto Stanislao” („Dzień królowania czyli fałszywy Stanisław”). Dlaczego ta opera, pomimo wspaniale olśniewającej muzyki, jest tak rzadko wykonywana?

Ludzie z zasady odrzucają dzieła młodzieńcze jako utwory nie dość doskonałe, trochę szkolne i mało dojrzałe. Jest to błędne. Ta muzyka jest oczywiście młodzieńcza, ale jest dokładnie perfekcyjna w stylu swojej epoki. Generalnie młodzieńcze dzieła Verdiego nie są zbyt popularne. Jego twórczość przypadła na zasadnicze zmiany historii Włoch:  Risorgimento, czyli Okres Zjednoczenia. Analizując jego twórczość mówi się o trzech Verdich: „młody Verdi”, „średni Verdi” i „dojrzały Verdi”. Gdy myśli się o nim, ma się zasadniczo kilka jego dzieł przed oczami: „Trubadura”, „Traviatę”, „Don Carlosa” czy „Otella”. Ale podobnie mówi się o Mozarcie, jako kompozytorze „Czarodziejskiego fletu”, „Don Giovanniego” czy „Wesela Figara”. A przecież każdy z nich napisał wiele innych wspaniałych oper.

W przypadku „Dnia królowania” znaczenie ma też klęska prapremiery, orkiestra grała bardzo źle i być może La Scala nie była właściwym miejscem na prezentację tego komediowego melodramatu. Kolejne wystawienia odniosły bowiem duży sukces.

Fabio Biondi prowadzi „Widma” Stanisława Moniuszki © Bartek Barczyk
Fabio Biondi prowadzi „Widma” Stanisława Moniuszki © Bartek Barczyk

Dokładnie jak w przypadku „Cyrulika sewilskiego”?

Wszystko należy odnieść do odpowiedniego kontekstu. Wiele oper Mozarta było katastrofą, lecz głównie, jak piszą ówcześni krytycy, z powodu fatalnego wykonania, a nie z powodu miernej wartości dzieła. Historia bywa niesprawiedliwa i nieobiektywna.

Dzieło opowiada o polskim królu, Stanisławie Leszczyńskim. Dyrektorem artystycznym i twórcą Festiwalu „Chopin i jego Europa” jest także Stanisław Leszczyński! Będąc szczęśliwym za wszystkie słowa o muzyce polskiej, serdecznie dziękuję za rozmowę!

Diwy współczesnej polityki i arie mocy w Warszawie

Śpiewak podczas wykonywania arii skupia na sobie uwagę widzów, rozbudza w nich emocje i panuje nad nimi. Podobnie robią to politycy w swoich spiczach. Używają specjalnych technik, mamią wyborców i manipulują nimi. Fascynacja mechanizmami politycznej retoryki i ich operowy wymiar były punktem wyjścia dla reżysera Krystiana Lady do stworzenia tego unikalnego happeningu. Na scenie obok pierwszej damy polskiej opery Małgorzaty Walewskiej wystąpią po raz pierwszy w Polsce: amerykańska barytonistka Lucia Lucas (która z sukcesami występuje w nowojorskiej MET i londyńskim Covent Garden), a także francuski sopranista Théo Imart. Producentem wydarzenia jest Teatr Studio we współpracy z festiwalem Kunstfest w Weimarze. Autorką kostiumów jest Gosia Baczyńska, która świętować będzie tym wydarzeniem 25-lecie międzynarodowej pracy artystycznej.

Plakat do „Aria di potenza”

Happening zostanie zaprezentowany w Polsce tylko jeden raz, 30 sierpnia 2022 roku na Placu Defilad. Kolejne pokazy odbędą się w ramach europejskich festiwali takich jak: Kunstfest Weimar (2 września 2022 roku) oraz International Documentary Film Festival Amsterdam (IDFA) (15 i 16 listopada 2022 roku).

Młodzieżowa Orkiestra Unii Europejskiej w Lusławicach i Warszawie

Młodzieżowa Orkiestra Unii Europejskiej 18 lipca wyruszyła w trasę koncertową, która obejmie europejskie kraje: Austrię, Niemcy, Włochy, Holandię oraz Polskę. EUYO stanowi jedną z najwybitniejszych młodzieżowych orkiestr symfonicznych na świecie. Założona została w 1976 roku. Od tego czasu pełni rolę kulturalnego ambasadora Unii Europejskiej, promując pokój i wspólne Europie wartości.

Jej członkami są najbardziej utalentowani muzycy w wieku 16–26 lat pochodzący z krajów Unii Europejskiej, którzy przeszli wymagający proces przesłuchań. Do tegorocznego zespołu Orkiestry dołączyło pięcioro muzyków z Polski. Są to: Agata Niewiadoma na skrzypcach, Karolina Bednarz na altówce, Hanna Szczęsna i Szymon Strusiński na wiolonczeli oraz Kayetan Cygański-Bolski na fagocie. Orkiestrze przewodzi słynny dyrygent Gianandrea Noseda, a występy uświetni szwajcarski pianista Francesco Piemontesi.

W programie EUYO znalazły się m. in. neoromantyczne kompozycje Mieczysława Karłowicza, które nawiązują do trwającego Roku Romantyzmu Polskiego.

Serię koncertów w Polsce otworzy występ Orkiestry 21 sierpnia o godzinie 19.00 w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego na Festiwalu Muzyki „Emanacje” w Lusławicach. EUYO rozpocznie swój program dziełem polskiego kompozytora Mieczysława Karłowicza pt. „Smutna opowieść (Preludia do wieczności)”. Następnie odegrany zostanie „Koncert fortepianowy G-dur” Maurice’a Ravela oraz „Suita” z „Der Rosenkavalier” Richarda Straussa. Koncert zakończy się powrotem do kompozycji Maurice’a Ravela.

