REKLAMA

Ludzie nie umierają, dopóki żyją w naszej pamięci i sercu. Wspomnienie Ewy Titow o Bogusławie Kaczyńskim

0

Poznaliśmy się jesienią 2005 roku, kiedy Pan Bogusław poszukiwał akurat gospodyni. Nie miałam wprawdzie odpowiednich kwalifikacji i listów polecających, nie pracowałam bowiem w takim charakterze wcześniej. Jednak wiele lat spędzonych w domu sprawiło, że stałam się wykwalifikowaną kurą domową. Postanowiłam więc spróbować swoich sił.

Nie muszę ukrywać, że byłam niezwykle przejęta i mocno zestresowana, słyszałam bowiem, że jest bardzo wymagający. Przyjął mnie w Swoim Impresariacie, niezwykle eleganckim, urządzonym z dużym smakiem, na pięknych, skórzanych fotelach, przy szklanym stoliku ze sfinksem podpierającym blat. Ubrany był bardzo swobodnie, można powiedzieć codziennie, w swoich ulubionych czarnych sztruksach i koszuli w stylu hawajskim. Nie przypominał w żaden sposób mężczyzny, którego zapamiętałam ze sceny, a po prostu zwykłego, miłego Pana, który bacznie przysłuchiwał się mojej historii, którą na Jego prośbę opowiadałam. Na koniec uśmiechnął się i powiedział: – To może ja pani pokażę swoje mieszkanie?

Impresariat pana Bogusława Kaczyńskiego © Archiwum Fundacji
Impresariat pana Bogusława Kaczyńskiego © Archiwum Fundacji

Schodziłam pełna niepokoju i strachu, nie wiedząc co zobaczę. I nie myliłam się. Zeszliśmy piętro niżej. Kiedy otworzył drzwi, byłam lekko zmieszana. To co zobaczyłam nieco mnie przestraszyło. Mieszkanie urządzone w starym muzealnym stylu, na ścianach ogromna ilość obrazów i reprodukcji , a na środku salonu wiszący olbrzymi, kryształowy żyrandol, jak się później dowiedziałam była to słynna Maria Teresa. W powietrzu unosił się intensywny zapach perfum pana Bogusława i kwiatów, które można powiedzieć były wszędzie – zarówno te cięte w wazonach, jak i te doniczkowe. Sztuczne, a także suche tworzące różne kompozycje uzupełniały całość tej niezwykłej oranżerii.

Dodatkowo wszędzie ustawiona niezliczona ilość bibelotów, przede wszystkim słoni każdego wymiaru. Przyzwyczajona do surowego wystroju i minimalizmu, a także z zamiłowania chowająca wszystko po szafkach dla łatwiejszego zachowania porządku, dość mocno przestraszyłam się. Pomyślałam: Z pewnością sobie nie poradzę.

Miałam nadzieję, że Pan Bogusław nie zauważył mojego zmieszania. Zadanie, które mnie czekało było dużym wyzwaniem. Wymieniliśmy kurtuazyjne pozdrowienia i umówiłam się, że za dwa dni zadzwonię z odpowiedzią.

Pokój pełen kwiatów © Archiwum Fundacji
Pokój pełen kwiatów © Archiwum Fundacji

Czwartego października 2005 roku, w poniedziałek, stawiłam się do pracy. Na wstępie omówiliśmy i ustaliliśmy pewne zasady. Poprosiłam, aby kuchnię pozostawił jako moje królestwo i pozwolił mi zrobić tu pewne zmiany. Dodatkowo przyznałam się, że nie znam muzyki klasycznej w stopniu, który pewnie by Go zadowalał i nie jestem jej miłośniczką, ale najwyraźniej niczym się nie przestraszył, a jedynie powiedział: Pozna pani, pozna i polubi.

I tak zaczęła się moja 10- letnia przygoda z panem Bogusławem. Początki były trudne. Nie znałam przecież upodobań kulinarnych pana Bogusława, nie wiedziałam także jak poruszać się w gąszczu domowych przedmiotów, właściwie nie wiedziałam o nim nic.

Muszę nieskromnie przyznać, że szybko polubiliśmy się. On doceniał moją dyskrecję, pogodę ducha i zaangażowanie w pracy, a ja ceniłam Go za niezwykły profesjonalizm i olbrzymią wiedzę, a także pasję, która wypełniała Jego życie. Szybko zaraził mnie sztuką, którą kochał, a która była dla mnie mało znana. Rozumieliśmy się bez słów. Jak to mawiał Boguś – ta sama grupa krwi. Ta sama energia, pasja, perfekcja, chęć bycia najlepszym. Nie znaczy to jednocześnie, że byliśmy zgodni w każdym temacie, że nie kłóciliśmy się. Powiedziałabym nawet, że to było na porządku dziennym.

Tuż przed nagraniem telewizyjnym, ostatnie poprawki, Krynica-Zdrój © Archiwum Fundacji
Tuż przed nagraniem telewizyjnym, ostatnie poprawki, Krynica-Zdrój © Archiwum Fundacji

A wszystko pewnie dlatego, że bardzo dużo rozmawialiśmy na każdy temat. Byłam Jego pierwszym recenzentem nieomalże we wszystkim. Ciekaw był mojego zdania, bo wiedział, że będę szczera w swojej ocenie, że nie należę do pochlebców. Wiedział, że zależy mi bardzo na tym, jak Go inni oceniają, będę więc walczyła z Nim o każdy szczegół zarówno w jego wyglądzie, jak i w pismach, które dyktował. Liczył się z moim zdaniem.

Rok 2007 przyniósł tragiczne wydarzenia. Wiadomość o nowotworowej chorobie Jego Siostry, a potem Jego udar, na skutek którego trafił do szpitala i śmierć Siostry. Wydawało się to końcem Jego planów, Jego marzeń.

Nie wszyscy wierzyli, że podniesie się aby dalej wypełniać swoją misję. Na szczęście miał wokół siebie garstkę bliskich ludzi, którzy wierzyli, że uda Mu się stawić czoło przeciwnościom losu i dalej realizować zaczęte dzieło.

Codzienne, uciążliwe, ale systematyczne ćwiczenia powoli dawały Mu coraz większą samodzielność. Wielu czynności niestety nadal nie potrafił wykonać sam. Jednak otoczony swoimi oddanymi współpracownikami powoli, ale konsekwentnie układał program festiwalu krynickiego.

Bogusław Kaczyński i Ewa Titow w namiocie festiwalowym ze sprzedażą książek, płyt i biletów w Krynicy-Zdrój © Archiwum Fundacji
Bogusław Kaczyński i Ewa Titow w namiocie festiwalowym ze sprzedażą książek, płyt i biletów w Krynicy-Zdrój © Archiwum Fundacji

I stanął na deskach sceny. Wzruszające 100 lat odśpiewane przez publiczność dobitnie podkreśliło ogromną sympatię jaką Go wszyscy darzyli, to uskrzydliło Go jeszcze bardziej.

Byłam przy Nim przez te wszystkie lata. W szpitalu, w domu, na festiwalach, koncertach. Dbałam, aby nie brakowało Mu niczego, aby nie czuł się samotny, opuszczony. Czasami w udzielanych wywiadach wspominał o mnie, że dbam o Niego jak Matka, a czasami mówił, że jestem dla Niego jak Siostra. Byłam nie tylko Jego gospodynią. Byłam opiekunką, towarzyszką rozmów, ręką która pomagała w pisaniu książek. Miał do mnie zaufanie, cenił moją szczerość, polegał na moim zdaniu. To było dla mnie niezwykle wzruszające, doceniałam to.

Ta wieloletnia bliskość pozwoliła mi dzięki Niemu poznać ten przepiękny, zaczarowany świat. Jestem Mu ogromnie wdzięczna, za to, że nauczył mnie słuchać muzyki, że poznałam te cudowne głosy śpiewaczek i śpiewaków, wspaniałych, niezwykle wrażliwych artystów, którzy tworząc przedstawienia sprawiają, że możemy przeżyć niezapomniane chwile i jak mawiał Pan Bogusław zrozumieć, że życie człowieka, który pokochał sztukę i poddał się sztuce jest piękniejsze, jest wartościowsze.

Zespół pracujący przy Festiwalu w Krynicy-Zdrój © Archiwum Fundacji
Zespół pracujący przy Festiwalu w Krynicy-Zdrój © Archiwum Fundacji.
Od lewej w pierwszym rzędzie: Anna Habrewicz, Joanna Chaber, Ewa Titow, wnuczek Ireneusza Sobieszczuka, Beata Wiertek, Jarosław Szczepkowski.
Z tyłu od lewej: Jan Szewczyk, Albert Szymański, Bogusław Kaczyński, Ireneusz Sobieszczuk, Władysław Wiertek, Piotr Kieraga

Bogusław Kaczyński, Patron Fundacji dziś skończyłby 81 lat

Moim pragnieniem jest oczarować jak najszersze rzesze ludzi czarem sztuki. Pokazać, że sztuka jest tak piękna i że życie człowieka, który pokochał sztukę i poddał się sztuce, jest piękniejsze, jest wartościowsze, że na tym smutnym świecie, w naszej rzeczywistości, która niesie tyle rozczarowań, tyle klęsk, tyle trosk, tyle smutku i tyle łez, sztuka jest jedynym wybawieniem, jest takim katharsis. Dzięki sztuce naprawdę warto żyć.

