REKLAMA

W świecie Lohengrina panują bardzo określone zasady: rozmowa z Piotrem Beczałą

Tomasz Pasternak: 26 lutego zaśpiewał Pan tytułową rolę w nowej produkcji „Lohengrina” Ryszarda Wagnera w Metropolitan Opera, realizacji baśniowej i magicznej. Ale Pana bohater jest jakby bardziej współczesny, przybywa z innej rzeczywistości. Kim jest dla Pana postać Rycerza – Łabędzia?

Piotr Beczała: Lohengrin jest przybyszem z innego świata. W tej inscenizacji jest to wyraźnie podkreślone. Prostota jego ubioru, w porównaniu do tego, jak odziani są inni bohaterowie, wskazuje na jego odrębność również wizualnie. To wysłannik z innego wymiaru. Jego zadaniem jest rozwiązanie problemu w świecie, w którym istnieje Elza, król Henryk i Ortruda z Telramundem. Pojawienie się Lohengrina u Wagnera to posłanie Rycerza, który swoją supermocą ma zażegnać narastające tam od dawna konflikty.

W Metropolitan Opera jest to przedstawione w formie baśni, w naszej inscenizacji w reżyserii François Girarda i scenografii Tima Yipa rozwiązania są ciekawe i logiczne. Wyglądam trochę jak urzędnik z korporacji. Ale przecież nie chodzi o to chodzi, by Lohengrin zawsze pojawiał się w srebrnej zbroi na wielkim łabędziu. Wszystko jest bardzo umowne i rzeczywiście realizatorzy wyraziście wyodrębnili moją postać.

Tamara Wilson (Elza) i Piotr Beczała (Lohengrin) w „Lohengrinie” Ryszarda Wagnera © Marty Sohl / Met Opera

Czy lubi Pan Lohengrina?

Oczywiście, lubię wszystkich kreowanych przez siebie bohaterów. Jestem wielbicielem tej postaci! Jest ona bardzo przywiązana do określonych reguł. Wśród strażników Graala (cokolwiek miało by to znaczyć i jakkolwiek można by to przedstawić) na Górze Monsalvat, czyli miejscu, z którego on przybywa, panują bardzo jasne zasady. I te same zasady towarzyszą całemu pobytowi Lohengrina w świecie Elzy. Niestety nie ma tu szczęśliwego zakończenia, Elza zadaje nieszczęsne pytanie i świat mojego bohatera się rozpada. Ale bardzo lubię tę rolę także dlatego, że jest wspaniale napisana, pomimo typowej dla Wagnera długości opery trwającej ponad pięć godzin. Najciekawsze śpiewanie tenor ma w trzecim akcie. Trzeba się zmierzyć także i z takim wyzwaniem.

Bierze Pan udział w pięknej, baśniowej realizacji. Wagner swobodnie adaptował legendy arturiańskie, osadzając je w świecie magii. Ale czy „Lohengrina” trzeba wystawiać jako baśń?

Oczywiście, że można wystawiać ten tytuł współcześnie. Problemy istnieją zawsze i wszędzie. Lohengrin to „rozwiązywacz konfliktów”, takie postacie są popularne nie tylko w operze, ale także w literaturze i kinie. To Rycerze Sprawiedliwości. Ale fakt, że treść bazuje na germańskich lub arturiańskich historiach, moim zdaniem nie ma kluczowego znaczenia. Można ograniczyć się wyłącznie do współczesnych symboli, czy elementów, jakimi dysponujemy dzisiaj.

Jednak baśniowość jest atrakcyjna wizualnie. Gdyby wszystko przenieść w czasy obecne, nie mielibyśmy tej plastycznej spektakularności. Szczególnie w naszym spektaklu jest wiele przepychu, mamy piękną scenografię i piękne projekcje, które podbudowują ekspresję muzyczną. To podoba się widzom. Trudno mi sobie wyobrazić inscenizację, w której wszystko byłoby uwspółcześnione, a bohaterowie chodziliby w jeansach i podkoszulkach. Czy ta opera byłaby wtedy tak atrakcyjna? Zwłaszcza, że jak wspomniałem, ma dość rozbudowaną formę…

Piotr Beczała w tytułowej roli w w „Lohengrinie” Ryszarda Wagnera © Marty Sohl / Met Opera

Przeczytałem w Pana fascynującej książce, że po raz pierwszy otrzymał Pan propozycję wykonania Lohengrina ponad dwadzieścia lat temu. Po tym, jak zaśpiewał Pan Tristana.

Z tym Tristanem to był oczywiście żart. To nie był Tristan Wagnera, to był Tristan Franka Martina, autora współczesnej opery pt. „Zaubertrank” (Czarodziejski napój). Ale faktycznie dostawałem wtedy mnóstwo propozycji ról wagnerowskich, głównie z teatrów włoskich i hiszpańskich. W recenzjach, po moim pierwszym Tristanie, czytano nazwisko i rolę. Bardzo szybko zostałem skojarzony z Wagnerem. Nigdy nie brałem tego poważnie i dopiero w 2012 roku zaczęły powstawać różne pomysły. Wielki wagnerowski dyrygent, Christian Thieleman wymyślił, że ja będę śpiewać Lohengrina. I po kilku latach do tego doprowadził. Ja się przed tym długo broniłem.

Christian Thielemann przekonywał Pana, że Lohengrin muzycznie znajduje się blisko operetki… I że ta partia jest bardziej liryczna niż bohaterska.

To był bardzo ważny argument, ponieważ zawsze, gdy biorę się za nową rolę i nowy gatunek muzyczny (Wagner był wtedy dla mnie zupełnie czymś nowym) muszę budować korelację na doświadczeniach z przeszłości. Thielemann tłumaczył mi, że ta muzyka ma wiele wspólnego z klasyczną operetką, taką jak Franz Lehár czy Emmerich Kálmán, miałem więc punkt zaczepienia, żeby zbudować dla siebie muzyczny świat Lohengrina.