Dwa dni później, we wtorek 23 sierpnia o godz. 21.00, program ten zostanie wykonany na Festiwalu „Chopin i jego Europa” w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej.

Instytut Adama Mickiewicza jest współorganizatorem trasy koncertowej EUYO.

Śpiewacy z portretów. Henriette Sontag: śpiewająca hrabina

Henriette Sontag, pełna wdzięku Muza Melodii, pojawiła się w Weimarze i wszyscy oszaleli. Niczym kapłani i czciciele gwiazd, celebrowali jej nadejście na miarę wielkiej konstelacji, wśród muzyki harf i cymbałów, w najosobliwszych hiszpańskich, mauryjskich, nostalgicznych odcieniach zmierzchu, wśród woni hiacyntów i kadzideł. Tak o zjawiskowej śpiewaczce pisał Carl Ludwig Börne, słynny niemiecki dziennikarz, krytyk literacki i teatralny pierwszej połowy XIX wieku. Dziś, z perspektywy czasu, śmiało można pokusić się o stwierdzenie, iż począwszy od dnia narodzin, ścieżka jej życia usłana była gwiezdnym pyłem.

Henriette Sontag była cudownym dzieckiem. Urodziła się w Koblencji nad Renem, w 1806 roku i pochodziła z rodziny artystycznej. Po raz pierwszy wystąpiła na scenie w wieku zaledwie 6 lat. Natomiast 2 lata później już potrafiła zaśpiewać arię Królowej Nocy z „Czarodziejskiego fletu” Mozarta, przed publicznością składającą się z gości odwiedzających jej rodzinny dom. Jeden z przybyszy opisał ją wówczas jako stojącą z luźno opuszczonymi ramionami, podążającą wzrokiem za muchą bądź motylem za oknem, lecz śpiewającą głosem tak czystym, tak przeszywającym, o brzmieniu wręcz anielskim.

Jako jedenastolatka, dzięki wstawiennictwu Carla Marii von Webera, który był przyjacielem rodziny, została przyjęta do Konserwatorium w Pradze, na co z entuzjazmem przystali jej rodzice. Mimo pierwszych sukcesów dziewczynki przed publicznością, bardzo rozsądnie postanowili, że jej wrodzony talent należy oszlifować, by diament stał się brylantem.

W szkole szybko stała się najlepszą uczennicą, powodem do dumy dla placówki oraz łakomym kąskiem dla impresariów. Zadebiutowała w wieku piętnastu lat w dwuaktowej operze komicznej „Jean de Paris” autorstwa francuskiego kompozytora François-Adrien Boieldieu. Było to nagłe zastępstwo za czołową primadonnę praskiej opery, która zachorowała tuż przed premierą. Występ Sontag okazał się ogromnym sukcesem i zaowocował czteroletnim kontraktem w Wiedniu. Ponieważ jej kariera sceniczna rozpoczęła się tak obiecująco jeszcze w trakcie studiów, artystka ostatecznie nigdy ich nie ukończyła.

Paul Delaroche, „Portret Henriette Sontag” © State Hermitage Museum (Ermitaż Państwowy, Petersburg, Rosja)
Paul Delaroche, „Portret Henriette Sontag” © State Hermitage Museum (Ermitaż Państwowy, Petersburg, Rosja)

Śpiewała sopranem lirycznym o czystym i łagodnym brzmieniu w dwóch nieskazitelnych oktawach i nieskończenie elastycznym. Była bezkonkurencyjna w swoich pierwszych rolach, pełnych wdzięku, delikatności i kokieterii, do których zaliczają się Rozyna w „Cyruliku sewilskim”, Zerlina w „Don Giovannim” czy Zuzanna w „Weselu Figara”. Z czasem, gdy jej głos dojrzał, z powodzeniem mogła śpiewać m.in. Donnę Annę w „Don Giovannim” (nazywaną jej największym triumfem), Desdemonę w „Otellu” (debiut na scenie Opery Paryskiej), Elenę w „Dziewicy z jeziora” czy Angelinę w „Kopciuszku”. Historyk Francis Rogers pisał o niej: Przebywać w jej obecności, to jak być pod urokiem zaklęcia.

Podczas jej pobytu w Berlinie, całe zastępy adoratorów bezskutecznie próbowały zyskać jej przychylność. Wieść niesie, że pewien zauroczony nią młodzieniec zatrudnił się jako służący w jej domu, tylko po to, by móc ją widywać. Trwało to dotąd, aż dowiedziała się o tym jego własna rodzina i usunęła go ze służby.

Każde publiczne pojawienie się artystki było szeroko komentowane. W swoim artykule, Börne kontynuuje: Zamiast powiedzieć po prostu: panna Sontag była na kolacji z panem Goethe, głoszono: Król Poetów hołubił Cudowne Dziecko wiktem i napitkiem.

Jej dziewczęca aparycja budziła powszechny zachwyt. Drobna, proporcjonalna sylwetka, ciemne oczy o głębokim spojrzeniu, włosy w odcieniu słonecznego blondu, biała skóra. Taki właśnie obraz młodej sopranistki wyłania się z portretu autorstwa Paula Delaroche’a, datowanego na 1831 rok.

Ścieżki malarza i modelki przecięły się w Paryżu. Sontag z sukcesem zadebiutowała w paryskiej Comedie-Italienne w partii Rozyny w „Cyruliku Sewilskim” Rossiniego, lecz uprzedzony do włoskiego kompozytora Delaroche sportretował ją w kostiumie Donny Anny, gdy trzy lata wcześniej wystąpiła w „Don Giovannim” jego ulubionego Mozarta. Wielkooka śpiewaczka o alabastrowej cerze spogląda melancholijnie w przestrzeń, jak gdyby ponad ramię odbiorcy, widząc coś, czego my nie dostrzegamy. Jej czarna, żałobna suknia ozdobiona wielkim krucyfiksem wtapia się w pogrążone w mroku tło.