Słowa te wypowiedział w jednym z wywiadów dla telewizji Bogusław Kaczyński, człowiek niezwykły, pasjonat. Człowiek, który pokochał sztukę nade wszystko i całkowicie się jej poświęcił pragnąc jednocześnie zarazić wszystkich swoją wielką do niej miłością, co czynił przez całe swoje życie. Niestety, przedwcześnie odszedł nie mogąc dokończyć swojego dzieła. Pozostawił nas z uczuciem wielkiego niedosytu.

Bogusław Kaczyński pozostał w naszych wspomnieniach jako osoba wyjątkowa i niepowtarzalna. W ubiegłym roku, ukazała się o nim książka, napisana przez Annę Lisiecką, pt. „Będę sławny, będę bogaty”.  Swoim sposobem bycia przed kamerą kreował emocje widzów i słuchaczy – opowiadała o nim autorka.

Pełna biografia Bogusława Kaczyńskiego znajduje się tutaj.

„Księżniczka czardasza”. Wielki powrót operetki na scenę Opery Bałtyckiej w Gdańsku już 12 maja 2023 roku

„Księżniczka czardasza” to niezaprzeczalny hit, który niezmiennie bawi publiczność największych scen i jest jednym z najczęściej wystawianych dzieł operetkowych na świecie. Wzruszająca historia miłości artystki i księcia, mimo wielu przeszkód, kończy się happy endem. Ale zanim jednak do niego dojdzie nie zabraknie wzruszeń, ale i humoru.

Realizatorzy sięgają po inspirację do popularnych w latach 40. XX wieku amerykańskich rewii. Scenografię i kostiumy przygotowała Hanna Wójcikowska-Szymczak. Operetka będzie debiutem reżyserskim Jerzego Snakowskiego, dobrze znanego szerokiej publiczności, który od lat współpracuje z Operą Bałtycką w Gdańsku czy Warszawską Operą Kameralną, realizując na tych scenach autorskie projekty popularyzujące operę. Nie można odmówić mu charyzmy, kreatywności i nietuzinkowych rozwiązań scenicznych.

Adriana Ferfecka (Sylva Varescu) i Łukasz Gaj (Edwin) podczas prób do „Księżniczki czardasza” © K. Mystkowski/ KFP / archiwum Opery Bałtyckiej
Adriana Ferfecka (Sylva Varescu) i Łukasz Gaj (Edwin) podczas prób do „Księżniczki czardasza” © K. Mystkowski/ KFP / archiwum Opery Bałtyckiej

I tego też możemy spodziewać się w przygotowywanym tytule. – „Księżniczka czardasza” została napisana ponad 100 lat temu. Zmieniło się poczucie humoru, zmieniło się tempo. Zmienił się czas jaki poświęcamy na bycie w teatrze. Trzeba było więc tę Księżniczkę… trochę podkręcić. Poza tym operetka u swego zarania była komentarzem do bieżących wydarzeń. Musiała być aktualna. Dlatego w moim scenariuszu zostawiłem miejsca wolne, z notatką typu „tutaj miejsce na dowcip”, na przykład na temat aktualnej sytuacji finansowej w kraju – mówi o swojej inscenizacji reżyser. W spektaklu w roli Sylvy Varescu wystąpią innymi Adriana Ferfecka, Jolanta Wagner i Anna Fabrello. Tym razem te znakomite sopranistki zaprezentują się nie tylko wokalnie, czeka je również nie lada wyzwanie choreograficzne. Za choreografię odpowiada Michał Cyran. Kierownictwo muzyczne objął Adam Banaszak.

Jolanta Wagner (Sylva Varescu) i Emil Ławecki (Edwin) podczas prób do „Księżniczki czardasza” © K. Mystkowski/ KFP / archiwum Opery Bałtyckiej
Jolanta Wagner (Sylva Varescu) i Emil Ławecki (Edwin) podczas prób do „Księżniczki czardasza” © K. Mystkowski/ KFP / archiwum Opery Bałtyckiej

Wystąpią także: Monika Sendrowska i Katarzyna Pawłowska (Stasi), Łukasz Gaj i Emil Ławecki (Edwin), Aleksander Zuchowicz i Kamil Pękala (Hrabia Boni) oraz Łukasz Motkowicz i Michał Kutnik (Hrabia Feri). W partię Księżnej Anhildy wcieli się Piotr Kosewski, Księciem Leopoldem Marią von Lippert-Weylersheim będą Paweł Strymińki i Marek Sadowski, pianistą Dominik Kisiel.

Premiera odbędzie się 12 maja w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Kolejne spektakle w tym sezonie: 13, 14, 16, 18, 19, 20 i 21 maja 2023 roku.

Adam Banaszak podczas prób do „Księżniczki czardasza” © K. Mystkowski/ KFP / archiwum Opery Bałtyckiej
Adam Banaszak podczas prób do „Księżniczki czardasza” © K. Mystkowski/ KFP / archiwum Opery Bałtyckiej

Dźwięki najpiękniejszej muzyki świata ponownie wypełnią zakątki Podkarpacia. Zbliża się 62. Muzyczny Festiwal w Łańcucie

Zamek w Łańcucie od zawsze był miłością mojego życia. Przebywanie w jego pięknych wnętrzach łagodziło trudy, jakie zazwyczaj towarzyszą każdej poważnej imprezie muzycznej. (…) Przez dziesięć lat mojej dyrekcji przeżyłem wiele radosnych, ale także smutnych chwil. Wszystkie, nawet największe przeciwności losu, udało mi się przemienić w sukces, gdyż w jakimś zapamiętaniu starałem się tworzyć prawdziwą sztukę. W niezwykłym, wręcz zaczarowanym miejscu. Tak o łańcuckim festiwalu pisał Bogusław Kaczyński, jego dyrektor w latach 1981-1991, w książce „Łańcut moja miłość”.

Korespondencja Bogusława Kaczyńskiego z otwarcia festiwalu muzycznego w Łańcucie.
Fragment Dziennika TV z dnia 13.05.1989 roku.

Jedna z najsłynniejszych i najbardziej urzekających rezydencji magnackich przez kolejne stulecia przyciąga pasjonatów sztuki i historii. Zamek, niegdysiejsza siedziba rodów m.in. Stadnickich, Lubomirskich oraz Potockich, od niespełna 20 lat wpisany jest na listę pomników historii. Wyróżnia się na mapie Polski nie tylko barokowym kunsztem architektonicznym i przestronnymi ogrodami w stylu angielskim, powstałymi na terenie dawnych fortyfikacji, lecz także dzięki pełnym przepychu wnętrzom oraz licznym zbiorom dzieł sztuki. Utrzymana w tonacji kolorystycznej złota i bieli Sala Balowa, zainspirowana kulturą antyczną Sala Kolumnowa z marmurową kolumnadą, imponująca Jadalnia Wielka, czy bajecznie zdobiony Teatr Dworski pozwalają przenieść się w czasie do iście baśniowego świata.

Festiwal, mający swoje początki w 1961 roku z inicjatywy Janusza Ambrosa, ówczesnego dyrektora Filharmonii Podkarpackiej, od lat cieszy się renomą na skalę międzynarodową. Na przestrzeni minionych edycji gościli tacy artyści jak Krzysztof Penderecki, Jose Carreras, Kate Liu, Krystyna Szostek-Radkowa, Mira Zimińska, Wojciech Młynarski, Halina Czerny-Stefańska, Marta Eggerth, Stefania Toczyska, Irina Archipowa, Gilda Cruz-Romo, Juliette Greco, Ewa Podleś, Andrzej Hiolski, czy Rafał Blechacz.

W tym roku organizatorem festiwalu już po raz kolejny jest Filharmonia Podkarpacka im Artura Malawskiego w Rzeszowie. Zostanie on zainaugurowany 6 maja 2023 roku i potrwa do 4 czerwca, kiedy to w Sali Balowej łańcuckiego zamku zabrzmi koncert finałowy.

Na początek widzowie będą mogli obejrzeć spektakl operowy „La serva padrona” („Służąca panią”) w wykonaniu artystów Polskiej Opery Królewskiej w Warszawie. Opera, skomponowana przez Giovanniego Battistę Pergolesiego w pierwszej połowie XVIII wieku, zabrzmi w zabytkowym wnętrzu Sali Balowej. Spektakl wyreżyserowała Jitka Stokalska, scenografię zaprojektowała Marlena Skoneczko, zaś orkiestrę poprowadzi Krzysztof Garstka. „La serva padrona” zostanie wystawiona dwukrotnie, 6 oraz 7 maja.

„La serva padrona” © Piotr Pajak, archiwum Polskiej Opery Krolewskiej
„La serva padrona” © Piotr Pajak, archiwum Polskiej Opery Krolewskiej

Kolejnym wydarzeniem festiwalowym będzie zaplanowany na 13 maja koncert Berlin Piano Trio. Zespół w składzie Nikolaus Resa (fortepian), Krzysztof Polonek (skrzypce) oraz Katarzyna Polonek (wiolonczela) wykona utwory takich kompozytorów jak Haydn, Mendelssohn i Reger. Koncert odbędzie się w Sali Balowej na zamku w Łańcucie.

Berlin Piano Trio © Kaprpati Zarewicz
Berlin Piano Trio © Kaprpati Zarewicz

Na 14 maja zaplanowano premierowy spektakl „Kopciuszka”, opery buffa Gioacchina Rossiniego, w reżyserii Anny Zwiefki. Młoda reżyserka jest także autorką kostiumów. Za scenografię odpowiada Kamila Sudoł, za ruch sceniczny – Violetta Suska, za pulpitem dyrygenckim stanie natomiast Rafał Delekta. W tytułowej partii Angeliny zadebiutuje mająca na koncie pierwsze międzynarodowe sukcesy mezzosopranistka Daria Proszek. Spektakl odbędzie się w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej.