Scena zbiorowa z „Lohengrina” Ryszarda Wagnera © Marty Sohl / Met Opera

Wokół wykonawstwa Wagnera narosło wiele mitów. Często uważa się, że tę muzykę powinny wykonywać wielkie, dramatyczne głosy. Tymczasem Lohengrin ma momenty wielkiego muzycznego liryzmu. Ta partia wymaga serca i belcanta.

Oczywiście w tej partyturze są momenty bardzo bohaterskie, ale nie jest to tutaj główny nurt wokalny. Dużo ważniejszy jest liryzm i umiejętność operowania frazą. Czuje się, że Wagner napisał Lohengrina dla tenora, który ma doświadczenie we włoskim czy francuskim repertuarze.

W swojej książce pisze Pan, a właściwie opowiada, że nie pociągają Pana role wagnerowskie. Czy coś, po kolejnym sukcesie w wagnerowskiej partii Lohengrina się zmieniło?

Jestem pragmatykiem. Typowe role wagnerowskie, takie jak Tristan, Zygmunt czy Zygfryd w ogóle nie wchodzą w grę, to dla mnie inny świat muzyczny. Musiałbym z dużej części repertuaru zrezygnować, aby podołać tym zadaniom. Kocham włoską, francuską i słowiańską muzykę. Muszę zachować zdrowy rozsądek i zdrowe proporcje w moim repertuarze. Dlatego ewentualnie, co podkreślam, moje możliwości rozwoju w tym kierunku mogą dotyczyć Parsifala lub Waltera von Stolzinga ze „Śpiewaków norymberskich”. Ale to i tak jest na razie w dalekich planach.

Günther Groissböck (Król Henryk) i Piotr Beczała w tytułowej roli „Lohengrinie” Ryszarda Wagnera © Marty Sohl / Met Opera
Günther Groissböck (Król Henryk) i Piotr Beczała w tytułowej roli „Lohengrinie” Ryszarda Wagnera © Marty Sohl / Met Opera

Jest Pan pierwszym laureatem „Złotej Muszki” – Nagrody im. Bogusława Kaczyńskiego, którą uhonorowano Pana w Łańcucie w 2019 roku. Czym jest dla Pana ta Nagroda?

Zacząłem interesować się operą, gdy Bogusław Kaczyński prowadził swoje programy. Bogusław Kaczyński był jednym z niewielu, a na pewno najważniejszym propagatorem muzyki klasycznej w Polsce. Oglądałem jego występ, słuchałem jego audycji, czytałem jego książki. Ale tak się złożyło, że dosyć szybko wyjechałem z kraju, na początku lat 90., i nie zawsze mogłem na bieżąco śledzić jego działalność. Choć wszędzie, gdzie byliśmy, zawsze mieliśmy polską telewizję.

To była bezdyskusyjnie wielka postać. Można porównać go do Augusta Everdinga w Niemczech czy do Marcela Prawego w Austrii. Takie osobowości były zawsze bardzo potrzebne i cenne w świecie operowym.

A „Złota Muszka”, wspaniała dla mnie nagroda, stoi u nas w domu w Wiedniu, bardzo się z niej cieszę, tym bardziej, że byłem jej pierwszym laureatem. To potwierdzenie dla mnie, że to co robię ma sens i jest dostrzegane również w polskim środowisku muzycznym.

Bardzo serdecznie dziękuję za rozmowę. I do zobaczenia podczas transmisji.

Ja też dziękuję. To bardzo atrakcyjny wizualnie spektakl i mam nadzieję, że będzie się Państwu podobał.

„María de Buenos Aires” Astora Piazzolli. Premiera tango-operita w Teatrze Wielkim w Warszawie

Astor Piazolla pochodził z oddalonego o kilkaset kilometrów od Buenos Aires – Mar del Plata. W 1925 roku przeniósł się z rodziną do Nowego Jorku, gdzie uczył się gry na bandoneonie. W 1934 roku wystąpił u boku śpiewaka Carlosa Gardela w ważnym dla historii tanga filmie „El día que me quieras”. Po ukończeniu studiów kompozytorskich u Alberto Ginastery założył własny zespół muzyczny. Wtedy zaczął komponować tanga, a lata 60. i 70. XX wieku były dla Astora Piazzolli czasem łączenia tanga z jazzem i rockiem. Wielkim przebojem był też utwór „I’ve Seen That Face Before (Libertango)”, oparty na jego utworze i wykonywany przez Grace Jones.

Nobilitacją dla Piazzolli stał się fakt, że od końca lat 80. jego kompozycje zaczęli włączać do swojego repertuaru znani wirtuozi, m.in. skrzypek Gidon Kremer, pianista Emanuel Ax oraz wiolonczeliści Yo-Yo-Ma i Mścisław Rostropowicz, któremu Argentyńczyk dedykował „Le Grand Tango”.

Piazzolla jest też ojcem nowego nurtu muzycznego – „tango nuevo”, który łączył w sobie elementy jazzu z muzyką klasyczną, co było wówczas podejściem bardzo nowatorskim.

Prapremiera „Maríi de Buenos Aires” miała miejsce w Buenos Aires 8 maja 1968 roku. Libretto opowiada historię dziewczyny pochodzącej z argentyńskiego marginesu społecznego, spektakl doczekał się wielu inscenizacji i mocno przyczynił się do popularyzacji tanga na całym świecie. Dla kompozytora było to spełnieniem dążeń artystycznych i punktem zwrotnym w jego twórczości.

„Maria de Buenos Aires" © Natalia Kabanow
„Maria de Buenos Aires” © Natalia Kabanow

Od dawna pragnął stworzyć dzieło na wzór amerykańskich przebojów muzyczno-filmowych jak „West Side Story”. Wraz z librecistą, Horacio Ferrerem, napisali historię, w której przedstawili życie Marii, ukazując przy tym całe piękno i zło Buenos Aires. Przez opowieść prowadzi nas narrator El Duende, pełniący w gruncie rzeczy rolę szamana, podobnie jak w rytuale ayahuasca.