Wybrankiem serca Henrietty został ambasador Sardynii, hrabia Carlo Rossi, którego poślubiła w 1828 roku. W ten sposób uzyskała tytuł hrabiny Rossi. Jej biografia z 1852 roku (dzieło zbiorowe) opisuje go jako przystojnego młodego mężczyznę o dystyngowanych manierach i wysublimowanym guście, z darem swobody konwersacji i obytego w świecie, prawdziwego ‘homme de qualité’ – człowieka o cechach nie do podważenia. Obawiając się mezaliansu i sprzeciwu arystokratycznych krewnych hrabiego, ślub odbył się w sekrecie, z udziałem zaledwie dwojga lub trojga świadków.

W 1830 roku Sontag przyjechała do Warszawy, gdzie zaśpiewała 11 koncertów. Wśród publiczności znajdował się wówczas Fryderyk Chopin, którego olśniły jej głos i technika wokalna.

Zapis nutowy do „Reminiscencji Sontag” Ricarda Litnera, z portretem Henriette Sontag,  hrabiny Rossi, ok. 1830-1860 © domena publiczna, zbiory British Museum
Zapis nutowy do „Reminiscencji Sontag” Ricarda Litnera, z portretem Henriette Sontag, hrabiny Rossi, ok. 1830-1860 © domena publiczna, zbiory British Museum

Była jedną z najsłynniejszych śpiewaczek pierwszej połowy XIX wieku. Występowała na wszystkich najważniejszych scenach ówczesnej Europy, od Petersburga po Stany Zjednoczone. Carl Maria von Weber wybrał ją osobiście do tytułowej roli w swej operze „Euryante”, której prapremiera odbyła się w październiku 1823 roku. Zaśpiewała także partię sopranową w prawykonaniu IX Symfonii Beethovena (7 maja 1824). Hector Berlioz napisał o niej:„Panna Sontag jednoczy w sobie wszystkie te cechy – choć w niejednakowych proporcjach – wszystkie, jakie powinna mieć artystka; nieprzesadną słodycz, niemal fenomenalną zręczność, ekspresję i doskonałą intonację. Ćwierka ona, wyżej i wyżej, niczym skowronek u bram niebios, tak miękko, tak czysto, tak cudownie wyjątkowo, jak srebrny dzwoneczek z ołtarza, przebijający się poprzez brzmienie organów.

Dzwoneczek ten zamilkł przedwcześnie, gdy Sontag padła ofiarą epidemii tyfusu. Zmarła podczas występów w Meksyku w wieku zaledwie 48 lat. Została pochowana w Opactwie Cystersów w Górnych Łużycach, w niemieckiej Saksonii, gdzie od 1844 roku jako zakonnica przebywała jej siostra Nina Sontag, także niegdysiejsza śpiewaczka operowa.

VII edycja Festiwalu „Ostrołęckie Operalia”

Natasza Urbańska, Jacek Wójcicki, Joanna Trzepiecińska, Rafał Szatan, Ewa Kasprzyk, Artur Żmijewski, wspaniali artyści operowi z całej Polski: Joanna Nawrot, Justyna Reczeniedi, Ewelina Szybilska, Dariusz Wójcik, Adam Sobierajski, Voytek Soko Sokolnicki i Agnieszka Sokolnicka – to nazwiska VII edycji Festiwalu, który odbędzie się w Ostrołęce i Powiecie Ostrołęckim. Towarzyszyć im będą Zespoły i Orkiestry Festiwalowe.

Dla najmłodszych melomanów organizatorzy przygotowali koncert familijny DISNEY’owo – OPER’owo. W programie będzie trochę muzyki z bajek, ale też utwory operowe. Po raz pierwszy w historii Ostrołęki widzowie będą też świadkami mappingu przygotowanego specjalnie do muzyki przez polską graficzkę Karolinę Jacewicz, wyświetlanego na bryle Mauzoleum (Forty Bema). 

Na Ostrołęckie Operalia zaprasza Prezydent Miasta Ostrołęki – Łukasz Kulik oraz Towarzystwo Muzyczne im. Grażyny Bacewiczówny w Ostrołęce. Partnerami są Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Narodowe Centrum Kultury, Miasto Ostrołęka, Samorząd Województwa Mazowieckiego, Starostwo Powiatowe w Ostrołęce, Muzeum Kultury Kurpiowskiej, Ostrołęckie Centrum Kultury, MZOSTiIT, MZK, WSAP, Gminą Lelis i Gminą Rzekuń. Dyrektorem artystycznym jest Jakub Milewski.

Festiwal potrwa do 4 września. Pełny program znajduje się tutaj.

Wielbiony przez tłumy, doceniony przez krytyków. Wspomnienie o Janie Kiepurze w 56. rocznicę śmierci

Był nie tylko śpiewakiem, lecz także aktorem, wizjonerem, biznesmenem, wielkim patriotą i propagatorem polskiej kultury na świecie. Jego głos niósł światło i radość gdziekolwiek się pojawił. 56 lat temu, 15 sierpnia 1966 roku, w Harrison koło Nowego Yorku, zmarł Jan Kiepura.