Plakat do „Kopciuszka"
Plakat do „Kopciuszka” © projekt: Anna Zwiefka

Środa 17 maja upłynie w klimacie muzyki chóralnej. Na scenie Sali Kameralnej Filharmonii Podkarpackiej wystąpi chór mieszany The Nazareth College Chamber Singers ze Stanów Zjednoczonych, wraz z solistką Jessicą Ann Best (mezzosopran) oraz pianistką Sarah Rhee-Tirré, pod kierownictwem muzycznym Erica Rubinsteina. Artyści wykonają zarówno utwory z repertuaru muzyki klasycznej skomponowane przez Rossiniego czy Mozarta, jak i songi Stephena Sondheima z musicalu „Sweeney Todd”, a także muzykę filmową m.in. słynną piosenkę „Over the Rainbow” Harolda Arlena z „Czarnoksiężnika z Oz”, klasykę jazzu oraz popularne pieśni, z „Amazing Grace” na czele.

The Nazareth College Chamber Singers
The Nazareth College Chamber Singers © archiwum własne

Ważnym wydarzeniem w programie festiwalu będzie recital Charlesa Castronovo. Światowej sławy tenor, solista Metropolitan Opera w Nowym Yorku, wraz z towarzyszeniem sopranistki Diany Tugui oraz orkiestry pod batutą Davida Giméneza wykona arie i duety z takich oper jak „Romeo i Julia”, „Napój miłosny”, „Tosca” oraz „Carmen”. W programie nie zabraknie też operetkowych kompozycji Franza Lehara i Johanna Straussa oraz musicalowych Leonarda Bernsteina i George’a Gershwina. Koncert zaplanowany jest na 19 maja.

Charles Castronovo © materiały organizatora
Charles Castronovo © materiały organizatora

Już następnego dnia, 20 maja, w Sali Balowej łańcuckiego zamku wystąpi zespół La Chapelle Harmonique. Został założony w 2007 roku przez młodego, wówczas zaledwie dziewiętnastoletniego dyrygenta Valentina Tourneta. Zespół składa się z chóru oraz orkiestry grającej na instrumentach z epoki. W programie koncertu znajdzie się muzyka takich kompozytorów jak J.B. Lully, M. Marais, J. Bodin de Boismortier, J. Arcadelt, G. Dufay, J.P. Rameau, J.B. de Bousset, A. Campra, F. Couperin oraz M. A. Charpentier.

21 maja w Sali Balowej zagra Hina Maeda, laureatka 16. Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. Przy fortepianie towarzyszyć jej będzie Michał Francuz. Artystka wykona utwory Bacha, Mozarta, Wieniawskiego, Masseneta i Straussa. Koncert zorganizowany jest przez Towarzystwo Wieniawskiego we współpracy z Narodowym Instytutem Muzyki i Tańca, w ramach oficjalnej trasy Laureatów Konkursu.

Hina Maeda © Leszek Zadoń
Hina Maeda © Leszek Zadoń

Miłośników muzyki symfonicznej z pewnością przyciągnie koncert 26 maja, w którym wystąpi znakomity pianista rumuńskiego pochodzenia, Mihai Diaconescu. Towarzyszyć będzie mu Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą izraelskiego dyrygenta Noama Zura. W programie publiczność będzie mogła usłyszeć uwerturę do opery „Czarodziejski flet” oraz Koncert fortepianowy c-moll Nr 24, KV 491 W.A. Mozarta, jak również II Symfonię C-dur op. 61 Roberta Schumanna.

Mihai Diaconescu
Mihai Diaconescu

Jej przebój „Twist in My Sobriety” ma już 35 lat, a jednak wciąż doskonale pamięta go kilka pokoleń słuchaczy. Tanita Tikaram, brytyjska piosenkarka i autorka piosenek o charakterystycznym, niskim głosie, wystąpi w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej 27 maja. Choć jej muzyka zaliczana jest do gatunku pop/folk, twórczość Tanity Tikaram wyróżnia się niepodrabialnym, charakterystycznym wyłącznie dla niej samej, wysublimowanym brzmieniem.

Tanita Tikaram © materiały organizatora
Tanita Tikaram © materiały organizatora

Dnia następnego, bo już 28 maja, w Sali Balowej odbędzie się komediowy spektakl teatru dramatycznego z elementami muzycznymi, „Pani Pylińska i sekret Chopina” w reżyserii Roberta Glińskiego. Wystąpią znani i lubiani polscy aktorzy: Joanna Żółkowska, Paulina Holtz i Kacper Kuszewski, z towarzyszeniem pianistki Leny Ledoff. W spektaklu będzie można usłyszeć muzykę Fryderyka Chopina i Franza Liszta.

Joanna Żółkowska i Kacper Kuszewski
Joanna Żółkowska i Kacper Kuszewski

Kolejnym wydarzeniem, zaplanowanym na 3 czerwca, będzie koncert Discovery & Movie. To niezwykły projekt skomponowany i zaaranżowany przez muzyka i kompozytora Pawła Steczka. Składa się on z utworów napisanych specjalnie dla Discovery Channel do serialu „Flota Duchów”. Publiczność zostanie zabrana w muzyczną podróż pośród zatopionych statków i okrętów na Morzu Czerwonym na przestrzeni wieków. Oprócz orkiestry udział weźmie także Krystyna Czubówna w charakterze lektora. Wydarzenie odbędzie się w Filharmonii Podkarpackiej.

Koncert „Discovery & Movie”. Paweł Steczek i Krystyna Czubówna © materiały organizatora
Koncert „Discovery & Movie”. Paweł Steczek i Krystyna Czubówna © materiały organizatora

Na zakończenie festiwalu, 4 czerwca wystąpi Artur Ruciński. Cieszący się międzynarodową popularnością i podbijający światowe sceny baryton zaśpiewa recital składający się wyłącznie z repertuaru operowego. U jego boku wystąpi młoda obiecująca hiszpańska sopranistka Guiomar Cantó, zaś przy fortepianie zasiądzie Francesco Bottigliero. Donizetti, Mascagni, Moniuszko, Gounod, Mozart, Verdi oraz Puccini – muzyka tych wybitnych kompozytorów wypełni magiczne wnętrze Sali Balowej łańcuckiego zamku.

Artur Ruciński © Karpati&Zarewicz
Artur Ruciński © Karpati&Zarewicz

Tegoroczna edycja Muzycznego Festiwalu w Łańcucie przyciąga mnogością wydarzeń i różnorodnością repertuaru. Poszukiwacze piękna i wielbiciele całego wachlarza gatunków muzycznych znajdą w nim z pewnością doskonałą formę spędzenia czasu oraz okazję do kontemplacji sztuki i poszerzenia artystycznych horyzontów. Zabytkowe wnętrza rezydencji najznakomitszych polskich rodów arystokratycznych ponownie wypełni muzyka.

Baltic Opera Festival – konferencja prasowa. Zapowiedź pierwszej edycji letniego festiwalu w Operze Leśnej w Sopocie

Nadchodzące lato nad Bałtykiem może być prawdziwym świętem muzyki. Baltic Opera Festival to cztery dni, dwa spektakle premierowe, dwie orkiestry, dwa chóry, kilkudziesięciu znakomitych artystów: solistów i realizatorów. Pomysłodawcą i współtwórcą letniego festiwalu jest wybitny polski bas-baryton Tomasz Konieczny. To śpiewak, którego oklaskiwała publiczność Metropolitan Opery, La Scali, oper w Paryżu, Berlinie i Wiedniu. W lipcu powróci do kraju, by stworzyć nie tylko dla polskiej publiczności, miejsce do obcowania ze sztuką najwyższej próby.

Baltic Opera Festival odbędzie się w dniach 14-17 lipca. Zaprezentowane zostaną dwie premiery. W „Latającym Holendrze”, 15 i 17 lipca, o godz. 21.00, pod kierownictwem muzycznym legendarnego dyrygenta Marka Janowskiego i opieką artystyczną (a także koncepcją inscenizacyjną) Tomasza Koniecznego, w reżyserii teamu: Łukasz Witt-Michałowski i Barbara Wiśniewska, wystąpią: Franz Hawlata (Daland), Ricarda Merbeth (Senta), Stefan Vinke (Eric), Dominik Sutowicz (Sternik) i Małgorzata Walewska (Mary). Partię tytułową kreować będzie Andrzej Dobber. Scenografię, według koncepcji Borisa Kudlički, stworzy Natalia Kitamikado, autorką kostiumów będzie Dorothée Roqueplo. Za choreografię odpowiadać będzie Jacek Przybyłowicz, światła Bogumił Palewicz, a multimedia Bartek Macias.

Tomasz Konieczny, który nagrał „Pierścień Nibelunga” z Markiem Janowskim, mówi, że dyrygent obecnie bardzo niechętnie zgadza się na prowadzenie przedstawień operowych i dla Baltic Opera Festival robi niezwykły wyjątek.