María wyrywa się z biedy i rodzinnej patologii. Uwiedziona rytmem tanga, zanurza się w trzewia wielkiego miasta, zostaje prostytutką, poznaje co to seks i zbrodnia, w końcu sama zostaje zabita przez zgraję uliczników, gangsterów i burdelowych matron. Zyskuje jednak drugie życie jako własny cień wędrujący po ulicach metropolii. Jest alegorią ukochanego miasta kompozytora: tajemnicza i przeklęta, pełna sprzeczności i kolorytu.

„Maríę de Buenos Aires” reżyseruje Wojciech Faruga, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Bydgoszczy, wcześniej szef Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży „Korczak”. W spektaklu nie zobaczymy tanga w jego charakterystycznej dla tego utworu interpretacji. Choreograf Krystian Łysoń skoncentrował się na symbolice tańca i scenach zbiorowych z tancerzami, żywymi rzeźbami, stanowiącymi ilustrację losów tytułowej bohaterki. Scenografię i kostiumy przygotowała Katarzyna Borkowska.

Natalia Kawałek i Łukasz Karauda © Natalia Kabanow

Wystapią: Damian Kwiatkowski (Narrator El Duende), Natalia Kawałek (Maria, La Sombra de Maria) i Łukasz Karauda (La Voz de un Payador). Spektaklem zadyryguje Piotr Staniszewski.

Premiera odbędzie się 16 marca, kolejne spektakle 21, 23 marca, 29 kwietnia, 12 i 14 maja 2023 roku.

Krystyna Szostek – Radkowa, wspaniała polska mezzosopranistka, celebruje 90. urodziny

Krystyna Szostek-Radkowa urodziła się 14 marca 1933 roku w Katowicach. Jest córką Józefa Szostka – śpiewaka i współzałożyciela Opery Śląskiej w Bytomiu. Studia w Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach ukoń­czyła w 1959 roku z naj­wyż­szym wyróż­nie­niem.

Od 1957 roku przez 5 lat była solistką Opery Śląskiej w Bytomiu. Za swój debiut uważa rolę Ulryki w „Balu maskowym” Giuseppe Verdiego. W 1958 zdobyła medal na międzynarodowym konkursie w Tuluzie, w 1959 – najwyższą (drugą) nagrodę na konkursie im. Giovanniego Battisty Viottiego w Vercelli, a w 1960 – III nagrodę na konkursie w Sofii.

Krystyna Szostek Radkowa (1965) © Polona, Biblioteka Narodowa
Krystyna Szostek Radkowa (1965) © Polona, Biblioteka Narodowa

Bardzo szybko też zaczęła występować za granicą. W Operze Wiedeńskiej wykonała z wielkim sukcesem rolę Eboli w „Don Carlosie”. Przez 10 lat występowała gościnnie na deskach Opery Królewskiej La Monnaie w Brukseli (Eboli, Ortruda, Dalila, Amneris), w Opéra de Lyon (Ortruda, Kundry, Amneris). Na scenie Staatsoper w Berlinie grała Matkę Joannę w „Diabłach z Loudun” Krzysztofa Pendereckiego, a w Teatrze Bolszoj w Moskwie kreowała tytułową Carmen.

W 1981 roku wystąpiła w Operze Paryskiej w „Balu maskowym” (Ulryka) u boku José Carrerasa i Katii Ricciarelli. Występowała również na scenach operowych Madrytu, Hamburga, Düsseldorfu, Lubeki, Leningradu, Kijowa, Rygi, Budapesztu, Bukaresztu, Moskwy, Buenos Aires (Teatro Colón) i nowojorskiej Carnegie Hall.

Krystyna Szostek – Radkowa jako Carmen (1967) © Teatr Wielki w Warszawie
Krystyna Szostek – Radkowa jako Carmen (1967) © Teatr Wielki w Warszawie

Z koncertami oratoryjnymi i recitalami objechała całą Europę, jak również Afrykę (Kenia, Uganda) i obie Ameryki. Jej reper­tuar oratoryjny obej­muje kilkadziesiąt pozycji: Vivaldi, Monteverdi, Pergolesi, Bach, Händel, Mozart, Brahms, Moniuszko, Bruckner, Verdi, Mahler, Dvořák, Szymanowski. Była jedną z najwyżej ocenianych wykonawczyń partii mezzosopranowej w „Requiem” Giuseppe Verdiego.­ Wykonywała też repertuar współczesny, brała udział np. w prawykonaniu opery Tadeusza Bairda „Jutro”.

Ale wierna była przede wszystkim Warszawie. Do Opery Warszawskiej w 1962 roku zaangażował ją Bohdan Wodiczko, była tam solistką przez blisko 40 lat. Śpiewała tam m. in.: Jadwigę i Cześnikową w „Strasznym dworze”, Jokastę w „Królu Edypie”, Olgę w „Eugeniuszu Onieginie”, Oktawię w „Koronacji Poppei”, Azucenę w „Trubadurze”, Amneris w „Aidzie”, księżniczkę Eboli w „Don Carlosie”, Santuzzę w „Rycerskości wieśniaczej” i Carmen (1967). Wykonała też wielkie role wagnerowskie: Wenus, Frykę, Waltrautę. W Teatrze Wielkim – Operze Narodowej wystąpiła blisko 800 razy. Jej ostatnią rolą na scenie Opery Narodowej była Niania Filippiewna w „Eugeniuszu Onieginie” w roku 2002.

Benefis Krystyny Szostek-Radkowej

Od 1985 prowadziła klasę śpiewu na Wydziale Wokalnym Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, gdzie w 1993 otrzymała z rąk Prezydenta RP tytuł profesora. Do jej uczniów należeli m.in.: Anna Lubańska, Edyta Kulczak, Ae-Ran Kim, Anna Lisiecka, Małgorzata Pańko, Katarzyna Rzymska, Ewa Thomas, Elżbieta Wróblewska, Agnieszka Dąbrowska, Małgorzata Gałuszka-Armata, Karolina Gumos, Jolanta Rzewuska.