W Polsce wszędzie były manifestacje na moją cześć po koncertach i szalony entuzjazm podczas koncertów. Nawet w Warszawskiej Operze wszyscy koledzy zachwycali się mną i całowali, a za głowy się łapali i latali po kulisach, kiwając ze zdumieniem głowami. Popławski był niektórymi momentami zdumiony i mówił, że dopiero teraz wierzy w to, co o mnie czytał – tak Jan Kiepura pisał w liście do brata, Władysława, z swojego tournée po Europie, na które składał się między innymi występ w londyńskiej Royal Albert Hall, koncerty w Lipsku, Monachium, Sztokholmie, Madrycie, Paryżu, Gdańsku i oczywiście Warszawie. W tym samym roku został po raz pierwszy zaproszony do Metropolitan Opera w Nowym Yorku na sezon 1928/29. Wielkimi krokami zbliżał się także debiut w La Scali. Świat stał otworem przed niespełna dwudziestosześcioletnim śpiewakiem.

Niekwestionowany jest talent i kunszt wokalny Jana Kiepury. Należy jednak pamiętać, iż ten ambitny chłopak z Sosnowca osiągnął tak wiele również dzięki niezachwianej wierze w siebie. W liście do rodziców, przed koncertem w Płocku 1925 roku, pisał: – „Rigoletto” bardzo ładnie śpiewam i bardzo lubię tę rolę. Ona też lepiej leży mi w głosie niż „Faust”, w którym jestem bez konkurencji w całej Polsce.

Jan Kiepura podczas pracy w swoim mieszkaniu, rok 1927 © Narodowe Archiwum Cyfrowe
Jan Kiepura podczas pracy w swoim mieszkaniu, rok 1927 © Narodowe Archiwum Cyfrowe

Jednocześnie miał ogromną świadomość ciężkiej pracy i traktował zawód śpiewaka bardzo serio. Potrafił poświęcać na naukę długie miesiące, nie przerywając jej żadnymi występami nawet przez pół roku. Wierzył, że sam potrafi zapracować na własny sukces. – Mam w nosie wszystkie protekcje – pisał w liście do brata. – Siła i prawda zawsze zwycięża i rządzi światem. Ja zaś jestem prawdą i nie potrzebuję fikcji ani naciągań.

Determinacja Jana Kiepury szybko zaowocowała. Stworzył niezapomniane kreacje sceniczne zarówno w partiach tenorowych najsłynniejszch oper – Kalaf w „Turandot”, Książę Mantui w „Rigoletto”, Rudolf w „Cyganerii”, Cavaradossi w „Tosce”, Radames w „Aidzie”, Manrico w „Trubadurze”, Doń Jose w „Carmen”, Jontek w „Halce” – jak i operetek („Wesoła Wdówka”, „Carewicz”, „Księżniczka Czardasza”, „Kraina uśmiechu”). Wystąpił także w kilkunastu produkcjach filmowych. Na planie jednej z nich, „Dla ciebie śpiewam” z 1934 roku, poznał swoją żonę, Martę Eggerth.

Ówczesna prasa, polska i zagraniczna, rozpisywała się o nim z podziwem: „W Operze Królewskiej w Budapeszcie odniósł Kiepura olbrzymi sukces w ‚Turandocie’. – W najbliższym czasie – jak twierdzą w Budapeszcie – Kiepura będzie odznaczony wysokim orderem węgierskim i ma otrzymać tytuł ‚nadwornego śpiewaka Królewskiej Opery w Budapeszcie. To fragment artykułu z 1927 roku. Jeden z lwowskich dziennikarzy, W. Raort, stworzył nawet termin „Kiepuriada”, określając w ten sposób panującą wokół tenora aurę uwielbienia graniczącą z amokiem.

Jan Kiepura przed paryską operą otoczony tłumem wielbicieli. Na ścianie budynku widoczny plakat reklamujący występy artysty (data nieznana) © Narodowe Archiwum Cyfrowe
Jan Kiepura przed paryską operą otoczony tłumem wielbicieli. Na ścianie budynku widoczny plakat reklamujący występy artysty (data nieznana) © Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nie minął się jednak z prawdą. Kiepurę niemal bezustannie otaczało morze głów. Na dworcach, lotniskach, u drzwi teatrów. Śpiewał dla wielbicieli zarówno z balkonów hoteli, jak i stojąc na dachu swojego samochodu. Zakochane w nim melomanki słały niezliczone listy przepełnione wyznaniami. Korespondencja ta nasiliła się szczególnie, gdy świat obiegła wieść o zaręczynach tenora z Martą Eggerth. Fanki prześcigały się w ofertach matrymonialnych, dwojąc się i trojąc by zdeklasować wybrankę. Niektóre z nich groziły nawet samobójstwem.

Kiepura jednak doskonale wiedział, że żyje nie dla splendoru, choć ten niewątpliwie mu schlebiał, lecz dla Sztuki. I tylko przez szacunek dla niej będzie mógł stać się wielkim. Do dziś stawiany jest za wzór dla wszystkich kolejnych pokoleń śpiewaków operowych.

Dwa dni przed śmiercią dał swój ostatni koncert, dla Polonii amerykańskiej w Portchester (Wielka Brytania). Festiwal jego imienia, w jego ukochanej Krynicy Zdroju, odbywa się już od przeszło pół wieku.

Jak to jest być bohaterem? Musical „Irena” o Irenie Sendlerowej

Gdy rozpętało się piekło II wojny światowej, Irena Sendlerowa działała na rzecz najsłabszych, pielęgnując wartości, które przekazał jej ojciec. Wiedziała, że nie może pozostać bezczynną, że musi działać, niosąc pomoc dzieciom w getcie. Organizowała im fałszywe metryki, dbała o stałą pomoc materialną i lekarską, umieszczała je u zaufanych polskich rodzin, w klasztorach i zakładach opiekuńczych. Wraz z grupą innych łączniczek i osób zaangażowanych w pomoc umożliwiła ucieczkę z getta kilkuset dzieciom. Została za to uhonorowana tytułem Sprawiedliwej wśród Narodów Świata.