Baner BOF
Baner BOF autorstwa Adama Dudka

Ale festiwal rozpocznie tajemnicza operetka Karola Szymanowskiego, pt. „Loteria na mężów, czyli Narzeczony nr 69”. Przedstawienie, pod muzyczną dyrekcją Piotra Sułkowskiego, zostanie pokazane na scenie Opery Bałtyckiej 14 lipca o godz. 18.00. Reżyserii podjął się Marcin Sławiński, we współpracy z Natalią Kitamikado (scenografia) i Izabelą Chełkowską-Wolczyńską (kostiumy). Jarosław Staniek oraz Katarzyna Zielonka odpowiadać będą za choreografię, Ada Bystrzycka za reżyserię świateł, a Stanisław Zaleski za multimedia. Chór przygotowuje Janusz Wierzgacz. Wystąpią m. in. Tomasz Kuk, Szymon Raczkowski, Adrian Domarecki, Piotr Maciejowski, Stepan Drobit, Jakub Foltak, Damian Wilma, Jan Kubas, Magdalena Barylak, Justyna Khil i Justyna Bluj.

Oba przedstawienia mają na stałe wejść do repertuarów współpracujących z Festiwalem instytucji: Opery Bałtyckiej w Gdańsku i Opery Krakowskiej.

16 lipca w Operze Leśnej, od godz. 15.00, odbędzie się Maraton Filmowy Baltic Opera Festival. Oprócz filmów będą to: opera, muzyka, warsztaty, rozmowy i spotkania z artystami. Wyjątkowym punktem Maratonu będzie możliwość zobaczenia realizacji „Halki” w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Spektakl miał premierę w Theater an der Wien, a śpiewali w nim m. in. Piotr Beczała (Jontek) i Tomasz Konieczny (Janusz). Mariusz Treliński będzie gościem festiwalu i opowie o tej inscenizacji.

„Zabij to i wyjedź z tego miasta” – zwiastun filmu Mariusza Wilczyńskiego

Mariusz Wilczyński, zdaniem „The New York Times ” jeden z najważniejszych współczesnych twórców animacji artystycznej, zaprezentuje z towarzyszeniem wiolonczelisty Marcela Markowskiego całkowicie improwizowany film animowany.

Artysta intermedialny Adam Dudek, który jest autorem pięknego loga Festiwalu i jego identyfikacji wizualnej, zaprezentuje w Operze Leśnej „Oblicze morza”. Będzie to pięć epizodów wideo do pięciu pieśni Romualda Twardowskiego z udziałem Tomasza Koniecznego i Lecha Napierały. Pokazane też zostaną miniatury nominowanego do Oscara Kanadyjczyka Larry’ego Weinsteina, łączące operę z filmem i muzykę z techniką. Wieczór zakończy słynny, nominowany do Oscara i nadal mało znany film Kaya Pollaka z 2004 roku pt. „Jak w niebie”. Gospodarzami maratonu będą Dominika Matuszak i Leszek Bonar.

Konferencja prasowa BOF w Warszawie © Łukasz Dobrowolski
Konferencja prasowa BOF w Warszawie © Łukasz Dobrowolski

W konferencji prasowej udział wzięli Tomasz Konieczny – dyrektor artystyczny Festiwalu, Rafał Kokot – dyrektor Festiwalu, Romuald Wicza – Pokojski – dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku, Rafał Wiśniewski – dyrektor Narodowego Centrum Kultury, Piotr Sułkowski – dyrektor Opery Krakowskiej, Magdalena Czarzyńska-Jachim – wiceprezydentka Sopotu oraz Jarosław Sellin – sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Spotkanie prowadziła dziennikarka Dominika Matuszak.

Organizatorami wydarzenia jest Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Opera Bałtycka w Gdańsku, Narodowe Centrum Kultury, przy współpracy Dal Segno Institute.

W Komitecie Honorowym znaleźli się Daniel Cichy, dyrektor – redaktor naczelny Polskiego Wydawnictwa Muzycznego; Waldemar Dąbrowski, dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, Minister Kultury RP w latach 2002-2005; Peter Gelb, dyrektor Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Andreas Homoki, dyrektor Opernhaus Zürich, reżyser operowy; Daniel Kotliński, śpiewak operowy, animator kultury, pedagog; Jolanta Róża Kozłowska, Ambasador RP w Wiedniu w latach 2017-2022; Stanisław Leszczyński, wicedyrektor Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, dyrektor artystyczny Festiwalu „Chopin i jego Europa”; Jacek Marczyński, dziennikarz, krytyk muzyczny; Dominique Meyer, dyrektor Teatro alla Scala, dyrektor Wiener Staatsoper w latach 2010-2020; Elżbieta Penderecka, założyciel i prezes Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena; Alexander Pereira, dyrektor Teatro del Maggio Musicale Fiorentino, wieloletni dyrektor Opernhaus Zürich, Salzburger Festspiele, Teatro alla Scala; Bogdan Roščić, dyrektor Wiener Staatsoper; prof. Katharina Wagner, dyrektor Bayreuther Festspiele; prof. Rafał Wiśniewski, dyrektor Narodowego Centrum Kultury oraz Joanna Wnuk-Nazarowa, dyrygentka, kompozytorka, Minister Kultury RP w latach 1997-1999, dyrektorka Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w latach 2000-2018.

Logo BOF © Adam Dudek
Logo BOF © Adam Dudek

Baltic Opera Festival ma także wyróżniającą się komunikację w mediach społecznościowych. Na uwagę zasługuje profil na Instagramie, czerpiący z marynistycznych elementów wszechobecnego w Sopocie morza.

Na rozpoczęcie konferencji Tomasz Konieczny wykonał pieśń „Kozak”, z towarzyszeniem Bartłomieja Kokota przy fortepianie.

– Chcemy przywrócić operze Operę Leśną! – mówi Tomasz Konieczny w rozmowie z Agnieszką Malatyńską-Stankiewicz. – Zależy mi na szerszym wykorzystaniu tego miejsca. Występowałem tam w 2009 roku z okazji stulecia budowy tej sceny, wykonując koncertową wersję dramatu Wagnera „Złoto Renu”. Wtedy zacząłem o tym miejscu intensywnie myśleć i nie potrafiłem, nie chciałem, o nim zapomnieć. Salzburger Festspiele, Bregenzer Festspiele, Festival d’Aix-en-Provence… naszym celem jest – i dołożymy wszelkich starań, by tak się stało – żeby jednym tchem z tymi wydarzeniami wymieniany był, dołączając do tego grona na stałe, Baltic Opera Festival.

Ukraińska muzyka wokalna. Koncert Akademii Operowej 29 kwietnia 2023 roku w Warszawie

Sesje warsztatowe w zakresie śpiewu, pracy z orkiestrą i nauki gry na fortepianie poprowadziły wielkie autorytety muzyki ukraińskiej: Olga Pasiecznik, Andriy Yurkevych i Lech Napierała. Uczestnicy warsztatów pracowali nad tym wielkim dziedzictwem kulturowym, ucząc się, jak radzić sobie z wieloma aspektami tej muzyki i odkrywając jej niezwykłe walory.

Ukraińska muzyka wokalna cechuje się dużą różnorodnością form. Początki muzyki klasycznej w Ukrainie sięgają baroku, lecz największy jej rozkwit nastąpił w XIX wieku, kiedy to ukraińscy pisarze, poeci i zawodowi muzycy zaczęli wykorzystywać folklor do tworzenia pieśni.

W Kijowie (1803) i Odessie (1810) otwarto pierwsze teatry zawodowe, które odegrały znaczącą rolę w kształtowaniu się ukraińskiej opery. Kompozytorem, który odegrał kluczową rolę dla ukraińskiej muzyki był Mykoła Łysenko.

Rozkwit ukraińskiej szkoły kompozytorskiej nastąpił w latach 60. XX wieku, wraz z powstaniem grupy awangardzistów kijowskich (Wałentyn Sylwestrow, Leonid Grabowski, Witalij Godziacki, Wołodymyr Guba), kierowanej przez dyrygenta Igora Błażkowa. W związku ze znacznymi różnicami stylistycznymi w stosunku do oficjalnych kręgów muzycznych ZSRR członków grupy poddawano różnego rodzaju opresjom.

Po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 roku wszelkie bariery ideologiczne zostały zniesione i kompozytorzy zyskali swobodę w eksperymentowaniu z różnymi stylami i gatunkami.

Koncert będzie zakończeniem warsztatów ENOA, realizowanych w ramach Europejskiej Sieci Akademii Operowych ENOA. To projekt unijny, jednoczący 13 instytucji kultury z 10 państw.

W koncercie 29 kwietnia o godz. 19.30 wystapią: Jakub Foltak, Aleksander Kaczuk-Jagielnik, Adrian Janus, Justyna Khil, Jan Kubas, Graciela Morales, Nazar Mykulyak, Zuzanna Nalewajek, François Pardailhé, Solomiia Pavlenko, Grzegorz Pelutis, Mariana Poltorak i Sylwia Ziółkowska.

Przy fortepianie zasiądą: Tetiana Boilo, Klara Janus, Rozalia Kierc, Olha Kozlan, Gabriela Lasota, Michał Skowronek, Natalia Pawlaszek i Matteo Zoli. Na bandurze zagra Kvitka Sozanska.

Wiersze Tarasa Szewczenki recytować będzie Olgierd Łukaszewicz. Usłyszymy m. in. utwory Liudmyly Aleksandrovej, Vasyla Barvinskyiego, Denysa Bonkovskyiego, Kostiantyna Dankevycha, Semena Hulak-Artemovskyiego, Vitaliia Kyreiko, Borysa Liatoshynskyiego, Stanislava Liudkevycha, Mykoli Lysenki, Heorhiia Maiborody, Romana Medentsi, Halyny Menkush, Yakiva Stepovyiego, Stefanii Turkevych i Vladyslava Zaremby.