W czasie studiów wyszła za mąż za Ludwika Radka, skrzypka w Operze Śląskiej, a później w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Po związaniu się śpiewaczki na stałe z Operą Warszawską Radkowie zamieszkali w Warszawie, jednak przez wszystkie lata swej kariery artystka utrzymywała żywy kontakt ze Śląskiem. Rodzinne tradycje muzyczne kontynuowała ich młodsza córka – Jolanta Radek (sopran). Ich starsza córka Gabriela poświęciła się medycynie weterynaryjnej. W tej rodzinie psy i koty kochane były na równi z muzyką i śpiewem.

Krystyna Szostek – Radkowa śpiewa arię Azuceny z „Trubadura” Giuseppe Verdiego

Joseph Calleja zaśpiewa w Filharmonii Szczecińskiej

Spośród maltańskich śpiewaków, może on poszczycić się największą, międzynarodową popularnością. Zaczynał od niewielkich, trzecioplanowych ról na rodzimej scenie. Wszystko zmieniło się po jego wygranej w konkursie im. Enrico Caruso w Mediolanie, w 1998 roku. Rok później dał się zauważyć w Operaliach organizowanych przez Plácido Domingo. Od tamtego czasu kreował pierwszoplanowe partie tenorowe w najważniejszych teatrach operowych świata m.in. w Paryżu, Londynie, Wiedniu, Berlinie czy Sydney. Ma na swoim koncie także role w Metropolitan Opera w Nowym Yorku, wśród których są Książę Mantui w „Rigoletto” (debiut w 2006 roku) oraz Cavaradossi w „Tosce”.

Calleja gościł w Polsce tylko raz, w 2021 roku podczas charytatywnego recitalu w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku w ramach cyklu „Muzyka Czyni Cuda”.

Ze względu na napięty grafik, na jego rodzinnej Malcie można podziwiać go sporadycznie. W lipcu ubiegłego roku zaśpiewał plenerowy koncert przed wielotysięczną publicznością na Manoel Island u boku m. in. Plácido Dominga. Calleja świętował w ten sposób 25-lecie swojej pracy artystycznej. Oprócz słynnych arii, wykonał wówczas także pieśni neapolitańskie, hiszpańskie oraz songi musicalowe.

W Filharmonii Szczecińskiej tenor wystąpi z repertuarem operowym. Będą to arie skomponowane przez Verdiego, Pucciniego czy Dvořáka. Orkiestrę poprowadzi Ramón Tebar, hiszpański dyrygent młodego pokolenia.

Koncert rozpocznie się 17 marca o godzinie 19:00.

Piotr Beczała jako Lohengrin w bezpośredniej transmisji z Metropolitan Opera w ramach cyklu „The Met: Live in HD” 18 marca w Polsce

„Lohengrin”, arcydzieło Ryszarda Wagnera, powróciło po kilkunastu latach na scenę Metropolitan Opera. Poprzednią inscenizację, w reżyserii Roberta Wilsona, pokazano od premiery w 1998 roku 20 razy (ostatni raz w 2006 roku). 26 lutego 2023 roku miała miejsce nowa inscenizacja, w reżyserii François Girarda. Partię tytułową zaśpiewał w niej Piotr Beczała, który wystąpi we wszystkich planowanych w tym sezonie 10 spektaklach.

Występ wielkiego polskiego tenora spotkał się z entuzjastycznymi recenzjami. Zachary Wolffe w „The New York Times” napisał, że kreacja Beczały jest olśniewająca, artysta śpiewa z niesamowitym spokojem i elegancją, a jego pasaże mają baśniową delikatność. Heidi Waleson w „The Wall Street Journal” zwraca uwagę na jego dramatyczny, wymowny, ale przede wszystkim ludzki przekaz.

W tym sezonie polski tenor bierze udział w dwóch nowojorskich produkcjach: „Fedorze” Umberto Giordana (Loris) i „Lohengrinie”. Obie znalazły się w cyklu „The Met: Live in HD”, transmisji spektakli na żywo z Metropolitan Opera.

Piotr Beczała (Lohengrin) w produkcji Metropolitan Opera © Marty Sohl / Met Opera
Piotr Beczała w tytułowej roli w „Lohengrinie” Ryszarda Wagnera © Marty Sohl / Met Opera

Dyrektor muzyczny Met, Yannick Nézet-Séguin poprowadzi orkiestrę, Piotrowi Beczale towarzyszyć będą Tamara Wilson w roli Elzy, księżniczki niesłusznie oskarżonej o zamordowanie własnego brata, Christine Goerke jako przebiegła czarownica Ortruda, a także bas-baryton Evgeny Nikitin (Telramund), bas Günther Groissböck (Heinrich) i Brian Mulligan (Herold).

Za wyjątkową i niezapomnianą oprawę wizualną spektaklu odpowiada zdobywca Oscara (za pracę nad filmem „Przyczajony tygrys, ukryty smok”), artysta i projektant Tim Yip, który wyczarował na scenie nowojorskiej opery prawdziwie nieziemską scenografię, oddającą magiczny wymiar opery Wagnera.

„Lohengrin” w Metropolitan Opera © Marty Sohl / Met Opera
Próba sceniczna do I aktu „Lohengrina” Ryszarda Wagnera © Jonathan Tichler / Met Opera

NAZYWOWKINACH.PL to dystrybutor wydarzeń kinowych, w tym transmisji HD LIVE i retransmisji HD z najlepszych teatrów i sal koncertowych świata w kinach w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Firma jest jednym ze światowych pionierów w tym zakresie, jej działalność rozpoczęła się w 2007 roku. W Polsce w jej repertuarze znajdują się m. in. cykle: „The Metropolitan Opera: Live in HD, „National Theatre Live”, „Art Beats”, „Comédie-Française Live”, „The Berliner Philharmoniker Live in Cinemas”.