Spektakl reżyseruje Brian Kite, dziekan Wydziału Teatru, Tańca i Telewizji UCLA. Choreografem jest Dana Solimando, mająca na swoim koncie współpracę przy wielu broadwayowskich produkcjach. Autorzy libretta, Piotr Piwowarczyk i Mary Skinner, poznali Irenę Sendlerową, tworząc o niej film dokumentalny „In the name of their mothers” ( „W imię ich matek”). Sama bohaterka zmarła przed pierwszym pokazem dokumentu, film jednak zobaczyło ponad 7 milionów ludzi na całym świecie. Wówczas zrodził się pomysł na musical, by dotrzeć z tą historią do jeszcze szerszej publiczności. Pierwotnie „Irena” miała trafić na Broadway, pandemia jednak pokrzyżowała te plany.

– W spektaklu szukamy odpowiedzi na pytania: jak to jest być bohaterem? Jakie są tego mroczne strony? Z jakimi wyzwaniami i poświęceniami się to wiąże? Chcemy, żeby „Irena” poruszyła emocje, ale także zachęciła do refleksji – mówi reżyser spektaklu Brian Kite, Dziekan Wydziału Teatru, Filmu i Telewizji UCLA. – Duża część tej opowieści rozgrywa się w głowie, w pamięci Ireny Sendlerowej i dzieci, które uratowała. Muzyka pomaga nam się tam dostać. Przedstawiając te wydarzenia w formie musicalu nie tylko opowiadamy historię znaną ze szkolnych lekcji czy książek, ale wnikamy w myśli Ireny i pokazujemy jej emocje, a także dajemy je odczuć naszej publiczności.

– Traktuję cały ten projekt jak dług, który mam do spłacenia wobec pani Ireny – opowiada Piotr Piwowarczyk. – Stała mi się bardzo bliską osobą i nasze spotkania i rozmowy na pewno wpłynęły bardzo na mnie, moje życie, moje wartości, na to, jak widzę świat. Rzeczywiście Irena Sendler była osobą wyjątkową. Wydaje mi się, że mimo upływu tylu lat, to, co ona sobą reprezentowała i robiła, dla nas wszystkich może być inspiracją do naszego codziennego życia. Bo przecież, tak jak mówiła pani Irena, jeżeli ktoś tonie, to należy podać mu rękę.

Marcin Wortmann i Judyta Wenda podczas prób do „Ireny” © A. Ożarowska
Marcin Wortmann i Judyta Wenda podczas prób do „Ireny” © A. Ożarowska

Piosenki do „Ireny” napisał zdobywca Grammy i Pulitzera Mark Campbell, muzykę skomponował Włodek Pawlik, jedyny polski laureat Grammy w kategorii jazzu. To on zainteresował tematem musicalu o Irenie Sendlerowej dyrektora Teatru Muzycznego w Poznaniu.

– Moja muzyka to postmodernistyczny collage różnych współczesnych stylów, brzmień, z elementami R&B, rocka, jazzu, soulu, funky… Ale najważniejsze było dla mnie oddanie ducha tego dramatu poprzez uwypuklenie w warstwie muzycznej jego wokalnych sekwencji – wyjaśnia Włodek Pawlik.

Muzykę skomponował Włodek Pawlik, jedyny polski zdobywca nagrody Grammy. Autorem piosenek jest Mark Campbell, laureat nagród Pulitzera i Grammy. Libretto przetłumaczyli Piotr Piwowarczyk i Lesław Haliński (który również przetłumaczył teksty piosenek). Kostiumy stworzyła Anna Chadaj, scenografię Damian Styrna.

Na deskach Teatru Muzycznego w Poznaniu w głównej roli zobaczymy Oksanę Hamerską i Judytę Wendę. U boku Ireny Sendlerowej pojawią się przyjaciółki: Magda (Joanna Rybka-Sołtysiak, Urszula Laudańska) i Jaga (Katarzyna Tapek, Aleksandra Daukszewicz i Olena Yakymchuk).

Oksana Hamerska i Radosław Elis podczas prób do „Ireny” © A. Ożarowska
Oksana Hamerska i Radosław Elis podczas prób do „Ireny” © A. Ożarowska

Wśród bohaterów wzorowanych na autentycznych postaciach są też Jan Dobraczyński – szef Ireny i Jagi (Łukasz Brzeziński, Tobiasz Szafraniak), a także Janusz Korczak (Przemysław Łukaszewicz). W dramacie muzycznym jedną z ważniejszych ról odegra młoda Żydówka, Pani Grinberg (Anna Lasota, Agnieszka Wawrzyniak), matka siedmioletniego Icka (Piotr Hamerski i Olaf Nowak). W roli narzeczonego Ireny, Adama, zobaczymy natomiast Radosława Elisa i Marcina Wortmanna.

– Za kilka lat nasz Teatr przeniesie się do nowej siedziby, będzie największym teatrem muzycznym w Polsce z widownią na 1200 osób – mówi dyrektor Przemysław Kieliszewski. -Zależy nam na tym, by nie tylko sięgać po znane broadwayowskie tytuły, ale też rozwijać polski musical. Sukcesy „Virtuoso” o Paderewskim czy „Kombinatu” z muzyką Republiki i Grzegorza Ciechowskiego, przekonały nas, że warto podejmować takie wyzwania.

W ostatni weekend wakacji, 26 sierpnia odbędzie się przedpremiera, 27 sierpnia premiera, a 28 sierpnia druga premiera. Spektakl grany będzie także w kolejne dwa weekendy, w tym w ramach wydarzenia Czas na Teatr, przeglądu teatrów muzycznych, które poznański Teatr organizuje od 9 do 12 września.