Scena Młodych: Adrian Domarecki śpiewa Nemorina w premierze „Napoju miłosnego” w Magdeburgu

Adrian Domarecki studiował w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie w klasie prof. Katarzyny Oleś-Blachy. Swoje umiejętności kształcił także u takich mistrzów jak m. in. Ryszard Karczykowski, Zdzisław Madej, Mariusz Kwiecień, Urszula Kryger, Izabela Kłosińska, Olga Pasiecznik, Topi Lehtipuu, Marcel Boone i Ewa Podleś.

Zadebiutował partią Cassia w „Otellu” Giuseppe Verdiego w Operze Krakowskiej. Na tej scenie śpiewał też m. in. Ferranda w „Così fan tutte” Wolfganga Amadeusza Mozarta, Merkurego w „Orfeuszu w piekle” Jacquesa Offenbacha; Mozarta w „Mozarcie i Salierim” Mikołaja Rimskiego-Korsakowa i Panga w „Turandot” Giacomo Pucciniego. Jako Ferrando w „Così fan tutte” w inscenizacji André Hellera-Lopesa wystąpił po raz pierwszy w 2021 roku Operze Wrocławskiej. To ten spektakl, w którym losowanie w trakcie uwertury decyduje o wyborze wersji: klasycznej czy współczesnej.

Adrian Domarecki jako Nemorino w „Napoju miłosnym” w Magdeburgu © Andreas Lander
Adrian Domarecki jako Nemorino w „Napoju miłosnym” w Magdeburgu © Andreas Lander

W tym sezonie w Magdeburgu artysta bierze udział w kilku produkcjach, wystąpił jako Pluton w „Orfeuszu w piekle” oraz Pang w „Turandot”. Premiera „Napoju miłosnego” Gaeatano Donizettiego odbyła się 15 kwietnia 2023 roku. Krytyka niemiecka przyjęła występ Adriana Domareckiego w partii Nemorina bardzo pozytywnie, napisano:

  • Adrian Domarecki jako Nemorino śmigał po scenie niemal akrobatycznie […] Jego mocny głos ma w sobie dużo tenorowej dźwięczności, co szczególnie imponowało we wspaniale zaśpiewanej arii „Una furtiva lagrima”, którą słusznie nagrodzono burzliwym aplauzem (Gerhard Eckels, „Der Opernfreund”, 17.04.23);
  • Adrian Domarecki to wspaniały Nemorino, szczupły, zwinny, zabawny i wokalnie cały czas w szczytowej formie. Słynne „łzy” Nemorina, niegdyś główny popis młodego Pavarottiego, był również jedną z atrakcji wieczoru z Adrianem Domareckim (Irene Constantin, „Volksstimme”, 17.04.23);
  • Szczególnie Adrian Domarecki jako Nemorino śpiewa znakomicie, jego tenor doskonale oddaje melancholię i tęsknotę. Żadna z jego solówek nie przechodzi bez okrzyków braw i zasłużonych braw (Lena Schubert, „Tag24”, 16.04.23).
Adrian Domarecki jako Nemorino w „Napoju miłosnym” w Magdeburgu © Andreas Lander
Adrian Domarecki jako Nemorino w „Napoju miłosnym” w Magdeburgu © Andreas Lander

Zaplanowano jeszcze 5 przedstawień: 29 kwietnia, 7, 13 i 18 maja oraz 6 czerwca. Młodemu artyście towarzyszą Rosha Fitzhowle i Na’ama Shulman (Adina), Marko Pantelić (Belcore), Tiziano Bracci (Dulcamara),Jeanett Neumeister (Gianetta). Za reżyserię i scenografię odpowiedzialna jest Mirella Weingarten, a kostiumy Julia Müer. Spektakle prowadzi Sebastiano Rolli.

„Napój miłosny” w Magdeburgu. Adrian Domarecki (Nemorino), Rosha Fitzhowle (Adina) i Marko Pantelić (Belcore) © Andreas Lander
„Napój miłosny” w Magdeburgu. Adrian Domarecki (Nemorino), Rosha Fitzhowle (Adina) i Marko Pantelić (Belcore) © Andreas Lander

Od tego sezonu wśród solistów w operze w Magdeburgu śpiewa trzech arystow z Polski: oprócz Adriana Domareckiego jest także Anna Malesza-Kutny (sopran) i Weronika Rabek (mezzosopran). Gościnnie, w kilku produkcjach wystepuje tez Jadwiga Postrożna.

Ewa Podleś, wspaniały polski kontralt, świętuje dziś urodziny

Głos Ewy Podleś to kontralt, o wielkiej biegłości dramatycznej, potrafiący śpiewać ornamenty i wysokie oraz niskie dźwięki, o bardzo szerokiej skali. To jeden z najbardziej rzadkich rodzajów głosu i jeden z najbardziej niezwykłych, jaki w swoim życiu słyszałem. Artystka potrafi nie tylko olśnić perfekcyjnością koloratury, ale także wzbogacić swoją interpretację aktorskim i niepowtarzalnym podejściem. – Artyści ze wspaniałego dzieła tworzą dzieło jeszcze wspanialsze – opowiadała w wywiadzie dla kwartalnika „Trubadur” w 2001 roku. – Śpiewam tak, jak czuję; uważam, że ludzie w każdej epoce tak samo kochali, tak samo nienawidzili, takie same targały nimi emocje, jak nami teraz.

Ewa Podleś ukończyła studia muzyczne w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie pod kierunkiem Aliny Bolechowskiej. Debiutowała w 1976 roku rolą Rozyny w „Cyruliku sewilskim” Gioachina Rossiniego na deskach Opery Warszawskiej. Choć jej pierwszy występ nastąpił wcześniej. Jej matka śpiewała w chórze, Ewa Podleś jako dziecko występowała w spektaklach „Madame Butterfly”, w których główną rolę kreowała Bolechowska. Podleś opowiadała, że wspaniała polska sopranistka rozpoznała ją po latach i zakrzyknęła na jej widok: O! To moje butterflyowe dziecko!

Ewa Podleś jako Cyrus w operze „Ciro di Babilonia” Giachina Rossiniego © Jakub Kosiorek
Ewa Podleś jako Cyrus w operze „Ciro in Babilonia” Gioachina Rossiniego © Jakub Kosiorek

Drogę do międzynarodowej kariery otworzyły Ewie Podleś laury na konkursach wokalnych w Moskwie, Tuluzie i Barcelonie. W 1984 debiutowała w Metropolitan Opera (tytułowy „Rinaldo” Händla, tę rolę śpiewała wtedy na zmianę z Marilyn Horne). Był to ogromny sukces, o czym możemy się przekonać słuchając „pirackiej” rejestracji tego występu. Zresztą wiele jej występów zostało uwiecznionych przez jej wielbicieli jeżdżących za nią po całym świecie. Do tej pory odkrywam różne fonograficzne skarby z udziałem tej wspaniałej artystki, ostatnio w moje ręce trafiła rejestracja „I Symfonii” Aleksandra Skriabina, w 1983 roku we Frankfurcie dyrygował Eliahu Inbal, partię tenorową wykonywał Fausto Tenzi. Ale do Metropolitan Opera śpiewaczka powróciła dopiero po 25 latach, w sezonie 2008–2009, śpiewając La Ciecę (niewidomą matkę Giocondy).

Ewa Podles „O patria, dolce e ingrata patria” („Tancredi”), La Scala, 1993

W 1993 roku Ewa Podleś zadebiutowała w mediolańskiej La Scali w tytułowej partii Tankreda Gioachina Rossiniego. Artystka występuje w największych teatrach operowych świata, m. in. Seattle Opera, San Diego Opera, San Francisco Opera, Houston Grand Opera, Dallas Opera, Milwaukee’s Florentine Opera, Michigan Opera Theatre, Minnesota Opera, Atlanta Opera, Vancouver Opera, Canadian Opera Company, Deutsche Staatsoper Berlin, Deutsche Oper Berlin, Alte Oper we Frankfurcie nad Menem, Gran Teatre del Liceu, Teatro Bellini, Teatro La Fenice, Teatro San Carlo, Théâtre du Châtelet i Opéra Bastille w Paryżu, Teatro Real w Madrycie oraz w warszawskim Teatrze Wielkim – Operze Narodowej.

Ewa Podleś śpiewa Markizę Birkenfeld w „Córce pułku” Gaetana Donizettiego, La Scala 1996

Specjalnie dla niej wystawiono „Semiramidę” Gioachina Rossiniego (kreowała partię Arsace) oraz Tankreda, w inscenizowanej wersji w reżyserii Tomasza Koniny. To dla niej Teatr Wielki w Warszawie postanowił zaprezentować „Podróż do Reims”, efemeryczną operę Rossiniego. Podleś w inscenizacji Tomasza Koniny śpiewała Markizę Melibeę u boku Rockwella Blake’a i pod muzyczną dyrekcją Maestra Alberta Zeddy, uchodzącego za najważniejszego rossinistę na świecie.

W Teatrze Wielkim Ewa Podleś przejmująco pokazała także Klitamnestrę w „Elektrze” Ryszarda Straussa, w jednym ze spektakli towarzyszyła jej Christine Goerke.

Ewa Podleś jest ceniona szczególnie za interpretacje ról w operach Händla i Rossiniego, ale kreuje też repertuar pieśniarski: utwory Czajkowskiego, Rachmaninowa, Musorgskiego, Mahlera, Schuberta, Karłowicza i Moniuszki. Na estradzie często partnerował jej mąż, pianista Jerzy Marchwiński.