Zwiastun „Lohengrina” w Metropolitan Opera

Transmisję „Lohengrina” z The Metropolitan Opera będzie można obejrzeć 18 marca o godz. 17.00 w bezpośredniej transmisji w następujących miejscach:

  • Białystok, Opera i Filharmonia Podlaska
  • Czechowice-Dziedzice, Kino Świt
  • Częstochowa, Kino Studyjne OKF Iluzja
  • Dąbrowa Tarnowska, Kino Sokół
  • Elbląg, Kino Światowid
  • Gliwice, Kino Amok
  • Grodzisk Mazowiecki, Centrum Kultury w Grodzisku Mazowieckim
  • Kraków, Kino Kijów
  • Nowa Sól, Kino Europa
  • Poznań, Kino Pałacowe
  • Przemyśl, Kino Centrum
  • Sztum, Kino-Teatr Powiśle
  • Toruń, Kino 1410
  • Warszawa, Teatr Studio

Retransmisje pokazane zostaną w Olsztynie, w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej będzie retransmisja, 19 marca), Wrocławiu (Kino Nowe Horyzonty, 25 marca) i Warszawie (Kino Muranów, 26 marca).

Chopin, Éric i pani Pylińska czyli muzyka, miłość i sekrety w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Robert Gliński wyreżyserował spektakl, w którym rozbrzmiewa muzyka Chopina i Liszta, grana na żywo przez pianistkę i kompozytorkę Lenę Ledoff. Tatiana Kwiatkowska zaprojektowała funkcjonalną scenografię i odpowiednie, skromne kostiumy.

Gdy zasiadłem na widowni Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, po zgaszeniu świateł zza kulis wyszedł w naszym kierunku Kacper Kuszewski. Usiadł na schodkach proscenium i zaczął snuć opowieść. Najpierw o starym pianinie, następnie o „rozwiązłej” ciotce i wreszcie o nauczycielce gry na fortepianie – pani Pylińskiej.

Opowiadanie Schmitta zawiera osobiste wyznania autora i w interesujący sposób pokazuje jego inspiracje. Książka została wydana we Francji w 2018 roku, a w Polsce – rok później w wydawnictwie Znak. Dorota Kadula z krakowskiej Agencji Artystycznej CDN wyprodukowała spektakl na wysokim poziomie. Tutaj nikt nie podlizuje się publiczności, artyści nie mizdrzą się, lecz prowadzeni przez znakomitego reżysera Roberta Glińskiego, pokazują nam świat intymny z naturalnością i subtelnością oraz dużą dozą literackiego humoru. Głównym bohaterem, mimo tytułu, nie jest pani Pylińska, lecz Éric. To on „gra pierwsze skrzypce”. Jest od początku do końca na scenie i płynnie przechodzi od funkcji narratora do odgrywania poszczególnych scen.

Kacper Kuszewski © Bartosz Fajge / CDN
Kacper Kuszewski w spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina” © Bartosz Fajge / CDN

Popularny i lubiany aktor telewizyjny Kacper Kuszewski, po raz pierwszy oglądany przeze mnie na żywo w spektaklu, ma znakomity kontakt z widzami i potrafi utrzymać uwagę. Łatwo docenić jego doskonały warsztat, zdobyty w PWST w Warszawie (obecnej Akademii Teatralnej). Swoją karierę sceniczną rozpoczął wyjątkowo wcześnie. Jako 7-latek wystąpił w odpowiedzialnej roli Gavroche’a w słynnym musicalu „Les Misérables” na deskach Teatru Muzycznego w Gdyni. W warszawskim Teatrze „Roma” zagrał główną rolę w spektaklu muzycznym „Berlin, czwarta rano”, w którym wcielił się w „archetyp ćmy barokowej, faceta z głębią”, jak napisał o jego postaci reżyser Łukasz Czuj.

Tutaj jest również mężczyzną z głębią. Jako narrator jest dojrzałym mężczyzną, ale wciąż przywołuje sceny z przeszłości, kiedy miał lat 20. Ten dystans dobrze służy całości, mimo iż spektakle tego typu mogą być czasem nudne. Na sukces przedstawienia złożyło się kilka elementów: precyzyjna reżyseria, intrygujący tekst z zaskakującymi i zabawnymi pointami i dobra gra aktorska.

We wstępie do wydanej przez Znak książki w 2019 roku Schmitt napisał: Ambasadorem Waszego narodu był Chopin, którego odkryłem, gdy miałem dziewięć lat. Ta miłość od pierwszego wejrzenia skłoniła mnie do podjęcia nauki gry na fortepianie. […] A potem pojawiła się inna ambasadorka – ta, którą w swoim opowiadaniu nazywam madame Pylinską, polska nauczycielka fortepianu żyjąca na emigracji w Paryżu, ekscentryczna, zabawna, władcza, wymagająca, uczuciowa – i próbowała wtajemniczyć mnie w Chopina. Choć nie udało jej się – z mojej winy – sprawić, żebym potrafił interpretować Chopina na klawiaturze, przemieniła go w mojego nauczyciela pisarstwa, skłaniając mnie do poszukiwania szeptu, intymności, szczerości uczuć, porywów serca i niuansów duszy.