Bezwarunkowa miłość Stefany. „Syberia” na festiwalu w Bregencji

Wysiłki odkrywania oper mniej znanych lub całkowicie zapomnianych niestety rzadko sprawiają, że tytuł zaczyna być częściej grywany. Kilka ważnych festiwali operowych od lat specjalizuje się w wystawianiu utworów, które nie miały szczęścia znaleźć się w operowym panteonie. Szczególnie istotna jest działalność Festival Valle d’Itria w Martina Franca, prezentowane tam dzieła są nagrywane i wydawane na CD. Często występowała tam, w kompozycjach Saverio Mercadantego i Gaetano Donizettiego wybitna polska sopranistka Jolanta Omilian. Podobną strategię stosuje Festiwal w Wexford w Irlandii, gdzie w 1999 roku wystawiono m.in. „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki, obok „Królowej Saby” Karla Goldmarka i „Syberii”.

W Bregencji, oprócz prezentacji przebojów operowych na pływającej scenie Jeziora Bodeńskiego, w teatrze grywane są właśnie utwory nieznane, często mają tam miejsce światowe prapremiery. Podczas dyrekcji Davida Pountneya zaprezentowano dwa polskie arcydzieła: „Kupca weneckiego” Andrzeja Czajkowskiego i „Pasażerkę” Mieczysława Weinberga, co w ostatnim przypadku przyczyniło się do rosnącej popularności tego wstrząsającego dzieła i odkrywania bogatej twórczości kompozytora. Pountney wyreżyserował też „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego w 2009 roku (Roksanę śpiewała Olga Pasiecznik). W 2014 roku wystawiono jedyna operą Szymona Laksa, „Bezdomną jaskółkę” („L’hirondelle inattendue”), wraz ze „Słowikiem” Igora Strawińskiego.

Dwie tegoroczne produkcje („Madame Butterfly” na Jeziorze i „Syberia” w Festpielhaus) mają ze sobą przedziwny związek. Planowana na grudzień 1903 roku premiera „Butterfly” w mediolańskiej La Scali musiała zostać przełożona z uwagi na wypadek samochodowy kompozytora, który nie zdążył dokończyć partytury. Wystawiono, niejako w zastępstwie, „Syberię”, w obsadzie przewidzianej dla dzieła Pucciniego. Był to wielki sukces, operę grano w wielu włoskich teatrach, trafiła także do Paryża i Buenos Aires (w 1904 roku dyrygował tam nim Arturo Toscanini), choć w pewnym momencie całkowicie zniknęła.

„Madame Butterfy” wystawiona kilka tygodni później (17 lutego 1904 roku) poniosła w legendarnym mediolańskim teatrze ogromne fiasko. Dopiero przerobiona wersja, pokazana w maju 1904 roku w Brescii, rozpoczęła triumfalny pochód utworu przez wszystkie światowe sceny. To jeden z najczęściej grywanych tytułów.

Ambur Braid (Stefana) i Alexander Mikhailov (Wasyl) © Bregenzer Festspiele / Karl Forster
Ambur Braid (Stefana) i Alexander Mikhailov (Wasyl) © Bregenzer Festspiele / Karl Forster

Oba utwory opierają się na wielkich partiach kobiecych. Wspólnym mianownikiem dzieł jest też poszukiwanie lokalnej egzotyki (cudownie o poszukiwaniach nowych operowych światów opowiada powieść „Koncert barokowy” Alejo Carpentiera). Puccini w swojej nieśmiertelnej kompozycji wykorzystał elementy japońskie. Giordano, obsesyjnie fascynując się Rosją, po sukcesie „Fedory”, w której bohaterką była rosyjska szpiegini, wykorzystał w „Syberii” motywy muzyki rosyjskiej: stary hymn Rosji („Boże, zachowaj Cara!”) oraz ludowe pieśni, osadzone w dramatycznej instrumentacji kompozytora.

Po II wojnie światowej „Syberię” zaprezentowano w wersji koncertowej w RAI Milano dopiero w 1974 roku, z ówczesnymi gwiazdami włoskiej sceny operowej, Luisą Maragliano, Amedeo Zambonim i Walterem Monachesim, dyrygował Danilo Belardinelli. Przypomniano ją w Wexford (1999, Elena Zelenskaya, Dario Volonte i Walter Donati, dyrygował Daniele Callegari) oraz w Martina Franca (2003, Francesca Scaini, Jeon-Won Lee, Vittorio Vitelli, dyrygował Manlio Benzi). W ubiegłym roku (2021) na słynnym festiwalu Maggio Musicale we Florencji partię Stefany śpiewała Sonya Yoncheva.

„Syberia” – scena zbiorowa © Bregenzer Festspiele / Karl Forster
„Syberia” – scena zbiorowa © Bregenzer Festspiele / Karl Forster

Umberto Giordano komponował przede wszystkim opery. Jego pierwsza „Marina” została napisana na konkurs na najlepszą jednoaktówkę, ogłoszony przez wy­dawnictwo muzyczne Casa Sanzogno. Zgłoszono 73 utwory, wygrała „Rycerskość wieśniacza” Pietro Mascagniego. Giordano zdobył szóste miejsce, ale zwrócił uwagę wydawcy. Następny utwór sceniczny, „Mala vita” („Złe życie”) wystawiono w Rzymie w 1892 roku i odniósł on spory sukces. Ale sławę kompozytor zawdzięcza przede wszystkim „Andrei Chénier”, którego akcja rozgrywa się w czasach Rewolucji Francuskiej. Relatywnie często wystawiana jest też „Fedora”. Inne opery, a napisał ich kilkanaście, właściwie w ogóle nie są grywane. Co ciekawe, podobnie jak Rossini, choć on w znacznie młodszym wieku, zrażony kolejnymi niepowodzeniami Giordano zaprzestał jakiejkolwiek twórczości po roku 1929, miał wtedy 62 lata. Zmarł w Mediolanie w wieku 81 lat.