Ewa Podleś śpiewa „Amour viens rendre à mon âme” z „Orfeusza i Eurydyki” Glucka, Paryż 1994

Międzynarodowe Stowarzyszenie Hodowców Irysów z siedzibą w Nowym Jorku nadało w roku 2002 nazwę „Ewa Podleś” specjalnie na jej cześć wyhodowanej odmianie irysa. Ukazały się dwie książki: wywiad-rzeka pt. „Razem w życiu i muzyce. Rozmowy z Ewą Podleś i Jerzym Marchwińskim” (przeprowadzone przez Dorotę Szwarcman) oraz biografia artystki „Contraltro assoluto” napisana przez Brigitte Cormier.

Dokonała wielu nagrań studyjnych, ale w Internecie można znaleźć mnostwo rejestracji jej żywych występów, np. Ulrykę w „Balu maskowym”, u boku Izabeli Kłosińskiej, Kałudi Kałudowa i Adama Kruszewskiego. A Garrick Ohlsson, laureat Konkursu Chopinowskiego mówił, że grał cudowne recitale tylko z trzema śpiewaczkami. Były to Jessye Norman, Magda Olivero i Ewa Podleś.

Ewa Podleś jako Klitamnestra w „Elektrze” Ryszarda Straussa, Toronto 2007

„Trubadur” czyli po drugiej stronie lustra. Premiera w Operze na Zamku w Szczecinie

Wiśniewska studiowała kulturoznawstwo na Uniwersytecie Warszawskim, a później reżyserię w stołecznej Akademii Teatralnej. Jej pierwszą realizacją operową byli „Krakowiacy i górale” Wojciecha Bogusławskiego w Operze Wrocławskiej, a w ubiegłym roku wyreżyserowała „Zemstę nietoperza” Johanna Straussa w Alte Münze w Berlinie. Jej sposób myślenia narzuca inną perspektywę i wyciąga nas ze strefy komfortu. Dzięki niej i dramaturgowi Marcinowi Cecko libretto Salvatore Cammarano i Leone Emanuele Bardare zostało zreinterpretowane.

Wielu realizatorów od lat ma problem ze skomplikowaną opowieścią, do której Verdi skomponował piękną, ale trudną do wykonania muzykę. Mamy więc podwójny problem i mimo tego, iż „Trubadur” należy do kanonu dzieł operowych, nie jest często wykonywany. Premiera w Operze na Zamku (22 kwietnia 2023 roku) m. in. pod patronatem portalu ORFEO zgromadziła więc melomanów z całej Polski.

Spektakl zaczyna się od ciszy jak w teatrze dramatycznym albo przedstawieniu tańca współczesnego. Na czarnej pustej scenie ledwo da się dostrzec różne postacie w czarnych strojach, wyłaniające się z ciemności albo ginące w mroku. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy na czyimś pogrzebie. Do jednej z postaci podchodzą inne i podają jej rękę albo ona wyciąga do nich swoją dłoń. Nie jest to jednak znak powitania, lecz raczej gest pocieszenia. Choreograf Tomasz Jan Wygoda stworzył ruch sceniczny w sposób dyskretny i poruszający. Często jest to ruch zwolniony, odrealniający przedstawianą i opowiadaną historię.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

O czym to jest? Mamy trzy równoległe historie, których rozwiązanie następuje w ostatnim akcie, prowadzącym do tragicznego finału. Jacek Jekiel napisał w programie do premiery, że ta inscenizacja jest opowieścią o skutkach dziedziczenia historii, szczególnie zła.

Gdyby libretto było oparte na grecko-rzymskiej mitologicznej historii, łatwiej byłoby je odczytać. Reżyserka jednak daje nam klucz do odkrycia mrocznego świata archetypów. Podobno każdą, nawet najbardziej skomplikowaną historię da się opowiedzieć w kilku zdaniach. Gdyby dotyczyło to np. „Traviaty” albo „Carmen”, nie byłoby kłopotu. Natomiast „Trubadur” to wyjątkowo zagmatwana historia. Trudność polega również na tym, że mamy nie tylko dramatyczną akcję, ale także opowiadania przypominające trochę relacje posłów w antycznej tragedii. Ferrando śpiewa o tragicznej historii rodu hrabiego di Luny, a potem Azucena (córka spalonej na stosie Cyganki) opowiada swoją wersję tej historii. Kto z nich mówi prawdę? A może żadna z relacji nie jest prawdziwa? Jeśli nie dotrzemy do sedna tej tajemnicy i nie odkryjemy jej przyczyny, wówczas ciąg tragicznych zdarzeń może nie mieć końca. Librecista opery Cammarano zmarł w trakcie pracy. Pierwszy tytuł brzmiał: „Azucena”, ponieważ zdecydowanie jest to najciekawsza postać tego dramatu.

Metafora Koła Fortuny

Matka Azuceny została oskarżona o rzucenie uroku na syna hrabiego. Za karę została spalona na stosie, a syn zaginął. Przy stosie znaleziono szczątki ciała dziecka. Podejrzewano, że Azucena w żądzy zemsty wrzuciła do ognia syna di Luny. Jednak z jej relacji słyszymy, iż w szale wepchnęła w płomienie własnego syna, po czym przerażona swoim czynem, porwała dziecko hrabiego i wychowywała je jak swoje. Barbara Wiśniewska proponuje nam jednak jeszcze inne odczytanie tej historii.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Najważniejszym elementem scenografii Magdaleny Musiał jest wielkie koło, które obraca się na scenie w różnych kierunkach. Podczas śpiewu Ferranda widzimy w ramie koła pantomimę. Nie jest to mimetyczne odzwierciedlenie słów, lecz pokazanie, że ta historia mogła być inna. Może stary hrabia di Luna miał kochankę? Może Cyganka zaszła w ciążę i urodziła ich dziecko? Może w celu uniknięcia kompromitacji posądzono ją o czary i spalono na stosie? Koło staje się więc wehikułem czasu. Przypomina mi się pantomima z Szekspirowskiego „Hamleta”, która miała ukazać prawdziwą historię zabójstwa ojca Hamleta. Została w metaforycznej formie odkryta prawda o zbrodniarzach. Aktorzy, poinstruowani przez Hamleta, pokazali jak stary król umiera z powodu trucizny wlanej mu do ucha przez brata, który poślubił następnie wdowę.

W historii kultury znana jest metafora Koła Fortuny czyli zmiennego losu człowieka. Istota ludzka może uważać, że sama decyduje o wszystkim, ale w wielu interpretacjach Los, Fatum, Bóg, bogowie determinują nasze postępowanie. Koło Fortuny przynosi jednemu szczęście, innemu cierpienie, ale cały czas się porusza, więc pokazuje zmienność. Kto jest na górze, może być później na dole i odwrotnie.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Metafora Lustra

Lustro jest atrybutem magów, przepowiadających przyszłość i odkrywających sekrety z przeszłości. Może być nawet portalem do krainy zmarłych. Takim właśnie portalem staje się koło w spektaklu „Trubadura”, gdy widzimy w nim rodzinę zmarłego hrabiego z żoną i dwójką dzieci oraz Cygankę w ciąży. W „fazie lustra” dziecko odkrywa swoje drugie „ja” i jest nim zafascynowane, zaintrygowane. Własne odbicie w lustrze może wywoływać różne skojarzenia i reakcje. W szczecińskim przedstawieniu przed ramą koła staje Leonora (Joanna Tylkowska-Drożdż), a po drugiej stronie w takiej samej sukni widzimy Ines (Sandrę Klarę Januszewską), która jest jej alter ego. Leonora opowiada swojej powiernicy o spotkaniu z trubadurem, w którym się zakochała. Obie są ubrane w te same suknie (najpierw krótkie czarne, później długie czerwone). Obie patrzą na siebie, ale Ines jest po drugiej stronie lustra, które przypomina też o tragicznej historii spalenia Cyganki i dziecka na stosie. Trauma trwa. Nie ma tu pięknego świata wyobraźni po drugiej stronie lustra jak w „Alicji w krainie czarów”. Jest smutek, tragizm i śmierć.

Joanna Tylkowska - Drożdż (Leonora) i Sandra Klara Januszewska (Ines) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska – Drożdż (Leonora) i Sandra Klara Januszewska (Ines) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Walka o kobietę

Erotyczny trójkąt jest w przedstawieniu jednym z elementów napędzających dramatyczną akcję. Są tutaj dwaj silni mężczyźni, nieustępliwi i odważni. Leonora zakochała się w głosie Manrica (Trubadura – Dominika Sutowicza). Hrabia di Luna (Bartłomiej Misiuda) chce ją pojąć za żonę. W ciemności Leonora nie rozpoznała ukochanego Manrica i podeszła do hrabiego, co wywołało ciąg tragicznych wydarzeń. Manrico zostaje wyzwany przez di Lunę na pojedynek. Ta akcja wydaje się dość banalna jak z drugorzędnych romansów, więc trudno jest ją uwiarygodnić.

Żądza zemsty

Azucena z Cyganami siedzi przy ognisku. Leczy Manrica, rannego po pojedynku oraz opowiada swoją traumatyczną historię o śmierci matki i własnego syna na stosie. Niezabliźniona rana wywołuje żądzę zemsty. Azucena chce, aby Manrico pomścił śmierć jej matki, zabijając hrabiego. Ta historia kojarzy się z mitami. Na przykład w trylogii „Oresteja” Ajschylosa podążamy za ciągiem tragicznych wydarzeń. Królowa Klitajmestra morduje męża Agamemnona za to, że złożył w ofierze ich córkę Ifigenię. Królowa zabija także jego konkubinę Kasandrę. Syn Klitajmestry Orestes morduje matkę i jej obecnego męża Ajgistosa w zemście za śmierć ojca. W ostatniej części trylogii „Eumenidy” („Łaskawe”) odbywa się sąd nad Orestesem i bogini mądrości Atena uniewinnia go, ponieważ dostał rozkaz zamordowania matki od boga Apolla. Stał się więc narzędziem w rękach sił nadprzyrodzonych.