Kacper Kuszewski i Joanna Żółkowska © Bartosz Fajge / CDN
Kacper Kuszewski i Joanna Żółkowska w spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina” © Bartosz Fajge / CDN

To ciekawe wyznanie znanego i cenionego francuskiego pisarza. Bliski kontakt z utworami Chopina dał mu inną perspektywę. Lekcje muzyki zamieniły się w lekcje życia. Młody mężczyzna czerpał od swojej doświadczonej nauczycielki wiedzę o świecie i człowieku, o ludzkim wnętrzu, pięknie przyrody, miłości, pożądaniu, subtelności, delikatności. Podczas pierwszej lekcji Pylińska była zdegustowana tym, że walił w klawisze jak słoń. Kazała mu przez kolejne dni nie zbliżać się do fortepianu, lecz chodzić codziennie rano do Ogrodu Luksemburskiego, gdzie znajduje się pomnik Fryderyka Chopina. Powiedziała, że ma zrywać małe kwiatki tak, aby nie spadła z nich nawet kropelka porannej rosy. Okazało się to bardzo trudne, ale dzięki temu doświadczeniu zaczął być bardziej uważny i delikatny.

Pylińska dawała mu coraz to nowe zadania, z których każde kolejne wydawało się jeszcze bardziej dziwaczne. Zaczęła się wtrącać również do jego życia intymnego po to, aby poznał lepiej czułość, pożądanie, fascynację i miłość. Bez tego według niej nie da się dobrze grać muzyki Chopina. Joanna Żółkowska, obchodząca niedawno 50-lecie pracy artystycznej premierą tego spektaklu, jest wspaniała. Wie i czuje, że ludzie ją lubią. Jest pełna uroku osobistego, z doskonałym warsztatem i scenicznym doświadczeniem. Równocześnie sprawia wrażenie osoby trochę nonszalanckiej. Ma dystans do siebie, potrafi bawić się słowem, gestem, mimiką i utrzymuje widza na wodzy zainteresowania dzięki temu, że jest artystką charyzmatyczną.

Drugą przewodniczką życia Érica była jego ciotka Aimée. W tej roli zobaczyłem Dorotę Naruszewicz. Grała na początku dość nerwowo, dopiero w drugiej części spektaklu nabrała ogłady. Kiedy ciotka przyjeżdża do Paryża, postanawia zabrać młodego krewniaka na wycieczkę śladami swoich wspomnień i miłosnych uniesień. Naruszewicz jest wtedy czuła, zalotna i rozmarzona. Później pokazuje też wiarygodnie cierpienie chorej kobiety.

Lena Ledoff i Joanna Żółkowska © Bartosz Fajge / CDN
Lena Ledoff i Joanna Żółkowska w spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina” © Bartosz Fajge / CDN

Jestem pod wrażeniem występu w spektaklu Leny Ledoff – urodzonej w Petersburgu pianistki i kompozytorki, która już prawie 30 lat mieszka w Polsce. Artystka zagrała utwory Fryderyka Chopina i Ferenca Liszta. Na początku nie było to wykonanie idealne. Konkurs Chopinowski sprawił, iż możemy słuchać wykonań najlepszych na świecie i wiele osób zna utwory polskiego kompozytora na pamięć. Partie wirtuozowskie są bardzo trudne i łatwo o jakąś drobną pomyłkę. Natomiast gdy akcja się rozpędzała, podziwiałem talent artystki, która potrafiła błyskawicznie zagrać fragmenty utworów w różnych wariantach. Pięknie też towarzyszyła aktorom, wykonując czasem muzykę ilustracyjną, aby nie zagłuszać dialogów. Mam wrażenie, że trochę męczyła się z instrumentem na scenie, należącym do Teatru im. Juliusza Słowackiego. Może przyszedł czas na jego wymianę albo porządny remont? Artystka pokazała też swoją klasę, kiedy z niesamowitą swobodą i finezją przetwarzała Chopina na jazzowo. Czuło się, że wtedy jest w swoim żywiole. Szkoda, że częściej tego nie robiła.

Wyreżyserowany przez Roberta Glińskiego spektakl jest przykładem szlachetnej sztuki, bez pompy i głupich dialogów. Dobrego przekładu dokonał Jan Nowak. Powaga i wzruszenie mieszają się z humorem i zaskoczeniem.

Kacper Kuszewski i Joanna Żółkowska w spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina”, © Bartosz Fajge / CDN
Kacper Kuszewski i Joanna Żółkowska w spektaklu „Pani Pylińska i sekret Chopina”, © Bartosz Fajge / CDN

Cieszyło mnie też to, że mój 9-letni syn był zachwycony przedstawieniem. Bawiły go zaskakujące pointy i świetnie odbierał graną na żywo muzykę, która przenosiła nas w inny wymiar. To była duchowa uczta. Bardzo trudno osiągnąć odpowiedni efekt, łącząc formę recitalu ze spektaklem dramatycznym – a tutaj się to udało. Spektakle impresaryjne często są nastawione na szybki zysk, więc pokazują nam „historie łóżkowe”. Tutaj na szczęście okazało się, że można osiągnąć zamierzony efekt, zapełniając sale teatralne i dając publiczności sztukę na wysokim poziomie.

Hymn o miłości. „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej

To utwór, który dziś z czystym sumieniem można nazwać hymnem hedonistów. Od prawykonania minęło 85 lat, a jednak muzyka została skomponowana trochę wbrew swoim czasom. W dwudziestoleciu międzywojennym królowała awangarda, do sal koncertowych coraz swobodniej wkradał się swing. Jednak „Carmina Burana” ma w sobie monumentalność symfonii klasycznego romantyzmu, płynnie przechodzącą w sekwencje zainspirowane renesansową i wczesnobarokową muzyką dworską.

Wybija się ponad ramy czasowe i w zasadzie, gdyby całkowicie odrzucić kontekst historyczny i skupić się jedynie na pierwszym wrażeniu z wysłuchania utworu, staje się on praktycznie niemożliwy do zaklasyfikowania. Co tym bardziej intryguje i uwodzi słuchacza, bez względu na jego dotychczasowe preferencje muzyczne. Najistotniejszy jest rytm, pozornie stwarzający wrażenie melodii prostych i wpadających w ucho. W rzeczywistości jest on niezwykle złożony i zmienny, co daje efekt muzycznego dialogu rozgrywającego się zarówno pomiędzy solistami, jak i chórzystami.

„Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski
„Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski

O czym rozprawiają chóry, żeńskie, męskie i dziecięce? Jaka gra faktycznie toczy się pomiędzy trójką solistów? Teksty średniowiecznej poezji w języku łacińskim nie pozostawiają wątpliwości. To śmiałe deklaracje przyjemności ziemskich i miłości cielesnej, opowiedziane wprost, bez fałszywej skromności i złudnych metafor. Jakby wykonawcy wręcz powtarzali za bohaterem „Portretu Doriana Graya” Oscara Wilde’a: Uwielbiam proste przyjemności, to ostatni azyl dla ludzi skomplikowanych. Na piedestale jest miłość, w której to wolność dyktuje bieg. Przełamuje konwenanse i daje się ponieść spontanicznym, szczerym namiętnościom. A te z kolei są niekwestionowanym źródłem szczęścia i spełnienia. Łączą przedstawicieli obojga płci w harmonii płomiennego uczucia, ukazanego jako najwyższa wartość i sens istnienia. Jednocześnie przypominając, iż wszystkie te emocje – miłość, pożądanie, radość, rozkosz i swawola (czyli de facto gloryfikacja sentencji carpe diem) stanowią jedynie drobny element wielkiego kręgu życia, w nieustającym pędzie koła fortuny.

Ponadczasowość, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej, zaowocowała ogromną popularnością „Carmina Burana” nie tylko wśród melomanów, lecz także w popkulturze. Fragmenty utworu, a szczególnie otwierającą go sekwencję O, fortuna wielokrotnie wykorzystywano w ścieżkach dźwiękowych filmów, programów telewizyjnych, gier wideo, a nawet reklam. Korzystali z niej także artyści rockowi, tacy jak Ozzy Osbourne, który przy dźwiękach charakterystycznej partii chóralnej wkraczał na scenę, rozpoczynając swoje koncerty. Nie dziwi zatem fakt, iż każdorazowe pojawienie się kantaty Orffa w repertuarze teatru operowego czy filharmonii, owocuje olbrzymim zainteresowaniem publiczności.

Alexander Humala. „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski
Alexander Humala. „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski

Filharmonia Krakowska zgromadziła na sali ponad dwustu wykonawców w dwóch koncertach, 27 i 28 stycznia. Wysłuchałam drugiego z nich, jednak emocje po dniu poprzednim jeszcze nie opadły i wciąż towarzyszyły artystom. W wypełnionej po brzegi sali wybrzmiało wykonanie dynamiczne, potężne i szlachetne. Dwa koncerty z tym repertuarem to stanowczo za mało i gdyby powtórzono je jeszcze kilkakrotnie, z pewnością cieszyłyby się owacyjnym przyjęciem.

Należy pochwalić znakomitą współpracę dyrygenta Alexandra Humali z orkiestrą oraz aż czterema chórami, które zaangażowano do zaśpiewania koncertu: Chórem Filharmonii Krakowskiej, Chórem Zimowej Akademii Śpiewu, Chórem Chłopięcym i Dziewczęcym Filharmonii Krakowskiej oraz Ukraińskim Chórem Dziecięcym. Bezbłędna harmonia brzmienia całego morza głosów była przyjemnością dla słuchacza. Co potęgowały bardzo poprawne, choć czasami zbyt ostrożne tempa, jak gdyby maestro nie pozwalał sobie na pełne rozwinięcie skrzydeł.

Niestety ze względu na dużą liczebność chórzystów, do której niedostosowane są warunki sali Filharmonii Krakowskiej, koncert został na chwilę przerwany, by wprowadzić chór dziecięcy, tuż przed „Cour d’amours”, częścią trzecią dzieła. Ten zabieg, skądinąd konieczny, zaburzył nieco odbiór utworu, który jest spójną całością i płynie nieprzerwanym nurtem dźwięków aż do zamykającej go w klamrę, końcowej sekwencji O, fortuna.

Ewa Tracz, Tomasz Rak oraz Adam Sobierajski. Soliści „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski
Ewa Tracz, Tomasz Rak oraz Adam Sobierajski. Soliści „Carmina Burana” w Filharmonii Krakowskiej © Krzysztof Kalinowski

Dobór solistów: Ewy Tracz, Tomasza Raka oraz Adama Sobierajskiego, okazał się bardzo trafny. Wszyscy troje doskonale odnaleźli się wokalnie w tej wymagającej muzyce. Mimo, iż baryton na początku sekwencji Estuans interius nieco rozmijał się z orkiestrą i przez krótką chwilę trwał swoisty wyścig pomiędzy nim a dyrygentem. Szybko odnaleźli jednak wspólne tempo i muzyczną spójność. Tenor naprawdę dobrze poradził sobie z niebotycznie wysokimi dźwiękami Olim lacus colueram, którą to sekwencję powierza się często kontratenorom. Błyszczał natomiast sopran Ewy Tracz, zachwycając czystością dźwięków i ujmującą, interpretacyjną słodyczą.

Warto też zwrócić uwagę na nienaganną wymowę łacińskiego tekstu zarówno u solistów, jak i chórzystów, którzy zrezygnowali ze zmiękczania będącego naleciałością z języka włoskiego.

Prawie 10 minut trwały gromkie owacje po tym jakże emocjonalnym wykonaniu „Carmina Burana”. Bez względu na nieliczne mankamenty, koncert był prawdziwą ucztą, wielkim wydarzeniem i wielce potrzebną – w każdych czasach – celebracją życia, radości i wszelkich pozytywnych aspektów naszego ziemskiego bytowania. W muzyce często brakuje tej jakże potrzebnej nuty optymizmu, która czyni świat lepszym miejscem. Filharmonia Krakowska bardzo słusznie sięgnęła po dzieło Carla Orffa. Jest ono niczym kropla kolorowej farby na szarym płótnie codzienności.