Giordano był przedstawicielem tzw. Młodej szkoły (Giovane scuola), grupy włoskich kompozytorów związanych z Konserwatorium w Mediolanie, którzy na przełomie XIX i XX wieku byli następcami, choć nie kontynuatorami Giuseppe Verdiego. Wśród nich wymienić należy przede wszystkim Pucciniego, Mascagniego, Ruggero Leoncavalla, Francesco Cileę i Alfredo Catalaniego. „Nieoperowym” twórcą w tym towarzystwie był Lorenzo Perosi, specjalizujący się w muzyce sakralnej. Młoda szkoła to przede wszystkim muzyka werystyczna, polemizująca modernistycznym romantyzmem z twórczością Ryszarda Wagnera i Julesa Masseneta. Konkurs zorganizowany przez Casa Sanzogno uznawany jest za narodziny weryzmu, kierunku w muzyce opowiadającego o życiu przeciętnych ludzi (a nie królowych i księżniczek), z użyciem naturalistycznych środków wokalnego wyrazu.

Libretto do „Syberii” napisał słynny Luigi Illica, autor wielu operowych dramatów, m.in. „Cyganerii”, „Toski”, „Madame Butterfly” czy „Andrei Chénier”. Prawdopodobnie inspirował się „Zmartwychwstaniem” Lwa Tołstoja lub wątkami z kilku jego opowiadań, nie ma jednak bezpośredniego źródła fabuły i prawdopodobnie jest to jego oryginalny tekst. Pomimo intensywnego ładunku muzycznego treść jest dość prosta. Stefana ma romans z porucznikiem Wasylem, który zabija jej protektora, Księcia Aleksego. Zostaje zesłany na Sybir, kurtyzana podąża za nim i zostaje zastrzelona podczas próby wspólnej ucieczki. W tle wszystkich aktów czai się Glebi, czarny charakter, sutener Stefany i wielki łajdak. Trafia za swoje zbrodnie dokładnie w to samo miejsce kaźni, co Stefana i Wasyl, denuncjuje kochanków, ale wcześniej objawia wszystkim prawdę o Stefanie. Miłość zwycięża, Wasyl nie przestaje jej kochać, choć bohaterka umiera.

„Syberia” – scena zbiorowa © Bregenzer Festspiele / Karl Forster
„Syberia” – scena zbiorowa © Bregenzer Festspiele / Karl Forster

Opera bogata jest w wielkie duety miłosne, przejmującą apoteozą miłości jest moment w II akcie, kiedy Stefana rezygnuje z życia kochanki w eleganckiej kamienicy w Petersburgu i podąża za swoim wymarzonym mężczyzną do syberyjskiego obozu. Wspaniały jest też finałowy duet śmierci.

Pierwotny tytuł miał brzmieć „Kobieta, kochanka, bohaterka”, ale te określenia pozostawiono nazywając nimi trzy akty. „Syberia” opiera się głównie na śpiewie Stefany, z czym doskonale poradziła sobie Ambur Braid, mająca na swoim koncie wykonania tytułowych partii Salome Ryszarda Straussa, Normy Vincenzo Belliniego, a także Elżbiety z „Roberto Devereux” Gaetano Donizettiego. Kanadyjska sopranistka operuje pięknym barwowo głosem, dużą swobodą śpiewania, także jeśli idzie o atakowanie dramatycznych górnych dźwięków. We wszystkich mocniejszych fragmentach, nawet jeśli ponosi ją muzyka, artystka panuje nad krystalicznością brzmienia, choć czasem miałem wrażenia pewnego „rozpłaszczenia” głosu, wynikającego z konieczności silniejszego śpiewania. Braid była także doskonała interpretacyjnie, różnicując wokalną atmosferę błagania, gniewu i rozpaczy.

Partia Wasyla napisana jest ultra dramatycznie, porównywalnie z wielkim śpiewaniem tenorowym Radamesa, a nawet Zygmunta, czy Tristana. Tego materiału nie udźwignął niestety Alexander Mikhailov. Artysta obdarzony jest wspaniałym tenorem lirycznym i partie werystyczne na obecnym etapie rozwoju jego kariery nie znajdują się w jego repertuarowym zasięgu. Głos sztucznie i nienaturalnie powiększany brzmiał matowo i bez wyrazu, zwłaszcza jeśli idzie o szerokie śpiewanie duetów ze Stefaną.

Omer Kobiljak (Książę Aleksy), Ambur Braid (Stefana) i Scott Hendricks (Glebi) © Bregenzer Festspiele / Karl Forster
Omer Kobiljak (Książę Aleksy), Ambur Braid (Stefana) i Scott Hendricks (Glebi) © Bregenzer Festspiele / Karl Forster

Demonicznym, złowrogim interpretacyjnie Glebim był Scott Hendricks, o ciemnym, indywidualnie przejmująco „charczącym” barytonie. Był też imponujący scenicznie tak, jakby większą uwagę (skutecznie) przywiązywał do gry scenicznej niż czystości śpiewu, jakby bardziej był aktorem niż śpiewakiem; jego wspaniała kreacja dowodzi, jak dobrze odnalazł się w specyfice muzycznego weryzmu. Przyzwoitą, choć bezbarwną, co niestety zakłada ta rola, była w partii piastunki Nikoli Frederika Brillembourg. Belcantowo i pięknie zabrzmiał, zabity niestety w I akcie, Omer Kobiljak w roli Księcia Aleksego.