„Trubadur” w Szczecinie. Ewa Zeuner (Azucena) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie. Ewa Zeuner (Azucena) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

W „Trubadurze” mamy ludzi, którzy sami nakręcają machinę zła. Manrico, wezwany do zemsty przez Azucenę, chce zabić di Lunę, aby ratować ją przed śmiercią. W końcu razem trafiają do więzienia. Trubadur zostaje ścięty, a hrabia dowiaduje się po fakcie, że kazał zamordować własnego zaginionego brata. Leonora, która próbowała uwolnić z więzienia ukochanego trubadura, godzi się na ślub z hrabią, ale wcześniej zażywa truciznę, więc też umiera. Żądza zemsty spowodowała ciąg nieszczęść i doprowadziła wszystkich na skraj przepaści. Każdy z głównych bohaterów poniósł klęskę. Nie można w tak opowiedzianej historii zrzucić winy na bogów, Boga, Los. To ludzie sami wyzwalają w sobie zło, które niszczy kolejne istnienia. Jak to koło zatrzymać?

Muzyka i aktorstwo

Na scenie operowej w Szczecinie wystawiono „Trubadura” 170 lat po rzymskiej prapremierze. Orkiestra Opery na Zamku pod precyzyjną ręką Jerzego Wołosiuka zabrzmiała wyjątkowo pięknie. Warto również pochwalić świetnie śpiewające chóry – operowy oraz Akademicki im. prof. Jana Szyrockiego ZUT (przygotowanie – Małgorzata Bornowska). Udało się wybrnąć z wszystkich trudności, łącznie ze śpiewem za kulisami. Najlepszym solistą w spektaklu okazał się Dominik Sutowicz, bez problemu wykonujący całą partię i przekonujący od strony aktorskiej.

Joanna Tylkowska - Drożdż (Leonora) i Bartłomiej Misiuda (Hrabia di Luna) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska – Drożdż (Leonora) i Bartłomiej Misiuda (Hrabia di Luna) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Nie można tego powiedzieć o Joannie Tylkowskiej-Drożdż, która w trakcie spektaklu śpiewała nierówno, choć w finałowym akcie pokazała pełnię swych możliwości. Ta partia jest jedną z najtrudniejszych w operach Verdiego, więc rzadko zdarza się osiągnąć w niej doskonałość. Wyraźnie przeszkadzały solistce buty (szpilki na cienkich obcasach) i długa czerwona suknia. Na przykład musiała wchodzić na schodki i schodzić z nich podczas śpiewania trudnej arii. Scena obrotowa była dla niej także trudnym wyzwaniem. Artystce nie udało się oddać temperamentu i charyzmy kobiety, o którą dwaj mężczyźni biją się na śmierć i życie. Libretto w tym nie pomaga, ale warto byłoby wykrzesać więcej aktorstwa i próbować zbudować trochę prawdy psychologicznej. Lepiej jest dopiero w finałowym akcie. Koturnowość tej postaci nie pomaga wejść odbiorcy do świata miłości i cierpienia.

Bartłomiej Misiuda jako di Luna śpiewał czysto i ma ładną barwę głosu. Stworzył wyrazistą postać ostrego, groźnego i despotycznego hrabiego w typie macho, choć były momenty, gdy ukazał też delikatniejsze oblicze. Ewa Zeuner w partii Azuceny była przekonująca. Jej postać nie jest demoniczna, wręcz przeciwnie – to nie Cyganka, wróżka, opętana wyłącznie żądzą zemsty. Jest czułą, kochającą Manrica i cierpiącą kobietą. Trauma sprzed lat sprawia jej nieustanny ból. Jej głos w średnicy i dolnych dźwiękach brzmiał dobrze. Nieco gorzej było z górnymi dźwiękami, zbyt mocnymi i z nieładną barwą.

Ewa Zeuner (Azucena) i Rafał Pawnuk (Ferrando) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Ewa Zeuner (Azucena) i Rafał Pawnuk (Ferrando) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

W pierwszym akcie dobrze śpiewał partię Ferranda Rafał Pawnuk, opowiadając nam mroczną historię rodu di Luna. Sandra Klara Januszewska z niezwykłym wdziękiem i subtelnością oraz plastycznością ruchów stworzyła postać Ines. Jej symboliczna śmierć na schodkach i ramie koła przed śmiercią Leonory robiły wielkie wrażenie. Wspaniale zabrzmiał tercet w ostatnim akcie (Leonora, Manrico, Azucena – „Ha quest’infame amor venduto”).

Nie ma w tym spektaklu czterech wybitnych głosów, które w pełni oddałyby piękno i wszystkie niuanse trudnej partytury, ale orkiestra i chóry wypełniły swoje zadanie znakomicie. Dobrze też sprawdził się balet, który dyskretnie budował atmosferę poszczególnych scen. Kostiumy zaprojektowane przez Mateusza Stępniaka pokazały tłum jako plemię. Nie ma tu tradycyjnych Cyganów, wśród których zwłaszcza kobiety lubią ubierać się kolorowo, z dodatkiem błyszczącej biżuterii. Rozumiem, że nie chciano tu cepelii, ale mało było w spektaklu kolorów. Mieliśmy czerń, szarość, czerwień i złoto (rodzina di Luny). Czarny kostium dla Leonory nie był udany (krótka sukienka jak dla baletnicy), bardziej pasowałby do komedii niż tragedii.

Joanna Tylkowska - Drożdż (Leonora) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska – Drożdż (Leonora) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Oprócz koła warto zwrócić uwagę na świetne wykorzystanie w scenografii podestu, który krył więzienne cele. Gwałtowny finał spektaklu pozostawia widza w osłupieniu, że ludzie mogli doprowadzić do takiej tragedii. Można odnieść wrażenie, że mityczne boginie zemsty – Erynie krążą wśród tłumu i rozniecają płomień nienawiści. Kiedy to się skończy?

Odarci z romantyzmu. Premiera „Trubadura” w Operze na Zamku w Szczecinie

„Trubadur”, jedno z najwybitniejszych dzieł świadczących o muzycznym geniuszu Giuseppe Verdiego, powstał gdy kompozytor był już uznanym i cenionym artystą mającym w swym dorobku kilkanaście oper. Wciąż celebrował sukces „Rigoletta” przebywając w Wenecji, gdy w jego umyśle zrodził się pomysł przeistoczenia sztuki Antonia Garcii Gutiérreza „El trovador” w operę. W kontraście do swego poprzedniego dzieła, Verdiemu zależało na umieszczeniu w centrum akcji wyrazistej postaci kobiecej, przeżywającej psychologiczne rozdarcie. Azucena, bohaterka osadzonego w średniowiecznej Hiszpanii dramatu, wydała się wręcz idealna.

Z początku współpraca kompozytora z librecistą Salvatorem Commarano nie układała się pomyślnie. Tekst nie spełnił oczekiwań Verdiego, który tak argumentował swoje stanowisko w liście z 9 kwietnia 1851 roku: Wydaje mi się, aczkolwiek mogę się mylić, że niektórym (opisanym) sytuacjom brakuje ich pierwotnej mocy i oryginalności, a przede wszystkim Azucena nie ma już swojego nieszablonowego charakteru, jaki miała w opowiadaniu. (…) A ten biedny Trubadur ma w sobie tak mało indywidualności, poza odwagą, że właściwie, co z niego zostanie? Jak taki bohater może stać się obiektem zainteresowania Leonory? (…) Na pierwszy rzut oka podejrzewam, że ta sztuka zwyczajnie nie przypadła ci do gustu. Jeśli tak jest, wciąż mamy czas by zrezygnować, zamiast pracować nad czymś, co ci się nie podoba.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Kompozytor zawarł także w liście swoje liczne wskazówki co do modyfikacji treści libretta. Współpracę przerwała jednak śmierć Commarano, za którego tekst dokończył neapolitański poeta Leone Emanuele Bardare. Niemal dwa lata perturbacji ostatecznie zaowocowały czteroaktową operą, z prapremierą w Rzymie, w 1853 roku. Wyróżniającą się bogactwem melodii oraz licznymi partiami chóru.

Wbrew często powtarzającej się opinii wielu znawców opery i krytyków, intryga ukazana w „Trubadurze” nie należy do karkołomnie zawiłych. Najprościej ujmując, jest to opowieść o dwóch braciach rozdzielonych w dzieciństwie. Nieświadomi łączących ich więzów krwi, obdarzają uczuciem tę samą kobietę. Tymczasem tajemnicza sprawczyni rozłąki obu braci poprzysięga zemstę za swoje dawne krzywdy. W tle, śmiertelne żniwo zbiera wojna. I już w zasadzie sam początek pierwszego aktu nie wróży szczęśliwego finału dla żadnego z głównych bohaterów.

Młoda reżyserka teatralna Barbara Wiśniewska, decydując się na wystawienie „Trubadura” w Operze na Zamku w Szczecinie, postanowiła pokazać całą historię jako bardziej przystępną dla widza. Jednak jej modyfikacje, zamiast pomóc w odbiorze, stworzyły swoistą interpretacyjną sinusoidę, chwilami upraszczając akcję do bólu, a chwilami dodając tchnące absurdem, zaburzające odbiór, drugie dno.