Pan-European Philharmonia w „All-Beethoven Concert” w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie

Pan-European Philharmonia to międzynarodowa orkiestra, w skład której wchodzi 70 artystów, występujących na najsłynniejszych scenach świata. Pan-European Philharmonia powstała w 2008 roku z inicjatywy światowej sławy dyrygenta i jej obecnego dyrektora artystycznego Petera Tiborisa.

Peter Ernest Tiboris jest wybitnym grecko-amerykańskim dyrygentem, dyrektorem muzycznym i producentem. Ma za sobą ponad 40-letnią międzynarodową karierę, z czego ostatnich 30 lat spędził w Nowym Jorku jako założyciel i dyrektor artystyczny MidAmerica Productions. Występował w Carnegie Hall, Lincoln Center oraz w wielu innych salach koncertowych na całym świecie, szczególnie w Grecji. Dyrygował wieloma znakomitymi orkiestrami w 24 krajach. „The New York Times” określił go jako elektryzującego, żywiołowego i energetycznego dyrygenta.

Marios Papadopoulos to urodzony na Cyprze brytyjski dyrygent i pianista. Jest założycielem i dyrektorem muzycznym Oxford Philharmonic Orchestra. Po swoim debiutanckim recitalu fortepianowym, który odbył się w 1975 roku w Queen Elizabeth Hall w Londynie, został opisany przez „The Times” jako pianista posiadający wszystkie cechy jednego z najlepszych muzyków na świecie. Występował jako solista z wieloma światowej sławy orkiestrami. Na swoim koncie ma liczne nagrania, m. in. wszystkich sonat Beethovena, wysoko ocenionych przez krytyków. 

W programie usłyszymy dzieła Ludwiga van Beethovena: „I Koncert fortepianowy C-dur op. 15” oraz „VI Symfonia F-dur Pastoralna” op. 68.

Studio Koncertowe Polskiego Radia, 23 marca 2023 roku (czwartek), godz. 19:00. Bilety dostępne tutaj, a tutaj link do wydarzenia na Facebook.

Organizatorem wydarzenia jest Julian Cochran Foundation.

Retransmisja baletów George’a Balanchine’a do muzyki George’a Gershwina i Piotra Czajkowskiego w sieci Multikino w kinach w całej Polsce

Zaliczany obecnie do światowej czołówki zespół baletowy Opery Paryskiej wskrzesza dwie prace nieżyjącego już George’a Balanchine’a, amerykańskiego artysty gruzińskiego pochodzenia, światowej sławy choreografa, założyciela New York City Ballet. To właśnie on przetransponował klasyczny balet na musicalową szkołę tańca.

Na ten wyjątkowy wieczór baletowy złożą się dwie prace Balanchine’a. Pierwsza z nich powstała w 1970 roku właśnie dla New York City Ballet. To zabawna suita taneczna do ikonicznych kompozycji George’a i Iry Gershwinów. Nosi tytuł „Who Cares?” („Kogo to obchodzi?”).

Druga część wieczoru to „Ballet impérial” („Balet carski”) do II koncertu fortepianowego G-dur Piotra Czajkowskiego. Ten balet Balanchine stworzył w 1941 roku dla amerykańskiego zespołu Ballet Caravan. Oddał w nim hołd Mariusowi Petipie, pierwszemu choreografowi „Jeziora łabędziego” i „Dziadka do orzechów”. Przedstawienie przygotowane przez balet Opéra national de Paris.

Spektakl transmitowany będzie 16 marca 2023 roku o godz. 18.00 w sieci Multikino. Potrwa około 2 godzin (w tym przerwa), bilety można kupić tutaj.

Zwiastun spektaklu

Ogólnopolski konkurs wiedzy „20 spojrzeń na Witolda Lutosławskiego” w Krakowie dla uczniów szkół muzycznych II stopnia

To już siódma edycja cyklu konkursów wiedzy o życiu i twórczości wybranego twórcy, którego rocznica urodzin lub śmierci wypada w danym roku. Poprzednio bohaterami wydarzenia byli m. in. Karol Szymanowski, Igor Strawiński, Claude Debussy, Olivier Messiaen, Béla Bartók, czy Stanisław Moniuszko. Organizatorami konkursu są: Centrum Edukacji Artystycznej – jednostka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Archidiecezjalna Szkoła Muzyczna II stopnia im. ks. kard. F. Macharskiego w Krakowie.

„20 spojrzeń na Witolda Lutosławskiego”, w 110. rocznicę urodzin kompozytora, odbędzie się w dniach 24 – 25 marca 2023 roku, przy ul. Prostej 35A w Krakowie. Do świętującej jubileusz 25-lecia krakowskiej ASM II st. przyjedzie 48 uczniów szkół muzycznych II st. z całego kraju.

„20 spojrzeń na…” w 2019 roku © ASM II st. w Krakowie
„20 spojrzeń na…” w 2019 roku © ASM II st. w Krakowie

Partnerami konkursu zostali: Instytut Muzykologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, Filharmonia im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”, Fundacja Paula Sachera, Muzeum Przyrody – Dwór Lutosławskich w Drozdowie, firma fonograficzna DUX, Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego, Narodowy Instytut Fryderyka Chopina, Narodowe Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego we Wrocławiu, serwis medici.tv oraz portal Arkana Melomana.

Planowane są dwa etapy konkursu (pisemny i ustny) w dwóch grupach wiekowych. Pierwszego dnia konkursu (piątek, 24 marca) o godz. 16.45 dr Małgorzata Sułek wygłosi wykład pt. „Twórczość użytkowa Witolda Lutosławskiego”. Nie zabraknie m. in. wspomnienia o piosenkach pisanych przez Lutosławskiego pod pseudonimem Derwid, jak „Nie oczekuję dziś nikogo” czy „Warszawski dorożkarz”. Z kolei drugiego dnia (sobota, 25 marca) odbędzie sie finał konkursu, w formule typową dla teleturniejów.

Wstęp na oba wydarzenia jest bezpłatny.

Plakat obecnej edycji (2023 rok)