Valentin Uryupin, dyrektor artystyczny The Kolobov Novaya Opera Theatre of Moscow, dyryguje doskonałym zespołem Wiener Symphoniker z wyobraźnią tworzenia pejzażu muzycznego, romantyczną rozlewnością i niepokojem. Pod jego batutą orkiestra potrafi skutecznie zagrać forte i ująć piano, efektownie różnicując dynamikę. Dobry jest i stylowy, gdy trzeba zabrzmieć cerkiewnie, chór Prager Philarmonischer, przygotowany przez Lukaša Vasilka.

Reżyser Vasily Barkhatov inscenizacyjnie opowiada tradycyjną historię, ale wzbogaca ją o współczesną perspektywę. Urodzona w tundrze córka Stefany, nieobecna w libretcie, ale kluczowa w produkcji scenicznej, pragnie rozsypać prochy swojego ojca obok grobu matki. Śledzimy jej podróż z Rzymu do Petersburga, poprzez bibliotekę, gdzie dowiaduje się o przebiegu wydarzeń, poprzez wielodniową podróż pociągiem do miejsca, w którym umarła jej matka. I które to miejsce teraz jest komunistycznym osiedlem mieszkaniowym. To córka opowiada historię, produkcja jest projekcją jej wspomnień, wyobrażeniem, przypuszczeń – jak to mogło by się wydarzyć…

Clarry Bartha w „Syberii” © Bregenzer Festspiele / Karl Forster
Clarry Bartha w „Syberii” © Bregenzer Festspiele / Karl Forster

W odkrywczej interpretacji reżysera dominującą rolę pełni Clarry Bartha, szwedzko-węgierska sopranistka, która u szczytu swojej kariery wstępowała w wielu renomowanych teatrach i festiwalach na świecie, m.in.: La Monnaie w Brukseli, Palais Garnier w Paryżu, La Scali w Mediolanie, Teatro dell 'Opera w Rzymie, Covent Garden w Londynie, Welsh National Opera w Cardiff. Bartha jest wspaniałą aktorką, to ona, mimo że została obsadzona w niewielkich partiach pobocznych, przykuwa uwagę i magnetyzuje publiczność. Dzięki temu rozwiązaniu „Syberia” nie jest tylko opowieścią o zesłaniach, lecz także o poszukiwaniu swojej tożsamości, tęsknocie i spełnieniu.

„Tibia, tuba, fistula”. Dawna Muzyka Dęta w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiui

Tibia, tuba, fistula – tymi łacińskimi terminami średniowieczni teoretycy bardzo ogólnie określali rozliczne instrumenty dęte, wykorzystywane w różnych sytuacjach, czy to do podkreślania chwały władzy, subtelnego muzykowania w komnatach, czy też podczas ludowych zabaw. Niektóre z nich przywieziono spoza Europy z wojen krzyżowych. To różnorodne instrumentarium w wiekach XIV i XV dzielono w bardzo prosty sposób na dwie grupy: instrumenty głośne i ciche, a każda z nich przeznaczona była do odmiennych celów.

Cohaere Ensemble © Dariusz Jackowski
Cohaere Ensemble © Dariusz Jackowski

Pierwsza grupa służyła do grania na wolnym powietrzu muzyki ceremonialnej i tanecznej. Instrumenty z drugiej grupy mogły grać z instrumentami strunowymi i towarzyszyć śpiewowi. Wraz z rozwojem wielogłosowości poszczególne grupy stworzyły całe rodziny instrumentów różnej wielkości. W czasach renesansu budowano instrumenty sięgające swą skalą w dół i w górę do granic możliwości. Wreszcie nowy, barokowy styl odchudził to wybujałe instrumentarium i wyłonił z tych rodzin ich najzdolniejszych członków, czyniąc z nich solistów. Jednak także i w tych czasach, gdy tylko sytuacja wymagała wyjątkowego splendoru, instrumenty dęte łączyły swe siły.

Owe grupy instrumentów dętych usłyszymy podczas tegorocznej edycji Forum Musicum nie tylko w sytuacjach koncertowych. Dwa wydarzenia będą miały charakter nieco bardziej autentyczny – średniowieczne muzykowanie na głośnych instrumentach dętych odbędzie się w przestrzeni miejskiej Wrocławia.

Podczas koncertów usłyszymy instrumenty dęte w kilku odsłonach, każda z nich reprezentować będzie inną epokę. Wychodząc od średniowiecznych instrumentów głośnych, udamy się w podróż z biegiem historii. Usłyszymy subtelne renesansowe flety traverso w różnorodnym repertuarze muzyki francuskiej i włoskiej. Cornetti i puzony zagrają pełną przepychu muzykę wenecką XVII wieku, oboje, fagoty oraz gość specjalny: musette de cour, wprowadzą nas w dojrzały styl osiemnastowiecznego baroku. Zespół Harmoniemusik zagra dzieła doby klasycyzmu, w tym utwory Mozarta.

W programie festiwalu w Narodowym Forum Muzyki znajdą się również akcenty wrocławskie. Program zespołu Harmoniemusik składa się w całości z utworów pochodzących z rękopisów Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że rozbrzmiewały one podczas spotkań, zabaw i wieczornych spacerów wrocławian na przełomie wieków XVIII i XIX wieku. Podczas Wielkiego Balu Renesansowego zabrzmi muzyka pochodząca z jednej z najważniejszych i największych europejskich kolekcji tańców – zbioru braci Hessenów wydanego we Wrocławiu w roku 1555.

Nie zabraknie też młodych wykonawców – jak zwykle pojawi się wybitny Laureat kaliskiego Festiwalu Młodzieżowych Zespołów Muzyki Dawnej Schola Cantorum. Pełny program znajduje się tutaj.