„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
„Trubadur” w Szczecinie © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Inscenizację całkowicie pozbawiono kontekstu historycznego i kulturowego Hiszpanii z początku XV wieku. Nie zdecydowano się jednak na osadzenie akcji w żadnej konkretnej epoce. Kostiumy z jednej strony mają w sobie coś archaicznego i wręcz celtyckiego (zwłaszcza w społeczności Cyganów, odzianych w ponure powłóczyste tkaniny w odcieniach czerni i szarości oraz skórę, z makijażem kojarzącym się z barwami wojennymi dzikich plemion). Z drugiej, rzuca się w oczy syntetyczna jakość użytych tkanin. Od pozostałych kostiumów wyraźnie odstaje stylizacja Leonory w pierwszym akcie, zainspirowana stylem „new look” Diora z lat 50. XX wieku. Połyskująca złotem kurtka (zbroja?) Hrabiego di Luny oraz jego rodziców, pojawiających się w retrospekcji, przywodzi z kolei na myśl kosmos i futuryzm. Nie wiadomo zatem, czy akcja rozgrywa się w przyszłości, czy w przeszłości, a może wręcz w alternatywnym uniwersum. Oczywiście dylemat ten pozostaje, gdy całkowicie odrzucimy pojawiające się w treści libretta wzmianki o turnieju rycerskim, spaleniu na stosie czy wojnie domowej.

Kostiumy zdecydowanie nie są mocną stroną tej produkcji. Projektant Mateusz Stępniak stworzył stroje Leonory kompletnie nieadekwatne do sylwetki obsadzonej w tej partii Joanny Tylkowskiej-Drożdż. Zarówno czarna sukienka do kolan z gorsetem i ogromną krynoliną z pierwszego aktu, jak i długa, czerwona suknia z mocno udrapowanego grubego materiału, optycznie powiększały solistkę. Co w połączeniu z peruką z nienaturalnie żółtych włosów uczyniło jej wygląd groteskowym. Trudno przez to uwierzyć w płomienne uczucie aż dwóch amantów ukierunkowane do tak karykaturalnie zwizualizowanej bohaterki.

Niezrozumiałe i dodatkowo komplikujące odbiór spektaklu jest przedstawienie Ines, powierniczki i przyjaciółki Leonory, jako jej sobowtóra, w dokładnie tych samych kostiumach i peruce. W efekcie nie wiadomo, czy obie bohaterki to siostry bliźniaczki, czy też Ines nie istnieje i jest jedynie alter ego Leonory, wymyślonym przez nią samą. Reżyserka ponadto wyraźnie sugeruje relację romantyczną pomiędzy Ines a Hrabią di Luną, co stawia pod znakiem zapytania prawdziwość jego uczucia do Leonory.

„Trubadur” w Szczecinie. Joanna Tylkowska-Drożdż (Leonora) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku
Joanna Tylkowska-Drożdż (Leonora) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

W odnalezieniu się widza w świecie przedstawionym nie pomaga bardzo oszczędna scenografia. Ciemność panuje na scenie niemal przez cały spektakl i tylko od czasu do czasu zmienia się kolorystyka oświetlenia czarnego, przypominającego folię, tła. Za pomocą obrotówki po scenie przemieszcza się wielofunkcyjna, metalowa obręcz, raz będąca zwierciadłem ukazującym przeszłość, innym razem zaś portalem wiodącym żywych do świata umarłych. Ukazują się w niej duchy, nieme postaci, o których śpiewają bohaterowie. Co, w moim odczuciu, jest zabiegiem całkowicie zbędnym, usiłującym nie tyle wyręczyć wyobraźnię widza, co wręcz narzucić mu konkretną interpretację.

Częstą próbą wytłumaczenia motywów bohaterów oper przez reżyserów jest sięganie do dzieciństwa. W sposób dosłowny, ergo pokazanie tegoż dzieciństwa na scenie, z udziałem małoletnich aktorów. Bracia Manrico i Hrabia di Luna pojawiają się w retrospekcji jako mali chłopcy, w towarzystwie rodziców oraz Cyganki. Dzieje się to już na samym początku spektaklu. Przy pomocy tego zabiegu Wiśniewska starała się usprawiedliwić działania Azuceny, odpowiadającej za rozdzielenie braci i wejrzeć w głąb straumatyzowanej ludzkiej duszy. Zrobiła to jednak nieudolnie i w sposób niewątpliwie wtórny, wykorzystując zgrany motyw dziecięcych postaci, z których czerpali w ostatnich latach chociażby Michał Znaniecki („Romeo i Julia”), Marek Weiss-Grzesiński („Turandot”), Grażyna Szapołowska („Halka”, „Traviata”) czy Joanna Lewicka („Kraina uśmiechu”).

Choć twórcy włożyli wiele pracy w choreografię chóru, miejscami nie idzie ona w parze w muzyką. Zwłaszcza podczas słynnego, niezwykle dynamicznego chóru Cyganów „Vedi! Le fosche”, wyreżyserowanego bardzo statycznie. Chórzyści praktycznie stoją w miejscu, otaczając półokręgiem leżącego bezwładnie, a momentami drgającego w konwulsjach Manrica, nad którym Azucena odprawia niezidentyfikowane rytuały. Odnoszę nieodparte wrażenie, iż reżyserka nie czuje muzyki Verdiego, nie podąża za partyturą, a chwilami wręcz przeszkadza jej ona w opowiedzeniu własnej, autorskiej historii.

Spośród solistów przede wszystkim Dominik Sutowicz, nie pierwszy raz kreujący partię Manrica, wokalnie stanął na wysokości zadania. Duży głos o pięknej, jasnej barwie tego znakomitego tenora spinto brzmi doskonale we wszystkich rejestrach. Z dużą przyjemnością obserwuję też aktorski rozwój śpiewaka, który zdecydowanie dojrzał do kreowania ról amantów.

Ewa Zeuner (Azucena) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha / Opera na Zamku
Ewa Zeuner (Azucena) i Dominik Sutowicz (Manrico) © Bartek Warzecha / Opera na Zamku

Debiutujący w partii jego rywala Bartłomiej Misiuda stworzył postać niezwykle emocjonalną. Jego Hrabia di Luna nie jest sztampowym czarnym charakterem, samcem alfa, który dąży do celu po trupach lecz pełnym słabości, wrażliwym mężczyzną o chwiejnym charakterze. Solista zaśpiewał bardzo poprawnie i choć jego głos (baryton liryczny) wydaje się być zbyt delikatny do tej partii, idzie w parze z wykreowaną na scenie, wielowymiarową osobowością bohatera.

Obsadzenie Joanny Tylkowskiej-Drożdż w partii Leonory nie okazało się trafnym wyborem. Sopranistka toczyła na scenie nieustanną walkę: walkę z górami, z dołami, z tempami narzucanymi przez dyrygenta Jerzego Wołosiuka. Słychać było to zwłaszcza w cabaletcie arii „Tacea la notte placida”, gdzie solistka wręcz nie mogła złapać tchu. W jej głosie zabrakło szlachetności, jaką poszczycić mogły się najsłynniejsze odtwórczynie partii Leonory, m.in. Raina Kabaivanska, Leyla Gencer, czy Renata Tebaldi.

Ewa Zeuner stworzyła bardzo ciekawą, mroczną postać Azuceny. W jej oczach można było dostrzec iskrę szaleństwa, wywołanego traumą bohaterki i coś demonicznego w jej uśmiechu. Szkoda tylko, że za interpretacją nie podążył głos, zbyt matowy do partii Azuceny, w której najlepiej sprawdziłby się ciemny, gęsty, pełnokrwisty mezzosopran.

Na pierwszy plan wybijał się obsadzony w roli Ferranda Rafał Pawnuk. Znakomity technicznie, mocny bas-baryton brzmiał czysto i szlachetnie. Reżyserka nie wykorzystała jednak charyzmy tego zdolnego śpiewaka, czyniąc jego postać zbyt statyczną, co w konsekwencji skutkowało śpiewaniem do publiczności.

Rafał Pawnuk (Ferrando) © Bartek Warzecha | Opera na Zamku

Dyrygentura Jerzego Wołosiuka, chociaż bardzo dynamiczna, momentami stwarzała wrażenie niedbałej. Jak gdyby kierownikowi muzycznemu dokądś się spieszyło. Z tego powodu dość niezgrabnie układała się współpraca z chórem, który chwilami gubił tempo i pozostawał gdzieś w tyle.

„Trubadur”, dzieło pod względem muzycznym ponadczasowe, potrzebuje znacznie więcej by wybrzmieć pełnią swej mocy i pięknem melodyki. Spektakl w Operze na Zamku w Szczecinie jest jedynie namiastką tego, jak można by opowiedzieć tę historię, zarówno dźwiękiem, jak i obrazem. Być może potrzebuje on więcej czasu by „dograć” się i „dotrzeć”. Jednak bez wyrównanego poziomu całej obsady i bez potraktowania partytury jako główny drogowskaz w reżyserii, będzie to wręcz niemożliwe. Odarta z romantyzmu historia, z dołożoną cienką warstwą psychoanalizy, traci swój czar i pozostawia nutkę nostalgii za prawdziwymi emocjami. Za płomienną namiętnością i płomienną nienawiścią, o których śpiewają bohaterowie.